Najnowszy numer SUKCESU już dostępny 🌞 Sukces po poznańsku to najpopularniejszy magazyn lifestylowy o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Żeglarska opowieść o marzeniach, pasji i wytrwałości

Podziel się

Fundacja Empatia, której wizytówką jest jacht „Empatia Polska”, ma niezwykłą misję – jednoczyć ludzi bez względu na ich niepełnosprawność, wykształcenie, sytuację materialną czy pochodzenie. Organizując rejsy morskie, w których biorą udział osoby niepełnosprawne, łączy wyzwanie z przygodą, oferując uczestnikom rejsów możliwość odkrywania własnych możliwości i pokonywania barier. To więcej niż podróż – to okazja, by mogli oni poczuć wolność, siłę i własną sprawczość. Z Andrzejem Walczakiem – poznaniakiem, założycielem i prezesem fundacji rozmawiamy o pasji do żeglarstwa, która przerodziła się w niesłabnącą chęć niesienia pomocy osobom niepełnosprawnym.

 

ROZMAWIA: Monika Kanigowska

ZDJĘCIA: Archiwum prywatne

 

Pasja do żeglowania rozpoczęła się u Pana, jak to często bywa, w dzieciństwie.

Andrzej Walczak: Tak, wszystko zaczęło się od zabawy. Mieszkałem nad małym stawem, na którym od dzieciństwa mój tato i wujek bawili się ze mną w modelarstwo szkutnicze. Poważniej zająłem się żeglarstwem w szkole średniej. Książeczkę żeglarską  dostałem w wieku 14 lat, a dwa lata później zrobiłem patent sternika. Pływaliśmy wtedy z kolegami w klubie w Kaliszu – głównie po rzece Prośnie i pobliskich jeziorach. Pływanie po rzekach jest dobrą szkołą żeglarstwa, bo trzeba nauczyć się walczyć z prądami. Wśród wszystkich wspomnień szczególne miejsce zajmuje Miecio Krause – mój pierwszy żeglarski mistrz, który żeglował po morzu na pięknym drewnianym jachcie „Mars”.

 

 

Zazdrościł mu Pan tej morskiej wolności?

Bardzo, dlatego, gdy w kaliskim środowisku żeglarskim podjęto decyzję i budowę jachtu morskiego typu Taurus, zaangażowałem się w tą inicjatywę. Jacht otrzymał imię „Calisia” i pływaliśmy nim po Bałtyku oraz do portów w Niemczech. Na studiach działałem w AZS i kiedy tylko mogłem, to żeglowałem, ale prawdziwy przełom miał miejsce, gdy po studiach wyjechałem na praktykę do Stanów Zjednoczonych.

Czy to był taki trochę amerykański sen?

Tak, miałem wtedy 30 lat, na praktyki zaprosiła mnie Fundacja 4-H. Spędziłem w USA dwa lata. To były praktyki rolnicze, ale szczęśliwym zbiegiem okoliczności spotkałem ludzi, którzy remontowali duży, 10-metrowy jacht morski. Dołączyłem do ekipy, bo była to niezwykła okazja, żeby poznać od środka nowoczesne, wówczas do nas, amerykańskie żeglarstwo, które nie miało problemu z dostępem do dobrych farb, klejów, okuć czy żagli… Zatem w tygodniu pracowałem na farmach, a weekendy spędzałem na pokładzie jachtu Columbia 33, ucząc żeglarstwa zamożnych biznesmenów. To był świat, w którym jachty były symbolem prestiżu, a żeglowanie sposobem na budowanie pozycji społecznej. Dzięki tej przygodzie mogłem zdobyć wiedzę i doświadczenie, które później wykorzystałem w Polsce.

I wrócił Pan do Polski?

Tak, ale przed wyjazdem, za zarobione w Stanach pieniądze, kupiłem dokumentację oceanicznego jachtu stalowego o długości 44 stóp. Projekt pochodził z renomowanego biura Bruce’a Robertsa w Los Angeles, które specjalizowało się w tworzeniu planów dla amatorów budujących jachty przy użyciu prostych narzędzi i technologii.

I udało się pobudować ten statek?

Nie od razu. Po powrocie pochłonęła mnie praca zawodowa i rodzina. Budowałem i remontowałem jachty dla innych żeglarzy, ale cały czas myślałem o moim własnym stalowym, oceanicznym jachcie, na którym chciałem zorganizować rejs dookoła świata. Niestety było to dość drogie przedsięwzięcie, więc najpierw musiałem uzbierać pieniądze na budowę. Po dostosowaniu amerykańskich planów do polskich wymogów, uzyskałem zgodę na budowę i ruszyłem intensywniej z pracami – budowałem jacht, który miał być już tylko mój.

