Kino Muza – pasja, konsekwencja, filmowa czułość i dwie nagrody
Kino Muza od ponad wieku wpisuje się w filmową tożsamość Poznania. W tym roku otrzymało dwa wyjątkowe wyróżnienia – nagrodę Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej oraz nagrodę Stowarzyszenia Kin Studyjnych. O pasji, konsekwencji i filmowej czułości opowiada Dorota Reksińska, kierowniczka kina, które od lat inspiruje widzów nie tylko w Poznaniu.

ROZMAWIA: Weronika Maria Rogowska, ZDJĘCIA: Maciej Zakrzewski, Radek Słowik
Na początek gratuluję zdobycia dwóch prestiżowych nagród!
Dorota Reksińska: Bardzo dziękuję.
Czym dla Muzy jest wielkie wyróżnienie, jakim jest nagroda Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej w kategorii kino?
Myślę, że to jest uhonorowanie pasji i wielu lat ciężkiej pracy, którą wkładamy w budowanie Muzy takiej, jaką znają nasi widzowie. Nagroda potwierdza, że jesteśmy top kinem w Polsce. To także sygnał i dowód, że Muza jest widoczna nie tylko na arenie lokalnej.
Tego nie można osiągnąć w kilka lat.
Śmiejemy się, że pracowaliśmy na tę nagrodę od 1908 roku – bo tak długo Muza istnieje. Jest to jedno z najstarszych kin w Polsce, a na pewno najstarsze, które funkcjonuje nieprzerwanie w jednym miejscu.
Czyli nagroda PISF jest nagrodą za historię?
O historii Muzy mogłabym mówić dużo, ale ta nagroda to jest chyba przede wszystkim o tej współczesnej historii, czyli o tej długiej drodze, którą pokonaliśmy od jednosalowego kina po to, żeby zaadaptować całe pierwsze piętro, tworząc kino trzysalowe.
Ale Muza to nie tylko ściany…
Oczywiście! Przez lata zbudowaliśmy naprawdę świetny zespół, taki trochę stary, a trochę nowy. Nagroda Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej jest też laurem dla ludzi, którzy teraz to kino tworzą. To jednak przede wszystkim uhonorowanie naszych widzów, bo na pewno frekwencja Muzy była jednym z kryteriów, dlaczego tę nagrodę w ogóle dostaliśmy.

Co jeszcze mogło przyczynić się do otrzymania tego wyróżnienia?
Oferujemy szczerość i prawdziwość. Nasze hasło – „Wiemy, co gramy” – traktujemy jak credo. Dbamy o filmową selekcję, żeby nasz repertuar był jakościowy. Ważny jest także poziom proponowanych przez nas wydarzeń. Chcemy, żeby to wszystko było prawdziwe – widzowie to czują i doceniają.
Można powiedzieć, że nagroda dla najlepszego kina jest podsumowaniem, ale jednocześnie motywacją, aby dalej się rozwijać, wciąż towarzyszyć widzom.
Tak, to jest takie powiedzenie: „Hej, robicie dobrą robotę!”. To kolejny wiatr w żagle, żebyśmy dalej się rozwijali, nie zwalniali tempa mimo tego, że praca w kinie nie jest łatwa.
Stowarzyszenie Kin Studyjnych przyznało Muzie nagrodę za wydarzenie o charakterze edukacyjnym. Za projekt „Filmoczułość”.
Myślę, że to naprawdę wyjątkowy projekt. Stoi za nim Maria Nowicka, która jest naszą specjalistką ds. edukacji i budowania młodej widowni. Zależało nam na tym, żebyśmy mieli swój autorski projekt edukacyjny.
To był powód, dla którego „Filmoczułość” powstała?
Chcieliśmy stworzyć projekt, który odpowiadałby na aktualne potrzeby młodych ludzi. Właśnie z tego „wyrósł” ten projekt.
Jaki jest cel „Filmoczułości”?
„Filmoczułość” to rozmowa o filmach, ale w sposób czuły, wrażliwy i zaangażowany w relacji z młodymi ludźmi. Hasło odwołuje się też do elementu światłoczułego w kinie, a więc to piękna gra słów. Cały projekt skupia się przede wszystkim na dbaniu o tematy związane ze zdrowiem psychicznym dzieci i młodzieży. Myślę, że to jest coś, na co wszyscy, jako edukatorzy i edukatorki filmowe, w tej chwili powinniśmy zwracać największą uwagę.

