Witamy w kwietniu! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Poznanianka na Cabo Verde

09.12.2022 11:44:09

Podziel się

Siedziałam przy stoliku, popijałam pyszną kawę cynamonową, gdy zobaczyłam w drzwiach uśmiechniętą i energiczną blondynkę. Moja intuicja od razu podpowiedziała mi, że to Aleksandra Diaz Dos Santos – poznanianka, która od ponad sześciu lat mieszka na Wyspach Zielonego Przylądka. Chciała pomagać, jednak Wyspy i ludzie zatrzymali ją tam na zawsze. W tej chwili Cabo Verde nazywa swoim domem, jednak nie zapomina o Poznaniu, w którym urodził się jej syn.

TEKST: Anna Jasińska-Pawlikowska
FOTO: archiwum bohaterki

Byłaś pierwszą Polką, która zamieszkała na Wyspach Zielonego Przylądka?
Byłam druga. Kilka lata wcześniej na wyspie Sao Vicente zamieszkała Emilia. Mówimy oczywiście o Polkach, które faktycznie zdecydowały się tam osiedlić, a nie o rezydentach, którzy przyjeżdżają zwykle na kilka miesięcy z biurem podróży, by zarabiać na życie. Byłam pierwszą Polką, która na stałe zamieszkała na wyspie Sal – to najpopularniejsze miejsce pod względem zainteresowania naszych rodaków i to tutaj najsilniej rozwija się turystyka.

Co Cię skłoniło do wyjazdu do tak odległego zakątka, daleko od rodziny, przyjaciół?
Od zawsze fascynowała mnie Afryka – ludzie, zwierzęta i natura. Jeszcze jako mała dziewczynka fantazjowałam, że mam loki i śniadą cerę. Gdy dorastałam, coraz bardziej interesowałam się Czarnym Lądem. Zaczęłam szukać, w jaki sposób można wyjechać na misję. Usłyszałam o zakonie salezjanów. Uczyłam się w IX LO w Poznaniu, więc byliśmy sąsiadami. Chodziłam do nich na spotkania koła misyjnego. W Poznaniu działa również Akademickie Koło Misjologiczne. Słuchałam opowieści doświadczonych misjonarzy i tylko upewniałam się w przekonaniu, że chcę zostać jednym z nich. Miałam wówczas 16 lat. Niestety, byłam wtedy za młoda, a zaraz po maturze wyjechałam na studia do Anglii. Misja pozostała moim niespełnionym marzeniem do czasu, aż okazało się, że moja sytuacja po zakończeniu studiów i otwarciu własnej firmy w Portugalii pozwala mi na taki wyjazd. Byłam zmęczona po ciężkim sezonie w pracy (pracowałam jako przewodnik w Portugalii i chciałam odpocząć). Wraz z Magdą, koleżanką po fachu, poleciałam na Cabo Verde, żeby zregenerować się i nabrać wiatru w żagle. Chciałam sprawdzić, jak naprawdę wygląda tam życie. Poprosiłam lokalnego przewodnika, żeby zawiózł nas do najbiedniejszej dzielnicy, daleko od linii brzegowej wypełnionej luksusowymi hotelami. Obraz, który tam zobaczyłam, dogłębnie mną wstrząsnął. Dzieci nie miały butów, były brudne. Świetlica w ogóle nie przypominała budynku. To były płachty materiału, folie. Poczułam, że jestem w miejscu, w którym być powinnam, a pokrętne drogi przez Anglię i Portugalię doprowadziły mnie właśnie tam.  Świetlicę prowadziła Vania, która początkowo była bardzo nieufna, ponieważ nie wiedziała, czym jest wolontariat. Obawiała się, że nadejdzie moment, w którym zażądam zapłaty. Uprzedziła mnie, że nie jest w stanie zapewnić mi mieszkania i wyżywienia. Ku jej zdziwieniu to mnie nie przeraziło. Niecały miesiąc po powrocie z wakacji kupiłam bilet na Wyspy i tak zostałam pierwszym europejskim wolontariuszem w Terra Boa – najbiedniejszej dzielnicy wyspy Sal. Vania stopniowo obdarzała mnie coraz większym zaufaniem, stając się moją „Cabo-mamą”. To ona wprowadziła mnie w świat Wysp Zielonego Przylądka, otworzyła drzwi swojego domu i pokazała mi autentyczne życie na Sal. Nawet nie wiem, kiedy to miejsce stało się moim domem. Przez rok kursowałam między Portugalią a Cabo, bo jednak Portugalia dawała mi pracę. Między wycieczkami, wyjeżdżałam na wyspy. Z czasem, gdy wracałam na chwilę do Polski, ludzie zaczęli zaopatrywać mnie w ubrania i rzeczy dla dzieciaków, które im zawoziłam przy każdej okazji. Tak powstał projekt „CV Zostaw Ślad”. Stałam się „łącznikiem”, a ponieważ wysyłki pocztowe były drogie, za każdym razem wyjeżdżałam z dodatkowymi torbami. Sama pakowałam dla siebie niewiele – sukienki i klapki. Nic więcej mi nie potrzeba. W zbiórki zaangażowała się także moja rodzina, a mama odpowiedzialna była za odbieranie paczek w punkcie pod Poznaniem, których wysyłki finansowałam sama lub pomagali mi chętni.

