Witamy w kwietniu! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Serce zostawiłem w Owińskach

08.12.2022 13:54:15

Podziel się

Kiedy opowiada o Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym dla Dzieci Niewidomych w Owińskach, w jego głosie niezmiennie słychać wzruszenie. Nic dziwnego, stworzył miejsce, z którego dumna jest cała Polska. Jest jednym z najdłużej urzędujących starostów i samorządowców w Polsce: od 32 lat w samorządzie, od 20 lat na stanowisku starosty poznańskiego. Jan Grabkowski, wciąż z tą samą charyzmą, zapałem i pasją realizuje swoje zadania, uśmiechając się do ludzi. Ma w sobie wiele pokory, dystansu i szacunku do życia, bo już dwa razy uciekł śmierci. Dziś ma się świetnie, jest zdrowy i obiecał, że trzeciego razu nie będzie.

ROZMAWIA: Joanna Małecka
ZDJĘCIA: bonderphotography

Jan Grabkowski: Po wszystkich przejściach życiowych mam dziś inne podejście do życia i śmierci. Dwa razy prawie umarłem. I wie Pani, co myślę?

Słucham…
Wobec takiego niewyobrażalnego doświadczenia, bólu i cierpienia najgorszą rzeczą, która może nas spotkać, jest… samotność. Na szczęście nie byłem na nią skazany, ani w dotychczasowym życiu, ani w tych najgorszych momentach, kiedy wydawało się, że już nie wrócę do domu. O moim losie decydowały chwile. Żyję dzięki mojej żonie, rodzinie i doskonałej opiece lekarzy oraz personelu medycznego. I bardzo się cieszę, że mogę dziś z Panią być.

I ja cieszę się, że Pan jest. Myślę, że trudno byłoby Pana zastąpić, chociaż wielu ludzi już się z Panem żegnało.
Ani w przypadku tętniaka aorty, ani po paru latach zakażenia się COVID-19, nie miałem optymistycznych rokowań. W przypadku koronawirusa spędziłem w szpitalu dwa miesiące, z czego aż pięć tygodni pod respiratorem. Niektórzy chcieli już się ze mną pożegnać. Ale to nie był mój czas. Obudziłem się. Żyję. I czuję się bardzo dobrze.

Co Pan wtedy czuł?
Dzięki temu, że jestem silny psychicznie, nie zwariowałem. Leżałem nieprzytomny, z rurką w gardle i naciętą krtanią. Nic nie czułem. Kiedy się obudziłem, zobaczyłem wokół siebie ludzi. Pamiętam, że bardzo chciało mi się pić. Podawano mi wodę ze strzykawki, a ja miałem ochotę wypić pół Jeziora Maltańskiego. Takie doświadczenia uczą pokory, dystansu do siebie i otoczenia. Kiedy jest się uzależnionym od personelu medycznego i nic nie można zrobić, do głowy przychodzą różne myśli. Dwukrotnie już przeżyłem taką sytuację. I wie Pani, jakie pytanie sobie wtedy zadałem?

Jakie?
Ile ja tak naprawdę znaczę i jak długo wtrzymam? Ba, czy w ogóle wytrzymam? Wówczas zdałem sobie też sprawę, że jestem uzależniony od drugiego człowieka, rozmów, kontaktu, dyskusji. Samotność, a raczej izolacja z racji obostrzeń pandemicznych, stawała się chwilami nie do wytrzymania. Cały czas cisza i własne myśli. Kiedy już ktoś przyszedł, chciałem, żeby został jak najdłużej. Miałem przecież tyle do powiedzenia… Tak bardzo potrzebowałem kontaktu z drugim człowiekiem.

Dwa razy uciekł Pan śmierci. Nie boi się Pan?
Nie. Obiecałem żonie, że trzeci raz nie będę próbował (śmiech). I albo ktoś nade mną czuwa, albo mam dużo szczęścia. A może jedno i drugie.

