Poszukiwacz ciekawych historii
Miłośnicy książek zaczytują się w powieściach Grega Krupy. Autor zabiera czytelników do Włoch, pokazuje ich piękno, ale też te mroczne strony życia w tym kraju. Do tego spora dawka historii, świetny dziennikarz śledczy, który ma polskie korzenie i jest przepis na hitowe powieści. Jest pasjonatem historii i ciekawych opowieści. I jak sam twierdzi, nie zamieni prawdziwych śląskich klusek na lasagne.

TEKST: Elżbieta Podolska, ZDJĘCIA: Archiwum prywatne
Greg Krupa to Polak czy po ponad 20 latach mieszkania już bardziej Włoch?
Greg Krupa: Moje korzenie tkwią pod hałdami Górnego Śląska, oplatają wrocławski Pręgierz i łapczywie spijają wodę z mazurskich jezior. Włoski paszport nie uczynił ze mnie Włocha. Dwadzieścia lat jedzenia pasty może nieco bardziej, ale i tak lasagna przegrałaby w konkurencji z kluskami. Tymi z tradycyjną śląską dziurką, oczywiście. Włochem zostałem, Polakiem nigdy być nie przestanę.
W dwóch pierwszych częściach trylogii akcja dzieje się w Bolonii i w Ferrarze, a w trzeciej przenosi się nad jezioro Garda. Skąd takie wybory?
Pisać można z wyrachowania albo z miłości. Moją motywacją jest uczucie. Do miejsc, które mnie otaczają, do ludzi, którzy mnie fascynują. Mieszkam w Ferrarze, Bolonię znam jak własną kieszeń, a Garda jest najczęstszym celem moich weekendowych wypadów. Po prostu czułem, że te miejsca chcą, abym o nich opowiedział. Taka pisarska alchemia, idealne połączenie elementów.
Bolonia kojarzy mi się z tajemnicami, sekretami, spiskami i sztuką przez bardzo duże „S”. To może inspirować do pisania.
W Bolonii odnalazłem wszystko, czym fascynowałem się od młodości. Pełną tajemniczych pism bibliotekę najstarszego uniwersytetu w Europie. Kabałę i astrologię. Templariuszy, tajne bractwa i podziemne przejścia. Cudowną architekturę, w której prym wiodą ciągnące się w nieskończoność portyki. Nie mieliście nigdy wrażenia, że za kolumnami przejścia, którym idziecie, chowa się ktoś, kto nie spuszcza z Was wzroku? Bolonia to prawdziwa kopalnia pomysłów dla pisarzy thrillerów.

Tomy łączy bohater, dziennikarz Davide Dobravski, z pochodzenia Polak. Zwykle bohater cyklu powieści kryminalnych się nie starzeje, nie zmienia się, najwyżej lekko mądrzeje. U Pana jest inaczej. Dlaczego?
Ależ to nie tak. Mój bohater rozpoczyna swoje przygody jako trzydziestodwulatek, w trzecim tomie ma już prawie czterdzieści lat. Wraz z upływem książkowego czasu czytelnik obserwuje jego fizyczną i wewnętrzną przemianę. Pomimo dramatycznych doświadczeń ocala jednak w sobie duszę zawadiackiego, nieco naiwnego dzieciaka. Myślę, że to ważne dla każdego z nas. Pozostać na zawsze sobą.
W każdej z tych książek także w tej ostatniej czytamy fascynujące historie o tamtych terenach. Wiele z nich jest prawdziwych, wiele prawdopodobnych. Po zakończeniu lektury zaczęłam szukać informacji na temat ucieczki wojsk włoskich, niemieckich, dzieł sztuki, które ukrywali i porzucali. Bardzo wciągnęła mnie ta opowieść. Ile zajmuje Panu przygotowanie się merytoryczne do pisania? Czy sięga Pan po jedno, czy wiele źródeł? Szuka podpowiedzi u znawców, czy może wyciąga legendy od miejscowych?
