Na tymczas czy na zawsze?
Gdy na horyzoncie pojawia się szczeniak, który pilnie potrzebuje domu i kochającego człowieka, dziewczyny z poznańskiej fundacji PsiTulas działają od razu. Pierwszym krokiem jest ulokowanie psiaka w bezpiecznym domu tymczasowym, kolejnym – zdecydowanie trudniejszym – znalezienie mu odpowiedzialnej rodziny adopcyjnej. Zosia Woźniak – wielka miłośniczka kundelków i wiceprezeska PsiTulasa, opowiada nam o działalności fundacji i o codziennych wyzwaniach osób działających na rzecz zwierząt. Jak się okazuje – jest ich całkiem sporo.

TEKST: Martyna Pietrzak-Sikorska
ZDJĘCIE TYTUŁOWE: Adobe Stock
ZDJĘCIA PSIAKÓW: Jagoda Lulka/ lula_shots
Na większą skalę
Wszystko zaczęło się od empatii do zwierząt i… ogromnej chęci do działania. – Nie potrafimy być obojętne na los bezbronnych, porzuconych psów, które samotnie walczą o przetrwanie. Wierzymy, że każdy z nich zasługuje na miłość, ciepły kąt i szansę na lepsze życie, to napędza nas do działania – mówi mi Zosia, która z PsiTulasem związana jest od kilku lat.
Założycielkami fundacji są Maria (która jest jej prezeską) oraz Natalia. Kilka lat temu dziewczyny wspólnie zaczęły pomagać psom na własną rękę, to one również założyły stronę PsiTulasa. Po jakimś czasie dołączyła do nich Kasia, wolontariuszka z Kalisza, później fundacyjne szeregi zasiliła moja rozmówczyni Zosia, która wcześniej współpracowała z dziewczynami jako dom tymczasowy, oraz Julita, która pracuje jako behawiorystka. W zeszłym roku do ekipy PsiTulasa dołączyła także Ewelina.
– Zasięgi social mediów PsiTulasa rosły, wspólnie ratowałyśmy setki psów, działałyśmy na coraz większą skalę, ludzie zaczęli nas kojarzyć. Na początku zeszłego roku, po latach wspólnych działań, uznałyśmy, że chcemy zostać oficjalnie fundacją, to było płynne i naturalne przejście od takiej cichej, czysto prywatnej pomocy do sformalizowanych działań, które pozwalają nam np. ubiegać się o 1,5% procent podatku – tłumaczy wiceprezeska PsiTulasa i dodaje, że każda z członkiń fundacji ma swoją normalną pracę na etacie. – Wszystkie nasze działania opierają się na wolontariacie, żadna z nas nie pobiera wynagrodzenia za pracę w PsiTulasie – podkreśla.
Dom, moja opoka
Działania fundacji PsiTulas opierają się na sieci domów tymczasowych, w których uratowane psiaki odzyskują zdrowie i pewność siebie, socjalizują się, uczą się życia z człowiekiem oraz w spokoju czekają na swoją wymarzoną rodzinę. – Współpracujemy z wolontariuszami, którzy zajmują się interwencjami lub znajdują porzucone zwierzęta i nie chcą oddawać ich do schronisk w obawie, że zostaną zapomniane. My skupiamy się na działaniu: organizujemy transport, przygotowujemy wyprawki, w trybie pilnym, często po nocach, szukamy domów tymczasowych i robimy wszystko, by psi maluch jak najszybciej znalazł swojego opiekuna na zawsze – tłumaczy Zosia.
