CZŁOWIEK – ORKIESTRA
22.03.2021 17:24:07
Choć posiada wykształcenie klasyczne, już dawno zamienił wiolonczelę klasyczną na elektryczną. Dlaczego? Daje Mu to większe możliwości i pozwala wyjść poza muzyczne schematy. Sam dla siebie stał się orkiestrą. Do pracy muzycznej wykorzystuje przyrząd zwany looperem i wyczarowuje w pojedynkę znane utwory. Poznajcie poznańskiego muzyka – wiolonczelistę, Bartosza Zboralskiego.
TEKST: Anna Jasińska-Pawlikowska
FOTO: Ksenia Shaushyshvili
Ukończyłeś poznańską Akademię Muzyczną, a dokładnie Wydział Instrumentów Smyczkowych, Harfy, Gitary i Lutnictwa. Wszystkie te instrumenty są Tobie bliskie?
Bartosz Zboralski: Absolutnie nie! (śmiech) Tylko wiolonczela i ewentualnie fortepian, a to dlatego, że gdy uczyłem się jeszcze w szkole muzycznej, był to drugi, obowiązkowy instrument. Siłą rzeczy musiałem również opanować grę na nim.
Często po niego sięgasz?
BZ: Muszę przyznać, że zdarza się to za każdym razem, gdy próbuję coś skomponować. O wiele łatwiej mi pograć na klawiaturze, niż wyciągać z futerału wiolonczelę.
Masz klasyczne korzenie, jednak chętnie miksujesz klasykę ze współczesnością albo w ogóle przerzucasz się na muzykę współczesną i rozrywkową w swojej twórczości.
BZ: Wykorzystuję klasyczną technikę gry na wiolonczeli, ale sam fakt, że sięgam po elektryczną wiolonczelę sprawia, że jednak wychodzę poza schematy i wykraczam poza klasyczne podwórko.
Przyznajesz, że to klasyka jednak wyznacza drogę i jest podwaliną w muzyce, podobnie jak ma to miejsce w przypadku tańca czy sztuk scenicznych?
BZ: Szczerze mówiąc, nie zaobserwowałem wielkiego nawiązania w tym, co robię obecnie do muzyki klasycznej. Rzadko wykonuję teraz klasykę, natomiast z przyjemnością słucham jej podczas koncertów.
W muzyce zajmujesz się zjawiskiem, którego fachowa nazwa to „live looping”. Jak się tym zaraziłeś?
BZ: Kiedyś natrafiłem na klip na YouTube, w którym beatboxer zwany Dub Fx tworzył muzykę na żywo, wykorzystując do tego looper. Jest to urządzenie pozwalające nagrywać dźwięki na żywo, a następnie nakładać je na siebie. W ten sposób uzyskuje się symultaniczne brzmienie wielu głosów jednocześnie. Później zobaczyłem wiolonczelistę, który wykonywał utwory jazzowe na wiolonczeli elektrycznej wykorzystując przy tym efekty gitarowe. Pomyślałem, że ciekawe byłoby połączenie możliwości dźwiękowych wiolonczeli elektrycznej z looperem i tak w mojej głowie zrodził się projekt Loop Trigger. Z czasem zacząłem dodawać do dźwięków wiolonczeli elementy beatboxu, a obecnie również syntezator.
Długo zajęło Ci opanowanie tej sztuki do perfekcji?
BZ: Do perfekcji jeszcze daleko. Mogę jednak śmiało przyznać, że samo skrystalizowanie koncepcji muzyki, którą chciałbym wykonywać, zajęło mi cztery lata. Nadal uważam, że mam przed sobą jeszcze pewną drogę do pokonania, bo nie jestem do końca przekonany, czy rzeczywiście jest to dokładnie to, co chciałbym robić docelowo. Wiem, że chcę i będę tworzył muzykę z wykorzystaniem wiolonczeli elektrycznej i loopera, natomiast nie mam do końca sprecyzowanej koncepcji, co do rodzaju muzyki, którą chciałbym tworzyć. Zdradzę, że od jakiegoś czasu fascynuję się muzyką z nurtu synth wave, który nawiązuje do lat 80., i chyba jednak w tym kierunku będę zmierzać. To mi w duszy gra – połączenie syntezatora, automatów perkusyjnych i wiolonczeli elektrycznej, która w takim gatunku muzycznym raczej się nie pojawia.
