Złoto rodzi się z cierpliwości
Złota medalistka mistrzostw świata, żołnierz Wojska Polskiego i rodowita poznanianka. Martyna Klatt to mistrzyni olimpijskiego dystansu K2 500 m, która doskonale wie, jak zacięta rywalizacja smakuje na szczycie. W rozmowie zeszliśmy z toru regatowego i zajrzeliśmy za kulisy jej życia od momentu, gdy w piątej klasie złapała za wiosło, chociaż wahała się, czy nie wybrać siatkówki, aż po perspektywę Igrzysk w Los Angeles. Opowiada nam o tym, dlaczego bez kajaka „dzień nie jest taki sam”, o najcenniejszym geście wsparcia, o tym, co jest kluczem do zgrania w osadzie oraz dlaczego droga do sukcesu wiedzie przez cierpliwość i... miłość do włoskiej kuchni.

ROZMAWIA: Juliusz Podolski, ZDJĘCIA: Archiwum Martyny Klatt
Jak to się wszystko zaczęło? Czy była to miłość od pierwszego wejrzenia, czy może przypadek sprawił, że trafiła Pani do kajakarstwa?
Martyna Klatt: Kajakarstwo zaczęło się w szkole podstawowej, kiedy mój pierwszy trener Piotr Wojciechowski przyszedł zrobić nabór do sekcji kajakowej Energetyka Poznań. Byłam wtedy w piątej klasie. Od zawsze lubiłam sport, chodziłam też na dodatkowe zajęcia wychowania fizycznego. Wizja zajęć poza szkołą bardzo mi się spodobała i dlatego udałam się na pierwszy trening. W klubie były różne roczniki od dzieci po dorosłych kajakarzy. Energetyk to mały klub, ale z bardzo rodzinną atmosferą i chyba to zaważyło na tym, że postanowiłam częściej przychodzić na treningi. Po dwóch latach nadszedł czas wyboru szkoły gimnazjalnej, wtedy miałam dylemat, czy wybrać tę z działem sportowym z piłką siatkową, którą też bardzo lubię, czy wybrać Zespół Szkół Mistrzostwa Sportowego i klasę kajakarską. Początkowo bardziej skłonna byłam zostawić kajaki. Po namowach trenera i krótkiej przerwie od nich zauważyłam, że czegoś mi brakuje i wróciłam do zajęć na wodzie i wybrałam ZSMS.
Czy woda i kajak były naturalnym wyborem w Pani rodzinie? Czy była Pani pionierką w tej dziedzinie?
W mojej rodzinie nie było sportowców, ale dużo sportu śledziliśmy przed telewizorami. Pamiętam, że bardzo często zimą po niedzielnym treningu i powrocie do domu oglądaliśmy Justynę Kowalczyk lub naszych skoczków. Można powiedzieć, że jestem pionierką sportów wodnych.
Pamięta Pani ten pierwszy moment na wodzie, kiedy poczuła Pani, że to jest „to”? Co urzekło Panią w tej dyscyplinie – prędkość, cisza, rywalizacja, podejmowanie decyzji w ułamku sekund?
Moment, w którym poczułam, że kajaki to mój styl życia, miał miejsce po igrzyskach w Paryżu. Wcześniejsze lata napędzała mnie rywalizacja. Od małego była zacięta i chciałam być najlepsza. Sukcesy pojawiły się szybko i to one napędzały mnie z roku na rok, nie zastanawiałam się nad tym, czy to jest to, co jest sensem życia. Działałam zadaniowo i świetnie to wychodziło. Po igrzyskach, które nie poszły tak, jakbym sobie życzyła, był czas długiego odpoczynku od zgrupowań. W domu spędziłam cztery miesiące i był to najdłuższy okres, od kiedy trenuję, że nie miałam wyjazdów. Miałam sporo różnych myśli, że sport płynie w moich żyłach, bez niego czegoś mi brakuje i dzień nie jest taki sam. Ten nieudany start sprawił, że zrozumiałam, że nie tyle przez sukcesy jestem kajakarką, ale że kocham ten sport i tę otoczkę, która go tworzy.

