Ich filozofia wygodnego życia
01.12.2022 13:13:54
Historia nazwiska Śliwocki sięga jeszcze czasów Swarzędzkich Fabryk Mebli, które przez wiele lat były synonimem luksusu, solidności wykonania – a co za tym idzie – odpowiedniej ceny. Kupując te produkty, każdy Polak wiedział, że będą służyć latami. Janusz Śliwocki, który poświęcił swarzędzkim meblom całe zawodowe życie, będąc gwarantem wysokiej jakości produktów, dziś siedzi na sofie marki Śliwocki Home, z dumą patrząc na Bartosza i Barbarę Śliwockich, syna i synową, którzy postanowili kontynuować rodzinną tradycję. Różnica jest taka, że zamiast popularnych meblościanek zdecydowali się produkować meble unikatowe, butikowe, piękne i wygodne z poszanowaniem wartości i jakości wyniesionej z domów. To oni jako pierwsi wyprodukowali popularny „uszak”, zaprojektowali i wykonali meble do wielu domów, hoteli czy restauracji. Ich realizacje można zobaczyć choćby w Porcie Sołacz, Ostoi Chobienice czy ich showroomie przy ulicy Blacharskiej, a każda z nich dosłownie wbija w fotel.
ROZMAWIA: Joanna Małecka
ZDJĘCIA: bonderphotography, Śliwocki Home
Siadamy na pięknej i wygodnej sofie produkcji Śliwocki Home. Wykonana z niezwykłą precyzją, przy użyciu najlepszej jakości materiałów, niezwykle wygodna. Barbara i Bartosz Śliwoccy, właściciele firmy, pochylają się nad swoim tatą, poprawiając mu okulary. Janusz Śliwocki, od którego wszystko się zaczęło, nieśmiało uśmiecha się do mnie znad sterty egzemplarzy archiwalnych „Sukcesu po poznańsku”.
Wie Pani, że znalazłem tu kilku swoich znajomych? Świetna robota!
Bardzo dziękuję, to dla mnie bardzo cenna opinia. Przyglądałam mu się z wielką uwagą, wiedząc, że to człowiek z niezwykłą historią i wielkim doświadczeniem. Meble to całe jego życie. Gdyby nie on, kto wie, czy Polska w ogóle miałaby sklepy Ikea, nie wspominając już o marce Swarzędzkie Fabryki Mebli, a później Swarzędz S.A. Trochę przypominał mi mojego dziadka, rzemieślnika z krwi i kości.
Rozumiem, że wszystko zaczęło się od Pana?
Janusz Śliwocki: Na to wychodzi (śmiech). Prosto po studiach trafiłem do fabryki mebli w Swarzędzu, gdzie przepracowałem ponad 30 lat na różnych stanowiskach. Zaczynałem jako zastępca kierownika zakładu numer 2, kilka razy byłem członkiem zarządu, aż zostałem dyrektorem naczelnym (w dzisiejszej nomenklaturze prezesem) i wprowadziłem w 1991 roku firmę na giełdę. Wspólnie z Lesławem Pagą i prezesami pierwszych notowanych na GPW spółek organizowałem Klub Emitenta, dzisiaj Stowarzyszenie Emitentów Giełdowych. Po odejściu ze Swarzędza, gdzie przepracowałem 28 lat, konieczny był rok przerwy i rekonwalescencja.
Dlaczego?
Janusz Śliwocki: To była trudna i bardzo odpowiedzialna praca. Kiedyś Swarzędzkie Fabryki Mebli zatrudniały tysiące ludzi. Do największych klientów firmy, pomijając eksport na wschód, należała IKEA, która jest dzieckiem Swarzędza (śmiech). Ingvar Kamprad, twórca Ikei był moim przyjacielem. Trzy razy wprowadzałem markę Ikea na polski rynek, za trzecim się udało. Pamiętam, kiedy Kamprad zwrócił się do mnie per „ty”, co mnie zaskoczyło. A potem okazało się, że przecież w Szwecji wszyscy tak do siebie mówią. Pokazał mi wtedy kartkę, która była pierwowzorem dzisiejszego katalogu mebli Ikea.
