Najnowszy numer SUKCESU już dostępny 🌞 Sukces po poznańsku to najpopularniejszy magazyn lifestylowy o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Te Woykowskie od kobiet

Podziel się

Połączyło je wspólne marzenie o miejscu, które sprawi, że młode dziewczyny i dorosłe kobiety uwierzą w siebie. Obie wyznaczyły sobie jeden cel: zrobić wszystko, by kobiet w polskim życiu publicznym i politycznym było więcej. Założona przez Paulinę Kirschke i Agatę Kominiak fundacja zbiera już pierwsze plony swojej pięcioletniej działalności. A jej patronka Julia Woykowska to symbol niezłomnej poznanianki, która w XIX w. przełamywała wszelkie stereotypy. Dziennikarka, pedagożka, społeczniczka, miała odwagę, by żyć po swojemu i zarażała nią swoje uczennice. Chociaż minęło ponad 100 lat, Paulina i Agata podążają tą samą ścieżką. Swoją tytaniczną pracą, poprzez wiele realizowanych projektów, przekonują nastolatki i kobiety: „Jesteście świetne! Uwierzcie w siebie i zmieniajcie świat!”. Nie obrażają się, a wręcz czują dumę, kiedy ktoś nie pamięta ich nazwisk i mówi po prostu: „Te Woykowskie od kobiet”.

 

Rozmawia: Ewa Gosiewska

Zdjęcia: Rafał Meszka, Olena Herasym

 

Niedawno Wasza Fundacja im. Julii Woykowskiej obchodziła pięciolecie. Jej patronka została wybrana przez Was nieprzypadkowo. Woykowska w XIX w. otworzyła szkołę, bo chciała uczyć dziewczynki tego, czego uczono chłopców. Była dziennikarką walczącą o równość społeczną. Pisarką tworzącą podręczniki dla chłopów i biedoty. Słowem – jest świetną patronką dla Waszej organizacji, która za cel stawia sobie wspieranie i wzmacnianie dziewczynek, dziewczyn i kobiet. Ale jak to się stało, że Woykowska powróciła z zaświatów w postaci Waszej Fundacji? Jak wyglądały Wasze początki?

Agata Kominiak: Spotkałyśmy się kilka lat wcześniej kiedy pracowałyśmy w zupełnie innych instytucjach. Po jakimś czasie postanowiłam odezwać się do Pauliny, która od razu wyszła z inicjatywą wspólnej kawy w Starym Browarze. Okazało się, że Paulinie „chodzą po głowie” mocno tematy kobiece. Ja też wtedy pracowałam już w tym środowisku. Jeździłam po różnych ośrodkach, małych, wiejskich, realizując projekty z kobietami. Po tej naszej kawie sprawy potoczyły się szybko. Pytanie było jedno, ale zasadnicze: w jakim kierunku ma to podążać? Że założymy fundację, to wówczas jeszcze tego nie wiedziałam, a to, że będzie to wyglądało tak jak teraz, to mi się wtedy nawet nie śniło.

Paulina Kirschke: Myślę, że żadna z nas nie miała wyobrażenia, jak to będzie wyglądało. Nie pracowałyśmy wcześniej w trzecim sektorze. Było to dla nas środowisko kompletnie obce. Nie znałyśmy wtedy nikogo, kto by prowadził fundację, a kobiecą to już w ogóle. Przeczesałam internet wzdłuż i wszerz, sprawdzając, jakie fundacje prokobiece działają w Polsce. I oprócz kilku znanych jak np. Feminoteka albo takich bardzo lokalnych nie znalazłam niczego podobnego. Nie miałam więc nawet wzorca, na którym mogłabym się oprzeć. Od dwudziestu lat wiedziałam, że bardzo chcę stworzyć miejsce, w którym kobiety czułyby się dobrze i bezpiecznie. Takie, które by było z jednej strony punktem edukacyjnym, a z drugiej przestrzenią do kobiecych spotkań. Później do tego marzenia doszedł kolejny wątek. Była to myśl, że trzeba się wspierać i wzmacniać, bo kobiet w tym życiu publicznym jest tak strasznie mało, że musimy coś zrobić, żeby ich było więcej. I to był moment, kiedy spotkałyśmy się z Agatą. Początkowo myślałyśmy głównie o projektach dla nastolatek. Z badań, do których dotarłyśmy, jasno wynikało, że kobiety mają się tak kiepsko, bo równie źle mają się polskie nastolatki i że ten spadek poczucia własnej wartości następuje właśnie w wieku nastu lat. Dlatego pomyślałyśmy, że warsztaty mocy dla nastolatek, jak je później nazwałyśmy, będą początkiem wzmacniania przyszłych dorosłych kobiet. Miałyśmy też świadomość, że chcemy pomagać także już dorosłym kobietom, które utknęły i z jakichś powodów nie mogą ruszyć dalej.

