Czarownica, księżniczka i dama, czyli opowieści o poznańskich kobietach
W historii miasta Poznania znajdziecie mnóstwo niesamowitych i ciekawych kobiet. Piękne, mądre, walczące, kochające, postępowe… Mogłaby powstać specjalna encyklopedia przytaczająca życiorysy tych wspaniałych niewiast. Tym razem jednak zajmiemy się wędrówką po mieście śladami... czarownic, zjaw, duchów kobiet. Nie miały łatwego życia. Niewiele też wiadomo, jakie były. Pojawiają się od czasu do czasu, przypominając nocami o sobie.

TEKST: Elżbieta Podolska
ZDJĘCIA: Adobe Stock
Ciekawostką jest, że w Poznaniu spalono pierwszą w Polsce czarownicę, a jednocześnie poznańscy naukowcy opublikowali w tamtych czasach sporo rozpraw broniących kobiet i wskazujących na to, że czarów i kontaktów z diabłem mieć nie mogą. W Wielkopolsce też zapłonęły ostatnie stosy. 15 sierpnia 1775 roku w Doruchowie w powiecie ostrzeszowskim odbył się proces o czary. Torturowano, a później skazano i spalono wówczas 14 kobiet. Przypomina o nich drewniany krzyż ustawiony na Wzgórzu Czarownic przy drodze z Doruchowa do Kępna. Rok później wprowadzono prawo zakazujące skazywania na tak okrutną śmierć.
Poczytajcie i wybierzcie się śladami czarownicy, księżniczki i damy...
Śmierć za... piwo
Wyrok był jednogłośny – śmierć. Zaprowadzili kobietę na miejsce kaźni, przywiązali do pala, a następnie kat podpalił stos. Buchnęły płomienie. Ludzie wiwatowali. Taki był koniec czarownicy, która wyrządziła im tyle krzywdy... Tak mogła wyglądać scena sprzed ponad 500 lat, kiedy w miejscowości Chwaliszewo, która teraz jest najmniejszą dzielnicą Poznania, spalono na stosie – po raz pierwszy w Polsce – czarownicę. Wcześniej nie skazywano na tak okrutną mękę – wystarczyła obietnica podejrzanej o czary, że więcej się tym trudnić nie będzie. Jednak tej nieznanej z imienia niewiasty nie uwolniono od winy i skazano na płomienie.
Mówiono o niej „Staruszka z Chwaliszewa”, ale tak naprawdę nikt nie wie, ile mogła mieć lat. Równie dobrze mogła mieć lat dwadzieścia lub trzydzieści. Podobno była znachorką zajmującą się leczeniem ziołami, ale podobno stosowała też zaklęcia. W 1511 roku na Chwaliszewie miał miejsce proces i zapadł pierwszy na ziemiach polskich wyrok kary śmierci dla czarownicy. Powodem było zatrucie przez nią kadzi z wodą, których używali browarnicy.
Piwo było wówczas jedynym „bezpiecznym” napojem. Woda była z zarazkami, nie było zwyczaju jej gotowania. Dlatego kto zatruwał złocisty trunek, był wrogiem numer 1. Źródła podają, że wówczas przeciętny Polak, wliczając niemowlaki i starców, wypijał średnio na głowę 3 litry tego napoju dziennie. Zatruło się wówczas wielu mieszkańców. Nie ma się więc co dziwić, że czarownica została skazana na śmierć. Kobieta została spalona w przeddzień Wielkanocy.
Setki płonących stosów
„Staruszka z Chwaliszewa” nie była jedyna. Nie ma dokładnej liczby kobiet, które spłonęły wtedy na stosach. W kronikach zachowały się wpisy odnośnie do procesów i kar. W 1544 roku odbył się proces trzech kobiet podejrzanych o czary. Dorota Gniećkowa, Agnieszka z Żabikowa i Anna Siecczyna za wróżenie i sprowadzanie chorób zostały spalone. W 1582 roku Anna Chociszewska także została skazana na stos. Podczas brutalnych tortur przyznała się do intymnego związku z diabłem. W 1645 roku w Poznaniu została spalona Regina Boroszka, która przyznała się do związków ze złymi duchami. I tak można by jeszcze wymieniać.
Płonęły stosy w całej Polsce. Zdecydowana większość skazanych to były kobiety. To one były wiedźmami, czarownicami, sprowadzały zło, obcowały z diabłem. Jednak nie tylko, bo w 1722 roku w mieście został stracony Andrzej Bocheński i to za to, jak przyznał się podczas tortur, że sprzedał swoją duszę panu piekieł.
By nie zapomnieć
W 2011 roku podejmowano próby upamiętnienia czarownicy z Chwaliszewa i wielu innych, które były wówczas torturowane i palone na stosach. Między innymi Ewa Łowżył, poznańska artystka i grupa młodych przewodników po mieście przygotowywali happening opowiadający o tamtych wydarzeniach. Nie udało się. Podczas ubiegłorocznego Malta Festival w Starym Korycie Warty stanęła instalacja mająca upamiętnić tę pierwszą kobietę-czarownicę spaloną na stosie.
