Poznań jest dla mnie wyjątkowy
To jeden z najbardziej rozpoznawalnych wokalistów. Koncertuje nie tylko w Polsce, ale też na świecie, nagrywa płyty, pisze teksty, zarządza fundacją... Lubi Poznań, ma tu swoje ulubione miejsca. Co ciekawe, jest też bohaterem książki. Artur Gotz to artysta pełen niespodzianek, który cały czas się rozwija, a gotowych planów ma na wiele lat do przodu.
ROZMAWIA: Elżbieta Podolska
ZDJĘCIA: Marek Zimakiewicz
Niedawno odbył się 800. Pana koncert. Niesamowite wydarzenie i niesamowita liczba wystąpień. Oczywiście w tej liczbie są też te w poznańskiej Scenie na Piętrze.
Artur Gotz: Tak, Scena Na Piętrze to było wyjątkowe miejsce na mapie moich działań koncertowych. Wracałem tam wielokrotnie na zaproszenie niesamowitego śp. Romualda Grząślewicza, z którym także się przyjaźniłem. Romek zaryzykował, bo zaprosił mnie po raz pierwszy na początku mojej drogi. Był niezwykle otwartym człowiekiem, który łączył pokolenia. Kiedyś podczas jubileuszu siedziałem w garderobie Sceny na Piętrze obok Emiliana Kamińskiego i stwierdziliśmy, że ludzi z taką pasją już nie ma. Bardzo brakuje mi Romualda i występów w Poznaniu, które on organizował i zawsze zapowiadał.
Koncerty to ogromna przyjemność, ale też przecież wysiłek i mnóstwo pracy? Jak Pan sobie w tym wszystkim radzi, bo przecież jest Pan nie tylko wokalistą, ale też menadżerem, autorem tekstów i muzyki?
Ja po prostu mam niespożytą ilość energii i wiele pomysłów, to taki rodzaj ADHD. Urodziłem się w zasadzie na scenie, miałem 11 lat, jak zacząłem występować, ale też organizować wszystko, bo sama scena to dla mnie za mało. Lubię być producentem i mieć wpływ na to, jak będą wyglądały moje płyty, co na nich zaśpiewam i w jakich aranżacjach, a także kto zagra w moich teledyskach i gdzie zagram koncerty. Przez wiele lat współpracowałem z kilkoma autorami tekstów i kompozytorami, ale przyszedł taki czas, że zapragnąłem również sam pisać, więc moje działania są coraz szersze.
Jest Pan też szefem Fundacji, która podejmuje się bardzo ważnych projektów, wydawania płyt, kręcenia teledysków.
Tak. To Fundacja Kultury i Sportu 44 w Warszawie, która powstała siedem lat temu. Dzięki niej możemy pozyskiwać fundusze i granty i przygotowywać niesamowite projekty. Najważniejsze z nich to te, które opowiadają o warszawskich powstaniach, czyli o Powstaniu w Getcie w 1943 roku i o Powstaniu Warszawskim 1944 roku. Dwa razy oddaliśmy hołd ofiarom rzezi Woli, świętowaliśmy również setne urodziny Mirona Białoszewskiego czy rocznicę śmierci Ireny Sendlerowej. Powstało kilka pięknych teledysków, m.in. „Ponad nocą” do wiersza Tadeusza Gajcego czy „A gdy będzie już po wojnie” do tekstu Ziutka Szczepańskiego. Oba z moją muzyką. Zrobiliśmy też kilka słuchowisk dla młodzieży o problemie odżywiania, czyli „Karolina XL” i „Iza Anoreczka” na podstawie powieści Marty Fox. Dodatkowo odbywały się panele dyskusyjne z udziałem psychologów i młodzieży. Z kolei dla dzieci przygotowaliśmy słuchowisko ekologiczne „Smog nas zje” Marty Fox z moją muzyką o zanieczyszczeniu powietrza, segregacji śmieci i również o zdrowym odżywianiu. Był także konkurs plastyczny, w którym dzieci rysowały smoka Erwina czy Zieloną Nikolę, która ratuje świat przed smogiem. Poruszamy ważne tematy, ale w sposób prosty, który pozwala dotrzeć do szerokiego grona odbiorców.
Za swoją pracę niedawno został Pan odznaczony medalem „Zasłużony dla Kultury Polskiej” od Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego Hanny Wróblewskiej i odznaczeniem od Powstańców Warszawskich. Czym dla Pana są te wyróżnienia?