Anioły…
Nie wiem, czy jeden by mnie utrzymał (śmiech). Wiem, że sporo osób modliło się za mnie. Jestem im ogromnie wdzięczny. Chciałbym wszystkim bardzo podziękować za wsparcie. Wtedy uświadomiłem sobie, że w moim otoczeniu jest wiele fantastycznych osób, z którymi na co dzień współpracowałem, a w obliczu zagrożenia mogłem na nie liczyć.

Może dlatego 20 lat jest Pan starostą poznańskim.
Zawsze powtarzam, że powiat poznański ma szczęście do ludzi i pewnie z tej puli coś mi przypadło (śmiech). Pod koniec listopada minęło równo 20 lat, jak przestałem być wicestarostą, a zacząłem być starostą poznańskim. 32 lata pracuję w samorządzie. To niesamowite, ile w tym czasie udało się zrobić.

Dlaczego wybrał Pan samorząd?
Chciałem mieć wpływ na to, co mnie otacza. Z wykształcenia jestem inżynierem elektrykiem i na początku swojej drogi zawodowej pracowałem w poznańskiej elektrociepłowni. Nie wiedziałem, że decyzja o tym, żeby kandydować na radnego gminy Czerwonak, tak naprawdę zmieni całe moje życie. Z radnego zostałem zastępcą wójta. Ta przygoda trwała osiem lat. Pamiętam, że kiedy zacząłem pracę w gminie, wszystko trzeba było zbudować od podstaw. Ówczesny wójt zaproponował mi, żebym zajął się inwestycjami, sprawami komunalnymi i ochroną środowiska. I tak się zaczęło. W pierwszej kolejności podpisaliśmy umowy na wywóz śmieci, czego wcześniej nie było. Zaraz potem gminie wypowiedziano umowę na transport. MPK zażądało od nas olbrzymich pieniędzy za obsługę. Uznałem, że tak być nie może i trzeba to inaczej zorganizować. Utworzyliśmy spółkę, wyposażyliśmy ją w majątek, który pozwolił jej przetrwać różne zawirowania rynkowe. Oprócz transportu spółka prowadziła stację benzynową, stale inwestowaliśmy w zakup autobusów. TRANSKOM działa do dziś.

A potem zasiadł Pan w fotelu starosty poznańskiego?
Zaczęło się od reformy administracji w 1998 roku i powstania powiatu. Otrzymałem wtedy propozycję kandydowania do Rady Powiatu z ramienia Unii Wolności. Wspólnie z AWS stworzyliśmy koalicję i w 1999 roku rozpoczęliśmy pracę w samorządzie powiatowym. Proszę sobie wyobrazić, że wtedy było 60 radnych. Do dziś nie wiem, jak udało się nad tym zapanować (śmiech). Zostałem wybrany najpierw na wicestarostę. To była niełatwa kadencja, ponieważ mieliśmy ogromny problem ze szpitalem w Puszczykowie. Ówczesny szpital kolejowy koniecznie chciano wcielić w strukturę powiatu, a ja bardzo się przed tym broniłem.

Dlaczego?
Wiedziałem jak działa taka instytucja i ile to wszystko kosztuje. Szpital przynosił coraz większe straty, jednocześnie zaciągając zobowiązania. Zapadła decyzja, aby go wydzierżawić zewnętrznemu zarządcy. W listopadzie 2002 roku zostałem starostą. A na początku 2003 wymyśliłem sposób, w jaki można pomóc lecznicy. Rok później jako samorząd przejęliśmy ją i było to tzw. wrogie przejęcie. Pamiętam tłumy ludzi, protesty, spotkania. To była dla mnie duża trauma.

Ale dziś szpital w Puszczykowie zbiera bardzo dobre opinie, pracują w nim wspaniali lekarze.
Przeprowadziliśmy olbrzymie inwestycje, dogadujemy się z pracownikami. Mamy placówkę dobrze funkcjonującą, z supernowoczesnym blokiem operacyjnym. I gdyby nie problemy finansowe spowodowane między innymi nieudolnymi reformami rządowymi, tzw. Polskim Ładem, który pozbawia nas części dochodów, dalej inwestowalibyśmy, remontując kolejne oddziały. Mam nadzieję, że zmienią to najbliższe wybory i szpital w Puszczykowie będzie najlepszą lecznicą w regionie.

