Najnowszy numer SUKCESU już dostępny 🌞 Sukces po poznańsku to najpopularniejszy magazyn lifestylowy o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Zapraszamy Was wszystkich do tańca

01.06.2023 12:58:44

Podziel się

To nie jest zwykła szkoła tańca. To tutaj na każdą z sal do ćwiczeń zaprasza pasja, talent, a za nimi wielki profesjonalizm. Szkoła Tańca i Baletu „Fouetté” i Niepubliczna Szkoła Sztuki Tańca Fouetté w Poznaniu to miejsce, które pozwala oderwać się od codzienności, uczy wyrażania emocji, wrażliwości, kreatywności, wchodzi w serca tak głęboko, że zostaje na zawsze. To stąd wychodzą wspaniali tancerze, choreografowie, pedagodzy i talenty, które stają się wzorem dla innych. Podobnie jak one: Janina, Beata, Katarzyna i Weronika Książkiewicz – kobiety wpisane w DNA tej szkoły, dzięki którym w Poznaniu od 25 lat dzieje się magia. Wielka magia tańca.

ROZMAWIA: Joanna Małecka
ZDJĘCIA: Bonderphotography
[współpraca reklamowa]

Skąd w Waszym życiu wziął się taniec?
Weronika Książkiewicz, aktorka:
Taniec jest dla mnie formą wyrażania emocji, odczuć, myśli, która dopełnia słowa. Język mówiony jest ograniczony, a poprzez ruch ciała można wyrazić głębiej to, co się czuje. Taniec jest też dla mnie formą treningu. Zawsze, kiedy zaczynam tańczyć, mam poczucie, że jest to trening zarówno dla ciała, jak i dla ducha.

Dzisiaj tańczysz?
WK:
Tańczę, gdy tylko mam do tego przestrzeń. Wiesz, wybrałam aktorstwo, bo od dziecka przyglądałam się tancerzom na próbach w teatrze i każdą swoją cząsteczką chłonęłam tę atmosferę. Uczyła ich mama, przygotowując choreografię. Teatr jest ze mną od zawsze i dla mnie naturalnym było związanie swojej przyszłości z tym miejscem. I chociaż trenowałam gimnastykę artystyczną, a potem uczęszczałam do szkoły baletowej, w późniejszym wieku musiałam zrezygnować z tej formy sztuki. Była to trudna decyzja, która jednocześnie była próbą postawienia pierwszych kroków w aktorstwie. Za bardzo tęskniłam za atmosferą i magią teatru, która w dzieciństwie skradła moje serce. Szukałam innej ścieżki, która zabrałaby mnie z powrotem na scenę i dzięki której mogłabym przekazać coś ludziom, ale już nie poprzez taniec, a przez inną formę wyrazu.

Janina Książkiewicz, dyrektor honorowy: Weronika tańczyła obłędnie, ale też doskonale wcielała się w role. Nie dziwi więc, że swoje życie związała z aktorstwem, chociaż tańczy do dziś. Ja w sercu też tańczę. Zresztą taniec jest w moim życiu od dzieciństwa. Zawsze chciałam tańczyć, niestety nie było mi to dane. Pewnie dlatego swoją pasję przelałam na wszystkie kobiety w rodzinie. Prababcia mojego męża była primabaleriną Opery Lwowskiej, więc nasze taneczne korzenie sięgają pokoleń. Mając 11 lat, zapisałam się do domu kultury przy ulicy Stalingradzkiej na zajęcia taneczne. Po kilku miesiącach odwiedziła nas komisja z Teatru Wielkiego w Poznaniu, żeby wybrać najbardziej uzdolnione dzieci do spektakli baletowych. Proszę sobie wyobrazić, że zostałam wybrana jako jedyna.

To wielkie wyróżnienie.
JK: Dla mnie wielki zaszczyt. Niestety moja przygoda z teatrem szybko się zakończyła, ponieważ mój ojczym zabronił mi tańczyć. Nie dałam jednak za wygraną i mając lat 14 zapisałam się na ognisko baletowo-taneczne przy Zespole Szkół Kolejowych. Uczęszczałam tam w tajemnicy przed wszystkimi. Wybrano mnie wtedy do roli Kopciuszka, którego zagrałam i proszę zgadnąć, co było dalej.

