Witamy w kwietniu! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

O życiu zadecydowało 5 dekagramów

05.01.2022 12:00:00

Podziel się

Agnieszka Janasiak, o której znajomi mówią AGARUN, to drobna, niepozorna kobieta, zawsze uśmiechnięta, pełna wiary w to, co robi. Sport jest sensem jej życia, a bieganie daje radość, uspokaja i determinuje wszystkie zajęcia w ciągu dnia. Wciąż pokonuje własne słabości, trenuje biegaczy, jest fizjoterapeutką. Sięgnęła po tytuł wicemistrzyni Polski w maratonie, wygrała polską edycję Wings for Life World Run, marzy o zwycięstwie w Maratonie Poznańskim, w którym była już druga i trzecia.

ROZMAWIA: Juliusz Podolski
ZDJĘCIA: Piotr Jasiczek

Biegać zaczęłaś jeszcze w podstawówce, a powodem była Twoja zawsze nieogarnięta ambicja... Tak, chciałam dorównać bratu, który grał w piłkę nożną. Ja, osoba ambitna i często wyróżniana w szkole, chciałam znaleźć też swoją drogę. Jeszcze w zerówce chciałam trafić do szkoły baletowej. Jak się okazało, o mojej karierze baletnicy zadecydował fakt, że ważyłam 5 deko za dużo. Z perspektywy minionych lat cieszę się, że o moim życiu zadecydowała ta „nadwaga”. Zwróciłam się w stronę sportu. Przyszły pierwsze sukcesy w biegach przełajowych. Mając wciąż z tyłu głowy dorównanie bratu, napisałam do Olimpii Poznań. W liście poprosiłam o możliwość trenowania w klubie. Zostałam zaproszona i tak się zaczęła moja przygoda z bieganiem, która trwa do dzisiaj i myślę, że póki co, nie widać końca…

Przyszło liceum, studia i nauka wygrała ze sportem.
Mocno postawiłam na naukę, była dla mnie priorytetem. Sięgałam po kolejne stypendia naukowe, które motywowały mnie do dalszej pracy. Ale w pewnym momencie wróciłam najpierw do truchtania, a potem do biegania, ponieważ zaczęłam tę formę aktywności sportowej traktować jako odstresowanie. Oprócz nauki, musiałam przepracować trudniejszy okres i bieganie dało mi nowy sens w życiu.

Taki Forrest Gump?
Tak, masz rację. Byłam tak nazywana przez znajomych, ale także przez przypadkowych ludzi, którzy spotykali mnie któryś raz na tej samej trasie. W pewnym momencie mojego życia biegałam do i z pracy! Żeby zarobić na studia z fizykoterapii, pracowałam w sklepie spożywczym, który mieścił się przy Starym Rynku. Mieszkałam na Winogradach i biegłam do pracy okrężną drogą przez Puszczykowo i Luboń, by nabić trochę kilometrów. Wychodziłam z domu o 4.30 – wtedy otwarte były tylko piekarnie, ludzie ruszali do pracy albo wracali z imprez, a ja biegłam. To był czas, kiedy bardzo często słyszałam za sobą miłe głosy: Forrest Gump albo „run, Forrest, run. To miłe wspomnienia, tym bardziej, że biegałam bez żadnej presji.

I wtedy postanowiłaś wrócić do sportu.
Tak. Zmotywowali mnie także znajomi. Z jednym małżeństwem zaczęłam jeździć na zawody, a co więcej – pojawiły się zwycięstwa, mimo że biegałam bez żadnego planu. Po prostu biegłam. Wróciłam do Olimpii, by zająć się wyczynem profesjonalnie. Już tak mam – jak coś robić, to na maksa i według określonego harmonogramu.

No tak i dzięki temu przyszły ważne sukcesy.
2009 rok był dla mnie istotny. Maraton w Indiach, wicemistrzostwo Polski w maratonie w Dębnie, 3 miejsce w Maratonie Poznańskim, rok wcześniej drugie i 3 miejsce w International Maraton Macau w Chinach. Pobiegłam tam z 12 życiówką, a przybiegłam trzecia. Rozegrałam ten bieg taktycznie, na 40 kilometrze przed podbiegiem wzmocniłam się i to mi pomogło. To był trudny start, bo po podróży miałam problemy z udem i nie byłam pewna, czy wystartuję. Całe kieszonkowe wydałam na chińskich masażystów, którzy postawili mnie na nogi. Trasa była trochę pode mnie: podbiegi na wiadukty, a ja się przygotowywałam do startu w Szklarskiej Porębie, więc miałam moc.

Po kontuzji kilka tygodni temu wróciłaś znowu do treningu takiego na maksa. Postawiłaś sobie na przyszły rok dwa ważne cele: wygrać Maraton Poznański, bo tego sukcesu Ci brakuje, i po raz drugi być pierwszą w Polsce w kultowym biegu Wings for Life World Run.
Maraton Poznański mocno mnie motywuje, bo byłam 2 i 3, brakuje mi zwycięstwa. Moim marzeniem zawsze było wygranie maratonu w moim rodzinnym mieście. Zwizualizowałam sobie to wydarzenie, tym bardziej, że żadnej kobiecie z Poznania to się nie udało. Pisano o zwycięstwie poznanianki, ale Monika Stefanowicz de facto pochodzi z Wągrowca, więc moja wizualizacja jest wciąż aktualna. O sukces trzeba będzie mocno powalczyć, bo poprzeczka maratonu z roku na rok się podnosi, organizatorzy zapraszają Kenijki, ale uważam, że marzenia trzeba mieć i je realizować. Wierzę, że mogę to zrobić. A co do Wingsów. W 2016 roku w głębi duszy poczułam, że chcę wystartować w imprezie charytatywnej, mimo że tydzień później miałam biec w maratonie w Mainz. Z punktu widzenia sportowego nie było to profesjonalne, start w dwóch tak ciężkich biegach, w tak, krótkim odstępie czasu.