Będzie można posłuchać Cię na koncertach w filharmoniach?
BZ: Bardzo bym chciał móc występować przed publicznością, która koncentruje uwagę głównie na mnie, bo do tej pory, występowałem głównie podczas eventów, gdzie na ogół spełniałem funkcję atrakcji wieczoru.
Na Twoim koncie jest również uczestniczenie w projektach artystycznych. Jeden z nich niestety wyprowadził się z Poznania – mam na myśli Festiwal Filmu i Muzyki Transatlantyk. Udało Ci się zawiązać tam jakieś ciekawe znajomości?
BZ: Wtedy występowałem w roli muzyka orkiestrowego i z tego, co pamiętam, nie miałem nawet w głowie koncepcji loopowania. Nowych znajomości tam nie zawiązałem, gdyż większość muzyków znałem już z moich studiów.
Jeśli mowa o muzykach, to warto zwrócić uwagę, że można było Cię usłyszeć z Mają Koman.
BZ: Zgadza się. Cały czas utrzymujemy kontakt i zawsze, gdy wpadnie na pomysł nowej piosenki, w której jest miejsce na wiolonczelę, zaprasza mnie do współpracy.
Jest kilka nazwisk, z którymi współpracą możesz się poszczycić – na przykład Zbigniew Wodecki. Brałeś także udział w koncercie „Dżem symfonicznie”.
BZ: Rzeczywiście, miałem okazję współpracować z paroma znanymi artystami i zespołami.
Głównie w roli muzyka orkiestrowego. Pomimo to jestem pewien, że współpraca ta miała niemały wpływ na moją estetykę muzyczną i „looptriggerową” tożsamość. Szkoda, że części z nich nie ma już wśród nas.
Elektryczna wiolonczela bardziej gra w Twoim sercu?
BZ: Oj, zdecydowanie tak! To daje mi większe możliwości artystyczne. Zwykła wiolonczela ogranicza mnie do pięknego, ale jednowymiarowego, klasycznego brzmienia. Korzystając z instrumentu elektrycznego, mam większą łatwość w modelowaniu brzmienia za pośrednictwem procesora efektów, no i choćby kluczowego loopera.
Żyjemy w dość dziwnych czasach, kiedy artystom trudno być aktywnymi zawodowo. Potrzebujecie obecności widowni. Jak się z tym czujesz?
BZ: Przyznam szczerze, że bywało lepiej i bardzo tęsknię za czasami normalności. Natomiast staram się nie załamywać rąk i znaleźć mimo to jakieś miejsce dla siebie. Tym miejscem jest m.in. współpraca online z producentami muzycznymi, oczywiście w roli wiolonczelisty. W ten sposób próbuję się realizować i przetrwać trudny czas, aż nadejdzie czas na koncertowanie na żywo. Mam nadzieję, że stanie się tak już niebawem.
Tęsknisz za publicznością i ulicą Półwiejską? Tam można było Cię zobaczyć i posłuchać.
BZ: W ogóle nie tęsknię za Półwiejską, bo mimo pandemii, staram się tam grać, gdy tylko pozwalają mi na to warunki pogodowe. Tęsknię natomiast za bardziej oficjalnymi występami, które obecnie niestety nie są możliwe.
Z tego co wiem, można przyłapać Cię na graniu nie tylko w naszym mieście. Z wiolonczelą bywasz również w Berlinie.
BZ: Masz rację. Miałem tam bardzo dużo eventów. 80% z nich odbywało się właśnie w tym mieście.
Co Cię tam skierowało?
BZ: To jest dobre pytanie! Pierwsze moje występy, poza tymi na ulicy, związane były ze ślubami w Polsce. Tą drogą trafiłem na propozycję występu podczas ceremonii w Poczdamie, co z kolei doprowadziło mnie do występu podczas imprezy firmowej w Berlinie. Nie wiem, jak to się stało, że ostatecznie udało mi się zagrać dla prezydenta Niemiec w Muzeum Historycznym w Berlinie...
Jakie masz marzenia? Czego Ci życzyć?
BZ: Jestem w pełni zadowolony z tego, jak realizowałem się zanim pojawiła się pandemia. Chyba moim największym marzeniem jest, aby wszystko wkrótce wróciło