Znowu musiała Pani przestać tańczyć.
JK: Dokładnie tak. Ale taniec był we mnie od zawsze. Potem dostrzegłam go u mojej trzyletniej córki Beaty. Siadała w szpagacie przed telewizorem (śmiech) i mogła tak siedzieć godzinami. Zapisałam ją do szkoły baletowej na zajęcia, które prowadziła profesor Marcelina Hildebrand-Pruska. Potwierdziła moje przypuszczenia, mówiąc, że córka ma doskonałe warunki do tańca. Kiedy miała dziesięć lat, pojechałyśmy na egzamin do szkoły baletowej i spośród ogromnej grupy dzieci, które starały się tam o miejsce, wybrano tylko kilka osób, a Beatę jako pierwszą. Pękałam z dumy i ze wzruszenia, bo wiedziałam, że przed nią wielka kariera. Każdy rok szkolny kończyła ze świadectwem z czerwonym paskiem i wyróżnieniem tanecznym. Po ukończeniu szkoły dostała różne propozycje pracy, ale wybrała studia pedagogiczne i choreograficzne w kolebce baletu w Rosji.

Jak to?
JK: Otrzymałam informację, że trwa rekrutacja do prestiżowej uczelni artystycznej w Moskwie. Długo się nie zastanawiałyśmy i postanowiłyśmy spróbować. Pojechałyśmy na egzamin do Warszawy, do którego znowu przystąpiła spora grupa kandydatów, a było tylko jedno miejsce na roku. I ono na Beatę czekało.

Beata Książkiewicz, założycielka szkoły, dr hab. i prof. Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie: Muszę przyznać, że tych szpagatów nie pamiętam (śmiech). Pamiętam za to, jak będąc małą dziewczynką, spacerowałyśmy po Starym Mieście i zatrzymałyśmy się pod oknem Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej przy ulicy Gołębiej. Poprosiłam mamę, żeby mnie podsadziła, bo usłyszałam muzykę i bardzo chciałam zobaczyć, co tam się dzieje. I wtedy przepadłam tanecznie. Mama zapisała mnie do ogniska baletowego, a wspomniana profesor Marcelina Hildebrand-Pruska pozwoliła mi ćwiczyć z innymi dziećmi mimo tego, że byłam za młoda, żeby dostać się do tej grupy. Wykonywaliśmy ćwiczenia rytmiczne, szpagaty, przegięcia, a po jakimś czasie oficjalnie wstąpiłam w ich szeregi. W wieku 10 lat zdałam egzaminy do szkoły baletowej. Ciężko pracowałam przez te wszystkie lata. Kosztowało mnie to wiele wyrzeczeń, ale było warto!

Jakie to były wyrzeczenia?
BK: Mieszkaliśmy na Podolanach, które kiedyś nie były częścią Poznania. Codziennie dojeżdżałam do centrum miasta, pokonując bardzo długą drogę autobusami. Wstawałam po godzinie 5:00, żeby zdążyć na 8:00.

Jednocześnie chodziłam na lekcje pianina, które odbywały się po godzinach. Późnym wieczorem wracałam do domu. Pamiętam, że kiedy jechałam do domu, nogi mnie tak bolały, że marzyłam o tym, żeby usiąść. Byłam jednak zbyt dobrze wychowana i ustępowałam miejsca starszym osobom, więc z tego siedzenia niewiele wychodziło.

Pamięta Pani swój pierwszy występ?
BK: Występowaliśmy w auli szkoły baletowej. Młodsze klasy nie miały możliwości występowania na prawdziwej scenie, więc prezentowaliśmy swoje umiejętności przy okazji różnych uroczystości typu akademie czy jubileusze, pierwszy raz na scenie Opery Poznańskej stanęłam dopiero w klasie licealnej. Potem był egzamin do moskiewskiej szkoły, o którym wspomniała mama. Odbywał się na Uniwersytecie Muzycznym w Warszawie, na którym obecnie wykładam. Zdobyłam najwyższą liczbę punktów i pojechałam. W Instytucie Sztuki Teatralnej w Moskwie na Wydziale Pedagogiki i Choreografii Baletu (GITIS) uczyłam się pod opieką znakomitych profesorów, takich jak Raisa Struczkowa i Tamara Turczynina oraz Tamara Tkaczenko. Nie było mnie siedem lat. Po ukończeniu studiów magisterskich zaproponowano mi kontynuację już na studiach doktorskich. Tam też poznałam mojego przyszłego męża i urodziła się Weronika. W 1981 roku wróciłam do Poznania jako pedagog i rozpoczęłam pracę w szkole baletowej. W 1996 roku ówczesna kierownik pedagogiki baletu na Akademii Muzycznej (obecnie Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina) w Warszawie zaproponowała mi prowadzenie wykładów, ta praca trwa do dziś. Cały czas jednak marzyłam, żeby założyć własną szkołę tańca.