Proszę sobie wyobrazić, że fabryka swarzędzkich mebli miała swoje oddziały pod Poznaniem. Jeden z nich, znajdujący się w Mosinie, miał możliwości wyprodukowania miliona materacy. Na tamte czasy to było zupełnie niewyobrażalne, a ja nad tym wszystkim czuwałem. Za moich czasów sam zakład w Mosinie zatrudniał ponad 1000 osób.
I po 28 latach Pan zrezygnował?
Janusz Śliwocki: Musiałem ze względów zdrowotnych. W 1995 roku otworzyłem wraz z synami firmę Euro Mercator produkującą ekskluzywne meble m.in. dla znanej belgijskiej firmy Flamant. Wyroby te trafiały wyłącznie na eksport do krajów Beneluksu i Niemiec.
Rozumiem, że branżą meblarską zaraził Pana tata?
Bartosz Śliwocki: Historia mebli swarzędzkich, jak się Pani domyśla, towarzyszy nam od zawsze. Nawet będąc dziećmi, śledziliśmy czynnie rozwój branży meblarskiej. Mama, która zmarła kilka lat temu, studiowała razem z tatą na Akademii Rolniczej na wydziale technologii drewna. Była wysokiej klasy specjalistką od klejów i lakierów meblowych. Tata z kolei wdrażał w Polsce wszystkie nowe linie do produkcji mebli. Rodzice dużo podróżowali po świecie, oglądali i śledzili najnowsze trendy i technologie, które potem przywozili do kraju. Tak naprawdę dzięki nim przemysł meblarski mocno się rozwinął.
Rozumiem, że jest w Pana życiu mebel z tamtych czasów, który Pan zapamiętał?
Bartosz Śliwocki: Oczywiście, to są wszystkie swarzędzkie produkcje, od krzeseł po meblościanki czy dębowe stoły.
Barbara Śliwocka: U naszych znajomych stoi cała kolekcja tych mebli i wygląda u nich trochę jak w muzeum (śmiech). Lubię na nie patrzeć.
Bartosz Śliwocki: Kiedy zakładaliśmy własną firmę, szukaliśmy na nią innego pomysłu, chcąc odciąć się od tego, co produkowano w Polsce. Szukaliśmy innowacji, nowych projektów, jeśli chodzi o design, tkaniny tapicerskie i całą otoczkę. W latach 90. produkowaliśmy już fotele „uszaki”, będąc pionierami na rynku. Pamiętam, że wysyłaliśmy na eksport kilka tirów tych foteli miesięcznie.
Skąd braliście inspiracje?
Bartosz Śliwocki: Inspiracje pojawiły się, kiedy zaczęliśmy współpracować z projektantami z krajów Europy Zachodniej, kiedy zobaczyliśmy, że meblarstwo może wyglądać inaczej. Jeździliśmy na targi do Paryża i Frankfurtu, podglądaliśmy różne rozwiązania. Inspiracje przychodziły też razem z klientami, którzy pokazywali nam własne projekty, a my je wdrażaliśmy do produkcji.
Kto był wtedy Waszym odbiorcą?
Bartosz Śliwocki: Wspomniana już belgijska firma Flamant, z którą współpracujemy do dzisiaj, produkując dla nich całe kolekcje mebli tapicerowanych. Naszymi odbiorcami były ekskluzywne butiki na północy Niemiec, kontrahenci z Bawarii, dla których wprowadziliśmy kompletnie odrębny styl, absolutnie odbiegający od naszych standardów. Mieliśmy tak naprawdę cały przekrój europejskich klientów, którzy wymagali od nas szybkiego działania i jakości, która w Polsce była wtedy na średnim poziomie, a my potrafiliśmy to zmienić. I do dziś potrafimy. Produkcja mebli dla zachodnich marek, jak np. Lambert, Lomanns, HGC jest nadal sporym elementem naszej produkcji.
Czy Poznań się wtedy Wami interesował?
