Witamy w kwietniu! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Pasją dzielę się z innymi

06.05.2019 14:00:00

Podziel się

Ireneusz Szpot nie umie usiedzieć w miejscu. Ukończył największe maratony na świecie i któregoś dnia uznał, że trzeba iść dalej. Ma już za sobą 10 Ironmanów (3,8 km pływanie, 180 km jazdy na rowerze oraz 42 km biegu). Dwukrotnie brał udział w mistrzostwach świata Ironman 70,3 rozegranych w Australii i RPA. W 2018 r. w mistrzostwach Europy Ironman 70,3 rozegranych w Elsinore w Danii (1,9 km pływania, 90,1 km jazdy na rowerze oraz 21,1 km biegu) ustanowił rekord życiowy (4:57:48). Ten wynik dał mu kwalifikację (slota) na mistrzostwa świata w Port Elizabeth w RPA.

ROZMAWIA: Joanna Małecka
ZDJĘCIA: Archiwum prywatne bohatera

Jego kolejną pasją są góry. Jako trzynasty Polak i pierwszy Wielkopolanin zdobył Koronę Ziemi: najwyższe szczyty na siedmiu kontynentach. Dodatkowo przebiegł siedem maratonów na każdym kontynencie i tym samym stał się pierwszym Polakiem, który zdobył podwójną koronę. Jest „Zasłużonym dla Miasta Swarzędza”, a flaga miasta, którą wniósł na Mount Everest wisi w budynku Urzędu Miasta.  Od 30 lat jest Prezesem Zarządu Szpot Sp. z o.o., autoryzowanego dealera wielu marek samochodów w Swarzędzu i Poznaniu. Przełamuje bariery swoje i swojej wytrzymałości wciąż idąc po więcej, a największą radość sprawiają mu ludzie, których zaraża pasją do sportu.

W Jego gabinecie w Swarzędzu na ścianach dziesiątki zdjęć. Nowe trofea sportowe zwyczajnie się już nie mieszczą. W sali konferencyjnej znajduje się kompletny strój, w którym zdobył Mount Everest. Przebiegł 50 maratonów, ukończył dziesięć Ironmanów, a jednym z największych wyzwań był najwyższy maraton na świecie Everest Marathon w bazie Base Camp, na wysokości 5400 m n.p.m., oraz maraton na Antarktydzie.

Przebiegł Pan już wszystko?

Ireneusz Szpot: Jest wiele maratonów, w których jeszcze nie wystartowałem.

Dlaczego wybrał Pan akurat te?

To były największe maratony na świecie. Przebiegnięcie największych dało mi możliwość znalezienia się w ekskluzywnym gronie maratończyków, którzy ukończyli tzw. „złotą szóstkę” czyli  największe i najbardziej kultowe maratony  na świecie i otrzymali medal i certyfikat „Six star finisher”.

Pan biega od zawsze.

Ja w ogóle lubię sport. Uprawiam go od zawsze. Trenowałem karate, lubię biegać, pływać  i  gram w tenisa. Lubię też gry zespołowe. Jestem sportowcem z krwi i kości, ale z czasem trzeba skupić się na czymś konkretnym, stawiać sobie cele i je realizować.

Skąd u Pana ta miłość do sportu?

Pytanie jak daleko sięgniemy pamięcią. Biegałem już w szkole podstawowej, głównie dzięki nauczycielowi wychowania fizycznego Januszowi Czuchrowskiemu. To on zaszczepił we mnie zamiłowanie do tego sportu. On i Tata, który też był sportowcem amatorem, zdobywał nagrody. Wtedy jednak były inne czasy i inna skala.

Pamięta Pan swój pierwszy bieg?

Mój pierwszy maraton to był rok 2000, startowałem w Poznaniu. Wynik 4 godziny i 17 minut. Wtedy powiedziałem sobie: facet, albo zaczynasz biegać albo sobie odpuść. W 2007 roku poprawiłem wynik na 2 godziny 57 minut w Berlinie. To była moja życiówka. Miałem wtedy 47 lat.

To oznacza, że każdy może biegać?

Chcę powiedzieć, że tak naprawdę każdy może przebiec maraton i jest to kwestia tylko i wyłącznie chęci i dobrego przygotowania. Proszę zobaczyć ilu ludzi dzisiaj biega. A kiedy dochodzi się do pewnego poziomu, bo przebiegło się kolejny maraton, to trzeba coś wybrać np. triathlon – kolejne wyzwanie. I jeśli zrobiło się dobry wynik to dlaczego go nie poprawić. W sporcie jest jak w biznesie: jeśli zrobisz coś dobrze to chcesz iść dalej i stawiać czoła kolejnym wyzwaniom.