Sieć domów tymczasowych PsiTulasa jest bardzo płynna, w tej chwili jest ich kilkadziesiąt, a nabór trwa niemalże bez przerwy, bo potrzeby są coraz większe. Jak tłumaczy moja rozmówczyni – by zostać domem tymczasowym, nie trzeba mieć domu z ogrodem, dużego mieszkania czy wielkiego doświadczenia w wychowaniu psa. Wystarczy otwarta głowa i serce, chęć niesienia pomocy oraz gotowość do współpracy z fundacją. – Kluczowe jest dla nas to, by osoby decydujące się na zostanie domem tymczasowym mogły dostosować się do potrzeb szczeniaczków, które z racji tego, że często przyjeżdżają nieodrobaczone i niezaszczepione, na start muszą odbyć kwarantannę domową i nie mogą wychodzić na spacery. Mają dużo energii, czasem robią niezły raban i wymagają sporej uwagi – wyjaśnia Zosia i dodaje, że wszelkie koszty związane z psim tymczasowiczem pokrywa fundacja. – Przygotowujemy kompletną wyprawkę dla szczeniaka, finansujemy jego karmę i leczenie u weterynarza, oddajemy pieniądze za paliwo, mopy czy środki do sprzątania. I oczywiście służymy wiedzą, radą, wsparciem i pomocą przez cały czas – wyjaśnia.
Kto najczęściej zostaje domem tymczasowym dla PsiTulasowych szczeniaczków? Jak tłumaczy moja rozmówczyni, przekrój osób jest bardzo szeroki i różnorodny – są to zarówno ludzie pracujący na co dzień na home office, jak i pary, studenci czy współlokatorzy, którzy są w stanie w ciągu dnia wymieniać się opieką nad pieskiem. Często domem tymczasowym zostają rodziny z dziećmi, które rotują tak, by w domu zawsze ktoś był, zdarza się także, że opieki nad szczeniakami podejmują się emeryci.

Beza - do adopcji
Mój Ci on!
Osoby, które chciałyby spróbować tymczasowania szczeniaków, często obawiają się tego, że… tak bardzo przywiążą się do swojego psiego podopiecznego, że finalnie nie będą chciały oddać go do adopcji. – Dość często zdarza się, że nasze domy tymczasowe adoptują nasze psiaki, to takie szczęście w nieszczęściu – śmieje się Zosia, która sama 2,5 roku temu wraz ze swoim chłopakiem została rodziną adopcyjną dla Kury – suczki będącej pod opieką PsiTulasa.
– Ze swojej perspektywy mogę powiedzieć, że podczas tymczasowania szczeniaczków trzeba złapać dystans, bo każdy psiak, który do nas trafi, będzie miał przepiękne maślane oczka, puchate łapki, pękaty brzuszek i będzie absolutnie najsłodszy na świecie. Trzeba jednak zadać sobie pytanie, czy to aby na pewno dobry moment na podjęcie decyzji o adopcji i czy ten konkretny psiak pasuje do naszego trybu życia – tłumaczy moja rozmówczyni.
Jej historia jest na to najlepszym dowodem, bo suczka Kura, która podczas naszej rozmowy spokojnie leży na kocyku pod kawiarnianym stolikiem i zajada przysmak, jest jej siódmym tymczasowiczem. – Ja tak naprawdę wszystkie te sześć piesków, które miałam, adoptowałabym od razu. Na szczęście głosem rozsądku był mój chłopak, który podchodził do tematu ciut mniej emocjonalnie. Kiedy jednak trafiła do nas Kura, zgodnie stwierdziliśmy, że ona z nami zostaje, bo jesteśmy dla siebie stworzeni – opowiada z uśmiechem Zosia.
Na próbę?