Bartosz Śliwocki: Szczerze mówiąc, przez wiele lat nie sprzedawaliśmy w ogóle mebli w Polsce.
Barbara Śliwocka: Jedyne osoby, które korzystały z naszych usług, to byli architekci wnętrz. Produkowaliśmy pojedyncze meble pod indywidualne zamówienia.
Bartosz Śliwocki: Dopiero po wielu latach zaczęliśmy realizować projekty wyposażenia wnętrz do domów, restauracji, hoteli w Polsce.
Barbara Śliwocka: Stąd też rebranding w roku 2018 i zmiana nazwy na Śliwocki Home.
Jak Pani trafiła do rodzinnej firmy?
Barbara Śliwocka: Przez męża (śmiech). W firmie jestem zatrudniona od 1998 roku. Poznaliśmy się w 1995 roku. Od początku istnienia firmy cały czas uczestniczyłam w jej rozwoju.
Bartosz Śliwocki: Żona przez wiele lat odpowiadała za kontrakty z klientami z Niemiec, zajmowała się koordynacją wszystkich działań związanych z produkcją. Dzisiaj głównie poświęca swój czas indywidualnym klientom, tworząc często pojedyncze sztuki mebli, jak np. łóżko pikowane, inspirowane kultową torebką Coco Chanel.
Barbara Śliwocka: Dziś widzę, że wracają do nas klienci sprzed wielu lat, którzy chcą odnowić swoje przestrzenie. Najpiękniejsze w tej pracy jest to, że wielu naszych klientów zaprzyjaźnia się z nami i zostaje w naszej firmowej rodzinie.
Wasze meble nie są tanie.
Bartosz Śliwocki: Nie mogą być tanie dlatego, że wysokiej jakości surowce, których używamy, kosztują. Dzięki temu tworzymy meble na lata, ponadczasowe.
Barbara Śliwocka: I ciężkie (śmiech).
Jak zmieniała się Wasza firma po rebrandingu?
Janusz Śliwocki: Błyskawicznie.
Bartosz Śliwocki: Rozwój firmy, tak jak mówi tata, zawsze był bardzo szybki. Zwiększało się zapotrzebowanie, przybywało zamówień, musieliśmy nadążać z produkcją. Początkowo produkowaliśmy w kilku zakładach zlokalizowanych w podpoznańskich gminach, pracowało i wciąż pracuje dla nas wielu solidnych rzemieślników, którzy wytwarzali dla nas gotowe meble lub półprodukty. Od wielu lat mamy swój zakład produkcyjny w Biskupicach obok Pobiedzisk, gdzie znajduje się też magazyn, zaplecze logistyczne. Ale dobre imię naszej marki to przede wszystkim praca zdolnych rąk naszych tapicerów, stolarzy i krawcowych. To również umiejętności i profesjonalizm naszych projektantów, handlowców, technologów, koordynatorów eksportu i księgowych. Muszę powiedzieć, że mamy wspaniały zespół ludzi, który jest z nami już wiele lat na dobre i na złe, pomimo kryzysów. To również dobra współpraca między nami podczas procesu tworzenia mebli i zwyczajna, życzliwa atmosfera w naszej firmie, którą wspólnie tworzymy. To niezwykle cenne.
Co dzisiaj kryje się pod marką Śliwocki Home?
Bartosz Śliwocki: Przede wszystkim nasza rodzinna tradycja produkcji i handlu meblami oraz artykułami do wyposażenia wnętrz. Firma zawsze była związana z nazwiskiem, chociaż nie wprost tak jak dziś. Przez rebranding chcieliśmy pokazać, że w naszej firmie wszystko jest bardzo klarowne i jesteśmy dumni z tego, co produkujemy. Jesteśmy przywiązani do tradycji, solidności, jakości, jaką oferujemy, a w naszej działalności nie ma żadnej ściemy. Wszystko, co mamy do zaoferowania, to kawał prawdy, solidnej i rzetelnej pracy, historii i wartości.