Dlatego postawił Pan na triathlon?

Lubię biegać, jestem mocny na rowerze, dobrze pływam, a to już jeden krok do triathlonu. Ta forma, którą wybrałem, jest znacznie trudniejsza bo zawody z cyklu Ironman to łącznie ok. 226 km (3,8 km pływanie, 180 km jazda na rowerze oraz 42 km maraton).

Dlaczego akurat na tym Pan się skupił?

Lubię rzeczy, które wymagają dużego wysiłku. Lubię adrenalinę (śmiech). I cieszę się, że w Ironmanie mam tak dobre wyniki. Podsumowując ubiegły rok: jestem na pierwszym miejscu w mojej kategorii wiekowej w klasyfikacji AWA i jako jedyny Polak mam złoty status. Jestem z tego bardzo dumny. W 2018 r. startowałem w mistrzostwach świata w RPA, w Tallinie, Danii. Później miałem dwa starty: jeden w USA w Orlando, w Argentynie i ostatni w Texasie.

Czy Pan się specjalnie przygotowuje do tych startów?

Oczywiście. To jest cały cykl przygotowań, jeśli chce się zrobić dobry wynik. Bez treningu jest to niemożliwe, ponieważ przy długich dystansach kondycja jest bardzo potrzebna. Treningi są rozpisane przez trenera. Trzeba sukcesywnie i konsekwentnie trenować. Trzy razy w tygodniu mam basen, przynajmniej trzy razy w tygodniu rower, a cztery razy w tygodniu bieganie.

Gdzie Pan biega?

Najczęściej po lesie, zresztą mieszkam w sąsiedztwie pięknych terenów.

Pierwszy start w Ironmanie?

To był Frankfurt, otwarte mistrzostwa Europy. Uzyskałem czas 11 godzin i sześć minut. To był bardzo dobry wynik jak na mój debiut. Wszystko było dla mnie nowe.

Denerwował się Pan?

Nieważne, który raz starujesz – pierwszy czy piąty – zawsze jest ten sam stres. Wiem na co mnie stać, czego mogę dokonać i cieszę się, że mam takie wyniki, chociaż okupione jest to naprawdę ciężką pracą i wieloma wyrzeczeniami.

Po co to Panu?

Mam to szczęście w życiu, że robię to co lubię i to bardzo cenię. Sport to moja pasja, a jak sama Pani widzi starty odbywają się na całym świecie, co wiąże się z podróżami, które też są moją pasją.

Dużo miał Pan kontuzji?

Tego się nie da policzyć. Kiedy się dużo biega to czasem boli kolano, biodro. Jeśli chce się uprawiać sport na poziomie trochę wyższym niż amatorski, to zawsze balansuje się na granicy kontuzji, to jest nieuniknione.

Pana kolejną pasją są góry. Wspina się Pan na najwyższe góry świata. Jak to jest zdobyć Koronę Ziemi?

Kiedyś dla mnie była to abstrakcja. Jak lot w kosmos. I tak życie się potoczyło, że tam się znalazłem. W życiu nic nie dzieje się przypadkowo i chyba tak miało być. Zacząłem chodzić po górach z nieżyjącym już Maciejem Frankiewiczem, byłym wiceprezydentem Poznania. On jako pierwszy zdobył Kilimandżaro. Zapragnąłem też tam być, więc zacząłem się organizować. I kiedy znalazłem taką wyprawę to się okazało, że ekipa, z którą miałem jechać się wykruszyła. Nie dałem za wygraną i wziąłem udział w czymś co nazywało się Kiliman Challenge – trzeba było wejść na Kilimandżaro, potem objechać górę na rowerze (283 km) i przebiec maraton. Przerwą między konkurencjami była noc. Na Kilimandżaro wchodziło się 7 dni, dwa dni w górach na rowerze, i potem maraton. Pomyślałem: dlaczego nie? Z kilkunastu osób sześć z nas ukończyło całość.

Było trudno?

