Najnowszy numer SUKCESU już dostępny 🌞 Sukces po poznańsku to najpopularniejszy magazyn lifestylowy o Poznaniu 🌞  

Organizator:

W poszukiwaniu źródeł polskich rzek

11.07.2024 10:35:28

Podziel się

Podróżnik, pisarz, polityk, pasjonat, lubi wiedzieć, zobaczyć, sprawdzić, bardzo też lubi ludzi. Podróżuje, by poznać kraje, regiony, kontynenty, ale też ludzi i ich historie. Ma to we krwi, bo jego ojcem był Arkady Fiedler, a dziadkiem Antoni, wydawca książek. Od urodzenia skazany był na udział w wyprawach na krańce świata, ale też i Polski. Arkady Radosław Fiedler wyruszył tropami polskich rzek, a już planuje kolejne wyprawy. Nie potrafi usiedzieć na miejscu.

ROZMAWIA: Elżbieta Podolska
ZDJĘCIA: Archiwum prywatne

Niedawno ukazała się Pana najnowsza książka „Tam, gdzie rzeki przychodzą na świat”. Skąd pomysł, by napisać o źródłach polskich rzek?
Arkady Radosław Fiedler: Chodził mi on po głowie od wielu lat. Od czasu, kiedy byłem posłem na Sejm, to nawet bliskim kolegom opowiadałem, że jak mi się odechce jeżdżenia w dalekie kraje, to zacznę jeździć po Polsce do źródeł rzek. To się gdzieś we mnie tliło, ale stale były inne wyjazdy. W 2022 roku w lutym miałem jechać do Gwatemali, o której myślałem i myślę od wielu lat. Wtedy jednak nastąpiło pandemiczne wzmożenie i się wystraszyłem. Dowiedziałem się, że było tam mało szczepień. Byłem przygotowany do tej wyprawy. Masa książek przeczytana, plan ułożony, a tu nic z tego i pustka. Wtedy przypomniały mi się źródła polskich rzek. Już wcześniej sobie myślałem o tym, jak chcę to napisać. Nadarzyła się okazja i tak zacząłem jeździć po Polsce. Skończyło się to na 13 źródłach w 2023 roku. Powstała z tego książka i tak udało mi się zrealizować pomysł sprzed lat.

Temat książki jest bardzo ciekawy, bo my nie znamy nie tylko źródeł, ale też rzek w Polsce. Trochę się od nich odwróciliśmy, a to bardzo ciekawe miejsca i historie.
Jeżeli rzeka to ujście, to nurt, na którym coś się dzieje, powstają miasta, organizowane są wydarzenia, o źródłach nikt nie pamięta, one są schowane najczęściej w matecznikach przyrody. Jeden z rozdziałów poświęciłem rzeczce powiatu poznańskiego 17-kilometrowej Wirynce. To jest taka rzeczka naszej rodziny Fiedlerów. Mój ojciec, będąc kilkuletnim chłopcem, ze swoim ojcem Antonim, jeździli do jej ujścia do Warty, o czym pisze w swojej autobiografii. Natomiast ojciec nie wspomniał o źródłach rzeczki. To było dla mnie tym bardziej inspirujące, że tym trzeba się zająć.

Czy była to też dla Pana podróż sentymentalna?
W przypadku Wirynki – tak. Szukałem tego źródła dosyć długo i uporczywie, bo źle mnie poinformowano, że jest to na łąkach wsi Zakrzewo. Okazało się, że te łąki są rozległe, piękne, ale nie mogłem znaleźć źródła. Pytałem się okolicznych mieszkańców, ale oni sami nie bardzo wiedzieli i potem się okazało, że to półtora kilometra na wschód we wsi Dąbrowa. Tam jest ogromna łąka porośnięta fantastyczną, powiedziałbym, że niemal amazońską trawą, gęstą i wysoką. Nie bardzo wiedziałem, gdzie to może być konkretnie. W oddali widziałem parkujące samochody i postanowiłem zapytać, czy ktoś wie. W pierwszym domu było pusto, w drugim też, w trzecim okazało się, że ludzie są, ale mieszkają tam od dwóch tygodni. Pomogli mi, wskazując kierunek, że być może tam, bo tam jakaś rzeczka płynie. W końcu dotarłem do źródła, brnąc w bardzo gęstej trawie, która zakrywała dosłownie wszystko. Nie, nie było widać i tak trochę na wyczucie szedłem. Znalazłem rzeczkę i idąc pod prąd, dotarłem do całkowicie ukrytego źródła. Miałem ogromną satysfakcję, że jako pierwszy w rodzinie Fiedlerów tam dotarłem.