Na pewno jest to rodzaj takiej klamry, szczególnie ten medal od Pani Minister Kultury. To jednak jest podsumowanie mojej 25-letniej działalności. Debiutowałem jako 15-latek w Teatrze „The Imagination” w Londynie, upłynęło ćwierć wieku i naprawdę byłem wzruszony, jak czytana była laudacja na mój temat. Z kolei odznaczenie „Dumni z Powstańców” to wielki honor, że moja płyta „Litania piwnic 1944” spotkała się z akceptacją zarówno Powstańców, jak i Komitetu Honorowego. Odbierałem medal z rąk Pani Haliny Rogozińskiej ps. „Mała” w Łazienkach Królewskich i to takie kolejne potwierdzenie, że czasem warto robić projekty mniej komercyjne, ale istotne dla wielu pokoleń. Bo dla mnie największą wartością jest właśnie łączenie pokoleń – osób starszych, często wykluczonych, osób w średnim wieku oraz młodzieży i dzieci.
Aktorstwo odpuścił Pan już zupełnie, czy to tylko chwilowa przerwa na większe zaangażowanie w muzykę?
Już dawno odpuściłem aktorstwo, tzn. od wielu lat ważniejsza jest dla mnie muzyka, bo wyrażam się w niej kompletnie od A do Z. Wiedziałem już o tym w szkole teatralnej, muzyka była wtedy dla mnie ucieczką, azylem. Tam czułem się bezpiecznie, to był mój świat i tak zostało.
W aktorstwie jestem tylko jednym z elementów, który jest zależny od reżysera i całego sztabu ludzi.
Oczywiście, jeśli pojawi się ciekawa propozycja to chętnie wezmę udział w jakieś produkcji. Ale ja miałem kilka ważnych aktorskich projektów, które do tej pory wspominam. Na przykład „Pamiętnik z Powstania Warszawskiego” w Teatrze Kamienica w Warszawie. Gdyby nie tamten spektakl 15 lat temu i spotkanie z Emilianem Kamińskim, nie byłoby płyty „Litania piwnic 1944”, więc wszystko dzieje się w jakimś celu. A muzyka jest całym moim życiem. Nie mógłbym z niej zrezygnować dla aktorstwa.
Jest Pan wykładowcą w Szkole Aktorskiej Haliny i Jana Machulskich. To kolejne wyzwanie i ciężka praca. Jak znajduje Pan na to wszystko czas?
Tak, to duże wyzwanie, żeby nie zrobić krzywdy młodym ludziom, którzy mają wiele pasji i energii. Ja trafiłem na wielu przemocowych pedagogów w szkole teatralnej we Wrocławiu, byłem ofiarą mobbingu, więc staram się bardzo uważać i być partnerem do rozmowy, bo na tym moim zdaniem polega nauczanie w szkole artystycznej. Również dużo się uczę od młodych ludzi, to fascynujące.
Nie boję się powiedzieć głośno, że czegoś nie wiem w danej chwili, bo praca z drugim człowiekiem to żywa materia, nie znoszę sztampy i szablonów. To kolejna międzypokoleniowa wymiana energii. Czasu mam niewiele, dlatego w tym roku prowadzę zajęcia tylko z jedną grupą, ale to są dla mnie bardzo ciekawe spotkania. Moje pierwsze zajęcia zaczynają się od warsztatów, a później od oglądania YouTube, na którym pokazuję młodym ludziom m.in. Edith Piaf, Jacquesa Brela, Juliette Greco, Milvę oraz Ewę Demarczyk, Kabaret Starszych Panów, laureatów Przeglądu Piosenki Aktorskiej czy zespół The Tiger Lillies. To dla mnie ważne, żeby w ten sposób ocalić od zapomnienia tych artystów, bo przecież nie ma ich w mediach i niewiele osób ich już kojarzy. Zawsze obserwuję twarze i reakcje, gdy słuchają tych nagrań i niesamowite jest to, że mimo tak wielkiej różnicy pokoleń osobowość Piaf czy Ireny Kwiatkowskiej przenosi się i oni reagują – uśmiechają się, zastanawiają. To ważne w kształtowaniu dobrego gustu i dobrych wzorców i cieszę się, że mam na to niewielki wpływ.
Został Pan bohaterem książki, która niebawem zostanie wznowiona. Jak do tego doszło?
Marta Fox, pisarka i poetka, zadzwoniła do mnie, że koniecznie musimy się spotkać w Katowicach.