Bardzo. Skończyłem z niedowładem jednej ręki. Po kilku tygodniach na szczęście minęło. Później Maciej zaproponował mi Aconcaguę w Ameryce Południowej. Mieszkaliśmy razem w namiocie w bardzo trudnych warunkach. W końcu weszliśmy na tę górę, zaraz potem zdobyliśmy Elbrus na Kaukazie i wybieraliśmy się na czwartą górę, bo postanowiliśmy zrobić Koronę Ziemi. Już byliśmy wstępnie przygotowani do wyjazdu na Alaskę i nagle dowiedziałem się o wypadku Macieja. Byłem u niego w szpitalu, długo rozmawialiśmy, trzymał kciuki za tę wyprawę. Kiedy sam schodziłem z góry Denali zadzwoniłem do domu z telefonu satelitarnego i usłyszałem, że Maciej nie żyje. Starałem się wrócić na Jego pogrzeb, przygotowałem całą akcję powrotu, ale utknąłem w Paryżu i nie zdążyłem. Zostałem sam z czterema górami.

Bał się Pan wejścia na Mount Everest?

Jak wszyscy, tylko idiota się nie boi. Kiedy zdobywa się górę przychodzą różne refleksje, a kiedy się z niej schodzi człowiek dopiero myśli jakie były zagrożenia, ilu ludzi ginie i dopiero po czasie uświadamiamy sobie jakie to wszystko jest niebezpieczne.

Wróci tam Pan jeszcze?

W Himalajach byłem już kilka razy, ale na pewno jeszcze wrócę.

A polskie góry Pan lubi?

Oczywiście, zszedłem je kilka razy wzdłuż i wszerz.

Co na te wyczyny Pana rodzina?

Moja Córka Ewa i Jej mąż Aleksander też biegają maratony. A moja Żona Magda wraz z Ewą były już na Kilimandżaro oraz powitały mnie w Base Campie kiedy schodziłem z Everestu.

Jak łączyć sport z biznesem?

Biznes, podobnie jak sport wymaga dużego zaangażowania. Zresztą w mojej branży – motoryzacyjnej – ostatnio jest dużo zmian, wiele się dzieje. Dziś jedna firma przejmuje drugą, mamy bardzo trudny rynek, nie ma ludzi do pracy i trzeba sobie z tym radzić, a przy okazji mieć samozaparcie żeby jeszcze uprawiać sport.

Jak Pan to godzi?

Przychodzę rano na ósmą do pracy. Przedtem jadę na basen, po pracy biegam lub odwrotnie. I jestem dowodem na to, że jak się chce to można wszystko pogodzić. Oczywiście zawsze jest coś kosztem czegoś, w moim przypadku jest to kosztem snu, bo bardzo mało śpię. Lepiej krótko płonąć niż się długo żarzyć – jak mawia mój kolega Witek. Jestem szczęśliwy, bo mam pracę, która pozwala mi realizować cele sportowe. Do tego organizuję różne imprezy biegowe.

I przy okazji rozruszał Pan swój rodzinny Swarzędz.

Mamy świetne imprezy biegowe, których współorganizatorem jest Urząd Miasta i Gminy Swarzędz. 2 czerwca startuje 8. Bieg 10 km Szpot Swarzędz, w którym rozdajemy cenne nagrody, w tym samochód – tym razem będzie to Suzuki. W tym roku Igrzyska Dzieci i Młodzieży odbędą się w sobotę, 1 czerwca, a w niedzielę mamy nowość – Bieg Rodzinny. Zapraszamy wszystkie rodziny, dzieci, babcie, dziadków, żeby przebiec ok. 1300 metrów. Oprócz samego biegu na dzieciaki czeka mnóstwo innych atrakcji. Moim głównym celem jest propagowanie zdrowego trybu życia i rozruszanie społeczeństwa, żeby  dzieci nabierały chęci do sportu. Ponadto, nasze biegi mają charakter edukacyjny i wychowawczy. Od kilku lat biegamy wspólnie z Urzędem Marszałkowskim promując hasło „Postaw na życie bez uzależnień’” Dodatkowo, każdy bieg ma wymiar charytatywny.  I to jest właśnie bezcenne.  Co roku organizujemy aukcje prac dzieci niepełnosprawnych ze Stowarzyszenia Przyjaciół Dzieci Specjalnej Troski im. Leszka Grajka, z której cały dochód przeznaczamy na pomoc w leczeniu Nikoli.

To jest ta Pana frajda?

Tak. Jedni mają przyjemność z brania a ja lubię dawać i tak długo jak będę mógł będę dawał innym. Poza tym lubię jak coś się dzieje. A jeśli ktoś dzięki mnie zacznie biegać to radość jest podwójna.