Gdyby miała Pani dać jedną radę, samej sobie, 15-letniej Martynie, która dopiero zaczyna przygodę z kajakiem, co by Pani jej powiedziała?
Powiedziałabym, żeby była cierpliwa, nie bała się wysiłku i przekraczania własnych granic. Mając te 15 lat, właśnie tak działałam, bez tej świadomości, gdzie mnie to zaprowadzi. Teraz na spotkaniach z młodszymi zawodniczkami nadal to powtarzam – kluczem jest cierpliwość. Kiedy jesteśmy dziećmi, każdy z nas dojrzewa w swoim tempie i te różnice w sporcie są większe. Kiedy wytrwamy, sumiennie pracując, to w pewnym wieku te różnice się zacierają i wygrywa ciężka praca.
Tegoroczne złoto mistrzostw świata w K2 500 m w Mediolanie wspólnie z Anną Puławską to spektakularny sukces. To kolejne zwycięstwo na tym dystansie, wcześniej z Heleną Wiśniewską. Jaki wpływ mają te medale na przygotowania do kluczowej imprezy igrzysk w LA?
Tak, to ogromny sukces. Mój pierwszy złoty medal na olimpijskim dystansie. Te medale na pewno mnie napędzają, dają taki spokój w przygotowaniach. Są medale, to jest też finansowanie, dzięki czemu mogę spokojnie trenować. Ten medal udowodnił mi, że nie ma jednej drogi do sukcesu, każdy tę drogę może mieć inną. Patrzę zadaniowo w przyszłość i obecnie igrzyska są w chmurze, mam je w głowie, ale najpierw przede mną kilka sezonów ciężkiej pracy, otwartej głowy na nowości. Ten medal pokazał mi, że taka praca przynosi efekty i robię to dobrze. Co więcej, zaufałam od razu nowemu sztabowi i razem poznajemy się coraz lepiej.
Czy srebrny medal mistrzostw świata w K2 500 m pozostawił niedosyt, czy stał się raczej paliwem napędowym, by sięgnąć po złoto w Mediolanie?
Mimo że w 2023 roku srebro było ogromnym sukcesem, wywalczona kwalifikacja, co dało komplet kwalifikacji dla kadry kobiet w kajakarstwie, to pozostał niedosyt. Nie miałyśmy z Heleną takiego 100% zgrania w osadzie. Forma była bardzo dobra, ale te detale, takie jak zgranie osady, rozegranie wyścigu, decydują o różnicach na mecie. My wtedy potrzebowałyśmy więcej czasu ze sobą, żeby w tej osadzie się odnaleźć na maksa.

Czy przygotowania do kolejnych igrzysk w 2028 roku już się zaczęły i czy rozpisany jest plan na najbliższe prawie trzy lata? Kto będzie towarzyszył Pani w kajaku, czy jeszcze za wcześnie o tym mówić?
Przygotowania cały czas są w toku. Od października po urlopie rozpoczęliśmy ponownie cykl zgrupowań do następnego sezonu. Jeśli chodzi o plan, to tym zajmuje się nasz sztab trenerski. Często rozmawiamy o naszych odczuciach po konkretnych treningach czy zgrupowaniach i myślę, że uwagi, spostrzeżenia zawodniczek są dla trenerów cenne. Trenujemy w jednej grupie, ale podejście indywidualne jest kluczowe na tym poziomie. Teoretycznie do kwalifikacji kwietniowych wszystko pozostaje niewiadomą. Ale sądzę, że z Anną Puławską stworzyłyśmy niezły duet i chciałybyśmy się dalej razem w jednej łódce rozwijać.
