Najnowszy numer SUKCESU już dostępny 🌞 Sukces po poznańsku to najpopularniejszy magazyn lifestylowy o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Wszystkie barwy życia Deszcza

Podziel się

Nosi kolorowe marynarki, a na szyi kambodżańskie szaliki. Nie usiedzi na miejscu. Cały czas coś robi, zagląda w każdy zakamarek kuli ziemskiej. Głowę ma pełną pomysłów i nie ma dla niego stwierdzenia: nie da się. Jest: aktorem lalkarzem, kabareciarzem, twórcą festiwalu „Zostań Gwiazdą Kabaretu”, scenarzystą, reżyserem, animatorem kultury, pisarzem, fotografikiem, podróżnikiem, producentem muzycznym, gawędziarzem… i pewnie jeszcze o wielu zajęciach zapomniałam. Przez wiele lat współpracował z Bohdanem Smoleniem, a teraz jest strażnikiem jego pamięci. To dzięki niemu powstał pomnik, który jest miejscem spotkań, który żyje każdego dnia odwiedzany przez wielbicieli. Poznajcie Krzysztofa Deszczyńskiego.

 

ROZMAWIA: Elżbieta Podolska

ZDĘCIA: Archiwum prywatne

 

Krzysiu, bardzo Ci gratuluję bardzo ważnej nagrody, którą otrzymałeś w kwietniu.

Krzysztof Deszczyński: Dziękuję. To nagroda Marszałka Województwa Wielkopolskiego w dziedzinie kultury za rok 2024. Była uroczystość w Teatrze Wielkim w Poznaniu, a wręczał ją Wojciech Jankowiak, zastępca marszałka Marka Woźniaka. Doceniono mnie. Zdążyli. Cieszę się bardzo.

A nic nie zapowiadało, że zostaniesz człowiekiem kultury. Miałeś być…?

Prawnikiem. Moja historia jest skomplikowana. Rok wcześniej poszedłem do szkoły. Zdawałem maturę w Pniewach. Miałem wtedy 17 lat. Zdałem i wybrałem się do Poznania na studia prawnicze. I na to prawo się nie dostałem. Co więcej, na liście ludzi, którzy się dostali, mnie nie było. I na tej, którzy się nie dostali, też mnie nie było. Czyli w ogóle mnie nie było. Mam ciągle problemy z nazwiskiem. To „de” jest bezdźwięczne i wychodzi Leszczyński. Jestem Leszczyńskim w wielu przypadkach. Nawet w ZUS-ie byłem. Ojciec starał się, żeby mnie przyjęli, bo przecież byłem na egzaminie. Dlaczego ojciec załatwiał? Bo ja byłem nieletni i nie mogłem. Udało się. Dostałem pismo z Wydziału Prawa, że przyjmują mnie na studia zaoczne. Adres się zgadzał, ale byłem wtedy Wojciech Leszczyński. Kopertę mam do dzisiaj. Jak zaoczne studia, to trzeba mieć pracę, ale jak mieć pracę, jak jest się nieletnim. W Collegium Juridicum znalazłem ogłoszenie Poznańskiego Teatru Lalki i Aktora „Marcinek”, że poszukuje adeptów do pomocniczego zespołu aktorskiego. Jeździłem na różne konkursy recytatorskie. Miałem repertuar i się zdecydowałem.

Pani dyrektor Leokadia Serafinowicz wyznaczyła przesłuchanie. Mówiłem wiersze Jesienina z serii poetyckiej „Miłość chuligana do Isadory Duncan”. Nie pamiętam z tego przesłuchania nic, taki byłem zdenerwowany.

Pani dyrektor zdecydowała: od 1 września 1968 roku zostaję adeptem sztuki lalkarskiej. Najpierw mieszkałem u babci, a potem, już jako pełnoletni, w Hotelu Zacisze na Św. Marcinie. Mieszkali tam artyści, którzy przyjeżdżali do Poznania. Taki trochę dom aktorski. Wszyscy mieliśmy blisko do teatrów.

Teatr Marcinek był w tamtych czasach wielkim oknem na świat. Wtedy z Polski trudno było wyjechać.

Teatr dał mi dwie nieprawdopodobne rzeczy. Otworzył mi wyobraźnię na formę i na świat.