Research do książki o Gardzie był chyba najbardziej wyczerpujący w porównaniu do poprzednich tomów. Wynikało to z faktu, że o Ferrarze, a tym bardziej o Bolonii można dość łatwo znaleźć wiele kompletnych i ciekawych opracowań. Jezioro Garda rozciąga się na terenie trzech zupełnie różnych od siebie kulturowo i historycznie regionów. Wzdłuż brzegu rozsiana jest niezliczona ilość wiosek i miasteczek. Do tego mamy góry, sieci wojskowych umocnień, tunele. Poznanie historii każdego z tych miejsc, wybranie najciekawszych fragmentów z tej wielobarwnej mozaiki to była rzeczywiście ogromna praca i mnóstwo tygodni spędzonych na zwiedzaniu i studiowaniu źródeł. Jak zwykle pomogły mi szczęśliwe przypadki (a w moim metafizycznym umyśle uczynił to sam Benaco – bożek i władca jeziora). Na najciekawszy i najbardziej nieoczywisty wątek „genu nieśmiertelności” natrafiłem w mało znanym i nieodwiedzanym muzeum w Limone. O potencjalnych miejscach ukrycia skarbu Mussoliniego dowiedziałem się od miejscowych. Takich przypadków było więcej. Benaco najwyraźniej postanowił mi być przychylny.
Doskonale portretuje Pan ludzi w swoich książkach, pokazując zarówno ich cechy fizyczne, jak i psychiczne. Musi Pan być świetnym obserwatorem. Czy bohaterowie mają cechy znajomych, czy może gdzieś przypadkowo spotkanych ludzi?
Od zawsze fascynowały mnie silne osobowości. To się doskonale sprawdza w literaturze, gdzie postaci muszą być wyraziste. A ponieważ zamieszkałem w kraju, którego sztuka teatralna, a także filmowa, czerpie pełnymi garściami z commedia dell’arte i z operetki, moi bohaterowie nieuchronnie musieli stać się nieco teatralni, miejscami nawet groteskowi. A czy mają cechy znajomych? Oczywiście. Tak jak wspomniałem, piszę z miłości. Kocham tych ludzi i kocham moich bohaterów.
Pana książki to nie tylko kryminały, thrillery, ale też zagłębianie się w historię miejsc, sztuki, wydarzeń, ludzi, których otacza prawdziwie włoska atmosfera. Czytając ostatnią część, bo tamte okolice znam najlepiej, stwierdziłam, że byłby to świetny przewodnik po brzegu jeziora Garda, fascynujący, bo często mówiący o miejscach mniej znanych i docenianych. To celowy zabieg?
Już pierwsza z moich książek, ta o Ferrarze, miała być w zamierzeniu czymś w rodzaju fabularyzowanego przewodnika. Po prostu chciałem opowiedzieć moim rodakom o mało znanym miejscu, które warto odwiedzić. Przy okazji stworzyłem thriller i wyszło z tego coś, moim zdaniem, wartościowego. Dlatego uczyniłem z tego stylu mój znak rozpoznawczy i moją misję. Garda jest miejscem dobrze znanym Polakom, którzy chętnie ją odwiedzają. Ale czy na pewno wyczuwają magię tego jeziora, poznali jego historię i zobaczyli coś więcej, prócz kilku plaż i najczęściej odwiedzanych miasteczek? Myślę, że po lekturze mojej książki przebywanie nad Gardą będzie się wiązało z dużo głębszym i bogatszym przeżyciem.
Mam wrażenie, że świetnie się Pan bawi przy pisaniu, kiedy miesza fakty i fikcję.
Oj tak, i jestem w tym takim trochę diabełkiem i chochlikiem. Zwodzę i nęcę, bo chcę czytelnika wkręcić i wciągnąć w poszukiwanie prawdy o miejscach i wydarzeniach. A faktów przemycam w fabułach całkiem sporo i są one najczęściej bardziej zaskakujące niż fikcja. Niektóre tajemnice odkrywam na mojej autorskiej stronie na Instagramie, dlatego zachęcam serdecznie do jej śledzenia.
