Witamy w kwietniu! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Harfista

11.07.2022 10:10:46

Podziel się

Myślicie, że nie lubicie słuchać muzyki granej na harfie? Że to taki instrument, na którym grał Kakofoniks, dodatkowo śpiewał i za to go wiązano i uciszano? Posłuchajcie Michała Zatora i od razu zmienicie zdanie. Jego gra czaruje, wciąga w magiczny świat dźwięków, które do tej pory były nieodkryte. On i jego wielka miłość – harfa, potrafią zafascynować kompozycjami klasycznymi, rozśpiewać publiczność przy standardach światowych, ale też na przykład stać się kroplą deszczu przy słuchaniu jego autorskich kompozycji.

ROZMAWIA: Elżbieta Podolska
ZDJĘCIE: Piotr Jasiczek

Dlaczego wybrał Pan harfę?
Michał: Zator: Zaczęło się od mojej miłości do fantasy i kultury celtyckiej, w której harfa króluje. Kultura Celtów była inspiracją dla wielu twórców fantasy, choćby Tolkiena, także autorów „Asteriksa i Obeliksa”, których uwielbiałem jako dziecko.

No chyba mi Pan nie powie, że gra Pan tak jak Kakofoniks?
Na szczęście nie. Bardowie w kulturze Celtyckiej mieli bardzo ważną funkcję, niemalże równą z kapłanami, więc to prześmiewcze potraktowanie barda Kakofoniksa było złamaniem tabu. Nie wszyscy czytelnicy zdają sobie z tego sprawę. Uwielbiałem też serial o Robin Hoodzie, do którego muzykę nagrał znakomity zespół Clannad. Te wszystkie moje zainteresowania spowodowały, że już jako prawie dorosły chłopak usłyszałem harfę podczas występu kanadyjskiej wokalistki Loreeny McKennitt. Ta muzyka trafiła we mnie jak grom z jasnego nieba!

Odczarowuje Pan na swoich koncertach harfę. Kiedy posłuchałam Pana gry po raz pierwszy, nagle odkryłam ten instrument. Chyba wielu Pana słuchaczy tak ma.
Harfa to instrument z pogranicza światów. Jako dziecko zaczynałem grać na fortepianie...

Gra Pan podobno od 4 roku życia.
„Gra” to może za dużo powiedziane, ale trochę sobie muzykowałem, bo mój dziadek miał instrumenty w domu. Była mandolina, akordeon. Mój tato grał na gitarze, więc sobie coś brzdąkałem.

Muzykę ma Pan w genach?
Tak. Odziedziczyłem to po tacie, który studiował w Krakowie i wielokrotnie występował na Festiwalach Muzyki Studenckiej. Muzyka była zawsze w domu bardzo ważna. Kiedy byłem dzieckiem, uwielbiałem słuchać muzyki klasycznej z płyt gramofonowych. Pamiętam, że słuchałem Beethovena, Mozarta, ale też i Vangelisa, który zrobił na mnie ogromne wrażenie. Tych ścieżek, które doprowadziły do tego, że zacząłem grać na harfie, było wiele. Bardzo chciałem grać na fortepianie i zacząłem naukę w wieku 7 lat. Harfa, to było dla mnie wyjątkowe doświadczenie, bo tak, jak ludzie doświadczają miłości od pierwszego wejrzenia, to ja coś takiego przeżyłem z harfą. W momencie, kiedy usłyszałem ten instrument, przepadłem.

Nauka gry na harfie to było wyzwanie.
Musiałem podjąć naukę na harfie klasycznej, ponieważ wtedy, na początku lat 2000, nie było możliwości nauki gry na harfie celtyckiej. Mojej pani profesor Katarzynie Staniewicz zawdzięczam wszystko! Zdecydowała się mnie przyjąć na naukę jako już dojrzałego chłopaka, kiedy wielu powiedziałoby, że to już za późno, by zacząć grę na nowym instrumencie. Stąd też wielu profesorów w szkole zastanawiało się, co mi odbiło, skąd taka zmiana i to na końcówce szkoły, przed egzaminami końcowymi. To skutkowało też tym, że miałem bardzo mało czasu, żeby przygotować się do egzaminów na Akademię Muzyczną. Ponownie, dzięki ogromnemu wsparciu prof. Staniewicz, zdałem egzaminy i mogłem kontynuować naukę na uczelni wyższej. Po studiach przez kilka lat jeździłem jako freelancer z różnymi orkiestrami na koncerty w Polsce i w Europie. To było wspaniałe doświadczenie pracy z wybitnymi dyrygentami, a także uczenie się dyscypliny orkiestrowej.

