„Diana” – biżuteria artystyczna i galanteria łowiecka
Kobiety nie wyobrażają sobie bez niej życia. Jedne lubią złotą, inne srebrną, jeszcze inne wykonaną z naturalnych materiałów. Bardzo często zakładają ją też mężczyźni. Bransoletki, pierścienie, naszyjniki, wisiorki, opaski, grzebienie… Duże, małe… Biżuteria towarzyszy nam w najważniejszych chwilach życia. Jest nie tylko ozdobą, ale też symbolem, jak choćby obrączki. Często jest też dla nas amuletem przynoszącym szczęście, chroniącym od złego. W wielu przypadkach jest także wspomnieniem o człowieku, wydarzeniu, sytuacji. Najcenniejsza biżuteria to ta, która tworzona jest przez artystów-złotników ręcznie w pojedynczych egzemplarzach na specjalne zamówienia. Wtedy ma swoją wysoką cenę.

TEKST i ZDJĘCIA: Elżbieta Podolska
Biżuteria towarzyszy człowiekowi od czasów prehistorycznych. Wówczas surowcami do jej produkcji były drewno, kości, muszelki, skóra zwierząt, a nawet kamienie. Najstarsze zachowane ozdoby pochodzą sprzed 22 tysięcy lat. Co ciekawe, teraz znowu modne są te tworzone z tego, co da nam natura.
U starożytnych Egipcjan, biżuteria stała się synonimem władzy i bogactwa. W średniowieczu miała przede wszystkim znaczenie religijne. Tak naprawdę każda epoka przypisywała ozdobom własne znaczenie, nie rzadko również czarodziejskie. Z biegiem wieków techniki jubilerskie rozwijały się, tworząc coraz bardziej wyrafinowane dzieła.
W ozdobach rzymskich po raz pierwszy pojawiły się diamenty i kolorowe kamienie szlachetne. Coraz więcej kobiet i mężczyzn zaczęło nosić pierścienie, ale tylko z żelaza, bo złote były oznaką sprawowanego urzędu i władzy.
W średniowieczu złoto było nierozerwalnie związane z godnością królewską i insygniami władzy. Złote korony symbolizowały mądrość i światłość monarchy. Zaczęła się też wiara w magiczną moc kamieni szlachetnych, które mogły uzdrawiać, sprowadzać miłość, powodzenie w interesach. Tak naprawdę ich nadprzyrodzone siły i możliwości były nieograniczone. Do dzisiaj zdarza się, że w to wierzymy.
Przypatrując się biżuterii przez wieki, nie można nie docenić roli tego, kto ją wytwarzał – złotnika, bo to artysta, który potrafi zwykły kamień, odrobinę złota, kawałek sznurka czy kwiatek zmienić w niepowtarzalną rzecz, której wszyscy zazdroszczą. To zawód owiany sławą największych mistrzów.
Raj dla lubiących błyskotki
Zaglądamy do Pracowni Biżuterii Artystycznej i Galanterii Łowieckiej „Diana” Magdaleny Dobrowolskiej. To bardzo niebezpieczne miejsce dla tych, którzy kochają biżuterię, bo wszędzie stoją gabloty i każda sztuka przyciąga wzrok. Czuję się jak sroka, która nagle znalazła się w pomieszczeniu z błyskotkami, bo każda wabi, każda nęci. Gdyby chcieć określić jednym słowem, byłoby to piękno.
Zaglądając głębiej do części, w której znajduje się pracownia i w której to piękno powstaje, przenosimy się do innego świata, jak do warsztatu zajmującego się obróbką skrawaniem. Wielkie stoły pełne narzędzi i kawałków metalu, części biżuterii, imadło, mocna lampka i pochylone sylwetki złotników. Tak naprawdę niewiele się w tych pracowniach zmieniło przez wieki.

Wybrała Pani zawód dzięki wujkowi?
