Witamy w kwietniu! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Co poznaniakom zabrała pandemia

11.01.2021 13:43:37

Podziel się

Ziejące pustką okna wystawowe, kina bez widzów, puste fotele w teatrach są jedynymi obserwatorami prób. Tam, gdzie jeszcze rok temu tętniło życie, jest spokojnie. Nic się nie dzieje. Pandemia zabiera nam nie tylko zdrowie, ale także miejsca, w których bywaliśmy, które kochaliśmy, które kojarzymy. Takich miejsc w Poznaniu zniknęły setki, jeżeli nie tysiące. Wystarczy przejść się przez centrum, żeby zobaczyć krajobraz po bitwie z koronawirusem i to na razie on wygrywa. Niestety.

TEKST: Elżbieta Podolska ZDJĘCIA: Piotr Jasiczek

Wszystko się zmienia błyskawicznie. Tam, gdzie do tej pory kupowaliśmy książki, jest biuro, w restauracji – sklep spożywczy, inne lokale stoją opuszczone oznaczone hasłami „na sprzedaż”, „na wynajem”. Szukają chętnych. Likwidują się oddziały banków, drobne sklepy, restauracje i bary, a nawet luksusowe hotele. Pandemia w ciągu kilku miesięcy wywróciła nasz świat do góry nogami.

Spały w nim światowe gwiazdy

To było miejsce, w którym bywały największe gwiazdy muzyki, kina, biznesmeni. Hotel Blow Up Hall 5050 w Starym Browarze to był najbardziej awangardowy, eksperymentalny, luksusowy hotel (22 pokoje) i galeria sztuki w Poznaniu, a kto wie, czy nie w Polsce. Stosował nietypowe zasady obsługi gości, a także posiadał znaczącą kolekcję sztuki współczesnej. Według Benjia Lanyado z The Guardian, w 2009 był to najbardziej futurystyczny hotel na świecie. Nie pomogło mu to i został zamknięty już po pierwszym lock downie.

Rzymski to była przystań dla rodzimych artystów

W samym centrum miasta. Wszędzie było z niego blisko, dlatego tak chętnie wybierały go wycieczki. Hotel Rzymski cieszył się wielkim uznaniem też wśród polskich artystów, których dziesiątki zatrzymywały się w nim rocznie, przyjeżdżając na koncerty, spektakle i spotkania. Świetna kuchnia z typowo poznańskimi daniami, reagująca na potrzeby gości, personel zaprzyjaźniony z bywalcami i dyrektor, który czuwał nad całością – to były jego atuty. Niestety, okazały się niewystarczające w czasie pandemii. Nie udało się uratować tego miejsca. Przeważyły finanse. I Rzymski w takim kształcie odszedł do historii. Teraz gmach zieje pustką.

Mekka kobiet

Pamiętacie niewielki sklepik z koralikami i różnego rodzaju ozdobami, z których samemu można było przygotować biżuterię? Mieścił się na Nowowiejskiego w piwnicy kamienicy. Obok był niewielki spożywczo-warzywniczy, do którego chodzili okoliczni mieszkańcy. Pusto, nic nie zostało. Kolejne miejsca z brudnymi szybami, które czekają, aż ktoś je zauważy.

Dla poszukiwaczy i szperaczy

– To było miejsce, do którego przez lata zaglądali prawie wszyscy studenci – mówi Kazimierz Urban. – Antykwariat na Placu Wielkopolskim na stałe wpisał się w krajobraz miasta i w serca czytelników i poszukiwaczy książek. Tak było przede wszystkim wtedy, gdy w księgarniach brakowało poczytnych i potrzebnych pozycji. Potem, z roku na rok, odwiedzających było coraz mniej, ale cały czas byli. Pandemia zabrała antykwariat, a w tym miejscu już zaczęło się inne, biurowe życie. Tylko przypadkiem jeszcze ktoś zapuszcza się w poszukiwaniu straconego czasu swojego albo Marcela Prousta.

Miejsce poznańskiej bohemy

Niedaleko antykwariatu było inne kultowe miejsce, o którym nie każdy poznaniak wiedział. Bistro czy bar Tulipan. Niepozorne w tych czasach. Kiedyś robiło wrażenie daniami, obrusami i obsługą. Potem stało się miejscem bardziej dla tych, którzy szukali taniego zjedzenia i możliwości wypicia procentowych napojów. Jednak były dni, kiedy to właśnie w Tulipanie spotykała się poznańska bohema. Muzycy, poeci, pisarze w nieskrępowanej atmosferze urządzali wieczorki, podczas których rozprawiali o tym co robią, zrobili, będą robić. Czytali, dyskutowali i...

Tam do samego końca można też było wybrać się na dancing, taki sprzed lat.

Przyszłość odeszła w przeszłość

Zniknęło też miejsce, do którego większość poznaniaków nie zdążyła dotrzeć i nawet o nim nie wiedziała. Miejsce niezwykłe, wyjęte z przyszłości. Blubry 6D zabierały dzieci i dorosłych do niesamowitych krain, światów legend, pozwalały na przeżycie przygody i naukę. Teraz na fasadzie kamienicy przy ulicy Wronieckiej pozostały już tylko poznańskie koziołki.