„Filmoczułość” to nie jest projekt moralizatorski. Jaki więc jest?
Ideą było to, aby „Filmoczułość” była włączająca, inkluzywna. Dobrym przykładem jest to, że program filmowy w grupach licealnych wybieramy wspólnie z młodzieżą. Cała podstawa tego projektu jest o tym, żeby rozmawiać o kinie i problemach związanych z wyzwaniami współczesności, odbijającymi się na psychice młodych ludzi.
Co jest najbardziej wyjątkowe w „Filmoczułości”?
Nie jest to program sztywno idący podstawą programową pod maturę. Chcemy zaopiekować się czymś, co jest ważniejsze niż wpisywanie się w klucze maturalne.
Co Pani osobiście najbardziej docenia, jeśli mowa o „Filmoczułości”?
To są jedne z piękniejszych spotkań. Od wielu lat prowadzę spotkania z młodymi ludźmi w kinie i najbardziej uwielbiam to, że młodzi widzowie do nas przychodzący nagle dostają zupełnie inny komunikat – film może im się podobać albo i nie, mogą powiedzieć dlaczego. Ważne jest, żeby byli w stanie to uargumentować. Uczymy, że kino jest od otwierania siebie na wrażliwość drugiego człowieka.
Czy otrzymanie dwóch tak prestiżowych nagród ma wpływ na to, jakie filmy teraz chcecie pokazywać? Może daje to przestrzeń na myślenie o zmianie wizerunku kina?
Myślę, że te nagrody to dowód na to, że robimy dobrą robotę, i o tym, żebyśmy się rozwijali, a nie zmieniali. To nie jest potrzebne. Gdyby coś było nie tak, nie dostawalibyśmy takich nagród, więc na pewno nie będziemy mieli w planach zmian linii programowej. Ja od wielu lat jestem programerką kina i dystrybutorzy też już są pogodzeni z tym, że niektórych filmów nie wezmę do repertuaru, choćby nie wiem co. I to jest właśnie przykład konsekwencji, za którą nagrodę otrzymał cały zespół. To sygnał, że mamy trwać tak dalej, ale i wyraz uznania.
Nagrody dały wyraźny sygnał, że wszystko jest dobrze i „róbmy tak dalej”?
Wiadomo, że zawsze jest coś do poprawy, ale ciągle się rozwijamy i pracujemy.

Chodziło mi bardziej o to, że Muza osiągnęła już taki pułap, że zna swoją tożsamość. Jak kino na przestrzeni wszystkich lat istnienia się rozwijało?
Zmieniło się bardzo dużo rzeczy – od nazwy kina w latach 50. na dzisiejszą Muzę, poprzez kwestie wizerunkowe, a nawet takie rzeczy, jak zmieniający się neon przed kinem. Zmieniał się więc budynek. Zmieniał się również zespół oczywiście, bo taka jest kolej rzeczy.
Z tego, co się orientuję, zespół Muzy tworzą młodzi ludzie…
Nasz zespół jest bardzo różnorodny – to jego wielka siła i zaleta. Mamy też osoby, które pracują w Muzie po kilkanaście, a nawet dwadzieścia kilka lat. To dla przykładu nasze wspaniałe dziewczyny pracujące w obsłudze widza: Ania i Dorota. Jedna z nich dopiero co zaczęła emeryturę, a mimo to nadal z nami pracuje. Nie chciała udawać się na zasłużony odpoczynek, wolała zostać w rodzinie i dalej tworzyć Kino Muza.
Jaki był przełomowy moment w historii kina Muza?
Takim momentem była bez wątpienia chwila, w której pod swoje skrzydła Muzę przytuliła i objęła czułością oraz opieką Estrada Poznańska. Staliśmy się wtedy częścią prężnie działającej Instytucji Kultury, traktującej Muzę jako bardzo ważne miejsce kulturowe dla miasta i jego mieszkańców, widzów i widzek. Nie byłoby dzisiejszej Muzy, jaką znamy, gdyby nie fakt, że jest częścią Estrady Poznańskiej.