Był taki moment, kiedy miał Pan dosyć tej pracy?
Pani redaktor, czasami każdy ma gorszy moment. Ja mam ich zdecydowanie niewiele, bo kocham to, co robię. To jest pasja. Spełniam się w tej pracy i dlatego może tak wiele niosę na swoich barkach.

Spotkał się Pan kiedyś z hejtem?
To chyba jeszcze nie był hejt. Mam prostą zasadę. Nie śledzę tych wszystkich bzdur, jakie pojawiają się w Internecie. Wolę patrzeć w przyszłość. Oczywiście, że przykro jest czytać komentarze pełne nieuzasadnionej nienawiści i pogardy do ludzi. Zawsze uważałem, że jeśli ktoś ma mi coś do przekazania, powinien przyjść i zwyczajnie to powiedzieć. Słów obraźliwych kierowanych do mnie przez anonimowe osoby staram się nie brać do siebie. Być ponad to.

Często w rozmowach wspomina Pan o Owińskach. Dlaczego to miejsce jest dla Pana ważne?
Owińska to miejsce, gdzie dom znalazły dzieci niewidome i słabowidzące. Kiedy trafiłem tam, będąc jeszcze wicewójtem, ośrodek był ruiną. Piece gazowe grożące wybuchem, przeciekające dachy, fatalne warunki do nauki. Kilka lat później zostałem zaproszony na spotkanie świąteczne. Nigdy nie zapomnę tej atmosfery, ogromnego wzruszenia, jakie towarzyszyło mi podczas występów dzieci. I właśnie wtedy przyrzekłem sam przed sobą, że zrobię wszystko, aby tym młodym ludziom już nigdy niczego nie zabrakło. By było tu po prostu pięknie.

I jest pięknie.
Dziękuję. Włożyliśmy w remont tego miejsca ogromne pieniądze. Zbudowaliśmy ośrodek cieszący się uznaniem na całym świecie. Mamy tam, oprócz parku orientacji przestrzennej, pracownię tyfloakustyczną, która w sposób znakomity współgra z parkiem, Muzeum Tyflologiczne, Bibliotekę Zapachów. Dzięki kompleksowej rewitalizacji pocysterskiego kompleksu wszędzie są oznaczenia w braille'u ułatwiające poruszanie się po obiekcie. Odnowiliśmy też mieszkania dla emerytowanych nauczycieli, internat, a nawet kościół. Najbardziej cieszę się, że nasi wychowankowie mają tu dom z prawdziwego zdarzenia. Jestem szalenie dumny, kiedy myślę o tym niezwykłym miejscu i ludziach, którzy je tworzą. W Owińskach zostawiłem swoje serce.

Jak spędzi Pan nadchodzące święta Bożego Narodzenia?
Jak zwykle w gronie rodziny i przyjaciół. Liczę bardzo na spotkanie z moimi fantastycznymi wnukami, które sprawiają nam wiele radości. Święta to zawsze czas, kiedy łapię chwilę oddechu i staram się maksymalnie spędzić go z najbliższymi. Mimo że na co dzień pracuję z ludźmi, to w tym momencie nie szukam od nich odpoczynku, ciszy czy chwil w samotności. Uwielbiam, kiedy przy stole zasiadamy w większym gronie. Nikt nas nie pospiesza, kalendarz nie przypomina o kolejnym spotkaniu…

Czego Panu życzyć?
Zdrowia i siły, żebym mógł zrealizować swoje plany i abym podejmował tylko dobre decyzje. Bo przecież wiadomo nie od dziś, że ludzie zapomną o tym, co powiedziałeś, zapomną o tym, czego dokonałeś, ale nigdy nie zapomną tego, jak dzięki tobie się czuli. Chciałbym, aby zawsze było to dobre i życzliwe wspomnienie…

Tego życzę.
Dziękuję bardzo.