Pana książki są filmowe. To niemal gotowe scenariusze ze scenami pościgów, przeciskania się tunelami, wchodzenia w ciemne korytarze, a nawet uśmiercania bohaterów. Skąd takie podejście do łączenia dwóch sztuk: pisania i obrazu?
Jestem z wykształcenia filmoznawcą, a prywatnie kinomanem i namiętnym pożeraczem dobrych seriali. Staram się przełożyć współczesny język filmu na własny styl literacki i myślę, że po części mi się to udaje. Robię to intuicyjnie i bez żadnych wystudiowanych metod. Mam wielką nadzieję, że filmowcy zachwycą się i zainspirują moją twórczością i choć nie chcę zapeszać, mogę zdradzić, że małymi kroczkami zbliżam się do spełnienia tego marzenia.
Jak wygląda Pana warsztat pisarski, bo my wyobrażamy sobie, że siedzi Pan przy pysznej kawie w najpiękniejszych miejscach i pisze, przy okazji łapiąc promienie słońca… Jaka jest rzeczywistość?
Rzeczywistość „skrzeczy”, jak mawiała Agnieszka Osiecka, i często odbiega od romantycznych wyobrażeń. Książka o słonecznej Gardzie powstawała w największej części ciemnymi zimowymi wieczorami, kiedy za oknem dudnił deszcz, a ja pisałem o wysychającym na skutek upału jeziorze. Nie przeszkadza mi to jednak ani trochę. Wyobraźnia nie zna granic i żywi się doskonale wspomnieniami. Ja Gardę i wiele innych miejsc noszę w sercu i byłbym je w stanie odtworzyć, nawet będąc poza kołem podbiegunowym. W jednym się jednak Pani nie pomyliła. Kawa jest niezbędna.
Pisanie to pasja, hobby, zawód?
Chciałbym, aby pewnego dnia pisanie stało się moim zawodem. Moją głowę oraz mój notatnik w telefonie wypełnia mnogość różnych pomysłów i zalążków nowych fabuł. Póki co jest to pasja i dochodzę do wniosku, że to jest jednak najważniejsze. Lepiej napisać kilka książek, wkładając w nie uczucie, niż czuć presję z powodów materialnych i produkować je seryjnie. Najlepiej byłoby to wszystko wypośrodkować i do takiej harmonii dążę.
Czy przypadkiem nie wyśle Pan swojego bohatera do Polski, by tutaj odkrył tajemnice? Wiem, że mają być kolejne powieści, co nie ukrywam, bardzo mnie ucieszyło. Jakie będą kolejne tomy?
Na kolejne powieści z Davidem Dobravskim moi Czytelnicy będą musieli chwilkę poczekać. Chciałbym teraz dla odmiany stworzyć nową opowieść z innymi bohaterami. Książkę już piszę i zobaczymy, czy ten nowy projekt spotka się z uznaniem. Do serii o Davidzie chętnie wrócę, ale czy któryś z moich bohaterów trafi do Polski? Tu być może zaskoczę fanów serii małą niespodzianką, ale o tym na razie sza!
Za co najbardziej lubi Pan Włochy? A za co Polskę?
Wbrew pozorom Polskę i Włochy wiele łączy. Czasem czuję się w Polsce jak we Włoszech i na odwrót, choć muszę przyznać, że w ostatnim czasie Polska wystrzeliła pod względem rozwoju w kosmos, pozostawiając stareńkie i skostniałe Włochy daleko za sobą. Imponuje mi polska nowoczesność i biznesowa pomysłowość. Kocham też polskie lasy, których w większości włoskich regionów ze świecą szukać. U Włochów cenię natomiast rodzaj luzu, którego zaczyna brakować mi w Polsce. Pomijając włoskie zamiłowanie do „przyszpanowania”, tutaj mimo wszystko „być” jest ciągle ważniejsze niż „mieć”. Aperitivo z przyjaciółmi zawsze wygra z drugim etatem, a rozmowa o meczu jest ciekawsza niż dyskusja o polityce. Choć szczęśliwe czasy „dolce vita” są już odległym wspomnieniem, a stres i kryzysy dotykają Włochów znacznie boleśniej niż Polaków, relacje międzyludzkie wciąż są tu na dobrym, przyjaznym poziomie. Wśród Polaków, być może z powodu nieszczęsnej, wywołanej przez polityków „wojny polsko-polskiej”, obserwuję dużą nerwowość i tendencję do wzajemnego hejtowania. Nie u wszystkich na szczęście, więc mam nadzieję, że ta pochmurna i nieprzynosząca niczego dobrego atmosfera zniknie w końcu jak zły sen.