Wydawałoby się, że napisanie tej książki będzie takie proste, a tu się okazało, że trzeba się wykazać sprytem odkrywcy.
Głównym magnesem były dla mnie źródła, ale idąc do nich, odkrywałem wspaniałych ludzi i historie. Muszę powiedzieć, że gdyby nie miejscowi przewodnicy, mieszkańcy, to bym nie trafił do tych źródeł, bo większość jest tak schowana w przyrodzie, w gęstym lesie, w buszu, że bym ich nie znalazł. Dzięki tym osobom poznawałem ciekawe opowieści o miejscach położonych dookoła, o zdarzeniach, kulturze. Docierałem do źródeł i poznawałem wcześniej dla mnie zupełnie nieznany świat. Na przykład przy Drwęcy otworzyła się przede mną historia Prus, ich walk z krzyżakami. Źródła odczarowywały dla mnie przeszłość, przybliżały ją. Zbieranie materiałów do tej książki okazało się dla mnie wspaniałą przygodą.

Droga do którego źródła była dla Pana najtrudniejsza, a która najciekawsza?
Ciekawą, ale jednocześnie dość trudną sprawą było dotarcie do początków rzeki Biebrzy, daleko na Podlasiu przy wsi Nowy Dwór. Pojechałem tam, wcześniej wyczytałem, że źródło jest kilometr od tej miejscowości. Na miejscu zupełnie przez przypadek zaczepiłem małżeństwo, które wychodziło ze sklepu. Okazało się, że mężczyzna wiedział i że mi pokaże, bo to źródło jest na terenie gospodarstwa jego bliskiego znajomego. Pojechałem za nimi. Źródło było tam rzeczywiście. Wypływało z brzegu niewielkiego stawu, ale jak się przyjrzeliśmy, to nie ma wylotu tej wody, nigdzie dalej nie płynie. To źródło miało tylko na tyle mocy, żeby zasilić ten stawek, ale nie rzekę. Musieliśmy szukać dalej. Wróciłem do Nowego Dworu i zaparkowałem przy Urzędzie Gminy i postanowiłem dopytać ludzi tam pracujących, może oni coś wiedzą i pomogą. Spotkałem człowieka, który jest pasjonatem poznawania tamtych ziem. To było trafienie w dziesiątkę. Grzegorz Rutkowski bardzo mi pomógł. Zwolnił się z pracy na kilka godzin i wyruszył ze mną. Od razu mi powiedział, że to źródło, o którym wszyscy sądzą, że zasila Biebrzę, jest tylko historyczne. Dzisiaj już nie ma znaczenia. Okazało się, że ta rzeka ma parę źródeł, także takie, które raz działa, a raz nie i to prawdziwe, z którego teraz Biebrza bierze początek. Tak zaczęła się przygoda, bo pojechaliśmy na skraj wielkiego lasu. Bez niego nigdy bym tam nie trafił. Przedzieraliśmy się przez gąszcz, wielkie błoto i dopiero trzecie źródło było rzeczywiste. Dla mnie wielką zaletą zbierania materiałów do książki było poznawanie wspaniałych ludzi, przyjaznych, pomocnych, z ogromną wiedzą, kochających swój region.