Uczy Pan w szkole?
Kiedy zaczęła się pandemia, odwołano wszystkie koncerty, zacząłem się zastanawiać, co dalej, co robić. Wtedy dostałem propozycję uczenia w ramach zastępstwa w szkole podstawowej. Muszę powiedzieć, że długo się nad tym zastanawiałem, ale postanowiłem podjąć się tego zadania. Moja przygoda się już kończy, ale dzięki niej wiele się nauczyłem. Wiem, jak zainteresować młodych słuchaczy, jak do nich podejść, żeby chcieli słuchać. Uczyliśmy się wszyscy, ja też. Pandemia to był naprawdę ciężki czas. Kiedy nie mogłem wysiedzieć w domu, brałem harfę i szedłem do kościoła. Siadałem i grałem. Czasem ktoś był i słuchał, czasem byłem sam. Któregoś razu przyszła pani, która strasznie płakała. Kiedy skończyłem podeszła do mnie i powiedziała, że dostała wiadomość o śmierci ojca. Przyszła do kościoła i moja muzyka była dla niej jak znak.

A czy harfa nie jest instrumentem kobiecym?
Istnieje takie przekonanie, i to nie tylko w Polsce, że jest to instrument związany z kobiecością. Być może odpowiedzialna jest za to epoka romantyzmu i tamtejsze malarstwo, gdzie przy harfie portretowane były melancholijne szlachcianki w zwiewnych sukniach. Jednak w dawnych czasach to głównie mężczyźni grali na tych instrumentach. Harfa gościła w wielu arystokratycznych domach. Nawet Chopin, mieszkając w Nohant, pisał muzykę typowo celtycką. Można sobie wyobrazić, że była później grana także na harfie.

Co gra Pan na koncertach?
Podczas koncertów lubię łączyć repertuar, dlatego utwory klasyczne mieszam z tymi znanymi oraz własnymi kompozycjami. Takie mieszanie różnych stylów bywa niełatwe. Rzadko gram z nut, zdecydowanie wolę improwizację, tak jak jazzmani.

W Polsce jest Pan jedynym śpiewającym harfistą, a i na świecie też jest ich bardzo niewielu.
Trudność ze śpiewem przy grze na harfie polega na nienaturalnej pozycji siedzenia. Już się nauczyłem tak opierać przeponę i regulować oddech, że dużo łatwiej mi się śpiewa na siedząco niż na stojąco.

Skąd wziął się pomysł, żeby oprócz grania jeszcze śpiewać?
Jak zacząłem grać na harfie, to byłem tak zakochany w tym instrumencie, że przepadłem kompletnie, nic innego nie istniało. Grałem przede wszystkim klasykę, ale też zacząłem grywać muzykę, którą słyszałem. To były takie moje początki improwizacji. Śpiewać zacząłem dużo później, kiedy byłem już na Akademii Muzycznej. Poznałem pana Przemka Wawrzyniaka, znanego w Poznaniu muzyka, który gra na dudach szkockich. Zaproponował mi, żebyśmy pograli razem muzykę celtycką. Nie miałem wtedy swojego instrumentu, a panowie sporo koncertowali. I tutaj muszę opowiedzieć o Hospicjum Poznańskim. Mój przyjaciel mieszkał blisko i ja często przechodziłem obok i gdzieś w głowie sobie pomyślałem, że Panie Boże, jak uda się ten instrument zdobyć, to w ramach odwdzięczenia się, przyjdę do Hospicjum i będę grał dla pacjentów. I tak się złożyło, że bardzo szybko rodzicom udało się kupić ten instrument dla mnie. Zaczęły się koncerty z Przemkiem. Zrealizowałem też swoją obietnicę i poszedłem do profesora Łuczaka. Powiedziałem mu, że złożyłem w głowie taką obietnicę i muszę jej dotrzymać. Pan profesor był osobą, która, tak ja moja pani profesor, pozwalał rozwinąć skrzydła. Parę lat później, dzięki naszej koordynatorce Basi Grochal, zacząłem nagrywać płyty na rzecz hospicjum, sprzedawane jako cegiełki na rozbudowę. A śpiew? Brakowało nam na koncertach wokalistki. Zaproponowałem, że może ja coś zaśpiewam, bo napisałem jedną piosenkę. Spróbowaliśmy i fajnie się to przyjęło. Dlatego zacząłem się szkolić i w tym kierunku.

Wystąpił Pan w programie „Mam talent”.
To była ogromna reklama. Wtedy każdy odcinek oglądało ponad 5 milionów widzów. Byłem rozpoznawany w tramwaju, na ulicy, wszędzie. Kiedyś na siłowni zobaczyłem, że w moim kierunku idzie taki napakowany facet. Od razu pomyślałem, że pewnie oberwę za moje długie włosy. Podszedł i zapytał, czy to ja grałem w „Mam talent”, bo oglądał z dziewczyną i bardzo im się mój występ podobał.

Dziś występuje Pan z wieloma wspaniałymi muzykami.
Tak. Ostatnio miałem zaszczyt wystąpić w trio z Edytą Górniak oraz wybitnym pianistą Pawłem Tomaszewskim na rozdaniu Telekamer. Koncertuję także w duecie z Natalią Niemen. W Scenie na Piętrze grałem i śpiewałem razem z Natalią Kraśkiewicz. Cały czas się coś dzieje, zmienia w moim życiu. Tylko jedno pozostaje stałe – moja miłość do harfy.