W końcu zdecydowałaś się na dobre opuścić Portugalię.
Czułam, że dłużej już tak nie mogę. Nieustanne kursowanie między tymi dwoma krajami stało się dla mnie męczące, a czułam się silnie związana z dzieciakami z Cabo Verde. Przyznaję, że praca w Portugalii w branży turystycznej była finansowo o wiele bardziej atrakcyjna.

Co na Wyspach skradło Twoje serce?
Zdecydowanie ludzie. To klucz do poznania Wysp Zielonego Przylądka. Oni są niezmanierowani i nie grają kogoś, kim nie są. Nie oceniają innych ludzi, mają w sobie luz i radość życia. To mnie w nich ujęło. My ciągle za czymś gonimy, a tam czujesz wolność. Na Wyspach poznałam też mojego męża.

Jak się poznaliście?
To zrządzenie losu. Połączyła nas miłość do koni. Kiedyś byłam sportowcem i reprezentowałam Polskę w WKKW. Niestety, karierę sportową pokrzyżował mi wypadek. Uwielbiam jednak konie i wciąż jeżdżę rekreacyjnie. Będąc na Cabo, marzyłam o przejażdżce konnej brzegiem oceanu. Wykupiłam wycieczkę, którą w zastępstwie prowadził Adilson. Rozmawialiśmy o życiu. Wtedy byłam w związku z Portugalczykiem, jednak on nie podzielał mojego zamiłowania do koni. Zupełnie bez podtekstu powiedziałam Adilsonowi, że zawsze chciałam mieć męża, który będzie jeździł konno, aby stworzyć rodzinę, która podziela tę samą pasję. Wiesz, co odpowiedział? „Już go znalazłaś” (śmiech). Uznałam to za tak spontaniczną żartobliwą i błyskotliwą odpowiedź, że przytuliłam go do siebie i poczułam, że staliśmy się sobie bliscy. Czas wycieczki dobiegł końca, a ja z tego wszystkiego zapomniałam mu zapłacić! Musiałam spotkać się z nim jeszcze raz, by uregulować należność. Później nieustannie na siebie wpadaliśmy. W pewnym momencie zamieszkaliśmy ze sobą i już 6 lat jesteśmy razem. Po trzech latach urodził się nasz syn, a wcześniej kupiliśmy swojego pierwszego źrebaka i wychowaliśmy ją – to klacz, która biega w wyścigach. Arty Show dała początek naszej hodowli, niestety w dobie pandemii COVID-19 musieliśmy sprzedać dwa konie ze względów finansowych, mimo że utrzymanie koni na Wyspach jest znacznie tańsze niż w Polsce.