AK: Obie myślałyśmy tak samo. Od razu wiedziałyśmy, że ma to być organizacja profesjonalna. Taka, której się poświęcimy i tak się dzieje do dzisiaj. Chciałyśmy odczarować mit organizacji pozarządowych działających w podziemiach często za darmo. Marzyłyśmy, by ta fundacja uczciwie na siebie zarabiała. Z tym bywa na razie różnie, ale jesteśmy cierpliwe. Chciałyśmy też, aby ludzie od początku postrzegali nas jako ekspertki w tematach, którymi zamierzałyśmy się zająć, ale miałyśmy świadomość, że na to musimy sobie zapracować marką naszej organizacji. Ta fundacja to jest nasz sposób życia. Wywieranie wpływu na zmiany społeczne traktowane w kategorii pracy, której się całkowicie poświęcamy.

Jednym z Waszych pierwszych projektów była akcja „Kobiety na pomniki”. W centralnym punkcie miasta – na placu Wolności – ustawiłyście cokoły. Obok małą wypożyczalnię strojów, umożliwiając poznaniankom niecodzienny bal przebierańców. Przez kilka godzin stanęło tam wiele kobiecych bohaterek – Aniele Tułodzieckie, Dąbrówki, Bibianny Moraczewskie, Wandy Modlibowskie, Julie Woykowskie, Heleny Szafran, Felki Płatek… Długo by wymieniać. Ten happening był efektem smutnej statystyki. Wcześniej doliczyłyście się, że w Poznaniu jest zaledwie jeden pomnik kobiety. Ta „jedynka” to jakiś niechlubny symbol marginalizowania roli kobiet w życiu publicznym?

AK: Ta akcja wielu ludziom otworzyła oczy. Nie zdawali sobie sprawy, że w tak wielkim mieście jak Poznań, na te kilkadziesiąt pomników jakie mamy, zaledwie jeden to pomnik kobiety, która nie jest symbolem jak np. Bamberka, tylko jest podpisana z imienia i nazwiska. To profesorka Maria Grzegorzewska, pedagożka, twórczyni pedagogiki specjalnej. Pomnik znajduje się zupełnie na uboczu, schowany na terenie szkoły na Grunwaldzie.

PK: Ten jeden pomnik kobiecy na pewno można traktować jak symbol, ale nie tylko sytuacji w Poznaniu czy w Polsce, ale w ogóle na świecie, łącznie z Nowym Jorkiem. Tam niedawno zorientowano się, że w Central Parku nie ma ani jednego pomnika kobiecego, który nie byłby fikcyjną postacią. Ten jedyny kobiecy pomnik w naszym mieście świetnie obrazuje trendy polityczno-społeczne i architektoniczne w kontekście budowy miast, których domyślnie twórcami są mężczyźni. I ta nasza misja jest też o tym. Że przecież ci mężczyźni sami sobie te pomniki stawiali, a kobietom z tej strefy domowej, niepublicznej było się bardzo trudno wydostać. Dlatego brak tych pomników czy ulic jest tego pokłosiem. Strefa publiczna jest mocno zdominowana przez męską narrację.

 

Ale jak mówi stare przysłowie, czym skorupka za młodu nasiąknie… To stąd wzięły się Wasze działania dla nastolatek? Warsztaty Mocy, które miały im dać wiarę w swoje możliwości i zaszczepić poczucie sprawczości…