Czas mija bezpowrotnie

– Spacerujemy po Poznaniu, bo nie można stale siedzieć w domu – mówi Danuta Stefańska. – I tak rozmawiamy z mężem, o tym co jeszcze kilka miesięcy temu było. Był np. sklep z wyrobami z mosiądzu na Wrocławskiej. To tam można było dostać np. popiersie Piłsudskiego czy kołatkę do domu. Nie ma. Na Garbarach był sklep Wenus, gdzie jeszcze dla taty kupowałam wody kolońskie Wars, Brutal, Admirał, do którego panie przychodziły po lakiery do włosów, farby, płukanki, ale też wsuwki. Zaglądali fryzjerzy po zaopatrzenie. Przez lata sklep nic się nie zmieniał. Trwał 55 lat. Zmarł właściciel i sklep zniknął. I tak kolejne, i kolejne, i kolejne... Smutno.

Trzeba obejść się smakiem

Z mapy Poznania zniknęło też bardzo dużo lokali gastronomicznych. Część jeszcze się broni, ale też nie wiadomo, jak długo. Nie siądziemy już na przykład latem w ogródku Pod Niebieniem na Starym Rynku, by z widokiem na spacerujących, zjeść ogromnego kotleta schabowego czy bułkę z szarpaną kaczką. Nie zajrzymy do chińczyka na ulicy Mickiewicza. Tam można było niespodziewanie spotkać połowę ludzi z Poznania, którzy właśnie przyszli odebrać zamówienie, ale też studentów, bo karmili dobrze i w rozsądnej cenie.

Z tortem w plecaku

Nie ma też już cukierni Hajduczek na Grunwaldzie, gdzie spotykali się seniorzy z całej dzielnicy, a mieszkańcy okolicznych ulic wyprawiali tam różnego rodzaju uroczystości rodzinne – od chrzcin przez komunie, imieniny, a nawet przyjęcia ślubne. Pracownia cukiernicza słynęła z doskonałych tradycyjnych tortów. Hajduczek podobny do węgierskiego był doskonały.
– Z tortem z Hajduczka mamy rodzinną opowieść – mówi Krystyna Andrzejewska. – Tato obchodził bardzo hucznie swoje urodziny. Zjeżdżało się kilkanaście albo nawet kilkadziesiąt osób z całej Polski. Były lata 80. ubiegłego wieku. Brat był zafascynowany motorem, który dostał na Wielkanoc i wszędzie nim jeździł. Także po ogromny tort zamówiony w Hajduczku na uroczystość taty pojechał swoją maszyną. Mama nawet nie przypuszczała, co może się stać. A Tomek załadował wielki, ciężki tort na bitej śmietanie do plecaka i na motorze przyjechał do domu. Nie było to daleko, ale dla tortu wystarczyło. Mama nie wiedziała, czy ma płakać, wściekać się, czy się śmiać, a goście pukali do drzwi. No cóż, tego roku tort miał bardzo dziwny kształt.

Na randkę z chłopakiem i na kawę z babcią

I tak można by tych miejsc wymieniać wiele – takich, które się jeszcze bronią i takich, które się już poddały. W każdej dzielnicy, nieomal na każdej ulicy, je znajdziemy. Jest jednak jedno, które ma szansę ocaleć i to dzięki ludziom, którzy je przejęli i poznaniakom, którzy mogą się do tego przyczynić. Paweł Mieszała, znakomity cukiernik, właściciel cukierni Pavlowa w Luboniu, to marzyciel. Od dawna marzyło mu się przywrócenie kultowego miejsca spotkań w mieście. Najpierw był to Hortex na Głogowskiej, a teraz Kociak na św. Marcinie. I chwała mu za to, że chce, by to miejsce trwało, by każdy mógł się tam wybrać na deser.
– Tam wszyscy, od pokoleń, chodzili na randki – mówi Katarzyna Filipiak. - Kociak serwował nie tylko wyborne desery, ale miał też i duszę, to właśnie dla niej stało się czasem w długiej kolejce, czekając na miejsce. A po seansie w kinie Muza, krem sułtański czy galaretka z owocami i bitą śmietaną – to była konieczność.
Trzymamy kciuki za Pawła Mieszałę i jego syna, by udało im się zatrzymać atmosferę Kociaka, ale może wyremontować wnętrze i przede wszystkim zaplecze. Każdy może w tym pomóc, dorzucając swoją cegiełkę i w ten sposób broniąc kolejnego lokalu przed zagładą.

Pandemia zabrała nam bardzo wiele miejsc, do których chodziliśmy, które wspominamy, z którymi związane są historie i rodzinne opowieści. Miasto wydaje się opustoszałe. Widać tylko ludzi spieszących do pracy i z pracy, odwiedzających najpotrzebniejsze sklepy. Nawet niewielu jest spacerujących. Jedno jest pewne, kiedy wirus straci swoją niszczycielską moc, nie tylko my będziemy inni, ale też otaczający nas świat.