Witamy w kwietniu! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Łazęga poznańska

11.01.2021 13:30:03

Podziel się

Wystarczy, że ogłosi w Internecie, że jutro wybiera się na spacer i już towarzyszy Mu grupa ponad trzydziestu osób. Łazi i dokumentuje miasto, ale to tylko jedno z wielu Jego zajęć. Maciej Krajewski społecznikiem był od zawsze. Przyznaje, że ma to po mamie, która pochodzi ze Lwowa, a przekonanie o tym, że ważne jest całe otoczenie, a nie tylko nasi najbliżsi, wynosi się z domu.

ROZMAWIA: Anna Skoczek  ZDJĘCIA:
Archiwum prywatne

Jaki był początek Łazęgi poznańskiej?

Pracuję w Wielkopolskim Centrum Onkologii i po pracy lubię się przewietrzyć, pospacerować. Wracając do domu, lubiłem też zmieniać trasy. A kiedy już idzie się inaczej i na przykład są uchylone drzwi kamienicy, przez które widać podwórko…

… to musisz je zobaczyć.

I zrobić zdjęcia. Fotografia interesuje mnie od bardzo dawna, więc aż żal byłoby tych wędrówek nie uwieczniać. Mam tylko takie poczucie, że trochę za późno zacząłem odkrywać pewne miejsca. Pewne rzeczy straciliśmy – albo zniszczały, albo runęły.

Kiedy zacząłeś robić zdjęcia i je pokazywać, to spodziewałeś się takiego odzewu ludzi?

Na początku moje zdjęcia widziało grono przyjaciół. Później, jak prawie wszyscy, założyłem konto na Facebooku i miałem tam tylko album, który zatytułowałem „Łazęga poznańska, powsinoga podwórkowa”. Ludzie mówili mi, żebym zrobił wystawę. Akurat wtedy odezwał się do mnie pan, który prowadził galerię w Stowarzyszeniu Dom Trzeźwości przy Alejach Marcinkowskiego. Po wernisażu kolega namówił mnie, żebym zrobił osobny profil i posłuchałem jego rady.

I teraz kiedy rozmawiamy, Twój profil lubi już niemal 12 tysięcy osób.

Wiem, że ludziom spodobało się to, że oprócz zdjęć z miasta, pojawia się tam jakaś opowieść, jakaś myśl. Staram się dzielić z ludźmi codziennie swoimi refleksjami. Wszystko, co tam się dzieje, jest spontaniczne. Pewnie przez to ludzie też często spontanicznie reagują. Czasem wieczorem informuję, że następnego dnia albo za dwa dni wybieram się na spacer i jeśli ktoś ma ochotę dołączyć, to zapraszam. W ten sposób w umówionym miejscu potrafi zebrać się naprawdę spora grupa.

Jak wyglądają takie spacery?

W grudniu na przykład spotkaliśmy się na Skwerze Przyjaźni Polsko-Węgierskiej. Prawie nikt nie wiedział, że to plac przy skrzyżowaniu ulicy Królowej Jadwigi i Strzeleckiej. Akurat z tego miejsca mam ciekawą historię kasztanowców, których broniłem. W trakcie poszerzania ulicy Strzeleckiej okazało się, że trzeba wyciąć siedem pięknych, dorodnych drzew. Naciskałem ówczesne władze Poznania, udało mi się skrzyknąć też grupę mieszkańców okolicy, zaprosiliśmy telewizję, zrobiliśmy wokół tego tematu trochę szumu. W końcu się nam udało i ogromne drzewa zostały przesadzone. Wszystkie rosną do dziś w głębi tego skweru. Było to fantastyczne. Śmieję się czasem, że wprawdzie nie zasadziłem żadnego drzewa, ale przyczyniłem się do tego, że siedem zostało uratowanych.

Dobry start przechadzki.

Zazwyczaj mam wymyśloną trasę, którą chcę iść, którą chcę pokazać. Ale równie dobrze możemy zmienić kierunek na czyjeś życzenie, wejść w inne miejsce, odpuścić takie, które jest zamknięte. Próbujemy też w trakcie spacerów nawiązywać kontakty z innymi.

I to się udaje?

Miałem taką fantastyczną historię z ulicy Kwiatowej. Są tam przepiękne secesyjne kamienice i akurat jedna z mieszkanek w trakcie naszego spaceru wypakowywała zakupy z samochodu. Sama spytała nas, co robimy. Powiedziałem, że fotografujemy, bo taki piękny dom. Na to pani mówi: „A jakie ja mam piękne ozdoby na suficie w mieszkaniu! Ale was nie wpuszczę, bo jest was zbyt dużo”. Poprosiłem, żeby wpuściła tylko mnie. Zrobię zdjęcia i pokażę innym. „A to bardzo proszę”. Weszliśmy do mieszkania i pani powiedziała, że tu nie wejdziemy, bo akurat mąż odsypia po nocce, ale zaprasza do innego pokoju. I faktycznie, były tam pięknie zdobione sufity. Nigdy wcześniej takich nie widziałem. Do tego przesympatyczna pani. Zamierzam się u niej wkrótce pojawić z kwiatami, żeby podziękować za to, że mnie wpuściła. Podobną sytuację miałem na Ogrodowej. Tam jedna z mieszkanek pokazała mi przepiękny piec kaflowy. To też uwieczniłem na zdjęciach.

Kiedy chodzisz z grupą, to pukacie i dzwonicie do mieszkańców kamienic?