Poznań też ma swoje miejsce w Pana sercu…
Jakże niewiele brakowało, abym poznaniakiem został zamiast Włochem! Do stolicy Wielkopolski zawitałem bodajże w roku 1993. Dla wielu czytelników to czasy zamierzchłe, bo ostatecznie to było zupełnie inne stulecie, ale dla mnie, świeżo upieczonego studenta drugiego roku kulturoznawstwa na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach, wszystko było nowe i ciekawe, a Poznań nie zawiódł ani trochę moich oczekiwań.
Proszę pamiętać, że było to tuż po ustrojowych przemianach, a Polska dopiero budziła się po długim socjalistycznym śnie (który dla wielu był koszmarem).
Mój rodzimy Górny Śląsk, jak bardzo bym go nie kochał, był wówczas w połowie drogi między stagnacją a rozpaczą. Katowickie budynki straszyły ponurą szarością przyprószoną grubą warstwą sadzy ze likwidowanych hut, kopalń i fabryk. Jedynie niezłomny śląski ludek, napędzany obietnicami nowego lepszego życia, ubarwiał tę ponurość sprośnymi graffiti i kiczowatymi reklamami pierwszych lat dzikiego kapitalizmu.
Podobne reklamy powitały mnie po wyjściu z dworca w Poznaniu, ale „wielkopolska jakość” (to treść jednej z nich) nie była zwykłym pustosłowiem. Ileż tam było kolorowych kamieniczek! Ile ładnych sklepów i kawiarni! Moja spragniona kolorów śląska dusza chłonęła widowisko, jakie dawały świeżo wówczas odrestaurowane Koziołki, a wewnętrzny obserwator notował czystość i strzegące porządku, zaparkowane na Rynku milicyjne – pardon, policyjne już wtedy – nyski. Jedynie po Arsenale moje oczy prześlizgiwały się dość szybko – budynek za bardzo kojarzył mi się z brutalistycznym dworcem w Katowicach.
Z tamtej wizyty pamiętam jeszcze smak Lecha (a jakże!) i radosną atmosferę akademików na zielonych Winogradach. Oraz ciemne, słodkie oczy pewnego dziewczęcia, dla którego nie udało mi się niestety przenieść na poznańskie kulturoznawstwo. Ale to już zupełnie inna historia…
Czy lubi Pan jeść? Bo David lubi…
Tak bardzo lubię, że i Davide musiał. Staram się jednak zachować umiar i nie zostać ofiarą przekleństwa, które padło z ust postaci w pewnej znanej polskiej komedii: „Obyś pękł, smakoszu!”.

GREG KRUPA – urodzony w 1973 roku. Absolwent kulturoznawstwa na Uniwersytecie Śląskim. Zawodowo związany z branżą reklamową i wydawniczą. Współzałożyciel i udziałowiec firmy importującej włoską kawę. W 2004 roku przeprowadził się do Włoch. Zamieszkał początkowo w okolicach Bolonii, aby w końcu osiąść na stałe w Ferrarze – mieście, którego bogata historia i kultura zafascynowały go do tego stopnia, że stały się inspiracją do napisania książek. W swoim dorobku ma powieści: „Zaginiony klejnot Ferrary”, „Przeklęta rzeźba z Bolonii” i „Zabójczy urok Gardy”.