Współpraca w dwójce na tak kluczowym dystansie wymaga idealnego zgrania. Jak buduje się tę unikalną sportową chemię z partnerką w kajaku? Jak radzicie sobie z momentami kryzysu i odmiennymi wizjami?
Na poziomie seniorskim, do kwietnia, czyli czasu, kiedy zaczynamy przesiadać się z kajaków jednoosobowych na osady, każda zawodniczka pracuje nad swoją indywidualną formą. Zwracam uwagę na gibkość i elastyczność mojego ciała, to bardzo pomaga w zgraniu osad i płynnej zmianie w trakcie sezonu partnerek w osadzie. Jeśli chodzi o wizję, to wsiadając razem w kajak, jest taka sama – dać z siebie wszystko i do końca płynąć razem. W tym roku dołożyłyśmy z Anią gry w karty podczas zawodów, wspólne kawy popołudniowe. Podczas sezonu startowego mamy już focus na sport i motywacja jest na najwyższym poziomie, kryzysy bardzo rzadko się zdarzają. Mądrze podchodzimy do treningu w okresie startów i już siebie nie „testujemy”.
Reprezentuje Pani AZS AWF Poznań – miasto, które mocno wspiera kajakarstwo. Czy to poczucie „bycia u siebie” i lokalne wsparcie ma realny wpływ na Pani wyniki na międzynarodowych regatach?
Miasto Poznań i marszałek województwa wielkopolskiego bardzo wspierają sportowców na wysokim poziomie. Trzy lata temu, zmieniając barwy klubowe, zastanawiałam się nad innymi miastami ze względu na finanse. Jednak Poznań jest w moim sercu i postanowiłam, że wybiorę klub miejscowy. W seniorskiej kadrze większość dni spędzam na zgrupowaniu i to tam wykonuję największą pracę. Myśl, że twoje miasto cię wspiera i jest z ciebie dumne, na pewno przynosi satysfakcję.

Jest Pani żołnierzem Wojska Polskiego. To mocny partner wspierający polski sport? Czy tak Pani to odczuwa?
Do wojska wstąpiłam dwa lata temu. Centralny Wojskowy Zespół Sportowy zapewnił mi stabilizację. Sport jest nieprzewidywalny. A myśl o karierze dwutorowej daje spokój w przygotowaniach do najważniejszych imprez mistrzowskich. Jestem dumna z możliwości reprezentowania naszego kraju jako sportowiec i żołnierz Wojska Polskiego.
Jak Pani przyjaciele, partner i rodzina radzą sobie z Pani nieregularnym kalendarzem i ciągłymi wyjazdami? Jaki jest ich najcenniejszy gest wsparcia?
Od dziecka jeżdżę na zgrupowania, dla rodziny stało się to już normalną sytuacją. Nadrabiamy wspólny czas w trakcie mojego urlopu we wrześniu oraz w okresie świątecznym. Mój narzeczony bardzo mnie wspiera i jeździ często na zgrupowania razem ze mną. To dla mnie duże ułatwienie w tych rozłąkach. Najcenniejszy gest to ich obecność.
W życiu sportowca, zwłaszcza na takim poziomie, zaufanie jest kluczowe. Czego szuka Pani w relacjach międzyludzkich i co jest dla Pani wartością nie do negocjacji?
W relacjach cenię sobie przede wszystkim szczerość. Bez szczerości nie uda się zbudować relacji. Lubię też dobre poczucie humoru, sama dużo żartuję. Dystans do siebie sprawia, że z łatwością nawiązuję kontakt z ludźmi. Nie ma osób, których nie lubię, jestem wyrozumiała i empatyczna.
W erze mediów społecznościowych jak podchodzi Pani do budowania swojego osobistego wizerunku? Czy pokazuje Pani wszystko, czy ma Pani sferę, która pozostaje tylko dla Pani?