AK: Projekty wspierania nastolatek prowadzimy już od kilku lat. Spotykałyśmy się z młodymi dziewczynami w szkołach średnich, najczęściej w pierwszych i drugich klasach. I zauważyłyśmy to, że te młode osoby w tych społecznościach szkolnych niewiele mają ze sobą wspólnego. Mało się znają, a poza tym czują się ciągle oceniane, wiecznie pod presją. Zaczęłyśmy z tymi dziewczynami pracować, próbując w nich wskrzesić odwagę i pewność siebie. Pokazywałyśmy im, jak kobiety są postrzegane w mediach, jak rzadko są zapraszane do wyrażania opinii jako ekspertki. Były zdziwione, bo nagle zobaczyły świat zdominowany przez mężczyzn. To im bardzo otwierało oczy. My staramy się obudzić w nich wiarę w siebie, w sprawczość i moc podążania za swoimi marzeniami. Po to, aby później, gdy dorosną, tych świadomych i obecnych kobiet w życiu społecznym było więcej. Wspieramy nastolatki w wystąpieniach publicznych, pomagamy im znaleźć cechy liderek. Dzięki naszej determinacji z naszymi warsztatami dotarłyśmy do tysięcy młodych dziewczyn w tym kraju i nie tylko.

PK: Od początku wiedziałyśmy, że aby zbudować silne i pewne siebie kobiety, musimy wzmocnić nastolatki. Dla mnie przerażającym doświadczeniem było wejście na pierwsze zajęcia do szkoły. Nie jestem nauczycielką, więc nie mam naleciałości pedagogicznych. Zaczęłam z nimi rozmawiać po partnersku, ale zobaczyłam ścianę masek. To było dla mnie mocnym uderzeniem, jak wiele zła my –dorośli – wyrządzamy tym dzieciakom. Dlaczego w ten sposób wychowujemy młode osoby, a młode kobiety w szczególności? Mają tak mało ufności, że początkowo nie wierzą, że dorosły przychodząc do nich na warsztaty, nie jest tam po to, żeby ich karać, oceniać czy wytykać błędy. Dziwią się, że ktoś chce z nimi rozmawiać i jest ciekawy ich opinii. Jeżeli te dziewczyny są w ten sposób wychowywane, na siłę wtłaczane do takiej samej foremki, to jak mają z nich wyrosnąć świadome siebie kobiety?

Mam poczucie, że nasze warsztaty robią to, o czym mówią wszystkie badania psychologiczno-socjologiczne. Młodej osobie wystarczy jedna dorosła kobieta, której będzie w stanie zaufać. Taka, która będzie takim jasnym drogowskazem i pozwoli myśleć o sobie dobrze. To jest ta nasza rola. Być tą kobietą, która jest dla nich. Z tego wynikają kolejne kroki stawiane przez te dziewczyny.

Stworzyłyście świetną grę dla młodych dziewczyn „Dziewczyny rządzą”, w której nastolatki losują karty i wcielają się w role wpływowych i sprawczych kobiet – radnych wymyślonej przez Was miejscowości Tarki. Muszą, korzystając ze swoich kompetencji, wspólnie znaleźć kompromis, by wykorzystać fundusze na najlepsze rozwiązania dla rozwoju swojego miasteczka. Czy coś Was zaskoczyło na tych wielu warsztatach i spotkaniach w szkołach, podczas których młode osoby grały w tę grę?

AK: Każda odsłona tej gry to nowe doświadczenie dla nas. Jakich argumentów używają te dziewczyny i jak potrafią przewidywać pewne procesy, to jest niesamowite. Chociaż początkowo zwykle zarzekają się, że nie chcą żadnych grupowych zajęć, bo nie potrafią i wolą indywidualnie działać, to w trakcie gry okazuje się, że świetnie sobie radzą zespołowo. Widzimy masę uprzedzeń, które w sobie mają niepopartych absolutnie niczym.

PK: Gdy tworzyłyśmy tę grę, bardzo chciałyśmy, żeby była ona dla dziewczyn początkiem myślenia o sobie inaczej, jako o przyszłej dorosłej kobiecie, która jest sprawcza. Kiedy pytałyśmy dziewczyny, kim chciałyby zostać w przyszłości, to nigdy nie odpowiadały, że prezydentką, wójtką czy burmistrzynią. To się totalnie nie mieściło w kręgu ich zainteresowań. Dlatego zaczęłyśmy myśleć, jak to zmienić, jak dołożyć tę swoją cegiełkę do tworzenia świadomego społeczeństwa obywatelskiego. Stąd ta gra. Marzyłyśmy, żeby młode osoby nie myślały, że prezydentem czy wójtem może być tylko brzuchaty facet z wąsem. Chciałyśmy, żeby dziewczyny poczuły się polityczkami i mocno weszły w rolę, którą wylosowały w grze, a – dla niewtajemniczonych – każda postać to istotna kobieta w społeczności wymyślonego przez nas miasteczka Tarki. Mnie za każdym razem, kiedy młode osoby grają w tę grę, zaskakuje, jakie one są mądre. One doskonale wiedzą, jakie potrzeby ma lokalna społeczność, gdzie przydałaby się ścieżka rowerowa, gdzie ławeczka, a gdzie zieleń.