Co Muzie dało to, że Estrada Poznańska się nią „zaopiekowała”?
Gdyby nie to, na pewno nie byłaby możliwa rozbudowa kina. Bez wątpienia był to moment przełomowy dla rozwoju Kina Muza. Teraz możemy grać więcej filmów i możemy grać je też dłużej – przecież mamy więcej ekranów, więcej sal i miejsca. Latem możemy pokazywać filmy na tarasie czy organizować coraz większe wydarzenia. Estrada to ogromny zespół ludzi wspierających nas na co dzień, i tylko dzięki temu możemy zadawać wspólnie pytanie: „jak bardzo wysoko możemy jeszcze przesunąć poprzeczkę?”.
Patrząc na inne kina studyjne, większość z nich musiała się zamknąć. Co wpłynęło na to, że Muza przetrwała?
Przetrwaliśmy w głównej mierze dzięki temu, że nie jesteśmy kinem prywatnym i dzięki temu, że jesteśmy częścią Estrady, czyli instytucji, która otrzymuje dotację z miasta Poznania. Dzięki temu mamy komfort pracy. Jesteśmy też częścią Europa Cinemas. To też jest źródło, z którego jesteśmy dotowani, jak również z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. To wszystko daje nam zupełnie inną swobodę działania niż ta, którą obserwuję u kolegów i koleżanek z kin prywatnych.

Może Pani powiedzieć coś więcej na ten temat?
Kina studyjne potrafią płacić po sześćdziesiąt tysięcy złotych czynszu za sam budynek. Prowadzenie kina to bardzo kosztowna sprawa, więc finansowanie kina prywatnie nie jest łatwe. My mamy zupełnie inny komfort, ale oczywiście, jak każde miejsce, i Muza ma przed sobą wyzwania. Pamiętajmy, że Muzę odwiedzają ludzie z całej Polski.
I nie tylko z Polski.
I nie tylko z Polski. Muza jest miejscem kultowym i myślę, że to, że ludzie nam tak ufają, chcą tu być i czują się tu dobrze – co często podkreślają w rozmowach z naszym zespołem – że jest tu przyjemnie, że każdy czuje się mile widziany… To wszystko potęguje to, że Muza ma się dobrze, a jej pozycja jest zupełnie niezagrożona.
Muza to przede wszystkim filmy. Z czasem pojawiły się jednak festiwale, przeglądy, inne imprezy towarzyszące. Który festiwal jest dla Muzy najważniejszy?
Są trzy wydarzenia, bez których Muza nie odnosiłaby takiego sukcesu na arenie polskiej i międzynarodowej. Pierwszy w rocznym kalendarium, odbywający się w maju, jest festiwal Millenium Docs Against Gravity. Jesteśmy lokalnym współorganizatorem jednego z największych festiwali filmowych w Europie. Dzieje się on symultanicznie w siedmiu partnerujących sobie miastach. Na 10 majowych dni przeistaczamy się w świątynię filmu dokumentalnego. Przyjeżdżają do nas twórcy z całego świata.
A jakie jest drugie najważniejsze wydarzenie dla Muzy?
Międzynarodowy Festiwal Filmów Animowanych ANIMATOR. W tym roku skończył 18 lat.
To już pełnoletni…
Tak! Co roku latem stajemy się miejscem wynoszącym na piedestał animację jako sztukę, której warto się przyglądać. Ostatnia edycja też trwała aż 10 dni! Warto też burzyć stereotypy – animacja to przecież nie „bajki” i niekoniecznie jest tylko tym, co skojarzeniowo związane jest z kinematografią dziecięcą. Są różne formy animacji. Muza jest od zawsze domem Animatora, bo jest to też nasza autorska impreza w Estradzie Poznańskiej, która pięknie w ostatnich latach rośnie w siłę.
Mówiłyśmy o trzech wydarzeniach „top of the top”, prawda?
Tak. Trzecim z wydarzeń jest najmłodsze z nich, British Film Festival. Spotykamy się właśnie na miesiąc przed drugą edycją tego festiwalu, więc już jest gorąco! Byłam osobą, w której głowie narodziło się marzenie o tym, aby British powstał. Kiedy opowiedziałam o pomyśle naszej dyrekcji i zespołowi, okazało się, że to nie tylko moje marzenie, a nasze wspólne. Ten festiwal zawsze będzie dla mnie bardzo ważny.
