Witamy w LIPCU! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury e-wydania najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Przez całe życie z laską

14.11.2023 10:44:27

Podziel się

Hieronim Stawujak całe swoje życie spędza z laską, ale na zielonej murawie. Jest trenerem wielu pokoleń hokeistów na trawie, do dzisiaj szkoli narybek laskarzy, bo tak mówi się o tych, którzy uprawiają tę dyscyplinę. Trener, który jest wierny zielonym barwom Warty Poznań, obchodzącej w tym roku swoje 100-lecie. Jest z klubem związany od… 55 lat.

ROZMAWIA: Juliusz Podolski
ZDJĘCIA: Archiwum prywatne, AdobeStock


Hokej na trawie, to bardzo popularna dyscyplina w Wielkopolsce, tu przecież powstał, o czym mało kto wie, i do dzisiaj ma siedzibę Polski Związek Hokeja na Trawie.
Hieronim Stawujak: Początki tej dyscypliny w Polsce sięgają przełomu XIX i XX wieku. Pierwszy oficjalny mecz na ziemiach polskich rozegrano 1 lipca 1907 we Lwowie na boisku Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” pomiędzy piłkarzami Czarnych Lwów oraz Pogoni Lwów. 31 października 1926 roku w Poznaniu powstał Polski Związek Hokeja na Trawie. I to chyba w pewien sposób tłumaczy tę popularność tej dyscypliny sportu w naszym regionie.

Szkoda, że liczba klubów, chociażby w samym Poznaniu, nie przekłada się na popularność tego sportu wśród kibiców. Czy nie mają na to wpływu niejasne przepisy?
Hokej jest bardzo elastyczny, jeśli chodzi o przepisy. Zlikwidowano np. spalone, a VAR został wprowadzony kilka lat przed tym w piłce nożnej. Idąc na mecz, trzeba pamiętać, że gol jest zdobyty, jeśli piłka została zagrana przez zawodnika drużyny atakującej w półkolu strzałowym i nie opuściwszy wcześniej półkola strzałowego, przekroczyła całkowicie linię bramkową poniżej poprzeczki bramki. Nie należy się zatem dziwić, kiedy bramkarz nie interweniuje, chociaż mógłby złapać piłkę, bo strzał został oddany spoza koła. Laskarskie grono jest otwarte, ale trudno wygrać z pieniędzmi, promocją i zainteresowaniem mediów, które wolą napisać o piłce nożnej niż o hokeju na lodzie. Wszyscy emocjonujemy się eliminacjami do igrzysk olimpijskich, a czy ktoś może powiedzieć, czy polskie reprezentacje – męska i kobieca – pojadą do Paryża?

Ten sport jest bardzo popularny w Wielkopolsce, więc chyba nietrudno było Ci trafić na pierwszy trening. Jak to się stało, że zostałeś hokeistą?

To był przypadek… Mieszkałem przy ul. Głównej, gdzie łatwiej było wpaść w złe towarzystwo niż w innych miejscach Poznania. Rodzice, by mnie ochronić przed pokusami, zapisali mnie na ognisko muzyczne przy ul. Harcerskiej. Opłacili lekcje, kupili wypasiony akordeon 125-basowy Weltmeister, ojczym zrobił wózeczek, na którym ciągnąłem akordeon na zajęcia. Ale powiem szczerze, to nie była moja bajka. Mój kolega trenował hokej na trawie w Warcie na boisku przy Królowej Jadwigi, tu, gdzie teraz stoi Multikino. Spodobało mi się i w tajemnicy przed rodzicami zacząłem trenować. Z domu z wózkiem i akordeonem wychodziłem na zajęcia, po czym z kumplem chowaliśmy sprzęt w piwnicy i wskakiwaliśmy w „18” i jechaliśmy na trening. No, ale po miesiącu zadzwonili z ogniska, że lekcje opłacone, a ja nie przychodzę. Mama się wkurzyła, nie dała wiary moim zeznaniom oraz kolegi. Pojechała na trening i tu dowiedziała się, że zostałem sportowcem. Po rozmowie z trenerem postanowiła zgodzić się na hokej.

Kiedy Twoja przygoda rozpoczęła się ze sportem, bo jak dobrze liczę, to 55 lat temu?
Przygodę z hokejem rozpocząłem w 1968 roku, najpierw jako zawodnik i zdobyłem kilka razy mistrzostwo Polski. Miałem także swój okres w reprezentacji Polski w kategorii do lat 16, 18 oraz 21. Także sporo się tych hymnów nasłuchałem. Byłem w kręgu zainteresowań szerokiej kadry na igrzyska w Moskwie, ale ostatecznie nie powołano mnie na żadne zgrupowanie.

Pamiętasz swój pierwszy występ w reprezentacji?
Kiedyś jak się słuchało hymnów, to było przeżycie. Orzełek na koszulce tu było coś. Kiedy dostałem pierwszą koszulkę reprezentacyjną, to spałem w niej w nocy w łóżku. Matka krzyczała na mnie, że przepocę, że będzie musiała wyprać, a ja byłem tak dumny, że ni chciałem jej ściągnąć. Pojechałem wówczas do Brandenburgii na pierwszy mój turniej Krajów Demokracji Ludowej. Jak zagrali hymn, to nogi miałem jak z waty. Czułem się, jakbym został mistrzem świata. Pierwszą bramkę strzeliłem Kubie, nie przeżyłem jej tak bardzo, bo wbiliśmy im kilka bramek. Mój gol o niczym nie decydował, był jednym z wielu. W klubie i reprezentacji grałem najpierw jako napastnik, a potem jako pomocnik. Byłem szybki i uwielbiałem wypracowywać kolegom sytuacje. Kiedy padał gol, strzelec zawsze biegł do mnie i mi dziękował, a ja cieszyłem się, że to dzięki mnie kibice mogli krzyknąć GOL.

