Witamy w kwietniu! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Doba to za mało

22.03.2021 17:34:11

Podziel się

W wieku 18 lat dołączyła do poznańskiego oddziału fundacji Greenpeace, bo już wtedy wiedziała, co jest dla Niej ważne i czym chce się w życiu zajmować. O tym, jak bardzo pasja motywuje do działania i jak można uczynić z niej cel swojego życia, że ważni są przyjaciele i rodzina, którzy wspierają i pchają do przodu. O tym, że uśmiech może być lekiem, a im wyżej i niebezpieczniej, tym ciekawiej – rozmawiamy z Wiolą Smul, zwaną także @smiling_fiolka.

ROZMAWIA: Karolina Michalak
ZDJĘCIA: SŁAWOMIR BRANDT, MAX ZIELIŃSKI @max_zielinski

W Polsce jesteś kojarzona jako obrończyni Puszczy Białowieskiej, która – wisząc na linach nad paszczą harwestera – sprzeciwiała się wycince lasu. Dla świata zasłynęłaś wspinając się na najwyższy budynek Europy, londyński The Shard. To najbardziej znane akcje, choć masz ich na swoim koncie znacznie więcej. Skąd pomysł na taką formę protestu?

Smiling Fiolka: Wybrałam tę formę wypowiedzi ponieważ najlepiej się w niej czuje, dzięki niej temat trafia do szerokiego grona odbiorców a ja czuję realny wpływ na otaczającą mnie rzeczywistość.

Dlaczego przystąpiłaś do Greenpeace? 

Już jako nastolatka, podczas wakacji, starałam się znaleźć dla siebie zajęcie i dorabiać, by móc realizować swoje pasje. W ostatniej klasie liceum znalazłam ogłoszenie na stanowisko foundrisera w fundacji. Dzięki tej letniej pracy poznałam specyfikę działania, aż w końcu dołączyłam jako aktywistka.

Gdy byłam w liceum, miał miejsce pierwszy duży protest w Dolinie Rospudy. Podpisałam się wtedy pod petycją przeciwko budowie obwodnicy i na znak solidarności nosiłam zieloną wstążkę. Wcześniej nie sądziłam, że mogę protestować i w ten sposób wyrażać poglądy, ale wówczas byłam pod dużym wrażeniem i poczułam, że aby coś zmienić, trzeba działać i ja też mogę stać się częścią tej zmiany. Dlatego, gdy tylko nadarzyła się sposobność wstąpienia w szeregi Greenpeace, to zasiliłam tę organizację. 

A jak zaczęła się twoja przygoda ze wspinaczką?

Jednym z etapów wprowadzających do pracy, był cykl szkoleń, a jednym z elementów tej edukacji były filmy relacjonujące działania Greenpeace na rzecz środowiska. Któryś z filmów pokazywał akcje wspinaczkowe. Wtedy właśnie pomyślałam – wow, chciałabym to robić – wspinać się. A że moje wartości, zamiłowanie do przyrody i szacunek dla naszej planety, pokrywają się w 100% z działaniami podejmowanymi przez fundację, a jedną z form ich realizacji jest wspinanie się, to weszłam w to całą sobą. Zaczęłam się wspinać ze względów ideologicznych i jednocześnie z pasji do sportu. Na pierwszym roku studiów zapisałam się na sekcję, gdzie poznałam bouldering, a później zaczęłam interesować się innymi technikami wspinaczkowymi. Trenuję do dziś w mieście i podczas terenowych wypadów. Z jednej strony są to zajęcia z instruktorem, który dba o rozwój techniczny, a drugą formą doskonalenia jest nagrywanie treningów indywidualnych. Wtedy na miejscu i w domu analizuję, co zrobiłam dobrze, co źle, co muszę poprawić. Ścianka wspinaczkowa jest też moją formą resetu. Przy pełnym skupieniu na ćwiczeniach, zapominam o bieżących sprawach.


fot. @smiling_fiolka w BLOK HAUS Poznań

Skąd u ciebie taka odpowiedzialność za naszą planetę?

To jest wartość, którą wyniosłam z domu rodzinnego. Jako dziecko dużo czasu spędzałam na świeżym powietrzu. W weekendy z rodzicami wyjeżdżaliśmy do lasu, braliśmy namiot i biwakowaliśmy. Bardzo lubiłam ten czas na łonie natury. Duży wpływ, miała na mnie także książka o wielorybach, którą czytałam jako dziewczynka. Na ostatniej stronie tej książki było zdjęcie rozczłonkowanego wieloryba i opisy, do czego używamy jego poszczególnych części, a także informacja, jak człowiek przyczynił się do zmniejszenia populacji tego gatunku. Wtedy pierwszy raz poczułam gniew na ludzi, na to jak się zachowujemy.

A sport? 

Od dziecka byłam osobą, która lubiła dużo robić i wszędzie było mnie pełno. Chodziłam do klasy sportowej, w której trenowałam koszykówkę. Przez 10 lat uprawiam ten sport: trzy treningi w tygodniu, dodatkowo mecze wyjazdowe, w weekend rozgrywki, a w środy grałam w lidze. Po liceum zaczęłam swoją intensywną przygodę ze wspinaczką.

Która trwa do dziś?