 

 

Ale jednak nie okazał się tylko Pana jachtem…

Już wcześniej udzielałem się w różnych instytucjach wspomagających osoby niepełnosprawne, z wieloma osobami żeglowaliśmy na Mazurach, powstały niesamowite przyjaźnie. Kiedy budowałem swój jacht, odwiedzali mnie moi niepełnosprawni przyjaciele. Ich entuzjazm i pasja dały mi do myślenia – a może tak przystosować jacht do ich potrzeb? Było to wyzwanie, ale zrobiliśmy to – dostosowaliśmy wszystko, co było możliwe, do potrzeb osób z różnymi niepełnosprawnościami. Zwodowany został 23 maja 2015 roku. Po otaklowaniu, czyli postawieniu masztów, w Szczecinie, przepłynął do Gdyni, gdzie odbyły się chrzciny. Jacht został nazwany Empatia Polska.

Aby mogły z niego korzystać osoby niepełnosprawne, powołałem Fundację Empatia (Fundację na rzecz integracji społecznej) i przekazałem jej jacht. Teraz po latach uważam, że to była najpiękniejsza decyzja w moim życiu.

I wtedy powstała idea rehabilitacji morskiej?

Tak, okazało się, że rehabilitacja morska otwiera przed młodymi osobami z niepełnosprawnościami zupełnie nowe możliwości. Dzięki specjalnie zaprojektowanemu jachtowi morskiemu, dostosowanemu do ich potrzeb, uczestnicy zyskują szansę na poprawę funkcjonowania fizycznego, intelektualnego, psychicznego i społecznego. Szczególny nacisk kładziemy na pomoc młodym ludziom, których życie zmieniły takie schorzenia, jak: wady wrodzone, urazowe uszkodzenia mózgu, stwardnienie rozsiane (SM), rozszczep kręgosłupa, cukrzyca, autyzm czy zespół Downa.

 

 

A jak czują się sami niepełnosprawni na jachcie?

Jacht poruszający się po falującym morzu to idealna przestrzeń rehabilitacyjna. Ruch jachtu zmusza ciało do ciągłego dostosowywania się, utrzymania równowagi i pracy mięśni bez konieczności obecności trenera. To coś w rodzaju nieustannej, wielowymiarowej terapii ruchowej – naturalnej, efektywnej i wszechstronnej.

Wszyscy na jachcie są pełnoprawną załogą, osoby niepełnosprawne – też. I to jest niesamowite, bo oni zapominają o swoich ograniczeniach, a po kilku dniach rejsu są odmienionymi ludźmi. Okazuje się, że zrobienie czegoś teoretycznie niemożliwego, dodaje im skrzydeł.

Ile osób wzięło udział w rejsach?

Od 2015 roku przez jacht przewinęło się około 4 tys. osób niepełnosprawnych, którzy czynnie uczestniczyli w rejsach. Musze powiedzieć, że jacht zyskał ogromną popularność w całej Polsce.

Ale nie jest Pan w tym przedsięwzięciu sam. Kto Panu pomaga?

Mamy wielu wolontariuszy, ale chciałbym powiedzieć o dwójce cudownych ludzi, głównym kapitanie, który od 10 lat z nami pływa – Andrzeju Kwiatkowskim i Danusi Przewoźnej, która zajmuje się zaopatrzeniem. Ta dwójka jest stałą załogą jachtu, nie biorąc za swoją pracę nawet złotówki. Są pasjonatami, którzy starają się zrobić jak najwięcej dla osób niepełnosprawnych, którzy z nami żeglują.

W tym momencie wydawałoby się, że osiągnął Pan już swój cel, a okazuje się, że jednak nie do końca, że chce zrobić więcej.

Empatia Polska z uwagi na swój rozmiar nie daje możliwości osobom na wózkach inwalidzkich swobodnego, samodzielnego przemieszczania się. Oczywiście dawaliśmy sobie jakoś radę, ale było to utrudnione, dlatego w mojej głowie powstał plan budowy kolejnego jachtu morskiego, ale większego, takiego w którym osoby na wózkach inwalidzkich mogłyby się przemieszczać – z windą i odpowiednimi dla nich łazienkami. Postanowiłem, że nie mogę poprzestać na tej myśli. Wiedziony entuzjazmem i przekonaniem o potencjale tej metody, zacząłem pogłębiać swoją wiedzę i praktyczne umiejętności, by zaprojektować taki jacht. Jednak budowa takiej jednostki wymaga nie tylko chęci, ale głównie podejścia naukowego i badawczego.

 

 

Doświadczenie i obserwacje mieliście już z Empatii Polska.

