Witamy w kwietniu! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Poznańska ENDUROGIRL

16.05.2022 18:03:26

Podziel się

Gdy weszłam do salonu motocyklowego, poznałam ją po szerokim uśmiechu, długich, brązowych włosach i szczupłej sylwetce, choć na zdjęciach na ogół prezentuje się w kombinezonie motocyklowym. Ewa Pikosz to poznanianka, która w 2015 roku, w barwach Unii Poznań, jako pierwsza kobieta w historii, wygrała Mistrzostwa Strefy Polski Zachodniej cross country w klasie mieszanej senior. Swoje serce oddała motocyklom.

TEKST: Anna Jasińska-Pawlikowska
ZDJĘCIA: Archiwum prywatne

Śmiało mogę tytułować Cię Mistrzynią Polski, prawda?
Ewa Pikosz: Konkretnie jestem zdobywczynią Pucharu Polski w enduro, super enduro oraz wielokrotnie zajmowałam pierwsze miejsca w okręgowych mistrzostwach cross country. Niestety, na chwilę obecną nie ma klasy kobiet w mistrzostwach.

Wytłumacz nam, czym różnią się te konkurencje.
Przede wszystkim różnica polega na długości pokonywanej trasy i czasie na przejazd danego dystansu. Najbardziej wymagającą dyscypliną jest enduro, które może trwać nawet do ośmiu godzin. Cross country trwa około półtorej godziny. Super enduro to z kolei 15-minutowy wyścig na torze z przeszkodami.

Jak narodziła się u Ciebie pasja do motocykli i tak wymagającego sportu jak enduro? Jesteś drobną kobietą, a radzisz sobie z takimi ciężkimi maszynami!
Zaczynałam od motocykli szosowych, a dopiero później pojawiły się motocykle off-roadowe. Gdy pierwszy raz wystartowałam w zawodach, wiedziałam już, że wpadłam po uszy. Motocykle zawładnęły moim życiem (śmiech). Wspierają mnie w tym wszystkim przyjaciele i sponsorzy.

Co było najtrudniejsze, by przebić się w tym świecie i zacząć osiągać pierwsze sukcesy?
Czas – to największe wyzwanie. Na co dzień pracuję i mój czas na treningi jest bardzo ograniczony. Zdarza się tak, że w tygodniu w ogóle nie dotykam motocykla. Przychodzi weekend, zawody, i okazuje się, że dotkliwie odczuwam efekty braku treningu. Drugi problem, to oczywiście budżet. Bez wsparcia rodziny i sponsorów myślę, że można zapomnieć o uprawianiu tego sportu.

To bardzo drogi sport?
Gdy stałam na rozstaju dróg i decydowałam, czy wybrać wyścigi szosowe, czy off-roadowe, nie ukrywam, że wybrałam jednak tę tańszą wersję. W porównaniu do wyścigów na torach, nasz off-road jest o połowę tańszy. Sam motocykl, strój i oprzyrządowanie tej maszyny, wyjazdy, hotele, paliwo – robi się z tego ekstremalnie wysoka kwota.

Jak Twoja rodzina zareagowała na pomysł o wyścigach i fakt, że zamierzasz poświęcić się tak wymagającej i często niebezpiecznej pasji?
Może się to wydać dość niecodzienne, ale moja mama milczała. Wielokrotnie jechała ze mną na wyścigi, ale nie obserwowała ich. Po latach przyznała, że bała się o mnie. Gdy zaczynałam, ówczesny partner bardzo mocno wspierał mnie w dążeniu do celu. Sam również brał udział w wyścigach, więc wzajemnie się wspieraliśmy. Uważam, że miałam ogromne szczęście, że nikt mnie od tego pomysłu nie odwodził. W tej chwili staram się swoje życie podporządkowywać motocyklom. W tygodniu trenuję na sali i, jeśli się uda, odbywam treningi na motocyklu. Weekendy w pełni poświęcam na motocykl, ale również na trenowanie i naukę dzieci. Jestem instruktorką sportów motocyklowych i wprowadzam najmłodszych w tajniki tego świata. Na co dzień pracuję w salonie motocyklowym Yamaha. Śmiało można powiedzieć, że moim życiem zawładnęły motocykle (śmiech).

Wiem, jakie to czasochłonne i wymagające, by zorganizować sobie wyjazd na zawody. Jesteś dla siebie taką jednoosobową firmą, prawda?
Rzeczywiście tak jest. W tej chwili wszystko jest na mojej głowie. Na szczęście jestem osobą zadaniową i poukładaną. W tym sezonie mogę liczyć na ogromne wsparcie ze strony sponsorów, dzięki którym starty są możliwe i to nawet w Mistrzostwach Europy Enduro. Wraz z moją przyjaciółką – Patrycją Komko z Opola, utworzyłyśmy team o nazwie „80’s Enduro Girls” – czyli „dziewczyny enduro urodzone w latach 80.”. Wszystko po to, by pokazać, że wcale nie jesteśmy zbyt wiekowe, by uprawiać ten sport. Razem z Patrycją podążamy przez Europę z uśmiechem na twarzy. Staram się tak organizować wszystko, by     w życiu nie trzeba było rezygnować z przyjemności.