Dlaczego?
BK: Zawsze lubiłam uczyć i chciałam to robić po swojemu. Wyjechałam nawet do mojej przyjaciółki do Danii, która założyła swoją szkołę tańca, żeby zobaczyć, jak funkcjonują takie placówki. Byłam też we Francji i innych krajach, aż wróciłam do Poznania i podjęłam decyzję. Robimy! Nie ukrywam, że była to prawdziwa rewolucja w życiu całej naszej rodziny. Zrezygnowałam z pracy w szkole państwowej, sprzedaliśmy, co mogliśmy i postawiliśmy wszystko na jedną kartę.

I zaczęło się od dziury w ziemi (śmiech).
BK: Dokładnie to pamiętam, bo okoliczni mieszkańcy w pierwszej chwili myśleli, że budujemy basen (śmiech). Wykopaliśmy wielką dziurę w ziemi, w której dzisiaj znajdują się nasze sale do ćwiczeń. Oczywiście w trakcie budowy natrafiliśmy na różne trudności i zamiast otworzyć szkołę 1 września 1997 roku, otworzyliśmy ją 10 listopada. I tak powstała Szkoła Tańca i Baletu „Fouetté”.

Mama była dumna?
JK: Budowaliśmy tę szkołę wspólnie, cała nasza rodzina była w nią zaangażowana. Jak tu nie być dumną?

BK: Mama wspierała mnie od zawsze i jest tutaj od samego początku. Mój tata, który wraz z mężem i bratem stawiali ten obiekt, a potem go wykańczali, włożyli w niego całe swoje serce.

Pamiętacie dzień otwarcia?
JK: Bardzo dobrze go pamiętam. Przyszła do nas dziewczynka świeżo po diagnozie choroby Heinego Medina. Jej tata poprosił o przyjęcie jej do szkoły. Był to dla nas wzruszający czas, bo pomimo różnych powikłań pochorobowych dziewczynka wykonała tytaniczną pracę. Radziła sobie doskonale, robiła ogromne postępy, tańczyła w układach dopasowanych do jej umiejętności, brała udział w spektaklach. Nigdy jej nie zapomnę.

BK: Ola była niesamowicie pracowita i inteligentna. Do dziś mam przed oczami jej taniec.

Katarzyna Książkiewicz, dyrektor ds. organizacji i dyrektor kreatywna: Ja pamiętam przygotowania do otwarcia. Denerwowałam się, kto przyjdzie na pierwsze zajęcia, a przyszła spora grupa dzieci. Babcia dowodziła wtedy sztabem rekrutacyjnym, zresztą za każdym razem przy jakichkolwiek wydarzeniach babcia jest główną organizatorką i dobrym duchem tego miejsca.

Ty, Kasiu, chyba urodziłaś się w tej szkole.
KK: Można tak powiedzieć (śmiech). Moje całe życie skupiało się wokół tego miejsca. Miałam dziwięć lat, kiedy szkoła została otwarta, ale tańczyłam odkąd pamiętam. Na co dzień uczyłam się w szkole artystycznej, a po lekcjach przychodziłam na wszystkie zajęcia taneczne do „FOUETTÉ” – zarówno dla dzieci, jak i dorosłych. Nie dało się mnie wyciągnąć z sali. Miałam dalekosiężne plany związane z baletem, chciałam wyjechać do szkoły do Francji, ale zatrzymała mnie kontuzja.

Musiałaś zakończyć karierę?
KK: Udało mi się ukończyć szkołę, ale musiałam zrezygnować z baletu. Mogłam dalej rozwijać się w tańcu współczesnym, ale za bardzo kochałam balet. Skończyłam liceum w Cambridge, pojechałam na studia do Barcelony, gdzie chodziłam na zajęcia taneczne, ale nigdy już w wymiarze profesjonalnym. Uwielbiam flamenco, salsę, cza-czę, a Hiszpania to kolebka tych właśnie styli. Po powrocie do Polski zastanawiałam się, jak mogłoby wyglądać dalej moje życie, z naciskiem na obecność w nim tańca. Zaczęłam współpracować z mamą i babcią pod kątem administracyjnym, bo taki kierunek studiów ukończyłam. Z biegiem czasu coraz bardziej taniec do mnie wracał. Podjęłam kolejne studia związane z terapeutycznym i holistycznym ujęciem tańca i dziś prowadzę zajęcia z tańca kreatywnego i relaksacji.