W książce nie mogło zabraknąć też źródła Warty.
Do niego pierwszego pojechałem. To nasza rzeka, przepływa przez Puszczykowo, nie mogło jej zabraknąć. Ojciec też w swojej książce sporo o niej pisał. Ono znajduje się w mieście, w dzielnicy Kromołów w Zawierciu. Wokół tego źródła skupiało się życie. Nad nim zbudowana jest kapliczka. Jego samego się nie widzi, tylko wodę wypływającą spod kapliczki. Już same dzieje kapliczki są ciekawe, bo najpierw była drewniana pod wezwaniem św. Marka Ewangelisty, ale się spaliła, a mieszkańcy obrazili się na tego świętego. Odbudowali kapliczkę, ale za jej opiekuna wybrali Jana Nepomucena. Potem trzeba było w 1988 roku wybudować ją od nowa, bo podniósł się poziom wszystkich ulic. Potem się okazało, że paręset metrów dalej jest drugie źródło, które było całkowicie zarośnięte, zaniedbane i dopiero teraz zaczęto je przywracać pamięci.

Okazuje się, że nie trzeba jechać na kraj świata, żeby przeżywać takie przygody.
Absolutnie nie. Każda podróż to mnóstwo historii, dobrych i złych wydarzeń, ludzi, a obok te źródła, które były, są i będą i każdego dnia wykonują tę swoją rytmiczną, spokojną pracę, zasilając rzeki w wodę. To było dla mnie bardzo inspirujące doświadczenie. Ludzie budowali i budują swoje życie wokół rzek. Nie byłoby ich, gdyby nie ich źródła. Trzeba to docenić.

Idealna książka na wakacje dla odkrywców, podróżników, poszukiwaczy ciekawych historii.
Mam nadzieję. W końcu tych źródeł jest bardzo dużo. Ja skupiłem się na 13 źródłach polskich rzek. Teraz przygotowuję się do kolejnych podróży. W lutym przyszłego roku mam nadzieję w końcu pojechać do Gwatemali. To już będzie moje trzecie podejście do tego kraju i mam nadzieję, że teraz udane. Wcześniej, bo w listopadzie tego roku, z synem i dwoma córkami chcemy pojechać na miesiąc do Botswany i poznać ten bardzo ciekawy kraj.

Podróże macie w genach przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Tak. Od 50 lat mamy muzeum w Puszczykowie. W tym roku wypada jubileusz. Ono nas inspiruje do następnych wypraw, odkrywania lądów, przywożenia pamiątek, zdjęć, filmów, ale też materiałów na kolejne książki, bo zawsze takie powstają. Cały czas się staramy wzbogacać zbiory. W ubiegłym roku w Ogrodzie Kultur i Tolerancji postawiliśmy replikę pomnika Światowida (oryginał znajduje się w Krakowie).

Brał Pan udział w sześciu wyprawach z Tatą. Jak go Pan zapamiętał z tych wypraw?
Bardzo wiele się nauczyłem od ojca. Miał bardzo bezpośredni kontakt z ludźmi, gdziekolwiek jechaliśmy. Zawsze interesowali go mieszkańcy i ich życie. Potrafił ich słuchać, a oni się przed nim otwierali. Doceniali tego, który chciał się dowiedzieć czegoś więcej o ich życiu. Byliśmy wspólnie na Syberii, w Kanadzie, w Ameryce Południowej, Afryce. Nauczyłem się jeszcze od ojca, żeby zawsze mieć przy sobie notes z długopisem i od razu zapisywać wszystko, co zobaczę, co się dzieje, nawet wydawałoby się nieważne rzeczy. W podróży jest tyle wrażeń, że już po dwóch, trzech dniach wszystko się miesza, więc trzeba mieć dokładne notatki, które potem pomagają w pisaniu książki, odświeżają pamięć, podpowiadają. Niektórzy dyktują sobie informacje na dyktafon, ale ja nauczyłem się pisać w notesiku. Zresztą książki też piszę ręcznie, nie na komputerze. Nie umiałbym inaczej. Ojciec też pisał ręcznie, a nie na maszynie. Ja najlepiej czuję się, kiedy mam kartkę przed sobą i sam ją zapisuję.

Czy czuje się Pan bardziej podróżnikiem, czy pisarzem?
Postawiłbym znak równości, bo jeżeli coś piszę, to jest to związane z podróżami. Jedno wynika z drugiego. Teraz będę zbierał materiały do kolejnych wypraw w listopadzie i w lutym przyszłego roku.