Tak, pływając z osobami niepełnosprawnymi na bieżąco prowadziliśmy badania i obserwację, jakie rozwiązania są najkorzystniejsze, co się sprawdza, jakie są dodatkowe potrzeby. Zorganizowaliśmy kilkanaście stanowisk badawczych, gdzie testowane były praktyczne rozwiązania. Nowe pomysły były natychmiast weryfikowane w rejsach z załogami, co pozwalało na szybkie udoskonalanie technicznych rozwiązań. Zdobyte doświadczenia doprowadziły do modernizacji wielu elementów konstrukcyjnych. I tak rekomendacje płynące z przeprowadzonych badań zostały wykorzystane do zaprojektowania konstrukcji szkunera przeznaczonego również do żeglowania osób niepełnosprawnych na wózkach inwalidzkich.

Czyli powstał projekt kolejnego statku – większego, lepiej przystosowanego do potrzeb osób niepełnosprawnych i nowocześniejszego?

Koncepcja kadłuba jak i nadbudówki jachtu projektowana była z myślą o funkcjonalności tej przestrzeni. Chodziło nam o to, aby osoby poruszające się na wózkach miały dostęp do ok. 95% powierzchni na obydwu pokładach – zarówno górnym, jak i dolnym. Wzięliśmy pod uwagę specjalny typ ożaglowania szkunera, który pozwalałby na samodzielne prowadzenie jachtu przez osoby z niepełnosprawnościami oraz seniorów, bez konieczności pomocy osób pełnosprawnych. Ponadto przestrzeń jachtu została zaprojektowana zgodnie z zasadami ergonomii, zapewniając wygodę i możliwość rehabilitacji dla osób z ograniczeniami ruchowymi. I co najważniejsze – zaplanowaliśmy instalację windy nadschodowej, która będzie umożliwiać bezpieczny transport pomiędzy pokładami.

Jednym słowem ma powstać jacht, który dzięki tym innowacjom wyznaczał będzie nowe standardy dostępności i funkcjonalności na morzu.

Ale budowa takiego jachtu to nie tylko wyzwanie organizacyjne, ale przede wszystkim finansowe. Skąd zdobył Pan finansowanie?

Zapotrzebowanie finansowe na taki jacht jest ogromne. W tym miejscu chciałbym podziękować Politechnice Poznańskiej, bo dzięki niej dostaliśmy dofinansowanie z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. Prowadziłem wówczas na politechnice wykłady z inżynierii wspomagania osób niepełnosprawnych. Ówczesny rektor zaangażował się w ten projekt, uruchomiliśmy wtedy konsorcjum spółki Europa’s Cup z Fundacją Empatia i z Politechniką Poznańską, dzięki czemu dostaliśmy dofinansowanie – pierwsze siedem i pół miliona złotych, które pozwoliły nam ruszyć z budową kadłuba. Gdy budowa ruszyła wspierały nas kolejne fundacje i sponsorzy prywatni. W tej chwili mamy zwodowany już kadłub, toczą się prace wykończeniowe. Zostały nam jeszcze żagle, na które uzbieraliśmy już połowę kwoty, ale potrzebujemy jeszcze spoko pieniędzy, zatem nie ustajemy w wysiłkach i szukamy ludzi i firm dobrej woli, którzy zdecydują się wesprzeć nas w tym przedsięwzięciu.

Czyli w tej chwili jacht stoi w porcie w Gdynie?

Tak, od roku 2020, gdy zaczęła się budowa byłem w Gdyni 50–54 razy w każdym roku, aby nadzorować budowę i pomagać. Chcielibyśmy jak najszybciej ukończyć budowę, żeby jacht mógł służyć osobom niepełnosprawnym, które na niego czekają. Sam jacht ma dwie windy, przystosowane toalety, 18 miejsc noclegowych dla uczestników rejsów, salę do przeprowadzania zajęć lub lekcji dla dzieci. Jest ogrzewany, aby mógł pływać również poza sezonem letnim.

A ma Pan już nazwę?

Moim marzeniem jest, aby nazywał się Empatia Wielkopolska, ale dostosujemy się do oczekiwań sponsora, który pomoże nam ukończyć budowę.

A jak się już to stanie, to w końcu Pan odpocznie?

Chciałbym móc otrzepać ręce i stwierdzić, że jestem już „po robocie”. Choć… moim marzeniem jest jeszcze komercjalizacja projektu jachtu. Dobrze by było, żeby cała nasza praca nie ograniczyła się tylko do jednego egzemplarza statku, ale żeby podobne statki pojawiły się w innych portach Europy, bo wszędzie są osoby niepełnosprawne, które czekają na możliwość odbycia takiego niesamowitego rejsu.

I jeszcze chciałbym napisać książkę.

Życzę Panu zatem, żeby spełniły się wszystkie Pana marzenia, a osoby, które chciałyby dorzucić cegiełkę do Empatii Wielkopolskiej mogą skorzystać ze zbiórki na siepomaga.pl