Która dzisiaj jest nam bardzo potrzebna.
KK: Co ciekawe, potrzebna jest zarówno dorosłym, jak i dzieciom. Widzimy, że coraz młodsze dzieciaki są zestresowane codziennością i potrzebują oddechu. W szkole uczymy więc zawodowych technik tańca i precyzji wykonania w dążeniu do doskonałości ucznia, wprowadzając techniki związane z ciałem i umysłem. Mamy pilates, jogę jako techniki kompensacyjne dla ciała i umysłu. Dodatkowe style tańca i techniki realizujemy na naszych obozach letnich i zimowych, które co roku cieszą się ogromną popularnością.

Co to za obozy?
KK: Prawie setka dzieci jeździ z nami co roku na taki obóz. Organizujemy je od 1998 roku. Podczas tygodniowego wyjazdu wracamy do formy przed nowym rokiem, integrujemy się, budujemy szkolną społeczność. Na obozach odbywają się konkursy choreograficzne, dzieci same przygotowują choreografię, dobierają muzykę i kostiumy, dzięki czemu mają szansę w kreatywny sposób wyrazić siebie i zaprezentować się zarówno przed komisją, jak i publicznością. Pokazujemy, jak prawidłowo się odżywiać, jak czytać etykiety na produktach spożywczych, jak się relaksować.

BK: Jesteśmy zżyci z tymi naszymi dziećmi, a takie obozy tylko pokazują, jak wspaniałą więź można zbudować między sobą.

JK: Ja jestem babcią wszystkich uczniów, co uwielbiam i z wielką przyjemnością odgrywam swoją rolę.

A jeśli chodzi o osoby spoza szkoły? Macie dla nich jakąś ofertę?
JK: Jeśli chodzi o dorosłych to przygotowaliśmy dla nich zajęcia z tańca klasycznego i współczesnego oraz zajęcia dla mam z małymi dziećmi. Dla dzieci spoza szkoły organizujemy wiele wydarzeń, prowadzimy dla nich bezpłatne zajęcia w naszej szkole w projekcie „Stacja Tańca” – zajęcia odbywają się najczęściej w soboty. Mamy zajęcia dla dzieci, młodzieży i seniorów oraz osób doświadczonych chorobą onkologiczną i dla osób z chorobą Parkinsona. Jeśli ktoś przyjdzie z siostrą, bratem na zajęcia i zapyta, czy może poćwiczyć – zapraszamy. Nasi uczniowie potrzebują też od nas dużo uwagi i ją dostają. Czasem siadają na kolana, przytulają się, radzą. A ja zawsze mam dla nich czas. Uczymy dzieci tego, by kochały to, co robią i były ze sobą szczere, żeby wierzyły w siebie i nigdy nie rezygnowały z marzeń. Ile razy słyszę: „A my panią Janeczkę kochamy”. Działa to z wzajemnością!

Macie wybitnie uzdolnionych absolwentów?
KK: Tak, pierwszą z nich jest Weronika Książkiewicz. Tak lubiła scenę, że wybrała studia aktorskie. Zresztą na studiach również miała zajęcia z baletu.

WK: Przysłuchuję się tej rozmowie i chcę powiedzieć, że jestem dumna z mamy, babci i siostry i głęboko wzruszona. Tę szkołę zbudowali mężczyźni, ale te kobiety wypełniły ją swoją pasją i wielkim talentem. Przez te wszystkie lata często bywałam w szkole, a potem z racji wyprowadzki do Warszawy obserwowałam, jak się rozwija. Zawsze będzie to dla mnie niesamowite miejsce, które z kameralnej przestrzeni rozwinęło się w sposób niezwykły i nadal rośnie, propagując tę piękną formę wyrazu, jaką jest taniec. Taniec bardzo podnosi wibracje, także życzę naszej szkole, żeby tańczyła i podnosiła dalej wibracje wszystkich ludzi, którzy nie tylko do niej uczęszczają, ale tworzą społeczność skupioną wokół tego talentu.