W mediach społecznościowych nie ma mnie za wiele. To nie bajka dla mnie. Nasz sport jest bardzo wymagający i nie mam czasu na zajęcie się mediami profesjonalnie. Gdy zdobyłyśmy z Heleną Wiśniewską medale w 2023 roku, pierwszy raz poczułam taką chwilę bycia „na świeczniku” i szczerze powiem, że to nie dla mnie. Nie lubię się wyróżniać w mediach. I raczej stresuje mnie taka medialna otoczka. Chociaż podczas wywiadów czuję się bardzo swobodnie, żebym dała się namówić, potrzebuję tylko chwili.
Co uważa Pani za swoje największe osiągnięcie poza sportem?
Upór, wytrwałość, cierpliwość. Nie przejmuję się błahymi sprawami. Potrafię rozgraniczyć sport i życie poza nim. Na moje marzenia pozasportowe przyjdzie jeszcze czas, na razie ciało jest gotowe na cele sportowe i chcę to wykorzystać.
Czy ma Pani swój cytat lub motto, które powtarza sobie w trudnych chwilach – zarówno na wodzie, jak i w życiu?
Lubię wiele cytatów, każdy inaczej, w zależności od sytuacji, potrafi mnie napędzić do dalszego działania. Najbardziej lubię wracać myślami do tego, co już przeszłam, jaką drogę pokonałam. Przypominam sobie o sytuacjach, które wydawały mi się nie do przejścia, a jednak to zrobiłam i jestem już znaczniej dalej. To pokazuje, że zawsze warto działać i iść do przodu w swoim tempie.
Co dał Pani sport, czy pozwolił wnieść jakieś cechy, nawyki do swojego życia, aby poczuć się lepiej i zdrowiej?
Razem z rozpoczęciem treningów profesjonalnych zaczął się mój rozwój. Chcąc być dobrym sportowcem, zaczęłam najpierw obserwować ludzi z klubu, potem z internetu oraz książek, jak się zdrowo odżywiać, jak odpoczywać. Czytałam dużo o rozwoju osobistym i pozytywnym myśleniu. Można powiedzieć, że jestem samoukiem. W sporcie działałam metodą prób i błędów, no bo nie zawsze to, co koleżance wychodzi na dobre, wyjdzie też mi. Trzeba sprawdzać, ryzykować, by sięgnąć jak najwyżej. Nie ma dla mnie rzeczy niemożliwej i nie ma sytuacji, z której nie znajdę wyjścia – tego najwięcej sport nauczył mnie do tej pory.
Jest Pani poznanianką. Kiedy ma Pani wolną chwilę, gdzie najchętniej spędza Pani czas w naszym mieście? Czy jest jakaś kawiarnia, park, czy trasa spacerowa, która jest dla Pani oazą spokoju?
Od dwóch lat mieszkam pod Poznaniem w Kórniku. To piękne i spokojne miasteczko. Najchętniej spędzam tam czas na plaży, są też piękne tereny na bieganie czy spacer. W Poznaniu wygrywa poznańska Malta, klimat tego miejsca jest piękny. Uwielbiam dobrą kawę, a taką serwują w Kavoshe w Galerii Posnania. Jest tam świetny klimat, aby nadrobić zaległości „papierkowe”, pogadać z przyjaciółmi i odpocząć.
Listopad to czas rogali i gęsiny. Czy ulega Pani pokusie degustacji tych poznańskich specjałów, czy jest Pani wierna sportowej diecie? Przy okazji co lubi Pani jeść?
Poznańskie specjały nie są mi obce i zawsze chętnie do nich wracam. Sportową dietę trzymam w okresie startowym, jesień to czas na odbudowę naszych organizmów, długich treningów i dobrego jedzenia. Moja ulubiona kuchnia to kuchnia włoska. Bardzo często jesteśmy we Włoszech na zgrupowaniach i jedzenie tam skradło moje serce od razu. Mój narzeczony bardzo dobrze gotuje i w domu kuchnia włoska również króluje. Kiedy odwiedzam nowe miejsce, chętnie wybieram regionalne dania i próbuję różnych kuchni.