Witamy w kwietniu! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Rysowniczka miasta

02.03.2023 12:28:07

Podziel się

Mogą używać kredek, gwaszy, pisaków, ołówka czy pióra. Ona wybrała akwarele. Jej szkicownik to osobisty pamiętnik, a jednocześnie niezwykła kronika miasta. Od siedmiu lat Justyna Wojnowska zajmuje się urban sketchingiem.

ROZMOWA: Krzysztof Grządzielski
ZDJĘCIA: Marina Diavgo, archiwum prywatne Justyny Wojnowskiej

Zacznijmy od najważniejszego – kim jest Urban Sketcher?
Justyna Wojnowska: Najprościej można określić taką osobę jako rysownika miejskiej przestrzeni. Angielska nazwa, która nie ma odpowiednika w języku polskim, jest jednak myląca, bo nie rysujemy tylko w mieście. Można to robić gdziekolwiek, niezależnie od tego, czy w danym miejscu mieszkamy, czy podróżujemy. Najważniejsze jest to, że szkice tworzymy na żywo, będąc w terenie. Nie odtwarzamy z pamięci lub ze zdjęć. Zależy nam też na kontekście, aby rysunek opowiadał jakąś historię związaną z lokalizacją lub procesem twórczym.

Jest Was wielu?
Tak, na całym świecie. Ruch Urban Sketchers zapoczątkował w 2007 roku w Seattle Gabriel Campanario – dziennikarz i ilustrator. Chyba nie przypuszczał, jak popularny globalnie stanie się jego pomysł. Cieszy się coraz większym zainteresowaniem, zwłaszcza po czasie pandemii, kiedy ludzie wciąż chcą gdzieś wyjść i robić kreatywne rzeczy z innymi. Widzę to, chociażby po frekwencji na organizowanych przeze mnie warsztatach i spotkaniach. Oddział Urban Sketchers Poland, którego jestem administratorką wraz z Dorą Pindur i Katarzyną Kosiak, istnieje od 2015 roku i codziennie przybywają nowi członkowie.

Co potrzeba, by zacząć taką przygodę z własnym szkicownikiem?
Wystarczy ciekawość i chęć spróbowania czegoś nowego. Na początku nie potrzeba inwestować dużo pieniędzy. Można zacząć od zwykłej kartki papieru i ołówka. Nic też tak naprawdę nie trzeba umieć. Niektórzy mówią, że nie potrafią rysować i brakuje im talentu. On jest oczywiście przydatny, ale w dużej mierze nie jest to kwestia predyspozycji, tylko ciężkiej pracy. Ja maluję, odkąd pamiętam i wciąż staram się ulepszać swój warsztat.

Początki są trudne?
Jak ze wszystkim. O swoich pierwszych rysunkach robionych na żywo wolę zapomnieć (śmiech). Cenne jest jednak to, że na warsztaty przychodzą osoby w różnym wieku, wykonujące najrozmaitsze zawody, mające odmienne wykształcenie, często w ogóle niezwiązane ze sztuką. Co ciekawe, na studiach artystycznych jest coraz mniej rzemiosła i niewiele osób zajmuje się nurtem urban sketchingu. Rysowanie odręczne, na żywo, staje się coraz bardziej passé, bo więcej projektuje się już komputerowo.

Skoro malujemy na żywo, to jaka pogoda jest do tego najlepsza?
Fajnie, jak jest ciepło (śmiech). Podczas zimy nasze spotkania odbywają się głównie w kawiarniach i muzeach, a gdy jest cieplej, to widzimy się w plenerze.

A gdy zacznie padać deszcz?
Zdarza się, że szkice są rozmazane, bo spadły na nie krople wody. Tworzone są w zmiennych warunkach i to jest właśnie urok rysowania na zewnątrz. Różne rzeczy mogą się przydarzyć, np. zacznie padać mocny deszcz i musimy przerwać rysowanie. Urban Sketcher musi być przygotowany na każde okoliczności. Niektórzy mają ze sobą składane siedzenia, inni matę, którą mogą izolować się od podłoża. Sprawdzają się rękawiczki bez palców, a także pędzelek napełniony wodą.