Pierwszy raz wyjechałem w grudniu 1970 roku. Spędziłem miesiąc we Włoszech. Zrozumiałem wtedy, że najważniejszą rzeczą w moim życiu powinny być podróże. Nie superauto, wielki dom, tylko podróże. Podróże kształcą i nikt Ci tego nie zabierze. Byłem z „Marcinkiem” w Japonii, kilka razy w Meksyku i w Niemczech, trzy miesiące we Francji, miesiąc w Anglii, w Dani, Jugosławii, że o Czechosłowacji nie wspomnę.

 

 

Łatwiej pewnie wymienić, gdzie nie byłeś.

Dokładnie. W Moskwie jeszcze byłem! We Francji w Grenoble dostałem na urodziny od Serafinowicz książkę Christophera Franka „Noc amerykańska”. To wizualny efekt nocy uzyskany podczas filmowania w pełnym świetle dziennym. Rzecz się dzieje w Paryżu w dzielnicy łacińskiej. Ja sobie czytałem tę książkę i chodziłem po tych miejscach. Takie czytanie jest fascynujące. Tym bardziej że bohema paryska jest bardzo kolorowa. To wtedy pokochałem fotografowanie. A nauczyłem się wywoływać filmy i robić zdjęcia w pniewskim liceum.

A pomysł, by zająć się rozrywką, kiedy się u Ciebie pojawił?

We Włoszech poważnie się przeziębiłem. Nie mogłem zwiedzać, na spektakle mnie wozili i odwozili. Leżałem w pokoju hotelowym i oglądałem telewizję, ich programy rozrywkowe. Wtedy pojawiła się u mnie taka myśl, że to jest to, co ja bym w życiu chciał robić. Nasze dzieci śpiewające w chórze Jerzego Kurczewskiego, a znałem ten chór bardzo dobrze, były podczas koncertów poważne, a tam widać było, że mają w sobie radość. Także jak śpiewali Haendla. To było to!!! Zabrałem te kadry do kraju. Nikt mi ich nie oclił, bo były w głowie. Zecchino d’Oro. Ale zanim się zdecydowałem, była jeszcze fotografia, wystawy. Zostałem nadwornym fotografem Teatru Polskiego, takim nieoficjalnym. Mogłem robić zdjęcia niepozowane, bo aktorzy mnie znali, byłem jednym z nich, nie przeszkadzałem na scenie. Dyrektor i reżyser Roman Kordziński bardzo sobie tę współpracę chwalił. W sobotę 16 lutego 1974 odbyła się premiera sztuki Jerzego Andrzejewskiego „Popiół i diament”, a kilka dni wcześniej reżyser „wyrzucił” ze sceny całą scenografię. Zmienił koncepcję spektaklu. Ja miałem tę scenografię sfotografowaną wraz z aktorami. Kordziński wpadł na pomysł bym teraz robił zdjęcia aż do ostatniej generalnej, a potem przez noc i dzień tworzył wystawę pokazującą przebieg pracy twórczej przy tym spektaklu. Fascynujące doświadczenie. Kilkanaście tych zdjęć jest opublikowanych w mojej książce „Kuglarze”.

 

 

Jesteś współtwórcą chyba najpopularniejszych w historii Polski widowisk estradowo-telewizyjnych dla najmłodszych.

W stanie wojennym odszedłem z Teatru i rozpocząłem pracę na własny rachunek. Cały czas ciągnęło mnie w stronę rozrywki. Jeszcze jak pracowałem w „Marcinku” z Wielkopolską Orkiestrą Symfoniczną, stworzyłem cykl programów rozrywkowych dla dzieci pod tytułem „Spotkanie znajomych z ekranu”. Do ostatniego „Załoga G, kosmos i TY” poprosiłem Krzysztofa Jaślara, by napisał mi piosenkę. Zbyszek Górny napisał muzykę i… w 1983 roku z Jaślarem i Górnym stworzyliśmy cykl widowisk telewizyjnych dla dzieci pt. „Dziecko potrafi”. A dwa lata później napisałem i wyreżyserowałem pierwszy spektakl kabaretowy dla dzieci pt. „6 dni z życia kolonisty”, w którym wystąpił Bohdan Smoleń. I od tego momentu rozpoczęła się nasza współpraca.