Barbara Śliwocka: Nazwa Śliwocki Home otworzyła nas na rynek krajowy, a najbardziej na nasze, wielkopolskie podwórko. Przez wiele lat mojej pracy tutaj wielu kontrahentom i współpracownikom to nazwisko zawsze kojarzyło się dobrze. Dla pracowników na pewno to solidność, jeśli chodzi o zatrudnienie i płacę, co ułatwia prowadzenie biznesu. Jeśli chodzi o klientów, to myślę, że jesteśmy bardzo wiarygodni. Kiedy siadamy do stołu, rozmawiając o kontraktach, które będziemy realizować w przyszłości, kontrahenci widzą, że jesteśmy profesjonalni, niczego ani nikogo nie udajemy, a nazwisko Śliwocki to solidna firma.
Tradycja zobowiązuje.
Janusz Śliwocki: Dokładnie tak.
Bartosz Śliwocki: Tak naprawdę rebranding był bardzo ryzykownym ruchem pod kątem biznesowym. Mieliśmy wiele obaw, jak firma zostanie przyjęta. Dziś wiemy, że to było bardzo potrzebne i wszystkie zmiany wyszły nam tylko na dobre.
Gdyby nie to, kto wie, czy dzisiaj byśmy rozmawiali.
Bartosz Śliwocki: Zgadza się.
Janusz Śliwocki: Wie Pani, zarówno dla mnie, jak i dla całej naszej rodziny meblarskiej jakość zawsze była na pierwszym miejscu. To jest nasza wizytówka.
Bartosz Śliwocki: My już chyba nawet nie potrafimy wyprodukować bubla (śmiech), chociaż mieliśmy różne zabawne przygody.
Jakie?
Bartosz Śliwocki: Pamiętam reklamację, która dotarła do nas z górskiego resortu w Szwajcarii. To był bardzo luksusowy hotel i bardzo ważny dla nas klient. Postanowiłem więc osobiście pojechać na miejsce i zobaczyć, co jest nie tak. Okazało się, że drewniane nóżki przy fotelach były popękane. Zastanawiałem się kilka godzin, jak to jest w ogóle możliwe. I kiedy tak dumałem nad tymi fotelami, podeszła do mnie dziewczyna z recepcji hotelu i powiedziała po cichu, że te meble zostały rozpakowane na dworze, w śniegu, gdzie stały przez dwa tygodnie. Rozłożyłem ręce. Cudem byłoby, gdyby nie popękały.
I co Pan zrobił?
Bartosz Śliwocki: Wszystkie nóżki wymieniliśmy. Fotele stoją do dziś i nic się z nimi nie dzieje.
A jakie realizacje najbardziej zapadły Państwu w pamięć?
Barbara Śliwocka: Pamiętam meble, które szyliśmy z jedwabiu i wykańczaliśmy je kryształami Swarovskiego. To były łóżko, fotele, pufki. Odbiorcą, a raczej odbiorczynią była arabska księżniczka. Byłam bardzo podekscytowana. Wykonaliśmy wszystko zgodnie z zamówieniem, wysłaliśmy i wróciły do nas.
Dlaczego?
Barbara Śliwocka: Okazało się, że tata księżniczki postanowił przebudować jej dom i wybudował wewnątrz działki metrowy mur wzdłuż ścian. Powierzchnia domu tak się skurczyła, że nasze meble były tam za duże. Wyprodukowaliśmy tę partię jeszcze raz. Wie Pani, dom, hotel, restauracja, każda przestrzeń, w której znajdują się ludzie, musi być przyjazna. Dom to miejsce, które wyraża i rozumie twoje potrzeby – to najważniejszy cel, jakim od lat kierujemy się, tworząc meble na indywidualne zamówienie. Dzięki temu każde zaprojektowane przez nas łóżko, sofa, fotel, krzesło czy stół nabierają swojego niepowtarzalnego temperamentu.
