Witamy w kwietniu! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Opłatek od serca

08.12.2022 13:15:56

Podziel się

Codziennie powstaje ich nawet 8 tysięcy. Na ciasto składają się mąka i… woda. W procesie produkcji potrzebna jest także modlitwa. Od ponad 100 lat poznańskie siostry pasterki wypiekają wigilijne opłatki, które trafiają do parafii i domów w całej Polsce.

TEKST: Krzysztof Grządzielski
ZDJĘCIA: bonderphotography

Ruchliwa i bardzo często zatłoczona w godzinach szczytu ulica Piątkowska w Poznaniu. Tutaj, za wysokim murem, mieści się dom macierzysty Zgromadzenia Sióstr Pasterek od Opatrzności Bożej. Duży, ceglasty, zabytkowy budynek, który powstawał na oczach matki założycielki zgromadzenia, przetrwał ponad 120 lat i służy siostrom i kolejnym pokoleniom ich wychowanek − nastoletnim dziewczętom zgromadzonym w Domu Opiekuńczo-Wychowawczym. Klasztorne mury kryją jeszcze jedyną na terenie poznańskiej archidiecezji opłatkarnię, w której od 1917 roku siostry wypiekają komunikanty mszalne, hostie oraz opłatki wigilijne. Przewodnikiem po tym miejscu jest dla nas siostra Beata Laskowska, która od 11 lat pracuje przy produkcji opłatków i jest jej kierownikiem.

Praca ludzkich rąk

Produkcja opłatków ma kilka etapów. Każdy ma swoje białe, niemal sterylne pomieszczenie, w którym się odbywa. Od wielu lat siostry używają tego samego przepisu. Proces powstawania zaczyna się w tzw. ciastowni. Z worków mających po 25 kilogramów mąki pszennej, odpowiednia jej ilość mieszana jest z zimną wodą w wielkim pojemniku ze stali nierdzewnej z wirnikiem. – Bywa tutaj biało jak w młynie. Z tego też powodu pracujemy na co dzień w białych habitach – przyznaje s. Beata. Po wyrobieniu ciasta, niczym na pizzę, należy je odcedzić, aby nie było żadnych grudek. – Następnie w wielkich, plastikowych wiadrach przewożone jest do kolejnego pomieszczenia. Wszystko wymaga sporo siły, więc siłownię mamy za darmo – dodaje z uśmiechem.

Następny etap produkcji to pieczenie opłatków na podłączonych do prądu prostokątnych urządzeniach przypominających gofrownicę. – Z dwóch stron płyty rozgrzane do odpowiedniej temperatury, które z jednej strony są zupełnie gładkie, a z drugiej mają różnej wielkości bożonarodzeniowe matryce. Wzory na maszynach do wypieku, które odbijają się później na gotowych opłatkach, to chociażby Święta Rodzina w stajence betlejemskiej czy aniołowie pochyleni nad Jezusem. – Pieczenie, którego charakterystycznym elementem jest dźwięk syczenia, trwa od 50 do 60 sekund. Dziś jest zautomatyzowane. Kiedyś wymagało jednak siły, by wszystko robić własnymi rękami. Jak kleszcze otworzyło się za wcześnie, opłatek był niedopieczony, pomarszczony. Jeżeli zrobiło się to zbyt późno, to opłatek mógł być zbyt żółty lub za kruchy – podkreśla siostra Beata. Niezmiennie jednak, pod wpływem ciśnienia pary, na brzegach urządzeń pojawiają się „kluski”. Jak wyjaśnia, to nadmiar ciasta. – Taka niedopieczona, galaretowata maź, którą usuwamy. U nas jednak nic się nie marnuje, więc odbiera je od nas pan, który ma gospodarstwo i karmi nimi zwierzęta – opowiada. Po wypieczeniu tzw. plakatów, z których można wyciąć nawet 24 małe opłatki, trafiają one do kolejnego pomieszczenia.

Chipsy pustelnika
Gotowe opłatki na cały dzień wędrują do nawilżarni. Znajdują się w niej regały z żeberkami mieszczące po 400 sztuk „plakatów”. Następnie wkładane są do metalowego pieca – garowni i nawilżane są na zimno. W kłębach pary wchłaniają wodę i lekko wilgotne schną pod czymś ciężkim, aby się nie odkształciły. Gdy trafiają do kolejnego pokoju pod ostrą gilotynę czy nożyczki, dzięki nawilżeniu, podczas cięcia na pojedyncze duże i małe opłatki, ich brzeg jest idealnie równy i nie sypie się. Co z opłatkami, które nie spełniają wymagań jakości, jakie stawiają sobie siostry? – Można je po prostu zjeść. Podobnie połamane lub obcięte brzegi opłatków nazywamy chipsami pustelnika, bo nie mają żadnych dodatków. Opłatki święcone są dopiero w kościołach, więc można je chrupać do woli – śmieje się siostra Beata.