Trenerem jesteś od ponad 35 lat, to szmat czasu, ogrom pracy i wiele radości z sukcesów, jakie osiągali Twoi podopieczni.
Karierę sportową skończyłem z powodu kontuzji, ale już jako zawodnik szkoliłem pierwsze grupy dzieci. Pracę jako szkoleniowiec rozpocząłem w 1988 roku, a po pierwszy sukces, jakim było mistrzostwo Polski, sięgnąłem w 1990 roku z drużyną Warty Poznań w kategorii juniora młodszego. W 1995 roku rozpocząłem zajęcia z dziećmi w Szkole Podstawowej nr 26 przy ulicy Berwińskiego, gdzie działał uczniowski klub sportowy, który stał się filią sekcji hokeja na trawie w KS Warta. Od chwili rozpoczęcia zajęć do teraz przewinęło się przez klub blisko 3000 dzieci i w szkole, i w klubie. Wychowałem 68 reprezentantów Polski w różnych kategoriach wiekowych, w tym jednego olimpijczyka, który wystąpił w Sydney. A był to z bardzo „laskarskiej” rodziny Łukasz Wybieralski.

Twoja praca nie raz była doceniana, ale chyba wyjątkowym wyróżnieniem jest przyznanie Ci podczas 29. Dni Łazarza tytułu „Człowieka Roku Łazarza”.
Jak mówi regulamin, na Człowieka Roku może zostać wybrana każda osoba, która szczególnie przysłużyła się do rozwoju dzielnicy, działa społecznie lub zawodowo na rzecz mieszkańców Łazarza, a w wyniku jej działalności można stwierdzić zmiany w życiu społecznych, kulturalnym i gospodarczym dotyczące mieszkańców Łazarza. To była dla mnie najbardziej zaszczytna nagroda dlatego, że kandydatów zgłaszają mieszkańcy, kapituła dokonuje tylko wyboru spośród zgłoszonych osób. Jak podkreślono w czasie wręczania tego wyróżnienia, dostałem je za ponad 20-letnią pracę z chłopakami trenującymi hokej na trawie w szkole przy Berwińskiego. Wychowałem sporo młodych sportowców i sędziów w tej dziedzinie, od kilku lat także prowadzę zajęcia z przedszkolakami.

Rok 2017 był dla Ciebie bardzo ważny, oprócz wspomnianego tytułu otrzymałeś bowiem także miano „Mistrza Sportu – Sportowiec Roku” w kategorii trener roku, w plebiscycie „Mistrzowie Sportu 2017”, który zorganizował „Głos Wielkopolski”.
Tak, ta nagroda bardzo cieszy, ponieważ to był plebiscyt i głosy na mnie oddawali moi wychowankowie.

Jesteś dumny z każdego swojego zawodnika, którego wychowałeś, ale kilku z nich to prawdziwe perełki...
W reprezentacji Polski seniorskiej grało aż dziewięciu wychowanków, w tym Mikołaj Gumny, zdobywca tytułu najlepszego sędziego na świecie, który był rozjemcą na trzech igrzyskach olimpijskich, a także zawodnicy kadry narodowej w hokeju na trawie: Tomek i Michał Wachowiakowie, Tomasz Górny, Szymon Oszyjczyk, i wielu innych. Trenował również u mnie obrońca piłkarskiego Lecha Poznań Robert Gumny, pseudonim „Bobek”, a także Marcin i Mateusz Grochalowie oraz Bartosz Zaworski, którzy zdobyli z drużyną tytuł mistrza Europy w hokeju na trawie w kategorii do lat 16.

Po tylu latach pracy pewnie bardzo bolą Cię plecy, bo taka panuje obiegowa opinia, że uprawiając tę dyscyplinę sportu, na koniec kariery kręgosłup odmawia posłuszeństwa?
Nic bardziej mylnego. Według wielu badań hokej jest dyscypliną, w której pracują wszystkie partie mięśniowe. W pochyleniu gra się oczywiście, ale to tylko ułamek czasu w czasie całego meczu. Jest to dyscyplina, która jest procentowo niska, jeśli chodzi o kontuzjogenność.

To Ty kochasz pracę z dziećmi czy dzieci z Tobą?
Myślę, że to obopólne sprzężenie. Uwielbiam patrzeć. Jak młodzi chłopcy stają się sportowcami, jak zdobywają wiedzę i umiejętności na boisku, a potem cieszyć się ich sukcesami w seniorskiej karierze. Ale myślę, że dzieciaki też lubią ze mną pracować, bo to sztuka, by treningi dostosowywać do ich aktualnego nastroju. To technika, którą przez lata wypracowałem i nazwałem treningiem intuicyjnym, ale to już opowieść na inną rozmowę.