Z grupą nie da przemknąć za dostawcą pizzy. W takiej sytuacji byłoby to już najście. Staram się namawiać uczestników spacerów, żeby jednak dzwonili i pytali, czy mogą obejrzeć podwórko, albo zobaczyć klatkę schodową. Większość ludzi reaguje pozytywnie i otwiera drzwi. Czasem jeszcze do nas wychodzą i opowiadają ciekawe historie o swojej kamienicy.

Kiedy Łazęga stał się stowarzyszeniem?

Po wystawie w Domu Trzeźwości dostałem propozycję pokazania swoich prac w Bibliotece Uniwersyteckiej. Później Urząd Miasta zorganizował konkurs na dotacje dla projektów kulturalno-artystycznych osób fizycznych. Wystartowałem z pomysłem wystawy zdjęć kamienic oprawionych w stare, często zabytkowe ramy okienne, które ludzie wyrzucają wymieniając je na plastiki. Zbierałem te ramy na spacerach, gromadziłem w garażu u kolegi, część miałem też w mieszkaniu. Zaczynało to już trochę groźnie wyglądać, ale dostałem dotację i mogłem zrealizować swój plan. Wtedy właśnie odkryłem atelier, w którym obecnie się znajdujemy.

Czyli pomieszczenia po byłym zakładzie fotograficznym.

Była to kiedyś pracownia Witolda Czarneckiego. Obecnie pustostan, który wynająłem od Zarządu Komunalnych Zasobów Lokalowych. Odbyła się tu wystawa okien, na którą przyszli też przedstawiciele Wydziału Kultury. Zachęcili mnie do tego, żeby założyć stowarzyszenie ze względu na inne programy dotacyjne. Udało się, wygrałem kolejny konkurs i tak powstało to miejsce. Miejsce z klimatem, do którego ludzie przychodzą z przyjemnością i do którego chętnie wracają. W ten sposób już praktycznie do reszty pozbyłem się swojego czasu wolnego, ale to moja pasja, więc poświęcam się jej z przyjemnością. Założyliśmy przy okazji repozytorium fotografii rodzinnej. Zbieramy i skanujemy zdjęcia, zrobiliśmy już z nich wystawę.

Zrealizowaliście już wiele projektów i kolejne wyzwania ciągle są przed Wami…

Założyciel zakładu fotograficznego, w którym obecnie działamy, kolekcjonował aparaty fotograficzne i rzeczy związane z fotografią. Uzbierał około 200 eksponatów i mając już ponad 80 lat przekazał je do Muzeum Miasta Poznania w Ratuszu. Jego marzeniem było otwarcie w Poznaniu muzeum fotografii. Poznań ma niesamowite tradycje fotograficzne i zasługuje na takie muzeum. Fotografia to coś, co przyciąga turystów, co jest też niesamowitym nośnikiem pamięci, opowiada historie, łączy pokolenia.

Ale to nie koniec.

Chcę kontynuować to Festiwal Jednego Zdjęcia. Właśnie teraz miała odbywać się jego kolejna edycja. Pomysł był taki, że każdy chętny przynosi jedno zdjęcie, które zostaje wyeksponowane. Zdjęcia nie są podpisane, tylko ponumerowane. Przez dwa tygodnie można głosować na wybraną przez siebie fotografię, wrzucając głos z numerem zdjęcia do urny w galerii. Fajne było to, że zgłaszali się do nas zarówno amatorzy, jak i profesjonaliści, studenci i wykładowcy. Wzięło w nim udział ponad 200 osób. Zabiegamy też o powstanie szlaku secesji poznańskiej. Dzięki dotacji zrobiliśmy mapę. Mam nadzieję, że przyczyniliśmy się do tego, że udało się w pewnym momencie zwiększyć pulę pieniędzy na rewitalizację kamienic, których potrzebę ratowania nieustannie podnosimy.

Czyli z działaniami wychodzicie poza swoją siedzibę.

W pewnym momencie zaangażowaliśmy się też w trudne tematy historyczne i społeczne. Mam nadzieję, że przyczyniłem się w jakiś sposób do upamiętnienia trudnej historii Rusałki. Dzięki zaangażowaniu wielu osób, stowarzyszeń, udało się zrealizować coś tak podstawowego, jak postawienie nad jeziorem tablicy informującej o tym, w jakich tragicznych okolicznościach je zbudowano. Powstała dzięki społecznej zrzutce, więc za społeczne pieniądze, żeby przypieczętować oddolny charakter tej inicjatywy. Zbiornik budowali żydowscy więźniowie i polscy robotnicy przymusowi, a do umocnienia jego brzegów używano nagrobków z cmentarza żydowskiego, który znajdował się przy Głogowskiej.

Pomimo trudnego roku nadal jesteś aktywny?

Uważam, że ograniczanie działalności kulturalnej ze względu na koronawirusa to bardzo krzywdząca decyzja. Teatry, galerie, kina studyjne… Tam naprawdę nie było tłumów. Państwo i społeczeństwo powinno dbać o nisze, w których można zadbać o swoją indywidualność i można się nią podzielić.

A jakie są teraz Twoje marzenia?

Pragnę kontynuować działalność naszego łazęgowego atelier w sercu miasta. Chciałbym wydać też album ze zdjęciami Poznania. Wyjątkowego – bez zdjęć Katedry, Ratusza i Zamku. To byłby całkowicie inny Poznań.