Jak przekonuje wolontariuszka PsiTulasa – bycie domem tymczasowym jest świetnym rozwiązaniem dla osób niezdecydowanych, które nie do końca są przekonane do adopcji psa. – To superopcja do sprawdzenia czy temu podołamy, bo posiadanie psa bywa wyzwaniem, pojawiają się przeróżne problemy. Oczywiście nie chcę tego demonizować, bo nie o to chodzi, ale każdy powinien zdawać sobie sprawę z tego, z czym wiąże się posiadanie zwierzęcia. Jasne, to masa radości i miłości, ale to także duża odpowiedzialność i spore koszty – wyjaśnia Zosia i przyznaje, że w swoim otoczeniu ma kilka historii, w których tymczasowanie szczeniaka zweryfikowało plany adopcji. – Kilku osobom parę tygodni z psim maluchem skutecznie wybiło z głowy pomysł o adopcji. I żeby było jasne – te osoby fantastycznie dbały o psy, zapewniały im świetne warunki, ale po wszystkim były tak zmęczone psychicznie, miały ochotę wyjść do kina, wyjechać na wakacje. Tymczasowanie szczeniaka ich zweryfikowało i myślę, że jest to przepis na odpowiedzialną decyzję, a ona w przypadku zwierząt, które są żywymi istotami, które mają uczucia, jest kluczowa. W końcu nie każdy, kto kocha psy, musi się nimi na co dzień opiekować – podsumowuje.

Miri - do adopcji
Na słodkie oczka?
Lwią część podopiecznych PsiTulasa stanowią szczenięta. Urocze małe pieski ufnymi oczkami spoglądają ze zdjęć, które stanowią dodatek do ogłoszenia adopcyjnego wstawianego na social media fundacji. I choć szczeniaczki cieszą się dużym zainteresowaniem (dużo większym niż dorosłe psy), to jak przyznaje Zosia, cała adopcyjna procedura wymaga od wolontariuszek potrójnej wręcz czujności. – Im piękniejszy i bardziej uroczy szczeniaczek, tym więcej problemów – mówi. – Niestety często zdarza się, że osoby, które zgłaszają się do adopcji danego szczeniaka, są tak bardzo zauroczone jego wyglądem, że… nie wczytują się w treść ogłoszenia, w której szczegółowo opisujemy jego charakter i indywidualne potrzeby – opowiada wiceprezeska fundacji.
Jedną z istotniejszych części całej procedury adopcyjnej w PsiTulasie jest licząca 32 pytania ankieta, która pozwala wolontariuszkom wstępnie ocenić i zweryfikować ubiegającą się o adopcję rodzinę. – Najgorzej, jeżeli szczeniaczek jest w typie rasy, szczególnie takiej popularnej jak pomeranian lub chihuahua. Wtedy dostajemy po 20 ankiet z tekstem „ma takie śliczne oczka, że nie mogłam się oprzeć i złożyłam ankietę”, a umówmy się – taka osoba prawdopodobnie po prostu nie chce płacić za rasowego psa z hodowli, a to nie jest dobra motywacja do adopcji. Nasze ankiety są szczegółowe, bo oczekujemy konkretnych i rzeczowych informacji, które pozwolą nam wybrać dobry i odpowiedzialny dom dla naszych podopiecznych. A jeżeli ktoś nie jest w stanie odpowiedzieć na kilkanaście pytań, to jak ma przebrnąć przez wychowanie szczeniaka? – zastanawia się wolontariuszka.
To, co najlepsze
Kiedy pytam Zosię o to, co w PsiTulasowym wolontariacie przynosi jej najwięcej satysfakcji, bez wahania odpowiada mi, że największą radością jest udana adopcja. – Zwłaszcza tych maluchów, które nie cieszyły się szczególnym zainteresowaniem, których nikt nie lajkował w social mediach, o które nikt nie pytał, takich, które miały problemy behawioralne lub zdrowotne – mówi.
– Co roku wypuszczamy kalendarz z naszymi podopiecznymi, który jest cegiełką dla naszej fundacyjnej działalności. Wszystkie osoby, które na przestrzeni ostatnich lat adoptowały od nas psiaka, mogą podesłać nam jego zdjęcia. Gdy otwieram maila i oglądam, jak wyrosły po latach i jakie świetne życie teraz mają, łzy lecą mi po policzkach, a ja cieszę się, że te małe biedaki mają kochających opiekunów i wspaniałe życie, na jakie zasługują. Wtedy wiem, że było warto – podsumowuje wzruszona.