BK: Dziękuję, córeczko, za te słowa. Naszą szkołę kończą najlepsi, czego jesteś żywym przykładem. Nauka trwa dziewięć lat i trzeba ją połączyć z lekcjami w szkole podstawowej i liceum. Wśród naszych absolwentów są członkowie naszej kadry, którzy skończyli studia ze specjalnością pedagogika baletowa i choreografia. Nasi wychowankowie pracują w Polsce i za granicą w teatrach i zespołach tanecznych. Mamy absolwentów na uczelniach artystycznych, gdzie studiują przede wszystkim taniec, ale także aktorstwo, muzykę czy sztuki plastyczne.

KK: Nasi absolwenci tańczą m. in. w Zespole Pieśni i Tańca Mazowsze. Mamy wiele osób, które uczą tańca. Mamo, babciu, jestem dumna z tego, że stworzyłyście tak wyjątkową szkołę. Oprócz bardzo dobrej edukacji tanecznej, jaką otrzymują nasi uczniowie, mają również możliwość uczestniczenia w wymianach międzynarodowych, festiwalach i konkursach, dzięki czemu poszerzają swoje horyzonty.

W tym roku szkoła kończy 25 lat. Co to dla Was oznacza?
JK: Nie wiem, kiedy to minęło, ale chciałabym, żeby szkoła przez kolejne lata była w takiej kondycji jak dziś. Żeby ludzie kochali i szanowali to miejsce. Z tego miejsca dziękuję rodzinie i wszystkim pedagogom, że tworzą z nami Szkołę Tańca i Baletu „Fouetté” i Niepubliczną Szkołę Sztuki Tańca Fouetté w Poznaniu.

KK: Mam poczucie, że to nowy początek kolejnego etapu naszej drogi i wszystko dopiero przed nami. Cieszę się, że spotkaliśmy tych wszystkich wspaniałych ludzi na swojej drodze – zaczynając od administracji, przez pedagogów, po naszych cudownych uczniów i ich niesamowitych rodziców. Mamy naprawdę fajnych rodziców, z którymi świetnie się współpracuje. Jesteśmy również wdzięczni naszym partnerom, którzy bardzo nas wsparli w realizacji tego wyjątkowego jubileuszu. Od paru lat utarło się w naszej szkole powiedzenie, że Fouetté to stan umysłu i myślę, że każda osoba związana ze szkołą może czuć się jej częścią. Na 25. urodziny przygotowujemy coś wyjątkowego – będzie to Międzynarodowa Gala Tańca, w której udział wezmą zaproszone szkoły baletowe z całego świata, profesjonalne zespoły taneczne i artystyczne uczelnie wyższe, oraz premiera spektaklu „One Planet/Nowa Ziemia” przygotowana we współpracy z Fundacją Wojciecha Fangora, światowej sławy artysty.

BK: A dla mnie to ogromna wdzięczność. Jestem wdzięczna mojej rodzinie, która przez tych 25 lat realizowała ze mną moje marzenia. Każdy dzień był nowym wyzwaniem. Dziś widzimy, jak ogromną wartością jest sztuka tańca, wychowywanie młodzieży poprzez taniec, a jeśli to wszystko jest efektem wielkiej pasji, to przeradza się w coś pięknego, pełnego doznań i wartości. Jestem wdzięczna wszystkim nauczycielom, pracownikom, uczniom i rodzicom, którzy współtworzą szkołę. Mottem naszej szkoły jest „Osiąganie życiowych celów poprzez sztukę tańca”, a jednym z wielu przykładów jest tegoroczna dyplomantka, która ma wielki talent plastyczny, wymarzyła sobie naukę w renomowanej uczelni plastycznej w Amsterdamie. To wyższa szkoła na wzór naszej Akademii Sztuk Pięknych, która realizuje doskonałe projekty. Bardzo trudno tam się dostać – jest kilkadziesiąt osób na jedno miejsce. Powiedziałam jej: „Olga, próbuj, jeśli tego nie zrobisz, będziesz żałować”.

Spróbowała?
BK: Tak. Oprócz egzaminów wstępnych musiała przygotować własną interpretację mebla, w tym przypadku był to fotel. I wie Pani, co zrobiła? Zatańczyła ten fotel. Uszyła fotelowi ubranie i zaprezentowała to w formie etiudy tanecznej. I została wybrana, dostała się na wymarzoną uczelnię dzięki swojej pasji, którą uprawia od najmłodszych lat, a jest nią taniec. Te 25 lat utwierdza nas w misji, jaką niesie nasza szkoła, potwierdza skuteczność przyjętych założeń i realizowanego programu.