Bartosz Śliwocki: Niesamowite i wymagające odpowiedniej koordynacji działań projekty, które mi zapadły w pamięć, to wyposażenie do trzypokoleniowego domu rodziny hinduskiej w Londynie czy urządzenie dyskoteki na 2000 osób na Ibizie. Wielką radością dla mnie osobiście jako fana motoryzacji było tworzenie mebli dla Ralfa Schumachera. Za każdym razem tworzymy wyjęte spod ręki mistrza dzieło, którego każdy detal skrupulatnie przygotowujemy, wykorzystując wieloletnie doświadczenie i nowoczesną technologię. Zadowolenie naszych klientów jest najlepszym dowodem na to, że nam się to udaje.
Gdzie można zobaczyć Wasze realizacje?
Bartosz Śliwocki: W hotelu i restauracji Eggers w Göteborgu, w zabytkowej duńskiej Villa Copenhagen, w sieci hoteli Motel One na terenie Niemiec czy w hotelu Four Seasons w Dubaju. W Polsce – w przepięknym kompleksie hotelowym Ostoja Chobienice z doskonałą kuchnią i SPA, w poznańskim Ori Spa przy ul. Paderewskiego, w 62 Bar&Restaurant przy ul. Św. Michała czy w City Parku w restauracji z doskonałymi owocami morza Słoń oraz w Whisky Bar 88. Mamy swoje realizacje w Zakopanem, w Bachleda Residence. Wyposażaliśmy hotel oraz jedną z najpiękniejszych restauracji w Polsce – poznański Port Sołacz, który jest niezwykle położony. Cieszymy się, że rozpoczęliśmy współpracę z Grupą MTP, która wyremontowała to miejsce, przywracając mu świetność i blask. To kawał gigantycznej roboty, której szczerze gratuluję. Dodatkowo jesteśmy obecni na wielu konferencjach i wydarzeniach. W 2021 roku weszliśmy we współpracę z projektem CAVALIADA, wyposażając całą strefę VIP w nasze meble. Ta nasza kooperacja okazała się na tyle atrakcyjna dla obu stron, że postanowiliśmy ją kontynuować przez cały CAVALIADA Tour. Serce nam rośnie, kiedy widzimy, ilu ludzi korzysta z naszych mebli i jest zadowolonych z wygody, którą oferujemy. Daje nam to niesamowitą frajdę. Frekwencja na tych imprezach, a zwłaszcza na tegorocznej edycji, zaskoczyła nas bardzo pozytywnie i myślę, że będziemy tę współpracę kontynuować.
Macie swoje ulubione realizacje?
Barbara Śliwocka: Jestem dumna z realizacji butikowych hoteli w Szwecji, z Ostoi Chobienice. Lubię pracować z architektami projektującymi wnętrza zupełnie nieoczywiste, z których wychodzą prawdziwe perełki.
Bartosz Śliwocki: Uwielbiam sofę Adelajda, która wypełniona jest naturalnym pierzem i jest ukochanym przez wszystkich meblem w naszym domu. Druga rzecz, którą mamy w swoich wnętrzach, a jest nieodzownym elementem prawidłowego snu, jest materac. Od lat, oprócz mebli, sprzedajemy też materace bardzo wysokiej jakości. Widzimy dzisiaj, że coraz więcej hoteli zwiększa budżety i inwestuje w tego typu rozwiązania, bo są one gwarancją powrotu gości.
Czy Pan jest dumny z syna?
Janusz Śliwocki: Bardzo i powiem więcej: mam cały dom wyposażony w meble Śliwocki Home. Jestem szalenie dumny z tego, co robimy i jak robimy. I powiem Pani na koniec, że pracując jeszcze w swarzędzkich meblach, wydrukowałem sobie wizytówki z dość kontrowersyjnym sformułowaniem jak na tamte czasy. Pod nazwiskiem i funkcją dodałem napis: „Meble, z których Polska jest dumna”. Dzisiaj też się pod tym podpisuję.
Jak spędzicie tegoroczne święta Bożego Narodzenia?
Bartosz Śliwocki: Na pewno wygodnie, pod tym względem jesteśmy doskonale zabezpieczeni (śmiech).
Barbara Śliwocka: Chcielibyśmy, żeby to były spokojne święta.
Tego Państwu i sobie życzę.
Dziękujemy!