„6 dni z życia kolonisty” to był kabaret dla dzieci, ale dorośli znaleźli w nim mnóstwo podtekstów. Cenzura przepuściła, bo nie skumała, czytając tekst, że Deszczyński pokazał kolonię pod okupacją radziecką. A sam zagrał kierownika kolonii, czyli pierwszego sekretarza. Dorośli przychodzili na ten spektakl, bo trzeba pamiętać, że wcześniej Bohdan Smoleń dostał zakaz pracy za słynny monolog „A tam cicho być”. Napisałem spektakl dla dzieci, bo stwierdziliśmy, że komuniści nie są tacy źli, że dla dzieci pozwolą Smoleniowi grać. To był ogromny sukces. Dzieci cytowały całe fragmenty programu. Chodzili za Smoleniem i mówili całe kwestie. To były czasy komuny i widzowie na swój sposób interpretowali, że na kolonii nie będzie obiadu.

Potem było „Dziecko potrafi”. Estrada Poznańska twierdzi, że ten program zobaczyło ponad milion dzieci. W Poznaniu Arena pękała w szwach. Graliśmy też w różnych miastach, m.in. w Łodzi, we Wrocławiu, Gdańsku, Warszawie, no i ostatni raz w Spodku Katowickim „Pali się”. To było niesamowite spotkanie z ogniem. Jeden, jedyny raz w Spodku strażacy pozwolili otworzyć ogień, ale pilnowali nas i siebie cały czas. Zabawa była przednia. Nie dysponowaliśmy takimi narzędziami, jak teraz, tylko dykta, papier maché i styropian. Mikrofony mieliśmy na kablu.

Kładliśmy na podłogę Areny malowane płyty. Dzieciaki wchodziły i widziały, że wszystko jest pomyślane o nich, dla nich i przez nich. To był duży wysiłek, ale cudownie jest spotykać dzisiaj ludzi, którzy byli na tych programach i wspominają je z łezką w oku.

To teatr dał mi otwartość i siłę do robienia takich rzeczy. Nauczył mnie bycia kreatywnym, odpornym, pomysłowym, łaknącym nowości i kochającym wyzwania.

 

Przez Szwecję ruszyłeś na podbój Europy i znowu razem z dziećmi.

Mój kolega mieszka w Goeteborgu, a miejscowość Umeå w 2014 wraz z łotewską Rygą została Europejską Stolicą Kultury. Przygotowałem specjalny projekt dla dzieci i poprosiłem kolegę, żeby mi go przetłumaczył na szwedzki i wysłał do nich. Organizatorzy się zachwycili i natychmiast nas zaprosili. Zaproponowałem im poznanie tradycji wielkopolskiej przez ruch, przez smak, przez dźwięk i kolor.

Dzieci szwedzkie uczyły się tańczyć wisieloka wielkopolskiego razem z naszymi dziećmi z zespołu Poligrodzianie. Wzięliśmy stroje, kostiumy, ale też przeróżne przysmaki od rolników, ogrodników, serowarów, m.in. od Marka Grądzkiego. Były spektakle, wspólne malowanie, wystawy, degustacje. Mnóstwo się działo, a dzieci były zachwycone. Organizatorzy prosili, bym zostawił im wystawę plastyczną, na którą składał się napis HEJ na wielkim „murze” zbudowanym z kolorowych kartonów. Tematem była „wolność” w wielokulturowym mieście Umeå.

Byłeś dyrektorem artystycznym Estrady Poznańskiej. Mogłeś robić mnóstwo przeróżnych spektakli, programów, a Ty nagle zdecydowałeś się odejść i założyć firmę z Bohdanem Smoleniem.

Przyjechał do mnie i powiedział, żebym nie siedział w biurze, tylko żebyśmy razem założyli firmę i robili kabaret. Firma została zarejestrowana 1 kwietnia 1990 roku. Dwa tygodnie później dostaję telefon od Smolenia, że Piotr, jego syn nie żyje. Dramat. Firma nie wystartowała jeszcze, a tu nie ma szans na robienie czegokolwiek. Przecież to właśnie Smoleń był główną wartością tej firmy. Zresztą nawet wtedy o graniu nie myślałem. Trzeba było wspierać Bohdana, który się załamał. Kilka miesięcy później znowu telefon: Teresa, żona nie żyje. Wtedy naprawdę nie wiedziałem, jak mam pozbierać tego faceta. Było bardzo trudno i ciężko, ale się udało. Powstał Kabaret Bohdana Smolenia. Napisałem i wyreżyserowałem wszystkie programy tego kabaretu. W 1997 roku zorganizowałem „Jubileusz, czyli 50 lat Wątroby Bohdana Smolenia”. To był wspaniały czas.