Tak, ale w różnej formie. Kontuzje są naturalnym następstwem uprawiania dyscyplin sportowych – nie uniknęłam tego. W wyniku jednej z nich na kilka lat zrezygnowałam z treningów na ściance, jednak nigdy nie odpuściłam tej formy aktywności, tylko skierowałam ją na inny nośnik. Skupiłam się wówczas na wspinaczce industrialnej. Z grupą znajomych szukaliśmy miejsc z tak zwanym dostępem linowym, by eksplorować je i ćwiczyć swoje umiejętności. Były to wyjazdy w kamieniołomy, na opuszczone mosty, dźwigi… 

A co z bezpieczeństwem, gdy wisisz na linie kilkadziesiąt metrów nad ziemią? 

W naszych działaniach ważne jest bezpieczeństwo i troska o drugiego człowieka. Musimy ufać sobie, a to zaufanie budowane jest m.in. poprzez nasze kompetencje i zaangażowanie w proces ich podnoszenia. Muszę wiedzieć, że jeśli coś mi się stanie, to mój partner lub partnerka będą potrafili na to zareagować. Dlatego dużo rozmawiamy ze sobą i zawsze przed działaniem przygotowujemy scenariusz na wypadek, jakby coś miało się stać. Cały czas staram się doskonalić i przynajmniej raz w roku biorę udział w różnego rodzaju kursach, w tym także tych dotyczących ratownictwa.

Jak dbasz o kondycję fizyczną?

Aktualnie chodzę na ściankę trzy razy w tygodniu, staram się dwa razy w tygodniu biegać i do tego w niedzielę morsować. Odbyłam szkolenie wysokogórskie i lawinowe w Tatrach, by móc bezpiecznie poruszać się po górach. Nurkuję, a latem zainteresowałam się slacklineem (spacer po taśmie rozwieszonej i napiętej między dwoma punktami), który jest też uzupełnieniem treningu wspinaczkowego, ponieważ świetnie działa na mięśnie głębokie. 

No, tak. Teraz wszyscy morsują (uśmiech). 

Przygodę z morsowaniem zaczęłam 9 lat temu, a od tego roku zaczęłam zgłębiać metodę Wima Hofa. Trafiłam na szkolenie, dzięki któremu zmieniłam technikę. Dotychczas zimnej kąpieli zażywałam w butach neoprenowych i rękawiczkach, trzymając ręce w górze. Teraz wchodzę bez butów, zanurzam się po szyję z rękoma w wodzie. Na tym szkoleniu dowiedziałam się, jak działa nasz organizm, jak właściwie pracować z oddechem i zimnem, a w konsekwencji zwiększyć wydolność i odporność. Przy aktywnościach takich jak zimne kąpiele, liczy się skupienie na oddechu – głęboki wdech i bardzo powolny wydech. Jeśli jesteś uważna, twój oddech jest wolny i głęboki, a to sprawia, że naczynia krwionośne otwierają się, a nasz mózg dostaje sygnał, że wszystko jest w porządku. W tej metodzie ważna jest nie długość, a systematyczność – krócej, ale częściej, np. codziennie, na chwilkę i z biegiem czasu wydłużać pobyt w wodzie. W organizmie zachodzą zmiany ze względu na ekspozycję na zimno, a ja jestem zmarzlakiem i chciałabym się pozbyć tego uczucia. Widzę już efekty. Nie zakładam już podwójnej warstwy odzieży i nie przykrywam się kocem (uśmiech). To jest cudowne doświadczenie, jak łatwo można przekraczać swoje granice.

Ze swojej pasji uczyniłaś źródło utrzymania. Zawodowo zajmujesz się alpinizmem przemysłowym. Większość fachowców to jednak panowie. Jak radzisz sobie w tym męskim świecie?

Przez kilka lat po studiach prowadziłam firmę, która zajmowała się pracami wysokościowymi. Z czasem przybywało zleceń, pracowników i spraw papierkowych. Na początku przynosiła mi dużą satysfakcję, bo ze swojej pasji uczyniłam pracę. Natomiast w pewnym momencie stałam się pracodawczynią i musiałam skupić się też na kwestiach formalnych i organizacyjnych, co odciągało mnie od fizycznej pracy, która tak mnie kręciła. Coraz mniej było fanu z bycia na linach, a zaczęło się prowadzenie firmy. Zrezygnowałam więc. I dziś jestem wolną strzelczynią. A wracając do pytania o męski świat, to na przestrzeni 12 lat, odkąd zawodowo zajmuję się pracą na linie, nastąpił duży postęp. Gdy zaczynałam i wykonywałam telefon do potencjalnego pracodawcy, pierwsze co słyszałam to, czy dzwonię w imieniu swojego męża albo czy jestem czyjąś sekretarką. Na głos kobiecy i potwierdzenie tego, że dzwonię w swojej sprawie, słyszałam, że ta praca nie jest dla mnie. Ciężko było się przebić i przekonać do moich kwalifikacji, ale w momencie, kiedy udało mi się już porozmawiać i powiedzieć, jakie mam doświadczenie, na jakim sprzęcie i jakimi technikami pracuję, to z pewnym niedowierzaniem, ale zapraszali mnie na dzień próbny, po którym zostawałam na dłużej. 

Co cię motywuje?

Nie muszę szukać zbytnio motywacji, ponieważ wszystko, co robię, sprawia mi przyjemność i jest wynikiem moich zainteresowań. Ale oczywiście zdarza się, że mam gorszy dzień i wtedy z odsieczą przychodzi mój partner. Który mówi „przypomnij sobie, ile frajdy sprawia ci ścianka, i jaka jesteś szczęśliwa, gdy już tam jesteś”.