Korzysta Pani z akwareli, by nadać szkicom kolor. Są jakieś ograniczenia w technikach malowania?
Nie ma żadnych. Można używać farb akwarelowych, gwaszy, pisaków, ołówka lub pióra. Bardzo lubiane są też kredki. To indywidualny wybór każdego w zależności od upodobań. Popularna wśród sketcherów jest technika akwareli. Istnieje bardzo dużo kolorów, które można uzyskać, mieszając niewiele barw. Często stosowane jest także połączenie akwareli i pióra. Ważne tylko, aby atrament był wodoodporny.

Podróżując, zabiera Pani ze sobą drugi bagaż na akcesoria malarskie?
Nie. Biorę szkicownik, piórnik i mały zestaw farb. Zajmują niewiele miejsca, nawet w bagaż podręczny do samolotu bez problemu się zmieszczą.

Miasta mają różne oblicza. Są ich ładne i brzydkie strony. Czy ma to dla Pani jakieś znaczenie?
Zdecydowanie przyjemniej maluje mi się zabytki. To przez moje preferencje związane ze studiami historii sztuki oraz ochrony dóbr kultury. Nowoczesna architektura nie jest moim zdaniem aż tak interesująca. Nie ma tylu detali, jest dużo okien o tym samym rozmiarze i kształcie.
Obdrapane podwórka, wnętrza, samochody czy zieleń miejska też mogą być dobrym tematem do szkicu. Kiedy była pandemia i nie można było wychodzić z domu, to malowałam bloki z okna. Z każdej architektury można zrobić ciekawy szkic. Często namalowane miejsce w szkicowniku wygląda lepiej niż w rzeczywistości, bo dodajemy kolory, a jakiś element wyróżnimy, np. miejską zieleń.

To jakie jest Pani ulubione miejsce w Poznaniu do malowania?
Z racji rozkopanego centrum ostatnio często malowałam na odnowionym placu Kolegiackim. Lubię być nad Wartą, gdzie jest dobre miejsce z widokiem na katedrę czy przycumowane statki. Piękną architekturę mają Jeżyce, lubię park Wilsona. Ważne jest zrobienie zdjęcia szkicu w miejscu, w którym rysowaliśmy. To nadaje kontekst i przysparza popularności samemu miejscu. Z tego powodu urban sketching to świetna forma promocji miasta.

Liczy Pani swoje namalowane prace?
Nie. Nie wiem nawet, ile mam szkicowników (śmiech). W domu są ich stosy, tak samo jak i luźnych kartek ze szkicami.

Ma Pani ulubiony rysunek?
Mówiąc szczerze, nie mam. Lubię bardzo dużo moich prac. Część z nich darzę sentymentem ze względu na historie, które im towarzyszą, związane z miejscem lub osobami. Niektórzy zaczepiają mnie w trakcie rysowania i pytają, po co to robić, skoro można zrobić zdjęcie. Robimy je jednak szybko i idziemy dalej. Szkicując przez pół godziny czy dłużej, podglądamy życie i utrwalamy w pamięci o wiele więcej, niż robiąc zdjęcie.

Szkicownik może być kroniką?
Jak najbardziej. Dla mnie jest pamiętnikiem. Niektóre szkice datuję lub podpisuję. Przez lata miejsca zmieniają się. Jednych budynków już nie ma, inne zostają odrestaurowane. Miałam tak ostatnio z kominem od elektrociepłowni na Garbarach, który został wyburzony.

A jakie są Pani marzenia artystyczne?
Chciałabym zrobić duży festiwal szkicowania w Poznaniu na wzór tego, który corocznie współorganizuję w Świdnicy. Chcę rozwijać swoje warsztaty, organizować kolejne wystawy, ale też wydać książkę o urban sketchingu, którą piszę razem z Dorą. Byłaby to pierwsza tego typu publikacja w naszym ojczystym języku. Cudownie byłoby też móc więcej podróżować, bo gdy wyjeżdżam, to zawsze sprawdzam lokalne grupy Urban Sketcherów, by się z nimi spotkać.

Czyli nie ma wolnego od szkicowania?
Nie chcę tracić czasu. Malować mogę w każdym miejscu, choćby czekając na pociąg czy autobus.

Co w sytuacji, kiedy autobus przyjedzie, a praca nieskończona?
Szkic to taki wehikuł czasu, który przenosi nas do sytuacji, kiedy go tworzyliśmy. Te niedokończone też mają swoją historię.