Poznałem ją jako nastolatek, czytałem wtedy na spotkaniu autorskim fragment jej powieści. Marta stwierdziła później, że ten młody człowiek na pewno będzie aktorem. Ale zanim do tego doszło, to przez wiele lat współpracowałem z Towarzystwem Kultury Teatralnej w Katowicach jako wolontariusz. Marta wtedy była prezeską. Po latach zaprzyjaźniliśmy się, a Martę nazywam moją „teatralną mamą”. Po telefonie od Marty przyjechałem do Katowic i spotkaliśmy się na ulicy Teatralnej w kawiarni „Za kulisami”. Marta opowiedziała mi o swoim szalonym pomyśle, że chciałaby, abym zostałem bohaterem jej powieści pod tytułem „Idol”. Zgodziłem się bez zastanowienia. Po kilku miesiącach książka była gotowa, przeczytałem ją przed drukiem z zapartym tchem. Całość jest fikcją literacką, ale ja jestem prawdziwy z moimi płytami i koncertami. Oficjalna premiera odbyła się w 2016 roku podczas Śląskich Targów Książki. Planowaliśmy ją promować przez rok, ale sukces był ogromny, więc przez kilka lat mieliśmy wiele spotkań dla młodzieży w bibliotekach, ale również w dużych salach, np. dwa spotkania z rzędu w Teatrze Nowym w Łodzi. Na każdym było prawie 400 osób. Książka stała się bestsellerem, nakład się wyczerpał, a ludzie w dalszym ciągu o nią pytali. Dlatego ucieszyliśmy się z propozycji Wydawnictwa Naukowego „Śląsk”, aby zrobić drugie wydanie. W listopadzie znowu pojawimy się na targach w Katowicach, a później ponownie ruszymy na spotkania w Polsce, bo jest już kolejne pokolenie nastolatków, dla których przeznaczona jest ta książka.
Przy takiej ilości zajęć, podróży, projektów czy ma Pan czas na odpoczynek?
Jasne. Najchętniej odpoczywam, podróżując. To moja kolejna wielka pasja, dlatego lubię łączyć koncerty z podróżami. Czasami jednak przychodzi taki moment, że faktycznie czuję, że jestem bardzo zmęczony i wtedy spontanicznie z dnia na dzień wyjeżdżam na wakacje. Tak było na przykład w ubiegłym roku. W niedzielę kupiłem wycieczkę do Egiptu, a w poniedziałek wsiadałem do samolotu. Czasem jak mam krótszą przerwę, to jadę nad Bałtyk do wioski Ostrowo koło Jastrzębiej Góry i spaceruję po plaży albo leżę, jeśli jest ładna pogoda. Lubię też jeździć na rowerze, często jeżdżę do Puszczy Kampinoskiej i ładuję energię. Ten rok był bardzo intensywny, zagrałem ponad 120 koncertów, więc znowu czas na relaks. Lada dzień gdzieś muszę wyjechać, żeby się zresetować. Nie wiem jeszcze, dokąd pojadę. Lubię spontaniczne wyjazdy z dnia na dzień. To też taki rodzaj adrenaliny i przygody.
Często odwiedza Pan też Poznań. Gdzie Pan zagląda z radością?
Poznań jest dla mnie bardzo wyjątkowy. W zasadzie na hasło Poznań mam od razu w głowie Romualda Grząślewicza i Scenę na Piętrze, w której były premiery kilku moich płyt. Tutaj jest bardzo życzliwa publiczność, ale też bardzo wymagająca. Premiera to zawsze duże wyzwanie i sprawdzian dla artysty, ale każdorazowo te premiery kończyły się sukcesem, co mnie bardzo cieszyło. Pamiętam też mój występ ze spektaklem „Pierwszy raz” 9 marca 2020 roku. To był mój ostatni występ przed pandemią. Byłem w dużej trasie, dwa dni wcześniej śpiewałem w Budapeszcie, wszędzie czuć już było strach w powietrzu. I ten występ w Poznaniu był wyjątkowy. Cieszę się, że Romuald zdecydował, żeby ten spektakl wtedy zagrać, bo wiem, że były obawy i naciski, żeby go odwołać, bo docierały informacje o zbliżającym się lockdownie, choć nikt jeszcze nie wierzył, że coś takiego może mieć miejsce. Po śmierci Romka bywam w Poznaniu rzadziej, ale faktycznie chętnie przyjeżdżam na wywiady. Ostatnio byłem w wakacje w Radiu Poznań po koncercie w Pile. Ulubione miejsca to na pewno ulica Masztalarska i tam zaglądam zawsze na chwilę. Lubię też budynek Radia Poznań. Ma niezwykły urok, chętnie tam przyjeżdżam.