Czym trudnicie się na Cabo Verde?
Prowadzimy polskojęzyczny portal informacji turystycznej wyspyzielonegoprzyladka.com  oraz zajmujemy się rezerwacją wycieczek i atrakcji na Wyspach. Organizujemy także wyjazdy motywacyjne oraz grupowe. Wybierając się na Sal, warto zgłosić się do nas, gdyż nie tylko udzielamy sprawdzonych informacji z pierwszej ręki, ale także doradzamy, z jakich atrakcji skorzystać, aby wakacje stały się niezapomnianą przygodą. Podczas pobytu pozostajemy w stałym kontakcie z naszymi gośćmi, aby czuli się bezpiecznie, wiedząc, że mają w nas oparcie. Łatwiej i przyjemniej poznawać Wyspy z kimś, kto jest zakorzeniony w lokalnej kulturze. Naprawdę, nie warto siedzieć w hotelu. Aby poznać Wyspy, trzeba zbliżyć się do tutejszych ludzi. Razem z Małgosią i Darkiem tworzymy autorskie wycieczki po Sal w języku polskim, dzięki którym nasi goście mogą zobaczyć wyspę oczami mieszkańca i poczuć się jak w domu.

Co trzeba zobaczyć na Cabo Verde? Czego się nie bać?
Nie bać się ludzi. To dumny naród. Nie są naciągaczami, nie narzucają się jak w wielu innych turystycznych resortach. Śmiało można z nimi spędzić trochę czasu. Cabo Verde to bardzo bezpieczny kierunek. Nie trzeba również obawiać się pogody, bo zawsze jest ciepło. Wietrznie bywa w sezonie zimowym, ale to pomaga przetrwać upały.

Pytasz, co trzeba zobaczyć na Cabo? Trudno jednoznacznie to określić, bo to niezwykle różnorodny archipelag. Każda wyspa ma swój urok, ale podróże między nimi są dość problematyczne. Gdyby ktoś miał taką szansę, warto odwiedzić Sao Vicente – wyspę królowej morny Cesari Evory. Krótka podróż promem, aby znaleźć się w raju, na wyspie Santo Antao. Stąd pochodzi mój mąż, a ja miałam okazję mieszkać tam kilka miesięcy. To czysta natura, soczysta zieleń i kolorowe domki zdobiące szczyty gór jak korony. Dla mnie to jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie. Warto odwiedzić też Fogo, wyspę wciąż aktywnego wulkanu, lub Santiago uznawane za najbardziej afrykańską wyspę archipelagu. Jedno jest pewne: jeśli przyjedziecie na Cabo Verde, na pewno zaplanuję trasę, którą zapamiętacie na zawsze. Warto zwiedzić Sal, mimo jej ,,księżycowego krajobrazu”, zażyć błotnego SPA i kąpieli w solankach, spojrzeć w oko rekinom, czy doświadczyć fatamorgany. Może nie zobaczycie tutaj bogatych zabytków architektury jak w Portugalii czy Poznaniu, ale doświadczycie piękna nieskażonej natury.

Czy to jest już Twój dom na zawsze?
Oczywiście. Najlepszy. Zaczynam starać się o podwójne obywatelstwo. Upewniłam się, że jestem częścią tego społeczeństwa, gdy wróciłam na Wyspy po roku nieobecności z Polski, gdzie zajmowałam się mamą, która w dobie pandemii ciężko zachorowała. Mimo rocznej przerwy ludzie pamiętali o mnie i cieszyli się, że znów jestem z nimi. Nasz 3-letni syn wychowywany jest w dwóch kulturach i dwóch językach, a wyspa Sal i podpoznański dom dziadków to jego miejsca na ziemi. Jesteśmy zdecydowani, aby nasze życie dzielić między Polską a Wyspami Zielonego Przylądka.