Księżniczka i czarny rycerz
Spacerując po poznańskim Starym Mieście często zaglądamy na uliczkę Ludgardy i Wzgórze Zamkowe. Trzeba jednak uważać, by wieczorem lub nocą nie spotkać tam ducha kobiety i czarnego rycerza, którzy się przechadzają po zamkowych murach. To Ludgarda i rycerz nieznany z imienia, który podobno zaprzysiągł zemstę mordercy księżniczki i strzeże jej do dzisiaj. A wszystko zaczęło się... od układu politycznego.
Sojusz małżeński
Bolesław Pobożny zamierzał zawrzeć sojusz z księciem zachodniopomorskim Barnimem I, a ten najlepiej zabezpieczyłoby małżeństwo bratanka Przemysła II z wnuczką Barnima, Ludgardą meklemburską. Młodzi, bo ona miała lat 13-14, a on 16, poznali się w Szczecinie i tam odbyła się ceremonia.
Według Kroniki Wielkopolskiej tak wyglądały zaślubiny:
„Szlachetny panicz Przemysł, syn zmarłego księcia Przemysła, wkroczył do Sławii, ziemi księcia Barnima, aby zobaczyć pannę, córkę pewnego księcia imieniem Henryka z Wyszomierza, zrodzoną z córki księcia Barnima(...) A gdy ją ujrzał, spodobała mu się jej osoba. I tamże, w kraju wspomnianego księcia Barnima, w mieście Szczecinie, pojął ją za żonę. A stało się to, gdy kończył szesnasty rok życia”.
Z miłości
Wydawało się, że będzie to bardzo szczęśliwe małżeństwo, bo oprócz polityki, podobali się sobie, zaczęło się rodzić uczucie, a to dobrze wróżyło.
Ludgarda urodziła się około 1259 roku, więc od męża była młodsza o dwa lub trzy lata. Co oznacza, że gdy w 1273 roku zawierali w Szczecinie ślub, Przemysł miał 16 lat, a Ludgarda 13 lub 14. Taki wiek małżonków był w tamtych czasach czymś zupełnie normalnym. Zaraz po ślubie Przemysł wrócił do Poznania.
Następnie Ludgarda wraz ze swoim dworem udała się do Wielkopolski. Została przywitana przez męża, jego stryja Bolesława oraz biskupa poznańskiego Mikołaja w nadgranicznym Drezdenku. Ten z pewnością okazały orszak ruszył do Poznania. Tam odbyła się uroczysta procesja, w trakcie której Ludgarda w asyście duchowieństwa została wprowadzona do katedry.
Po ślubie Bolesław Pobożny wydzielił bratankowi ojcowiznę w postaci księstwa poznańskiego. Tym samym Przemysł został księciem poznańskim.
Bezpłodność księżniczki
Tak naprawdę nie wiadomo, co się wydarzyło. Przemysł II i Ludgarda nie mieli dzieci, choć podobno bardzo się o to starali. Chodziło przecież o następcę, który zapewniłby ciągłość dynastii. Księstwo miało zostać w rodzinie, dlatego tak bardzo potrzebny był męski potomek.
Dodatkowo brak następcy pod znakiem zapytania stawiał widoki na przyłączenie Pomorza do Wielkopolski.
To właśnie brak dzieci był powodem końca miłości i decyzji o zamordowaniu księżniczki, żeby Przemysł II mógł mieć kolejną żonę.
Ludgarda zmarła między 11 a 15 grudnia 1283 roku w Gnieźnie. Miała wtedy zaledwie 23 lata. Od ślubu z Przemysłem II minęło dziesięć lat, z czego podobno tylko pierwsze były szczęśliwe. Końcowy okres spędzili w separacji. Jej niezawiniona bezpłodność stała się przyczyną jej śmierci.
Błagała o życie
Podobno Przemysł II wydał polecenie zamordowania żony swojemu służącemu. Wysłał morderców, a sam opłakiwał Ludgardę. To wydarzenie zrekonstruował Jan Długosz w Rocznikach:
„(...) ponieważ jednak była bezpłodna, podejrzewano go, że z powodu bezpłodności i z pragnienia męskiego potomka i następcy, nasłał pewne osoby dla jej uśmiercenia. Podejrzenia zwiększało jeszcze pominięcie milczeniem zemsty i bezkarność, jaką się cieszyli sprawcy niegodziwej zbrodni”.
Długosz pisał też o tym, że Ludgarda prosiła swojego męża, żeby nie odbierał jej życia. Ten jednak owładnięty był chęcią posiadania potomka i nie zważał na rozpacz i błagania żony. Wysłał do niej do Gniezna najbardziej zaufanych ludzi. Sam wyjechał do Dłuska niedaleko Pyzdr, żeby odsunąć od siebie podejrzenia. Wrócił dopiero na pogrzeb małżonki, 15 grudnia w katedrze gnieźnieńskiej.