Magdalena Dobrowolska: Pod koniec szkoły podstawowej nie bardzo wiedziałam, co tak naprawdę chcę robić w życiu. Nie miałam na siebie pomysłu. I wtedy przyszło mi do głowy, że mogę zostać złotnikiem. Miałam wujka, z którym byłam bardzo blisko związana, często go odwiedzałam. Był zegarmistrzem i pracował w Juwelii. Widziałam, jak powstaje biżuteria i dlatego przyszło mi do głowy, żeby iść w tym kierunku. Najpierw była szkoła zawodowa, a dopiero potem dalsza nauka i matura. Oczywiście mam też papiery mistrzowskie.
Jak wyglądała Pani droga do własnej firmy?
Przez lata nawet o tym nie myślałam. Pracowałam w firmach, robiłam biżuterię. Najpierw według wzorów, a potem dostawałam coraz więcej swobody, bo widzieli, że mam pomysły, że moja biżuteria się podoba. Co ciekawe, w obu firmach, w których pracowałam, właścicielami byli myśliwi, a ich pasją biżuteria łowiecka i chyba stąd wzięło się też moje zainteresowanie. Kiedy zmarł mój szef, klienci nadal chcieli, żebym im robiła biżuterię, wydzwaniali, prosili, namawiali, żebym nadal pracowała w tym zawodzie i wtedy przyszła mi do głowy myśl, żeby założyć swoją firmę, że będę mogła robić ją według swoich pomysłów. To było 14 lat temu. Tak się to zaczęło i trwa, bo nie mogę narzekać na brak klientów.
Czy złotnik to zawód artystyczny?
Tak, bo przecież projektuje biżuterię, plakietki, odznaki i przeróżne inne wyroby ze srebra, złota, drogich kamieni, ale też przeróżnych dodatków. Trzeba mieć wyobraźnię, kreatywność, wiedzę i umiejętności. Bez tego się nie uda. Przez te lata trochę się pozmieniało w tym zawodzie, tak jak wszystko, też idziemy do przodu, jest więcej możliwości np. korzystania z odlewu. Kiedyś to się wszystko robiło ręcznie. Nie było nic, tylko nasze ręce i proste narzędzia. Formy odlewania też się zmieniają, bo kiedyś to się robiło w piasku, a dzisiaj metodą wosku traconego. Trzeba jednak pamiętać, że u nas to nie jest linia produkcyjna i nawet, jak robimy jeden wzór, to pojedyncze sztuki biżuterii i tak się będą różnić. Wystarczy inne ułożenie listka czy innego drobiazgu i już nie jest to samo.
Jak tworzy Pani projekty?
Niektórzy rysują swoje projekty. Ja je po prostu tworzę w głowie. Nie umiem na tyle rysować, żeby móc tak projektować. Po prostu myślę, jak to zrobić, z czego mogę to zrobić, jaki to będzie wzór. To czasem zajmuję jeden wieczór, a czasem dużo dłużej. Kiedy mam już pomysł, jak sobie wszystko poskładam, siadam i robię. Najlepiej, jak dookoła jest cisza i spokój. Tak naprawdę to ja tę biżuterię robię, jak dla siebie. Jak potrzebuję coś nowego do sukienki – wymyślam i robię. Ale to też jest fajny sposób na poszukiwanie nowych wzorów.
Jak pracowałam na etacie, miałam z szefem układ, że robię dla niego biżuterię przez cały tydzień, a na koniec w piątek wymyślam coś dla siebie. To były czasy, kiedy prawie co tydzień biegaliśmy na imprezy i trzeba było sobie coś dobrać. Robiłam także dla znajomych. Potem w poniedziałek okazywało się, że wymyśliłam coś fajnego, co bardzo się spodobało. Któregoś razu przyszedł szef i powiedział, żebym robiła dla siebie, ale też podwójnie, bo klientki i klienci cały czas o to pytają.
Kupujący biżuterię często mówią, jakiej potrzebują, z czego ma być, na jakie okazje. Trzeba słuchać ludzi, bo przecież to oni będą ją nosić i to oni mają czuć się w niej dobrze. Muszą mieć też świadomość, że to jest ich wizja. Ja tylko podpowiadam, co mogę, czego nie mogę, a potem po prostu siadam do stołu, składam i się udaje. Najważniejsze jest to, żeby byli zadowoleni.
Z czego tworzy się ozdoby?