 

 

Bardzo dbasz o pamięć o Bohdanie Smoleniu.

Poznań stał się dla niego domem rodzinnym. Tutaj dorastali synowie. Tutaj pokazał się ogólnopolskiej publiczności. Tutaj stał się gwiazdą polskiego kabaretu. Nie sposób było nie upamiętnić takiej osobowości kabaretu. Ludzie go kochali i kochają nadal. Odwiedzają pomnik, siadają obok niego. Ubierają go w szalik, jak jest zimno, a kiedy gra Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, przyklejają serduszka. To miejsce cały czas żyje. Ktoś kiedyś postawił elektryczny kaloryfer z napisem „dla ocieplenia wizerunku”. Na wigilii ze Smoleniem i jego urodzinach w czerwcu są tłumy. Trzeba zamykać ulicę.

Jesteś takim trochę wiercipiętkiem. Stale Cię coś gna po świecie. Nie usiedzisz na miejscu.

Kiedy przestałem jeździć z teatrem za granicę, to zacząłem to robić prywatnie. Ukochałem sobie Azję. Trudno byłoby wymienić, gdzie byłem, bo tych miejsc jest bardzo wiele. Ale była np. pięć raz Birma i to o niej napisałem książkę. Był Wietnam, Kambodża po kila razy. Tajlandia, Malezja, Singapur, Filipiny, Laos, Indie, Bangladesh, Chiny, Hong-Kong, Cejlon też kilka razy. Poza Azją Belize, Kuba, Costa Rica i ponownie Meksyk. Staram się wybierać miejsca mniej turystyczne, zaskakujące, ciekawe, nieoczywiste. Kocham podróże. Mam w sobie ogromne pokłady ciekawości świata. Najbardziej jestem ciekaw ludzi. Hmongi, ludzie Dzao, plemię Chin i Naga na pograniczu Indii i Birmy to są moje priorytety.

 

 

Jesteś autorem kilku książek, a za chwilę pokaże się w księgarniach kolejna.

W dorobku mam: „Panie Smoleń! - co tam słychać u Laskowika?” napisaną ze Smoleniem, „Jubileusz, czyli 50 lat Wątroby Bohdana Smolenia”, „Kolory Deszcza. Birma”, „Kolory Deszcza. Kuglarze” i komiks przygotowany razem z Maxem Skorwiderem „6 dni z życia kolonisty”. Niebawem ukaże się książka „Bohdan Smoleń. Toksyczny duet z Laskowikiem”. To jest w mojej ocenie zadziorna i zaczepna, dla jednych skandalizująca, dla drugich – rzetelna w opisie i ocenie faktów, burząca mity, prostująca nieprawdy książka. Rysuję w niej barwny portret Bohdana, jego toksyczny związek z Zenonem Laskowikiem. Ujawniam źródła konfliktu i przyczyny rozpadu tego wspaniałego duetu. Pokazuję też, a może przede wszystkim, w atrakcyjny sposób, portret psychologiczny człowieka, jakiego nie znasz. Jakiego jego fani nie znają. A jaki to atrakcyjny sposób? Trzeba przeczytać książkę, by się przekonać. Poznałem Bogusia od podszewki, współpracując z nim niemal 30 lat. Mieliśmy Firmę Smoleń i Deszczyński, czyli wspólne pieniądze, marzenia i pomysły. Książka jest bogato ilustrowana, na pewno zafrapuje nie tylko dawnych fanów Smolenia, ale i wielu sympatyków sztuki kabaretowej.

Jakie teraz przygotowujesz projekty?

7 i 8 czerwca zapraszam na 23. Festiwal Zostań Gwiazdą Kabaretu. Na koncert impro z udziałem kabaretów pod tytułem „SEX IMPRO ROCK&ROLL” i na spektakl teatru KTO z Krakowa pt.: „Byłam żoną Boba Marleya” z udziałem zespołu reagge i wspaniałej Katarzyny Chlebny do Sceny Wspólnej. A potem oczywiście będą urodziny Bohdana Smolenia 15 czerwca przy pomniku i wigilia ze Smoleniem dla potrzebujących.