Oprócz warsztatów dla nastolatek prowadzicie też podobne spotkania dla dorosłych kobiet. Co łączy te pokolenia? Widzicie podobieństwa?

AK: Obojętnie, ile mają lat, każda chce być wysłuchana i zaakceptowana. To łączy wszystkie dziewczyny od nastolatek do seniorek.

PK: Cechą wspólną jest niewiara w siebie. Ja mam za każdym razem ochotę nimi potrząsnąć! Kobieto, czego ty od siebie chcesz? Jesteś świetna! Dlaczego w siebie nie wierzysz? Zawsze się zastanawiam, jaki przekaz one dostawały w życiu, że tak siebie traktują, niezależnie od wieku i środowiska. Same siebie biczujemy. I to się dzieje nie tylko w Polsce, ale też za granicą.

No właśnie, Fundacja wspiera także mocno migrantki, zwłaszcza z Ukrainy. Czy w tym wypadku też widzicie klamrę, która łączy te wszystkie kobiety?

AK: Zdecydowanie. Jedna z dziewczyn, która z nami została w Fundacji, po każdych zajęciach nam dziękowała, składając ręce i następnie się wycofywała. Wielokrotnie z nią o tym z Pauliną rozmawiałyśmy. I pamiętam ten moment, kiedy ona wreszcie przestała to robić. Byłam przeszczęśliwa, że poczuła się lepiej i mocniej.

PK: Dziewczyny zza wschodniej granicy mają jeszcze gorzej niż my, bo ten patriarchat jest u nich mocniej ugruntowany niż w Polsce. Mamy też doświadczenie we współpracy z kobietami z Niemiec i Francji. I tu widzimy ogromne różnice. To niesamowite, jak wychowanie młodego człowieka ma wpływ na jego przyszłość. Te dziewczyny postrzegają swoich opiekunów jako równych sobie, tylko bardziej doświadczonych, a oni traktują je podobnie, jak młode osoby wchodzące w dorosłość. Zachowują przy tym życzliwość, uśmiech i otwartość. I ja się później nie dziwię, że w miejscowości, w której byłyśmy z Fundacją, kobiety tworzą samorząd pół na pół z mężczyznami i dla nich to jest oczywiste, bo są tam potrzebne i mają do tego prawo.

A czy według Was Poznań jest przyjaznym miejscem dla kobiet?

PK: Z pewnością bardziej niż inne miasta, ale kobiet radnych czy w Zarządzie Miasta jest ciągle za mało. W Radzie Miasta jeszcze nigdy nie było pół na pół.

AK: Projektując grę „Dziewczyny rządzą”, rozmawiałyśmy z kobietami, które są na różnych szczeblach władzy i one nam mówiły, że polityka jest brudna i to świat zdominowany przez mężczyzn. Kobiety wiedzą też, co muszą poświęcić, wchodząc do polityki, i w co się uzbroić.

Jak Wasza Fundacja wspiera Poznań w kwestii równości?

PK: W Poznaniu mamy bardzo otwarty Urząd Miasta, zwłaszcza dyrektorki, które tam pracują, są niezwykle świadome i mocno sprzyjają kobietom. Widzą, jak wiele rzeczy się zmieniło, ale też dostrzegają, ile jeszcze kwestii wymaga zmian. Natomiast w Zarządzie chciałoby się tych kobiet więcej. Działamy także w ramach Komisji Dialogu Obywatelskiego ds. Równości przy Pełnomocniczce Prezydenta ds. Równości. Byłyśmy współtwórczyniami Polityki Równości Miasta Poznania. Robiłyśmy dokument strategiczny dla miasta. Jestem też w Radzie Społecznej Miasta, która ma za zadanie opracować nową politykę społeczną Miasta Poznania. To myślenie systemowe jest dla nas niezwykle ważne. Bo możemy organizować warsztaty, spotkania i gdzieś tę glebę coraz bardziej rozpulchniać, przygotowując grunt dla kobiet, ale dopóki nie powstaną systemowe rozwiązania, to wszystko będzie dużo trudniejsze. We Francji jest oczywiste, że jeśli prezydentem jest mężczyzna, to jego zastępcą musi być kobieta. I odwrotnie dzieje się tak samo. Te schematy pomagają we wprowadzaniu równości. Dopóki się to nie zmieni w Polsce, to tym zdolnym, z szerokimi horyzontami, mądrym kobietom trudno będzie się wbić do polityki. Z jednej strony mężczyźni je często blokują, bo partyjne układanki są ważniejsze niż kompetencje, a z drugiej, kobiety mają obawy, że ich skóra jest „za cienka” na ten okrutny świat polityki. Wymagania im stawiane są dużo większe, bywają też zdecydowanie bardziej brutalnie oceniane. Dlatego kobietom tak trudno wejść w to środowisko, często bardzo przemocowe.