Tak naprawdę przy tworzeniu biżuterii ogranicza nas tylko wyobraźnia i kreatywność, no, czasem także sposób przygotowania. Można ja zrobić niemal ze wszystkiego, co znajdziemy w naturze, ale nie tylko. Pierścienie z polnym kamieniem, bransolety ze skóry, broszki z kwiatów…
Podczas jednej z wypraw do lasu z przyjacielem, który jest myśliwym, ja szłam wolniej i dokładnie się rozglądałam, byłam wszystkiego ciekawa i nagle zauważyłam coś dziwnego na ziemi, jakby szpony, jak się potem okazało, były to szpony jastrzębia. Nie wiedziałam wtedy, co to jest i skąd to jest, ale już mi się spodobał sam kształt. Już mi tak coś zaświtało, że to może być fajne i można coś z tego zrobić. Zaczęłam to zbierać i go wołam, żeby mi dał siatkę. Pozbieraliśmy to. Potem wysuszyłam i tak leżało w pracowni. Zapomniałam o tym, aż szliśmy na sylwestra i składałam sobie biżuterię w domu, ale coś mi nie pasowało, musiałam skorzystać z pracowni. To było już w samego sylwestra. Poprosiłam męża, żeby wyłączył golonki (a goście mieli być niebawem) i żebyśmy razem pojechali. I wtedy zauważyłam te szpony. No i tak powstała z nimi biżuteria. Trzeba mieć wenę, pomysł.

Bardziej złoto, srebro czy razem?
Biżuterię można zrobić ze wszystkiego. Ja robię ją ze złota, ale też ze srebra. Bardzo fajnie wygląda też taka, w której oba kruszce są pomieszane. Świetnie się komponują. Coraz modniejsze staje się takie zestawianie właśnie. Złoto ma bardzo wysoką cenę, więc faktycznie dziś wyroby w złocie naprawdę są drogie. Złoto oszalało właśnie przez tę całą pandemię, kryzys, wojnę i wszystko. Wszyscy też mówią, że jak lokować, to w złocie, stąd też pewnie jego cena. Chociaż zawsze miało dużą wartość.
Tworzy Pani biżuterię taką na co dzień, czy bardziej od święta?
Trudno powiedzieć. Ja noszę ją każdego dnia, także do pracy. Ale ostatnio dobierałam ją na szybko na pokaz mody. Okazało się, że pasowała idealnie do strojów inspirowanych ziemią, lasem, naturą.
W tym zawodzie trzeba umieć patrzeć i łączyć ludzi, stroje i dodatki. Wszystko się zmienia, także podejście do wykorzystania biżuterii. Wydawałoby się, że istnieje tylko ta tradycyjna biżuteria łowiecka, która ma liście, żołędzie i taką oprawę leśną. To nie jest do końca prawda, bo staramy się tworzyć coraz nowocześniejsze wzory, żeby była lżejsza, mogła być noszona na co dzień, a nie tylko przy wielkich okazjach.
Mam kilka takich klientek, które nie chciały nosić biżuterii albo nie nosiły złota, albo nosiły cały czas złoto i nie były przekonały do srebra. Za każdym razem bardzo się cieszę, jak uda mi się kogoś przekonać do noszenia mniej typowych dla niego ozdób.
Srebro jest bardziej uniwersalne, szczególnie do noszenia na co dzień, np. do pracy. Złoto pasuje bardziej na specjalne okazje.
Przygotowała Pani w swojej pracowni także m.in. medale dla zwycięzców konkursu kulinarnego.
Wykonywaliśmy już odznaki, plakietki dla wielu grup pasjonatów: dla wędkarzy, myśliwych, także dla kucharzy. Te medale były stworzone specjalnie na II Ogólnopolski Kociołek na ogniu, konkurs kulinarny – mówi złotniczka. – Dla mnie każde zamówienie jest wyjątkowe, specjalne, niepowtarzalne, ale nie mam katalogu swoich wyrobów. Oczywiście poznaję swoją biżuterię, jak widzę ją u kogoś, ale żeby zrobić kolejne takie same komplety czy sztuki, to się nie uda, bo żeby robić takie same, to potrzebna jest linia produkcyjna, maszyny, a my pracujemy głową, rękami, dbając o najdrobniejszy szczegół.