Ostatni etap prac to pakowanie w komplety i kartony w zależności od specyfiki zamówień. – Dla większości osób opłatek kojarzy się z czymś lekkim, ale kiedy np. parafia zamawia 1000 sztuk, to karton potrafi ważyć kilkanaście kilogramów – zauważa s. Beata. W magazynie kilkadziesiąt opisanych kartonów czeka na kuriera i wysyłkę. Listopad i grudzień to bowiem szczyt sezonu zamówień, choć proces produkowania zaczyna się już w maju. – W listopadzie telefony się grzeją. Księża czy osoby świeckie dzwonią do nas, bo wiedzą, że płacą za dobrą jakość. Mamy świadomość, ile wkładamy serca i pracy w to, by opłatek powstał. Nasze produkty mają swoją jakość i zamawiający wiedzą, że to, co wyślemy, nie rozpadnie się na drugim końcu Polski w proszek, nim do nich trafi – wyjaśnia s. Beata. – Po ludzku, cieszymy się też, że ktoś potrafi zauważyć, że nasz opłatek jest smaczny. W końcu opłatek nie jest równy opłatkowi – dodaje.

Renoma od lat
Przy produkcji opłatków na stałe zatrudnione są zaledwie trzy siostry: Marta, Wacława oraz Beata – kierowniczka produkcji. – Jesteśmy zatrudnione na pełen etat, mimo że życie zakonne też wymaga czasu – tłumaczy siostra Beata. – To trochę praca na podwójny etat. Jeśli zamówień jest bardzo dużo, siostry pracują nocą albo od świtu. Choć z zewnątrz budynek nie wygląda jak fabryka, to w środku działa jak prawdziwy zakład pracy. W sezonie pojawiają się także inne osoby do pomocy.

Na swoją renomę na rynku produkcji opłatków w Polsce poznańskie pasterki zapracowały od wielu lat. Co roku produkują 450 tysięcy dużych i 480 tysięcy małych, a ponadto ok. 800 tysięcy sztuk miesięcznie komunikantów. Pracy jest zatem mnóstwo. – Opłatek stał się moim życiem. Mam święta Bożego Narodzenia niemal przez cały rok, bo już w styczniu zaczynam myśleć o produkcji – śmieje się s. Beata. Jak dodaje, traktuje to miejsce jak firmę rodzinną. – Czuję się tutaj jak u siebie. Dbam o wszystko i nie wydzielam sobie sztywno czasu pracy, wiedząc, że muszę we wszystkim uwzględnić odpoczynek, a przede wszystkim życie zakonne – dodaje.

Dzielenie się opłatkiem to jeden z najpiękniejszych zwyczajów związanych z Bożym Narodzeniem, a dokładniej z Wigilią. W żadnym innym kraju nie ma takiego zwyczaju. Łamiąc się opłatkiem, składamy sobie życzenia, wybaczamy urazy, dziękujemy za wzajemną miłość. Dawniej kolorowymi dzielono się ze zwierzętami w gospodarstwie. Dziś takich zamówień jest znacznie mniej. – Nasz opłatek jest wzbogacony. Nie jest produktem biznesowym. W obecnym czasie i świecie jego wartość jest unikatowa. Może być traktowany jak produkt luksusowy albo wyśmiany, niepotrzebny nikomu czy wręcz zacofany. Jeżeli jako producentki przestaniemy ufać temu, co robimy i po co to tak naprawdę produkujemy, stajemy się zwykłą świecką firmą, która idzie na masówkę, a nie na duchowe piękno tego produktu. Dlatego tak duże znaczenie ma modlitwa w produkcji – mówi siostra Beata. – Ta praca ma nas uświęcać i dawać uświęcenie innym, poprzez włożony nasz trud w produkcję elementu niezbędnego w eucharystii, jak i podczas świąt. Tu nie chodzi o pieniądze, one są dodatkiem. Pomagają nam żyć, utrzymać zakon i zaspokoić podstawowe potrzeby – dodaje.