Na Waszych warsztatach dla kobiet dużo mówi się o ich zasobach i mocnych stronach. Uczycie kobiety, żeby nie wstydziły się swoich sukcesów. A gdyby Was zapytać o te największe sukcesy tych pięciu lat? Z czego jesteście najbardziej dumne?

PK: Dla mnie największą dumą jest to, że od pięciu lat jesteśmy konsekwentne i cieszę się, że miałyśmy odwagę, żeby to zacząć. Widzę też, jak wiele kobiet patrząc na nas, decyduje się zakładać swoje organizacje, stowarzyszenia, kolektywy. To jest cała armia kobiet. Często dzwonią do nas, podpytują o radę. Mam wrażenie, że my nie tylko mówimy o idei siostrzeństwa, ale my ją naprawdę wcielamy w życie. Pamiętamy o tych kobietach, które spotkałyśmy na naszej drodze i gdzie możemy, to je promujemy. Budujemy sieć siostrzeńskiego wsparcia. To jest dla nas niezmiernie ważne, bo to pokazuje, że ten nasz pomysł jest potrzebny. Zarażamy naszą odwagą inne kobiety. No bo skoro my możemy otwarcie mówić, co nam się nie podoba i co trzeba poprawić, to inne też mogą. Widzę też, jak to miasto się zmienia dzięki temu, że my nie ustajemy w działaniach, że coraz więcej par oczu otwiera się na kobiety i że łatwiej jest realizować niektóre projekty.

AK: Dla mnie najważniejsze w tym wszystkim jest poznawanie kobiet, sieciowanie i ten networking, który uprawiamy. Nie uwierzyłabyś, jakie osoby czasem otwierają drzwi naszej fundacji i kto do nas przychodzi. Bo gdzieś o nas usłyszały i chcą coś z nami robić. Poza tym niezmiernie jesteśmy dumne, kiedy na przykład nastolatka, która była u nas na warsztatach, decyduje się, osiągając pełnoletność, zostać radną.

PK: Albo po kilku latach naszych działań napisała do mnie kobieta, która stoi na czele jednej z firm w Poznaniu i ona zawsze tytułowała się: prezes i nie wyobrażała sobie inaczej. Niedawno odezwała się do mnie, bo zrozumiała, że język kształtuje rzeczywistość i zrobiła sobie nowe wizytówki, nazywając się już nie prezes, a prezeska. To są takie momenty dla nas niesamowitej radości i wiary, że to, co robimy, ma sens.

Co Wam „chodzi po głowach” w najbliższym czasie?

PK: To, co mi bardzo leży na sercu, to chęć cyklicznego szkolenia kobiet i „wypychania” ich do życia publicznego. Chciałabym, żeby realizowane przez nas warsztaty „Więcej kobiet” miały jeszcze większe zasięgi i odbywały się częściej niż do tej pory. Myślę, że udowodniłyśmy już, że to, co robimy, ma jakość i sens, a szkolenie kobiet do służby publicznej jest naszą najważniejszą misją. Chętnie też będziemy wspierać inne samorządy w budowaniu strategii polityki równościowej, bo mamy już w tym doświadczenie. No, ale nie oszukujmy się, ważne jest też to, żeby na te działania znalazły się środki.

AK: Myślę, że możemy zwrócić się do czytelników związanych z jakimkolwiek biznesem. Bo mamy też duże doświadczenie we współpracy z firmami. Wątki ESG czy równouprawnienia pojawiają się w wielu firmach i są coraz bardziej istotne. Jesteśmy też otwarte na współpracę z jednostkami samorządu terytorialnego, by realizować projekty w szkołach czy dla lokalnej społeczności.