Nie wiadomo, jak było naprawdę, bo twierdzą też, że Ludgarda umarła z przyczyn naturalnych. Jednak ludowe pieśni, podania, legendy i baśnie mówią o złym Przemyśle II, który zamordował żonę dla swoich ambicji i władzy. Ona biedna przez wieki nie może znaleźć spokoju i wraca do swojego zamku na Wzgórze Przemysła w Poznaniu, żeby przypomnieć ludziom, co złego zrobił jej mąż. Podobno zaczęła ukazywać się niedługo po swojej śmierci i rzuciła klątwę na Przemysła.
Klątwa Ludgardy
Ten został napadnięty i zamordowany w Rogoźnie przez margrabiów brandenburskich, ale historia mówi też o tym, że rody wielkopolskie chciały się go pozbyć. Co ciekawe, zanim zginął, miał dwie żony. Ryksę szwedzką i Małgorzatę brandenburską. Pierwsza z nich dała mu jedną córkę. Druga nie zdążyła, gdyż Przemysł II został zamordowany w Rogoźnie. Jak powiadają ludowe bajania – brak syna i przedwczesna śmierć księcia były karą za zamordowanie Ludgardy.
„Okrutna i tak nagła śmierć spotkała króla polskiego Przemysła z powodu zabójstwa, jakiego się dopuścił na swojej pierwszej żonie Lukerdzie (że Bóg podobnie pomścił występek), którą wymieniony król kazał zgładzić, czy to żywiąc wobec niej jakieś podejrzenie, czy też, jak podają inni, zbrzydziwszy ją sobie z powodu hańby bezpłodności” – pisał w swojej kronice Jan Długosz.
Dama w czerni w Farze
Jak już jesteśmy na Starym Mieście, to warto zajrzeć do Fary. Usiądźcie cicho z tyłu. Niesamowite wnętrze i klimat. Można się tam wyciszyć, nabrać dystansu i poznać historię tego wspaniałego miejsca.
Ozdobą kościoła są organy wykonane w latach 1872–1876 przez słynnego niemieckiego organmistrza Friedricha Ladegasta.
– Kosztowały one 24 tysiące marek, z czego połowę przekazała anonimowa, tajemnicza starsza dama. Ofiarowując tak znaczną kwotę, owa niewiasta miała sobie zażyczyć, by jej nazwisko pozostało nieznane – fragment książki Jerzego Sobczaka „Duchy i zjawy wielkopolskie”.
W latach 2000–2001 przeprowadzono gruntowną renowację cennego instrumentu. W tamtym czasie po raz pierwszy dama w czerni ukazała się w poznańskiej Farze.

To opowieść organmistrza z Fary:
„Pewnej listopadowej nocy w 2000 roku widział ją organmistrz farny. Nagrywano wówczas płytę z utworami organowymi dla Radia Merkury. Wszystkie światła były pogaszone, pozamykałem drzwi na klucz. [...] Stałem przy organach. Na schodach do nich prowadzących panowały egipskie ciemności. Za dnia jest tam trudno wdrapać się starszym osobom, a co dopiero nocą. Nagle, jakby znikąd, pojawiła się starsza, ubrana na czarno kobieta. Nogi się pode mną ugięły. Wrażenie było niesamowite. Pokazałem jej tylko, że ma być cicho. Stanęła sztywno z boku. Była bardzo stara. Przygarbiona, trzęsąca się, wspierała się na lasce. Gdy nagranie się zakończyło, podszedłem do niej i zapytałem, co tutaj robi. „Przyszłam do fary” – powiedziała. Dała sprowadzić się na dół. Chciałem ją nawet odprowadzić do domu, ale nie chciała, powiedziała, że mieszka niedaleko. Potem nagle jakby zniknęła. Była 1.00 w nocy…
Po paru dniach opowiadałem o tym wydarzeniu pani, która bardzo często grywała w farze na organach… Schodziliśmy po krętych schodach z chóru. Było po 23.00. Patrzyła na mnie z lekkim niedowierzaniem. – Gdyby powiedział to ktoś inny, nie uwierzyłabym – powiedziała. Nagle zza zakrętu schodów wyszła ta sama kobieta. Kolana nam zadrżały. Pytałem potem księży, czy nie znają takiej kobiety w swojej parafii. Nikt nie wiedział o kogo chodzi.”
Być może dama pojawiła się, bo jej organy były remontowane i chciała się przyjrzeć pracom i czy instrumentowi ofiarowanemu przez nią Poznaniowi nic nie grozi.
Takich ciekawych opowieści jest w naszej historii wiele, bo kobiety były, są i będą motorem napędowym naszego świata.