Jak mężczyźni reagują na Enduro Girls?
Bardzo pozytywnie, muszę przyznać. Szczególnie za granicą kobiety uczestniczące w zawodach enduro, pokonują taką samą trasę jak mężczyźni. Stąd mamy ogromny szacunek w ich oczach. Wielu panów często chce z nami rywalizować, jednak ja otwarcie przyznaję, że kobiety są słabsze fizycznie. Nie damy rady jechać tak samo jak oni, ale na pewno mamy bardzo mocną psychikę. Tworzymy, jako zawodnicy, bardzo wąskie grono i gdy coś idzie nie tak z motocyklem, zawsze mogę liczyć na ich pomoc. Przekonałam się o tym wielokrotnie. Często pomagają nam na zawodach. Nie boję się jechać w pojedynkę. Mężczyźni mogą się troszeczkę bać takich kobiet, ale zupełnie nie ma czego, bo my tylko lubimy enduro (śmiech).

W jakie najdalsze zakątki dotarłaś, by się ścigać?
Chyba w tym aspekcie nie mam powodów do nadmiernego chwalenia się, bo raczej podróżuję po Europie. Dalsze kierunki, jak np. Turcja, wiążą się z ogromnym nakładem budżetowym, a trzeba mierzyć siły na zamiary. W Polsce nie jest to jeszcze na tyle popularny sport, by dostać się do teamu, który refundowałby koszty takich odległych podróży. Zresztą, bardzo późno zaczęłam się ścigać i moje szanse na międzynarodową karierę już nie wchodzą w grę. Muszę również myśleć o tym, że mam na utrzymaniu dom, zwierzaki i muszę płacić rachunki.

Czy Poznań spełnia warunki do tego, by porządnie potrenować pod kątem enduro?
Mieliśmy świetną lokalizację w gminie Tarnowo Podgórne. Niestety, z końcem roku zakończyła nam się umowa dzierżawy. Mamy, jako klub, trochę problemów, by ją przedłużyć, ze względu na głośność motocykli. Gmina mocno za nami stoi i zawsze tak było, za co serdecznie dziękujemy. W samym Poznaniu, trudno wskazać mi miejsce, gdzie można legalnie i bez problemu trenować. Najczęściej jednak wyjeżdżam na prywatne tory, ale niestety, to wiąże się z tym, że muszę jechać co najmniej 40 km. To oznacza, że nie ma takiego miejsca, gdzie mogłabym na szybko wyskoczyć po pracy.

Jak wygląda Twoja codzienność i ćwiczenia?
Dwa, a nawet trzy razy w tygodniu chodzę na crossfit, do tego basen. Jeśli czas pozwala, to dodaję rower. Wychodzę z założenia, że życie jest za krótkie, by przesiedzieć je przed telewizorem. Może dlatego nie mam telewizora. Co jakiś czas staram się też wyjeżdżać na trening na poligon w Jeleniej Górze. Solidny trening wiąże się z pokonaniem równie solidnych kilometrów.

Jesteś również instruktorką – uczysz ludzi jazdy na motocyklu. Widzisz na początku strach w ich oczach?
Przez wiele lat byłam instruktorką jazdy na motocyklach szosowych na prawo jazdy kategorii A. Właśnie wtedy mogłam zaobserwować, że ludzie boją się trochę tego, co będzie, czy sobie poradzą. Teraz z kolei uczę dzieci i muszę przyznać, że one tego strachu nie mają w sobie w ogóle (śmiech). Są bardzo odważne. Największą obawą u dorosłych jest sama decyzja i moment wsiadania na motocykl. W całej mojej karierze, podczas lekcji ze mną, nikomu nic się nie stało i uważam to za mój wielki sukces.

Mamy wiosnę i coraz więcej motocyklistów pojawia się na trasach. Obserwujesz ich? Zwracasz uwagę na to, jakie błędy popełniają? Początkujący motocykliści obawiają się najbardziej wywrotki i że nie utrzymają maszyny.
Pewnie, że zwracam na to uwagę – w końcu jestem instruktorką. Osobiście podbudowuje mnie, gdy koledzy proszą mnie o wskazówki co do ich stylu jazdy. Proszą, abym ich poprawiła, skorygowała. Zdarza się również, że chcą jechać ze mną na trening. Mam już spory bagaż doświadczenia w tej dziedzinie.

Ile miałaś lat, gdy rozpoczęłaś przygodę z motocyklami?
Myślę, że Cię zaskoczę. Prawo jazdy kat. A zdałam mając 24 lata, a zaczęłam się ścigać w wieku 28 lat. Aktualnie mam 38 lat, więc robię to od 10 lat na poważnie. Największe doświadczenie zdobywają dzieci, które zaczynają mając 5–6 lat i uczą się tego cały czas. Im jesteśmy starsi, więcej odpuszczamy. Taka jest natura człowieka. Zaczynamy kalkulować i już nie podejmujemy ryzyka. Pierwszy raz w tym roku, będąc na Węgrzech, podjęłam decyzję o wycofaniu się. Przyszło mi jechać w bardzo trudnych warunkach. W nocy spadł śnieg, był przymrozek. Rano zrobiło się ogromne błoto. Miałam 23 minuty opóźnienia. Wiedziałam, że nie zdołam już tego nadrobić. To była trudna decyzja, ale to była też moja rozwaga. Nie mogę sobie pozwolić na kontuzje. Muszę wywiązywać się obowiązków w pracy i w życiu prywatnym. Teraz skupiamy się już z Patrycją na trenowaniu do lipcowych zawodów w Finlandii.

Życzę Ci samych fantastycznych warunków pogodowych i udanych startów.
Dziękuję bardzo! Trzymajcie mocno kciuki!