Co jest takiego magicznego w Wings for Life World Run?
To pierwsza i jedyna impreza w mojej karierze, która została tak bardzo w pamięci. Otoczka medialna, helikoptery, duże i dużo samochodów, relacje w TVN 24, za kierownicą tego najważniejszego auta Adam Małysz. Poza tym ludzie, którzy z uszkodzonym rdzeniem kręgowym, w ergoszkieletach przeszli 500 metrów. To było cudowne, że oni mimo wszystko walczą i robią to, co w danym momencie jest możliwe, z uśmiechem na twarzy. Widać w nich życiową pasję. Dali mi osobiście kopa i wiarę w to, że wszystko jest możliwe. Zostali w moim sercu i dlatego chcę stanąć po raz drugi na starcie tej wyjątkowej imprezy. Nie zraża mnie to, że od pierwszego mojego startu zaczęło się pasmo moich problemów zdrowotnych, co zmusiło mnie do dużego wysiłku, leczenia kontuzji i determinacji, by wrócić do tego co kocham, czyli biegania. Jeśli będziesz silną w tych momentach, to wygrasz, niezależnie od tego, co by się działo.

A jak się osiąga sukces w Wingsie? To jednak nietypowy bieg, gdzie trudno zaplanować dystans, bo to, ile przebiegniesz, zależy od  tego, jak szybko będziesz uciekać przed samochodem, który cię goni.
W tym biegu olbrzymią rolę odgrywa głowa. W pewnym momencie, kiedy chcesz osiągnąć sukces, musisz przeć do przodu. Przychodzi czas, kiedy biegniesz sam i wiesz wtedy, co to jest samotność długodystansowca, który walczy z własnymi słabościami, a nie z innymi zawodnikami. W głowie dzieją się różne rzeczy. Wtedy najważniejsza jest wiara w siebie, w swoje umiejętności i możliwości. Nie da się uniknąć kryzysu, w bieganiu na długich dystansach pojawiają się on wcześniej lub później. Najważniejsze jest to, czy potrafisz go pokonać. To tak jak w życiu, są lepsze i gorsze chwile.

Jak odwrócić zatem uwagę od kryzysu?
Nie myśleć o biegu. Są różne techniki, na przykład można biec dla kogoś albo po coś. Ja na przykład na początku startów myślałam, że jak wbiegnę na metę na trzecim miejscu, to zasłużę na toffifee, za drugie miejsce będzie merci, a za pierwsze duże czekoladki merci. Potem myślałam, że jak skończę bieg, to będę mogła leżeć cały dzień i nic nie robić. Lubiłam sobie wizualizować siebie na mecie. Jakie to będzie wspaniałe uczucie, kiedy wszyscy będą mi gratulować lub fatalne, kiedy okaże się, że przybiegnę gdzieś dalej i nikt nie zauważy mojego wysiłku. Co jest lepsze? Nie możesz dopuścić do siebie ani na sekundę myśli, że nie dasz rady, lub wyczekiwać na kryzys, który i tak przyjdzie. Trzeba też pamiętać, że jeśli nie zadbamy o odpowiednie nawodnienie czy wzmocnienie, np. specjalnymi żelami, to nie damy rady, nawet kiedy głowa będzie mocna.

Bieganie to nie tylko pokonywanie kilometrów na treningu, siłownia, ale także odpowiednie żywienie.
Jedzenie ma olbrzymi wpływ. To jest zauważalne w badaniach krwi, ale także na treningu czy zawodach. Są momenty, kiedy nie mogę przyspieszyć czy tracę szybciej siły, bo gdzieś tam zaniedbałam swoją dietę. U biegaczy bardzo szybko spada hemoglobina, żelazo, elektrolity. Jedzenie wpływa nie tylko na fizykę, ale także na psychikę. Jedząc np. więcej słodyczy, jestem bardziej rozdrażniona, co nie wspiera głowy.

Co w takim razie polecasz biegaczom? Czy na przykład dieta pudełkowa przygotowana dla sportowców jest fajnym rozwiązaniem?
Myślę, że tak. Z doświadczenia wiem, że nie tylko wyczynowcy, ale także amatorzy nie mają czasu na przygotowywanie sobie posiłków, które będą zbilansowane pod względem mikro i makro elementów. Pamiętajmy, że pierwsze dwie godziny po wysiłku są niezwykle istotne, by dostarczyć odpowiednich proporcji węglowodanów do białka. Po treningu bardziej człowiek myśli o odpoczynku niż o przygotowywaniu posiłków. Gotowa dieta, podzielona na 5 porcji do zjedzenia w ciągu dnia, pozwala na szybki, wartościowy i smaczny posiłek już w kilka minut po treningu. Sama korzystam z diety pudełkowej i uważam, że podchodząc profesjonalnie do sportu, ważne jest planowanie treningów, odpowiedni sprzęt – od spodenek po buty – i odpowiednia dieta. Bez uważnego odżywiania i zdrowego trybu życia nie ma sensu zabierać się za bieganie, nawet to amatorskie.