Chciałabym zapytać o widzów. Nigdy nie kryliście się z tym, że to oni są dla Muzy najważniejsi, że to oni ją tworzą.
Oczywiście!
Czy miały miejsce takie reakcje widzów, które Was wzruszyły czy zadziwiły? A może widzowie raczej biernie odbierają to, co związane z Muzą?
Widzowie są fantastyczni. Są z nami w bardzo emocjonalnej relacji, wręcz można nazwać ją przyjacielską. Oni przychodzą do Muzy jak do własnego domu, i bardzo dobrze! Widzowie znają nasze twarze, rozmawiają z nami o filmach. Ale ich przyjaźń widać też po takich sytuacjach, jak moment, w którym teraz jesteśmy. Dostaliśmy dwie duże nagrody, a w następstwie – mnóstwo gratulacji od widzów i widzek. Powtarzają, że nagrodę za najlepsze kino Muza powinna dostać już dawno temu.
Jaki film chciałaby Pani wyświetlić w Muzie? Załóżmy, że nie ma żadnych limitów.
To jest bardzo trudne pytanie, bo ja mam tak, że nie lubię się poddawać. Myślę, że nasz zespół też nie. Nie myślimy, że coś jest nierealne. Jeśli mamy jakiś pomysł, próbujemy tak długo, aż rzeczywiście nie natkniemy się na mur nie do przebicia. Wracając do pytania, mam takich marzeń dużo i raczej myślę w kategoriach „kiedy to zrobimy, kiedy to pokażemy?”.
Ale kino Muza to nie tylko „kino”. Wychodzicie szerzej, mierzycie dalej.
Podstawową funkcją Muzy jest grać filmy, też premiery. Ważne jest dla nas także to, żeby od czasu do czasu robić rzeczy inaczej. Dlatego na przykład podczas British Film Festiwalu jest sekcja Outside the Box, gdzie staramy się rzeczywiście wychodzić poza kino, pokazywać filmy w kontekście, w nietypowych miejscach.
Może jakiś przykład?
W zeszłym roku wyświetliliśmy dla przykładu film w hali serwisowej Salonu Inchcape BMW. Graliśmy „Włoską robotę” z 1969 roku. Dookoła na wysięgnikach stały mini coopery. Często tu myślimy, jak coś zrobić, ale również zawsze, żeby było niestandardowo i najlepiej jak się da. To jest to, co na przykład mnie inspiruje.
Samo tworzenie repertuaru i pozyskiwanie filmów do wyświetlania wydaje się trudne. Muza jeszcze sobie to „utrudnia”, tworząc coraz to nowsze wydarzenia.
Tak, ale całe szczęście nie jestem w tym sama. Nikt nie robi kina w pojedynkę. Jeżeli ktoś myśli, że kino to jest jeden człowiek, to jest w błędzie. Nikt by nie dźwignął tak dużej i szybko pędzącej machiny na jednych barkach. To też jest super, że my jako zespół mocno siebie wspieramy, rozmawiamy o tym, co chcemy zrobić i szukamy jakościowo jak najlepszych rozwiązań.
Klientów, oprócz filmów, do Muzy przyciąga także niepowtarzalna atmosfera. Ta atmosfera nie mogłaby istnieć gdyby…?
Myślę, że ta atmosfera nie mogłaby istnieć bez naszego zespołu. Każda osoba pracująca w Muzie, tak samo jak widzowie, czuje, że to jest jej dom. Chyba właśnie z tego myślenia wynika to, jak się o to miejsce dba. Jesteśmy wszyscy uprzejmi, dbamy, żeby było tu ładnie, żeby wszystko było zaopiekowane – by podlać w porę kwiaty albo wystawić miskę z wodą dla piesków. Naprawdę uważam, że to są rzeczy, które się czuje. W Muzie staramy się dawać przestrzeń, aby każdy czuł się tu mile widziany, zapraszany w gościnny sposób. Atmosfera, ale też bezpieczeństwo w Muzie, wynika z konsekwencji w myśleniu o tym, kim chcemy być.
Dziękuję za rozmowę.