Najnowszy numer SUKCESU już dostępny 🌞 Sukces po poznańsku to najpopularniejszy magazyn lifestylowy o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Gwiazdkę z nieba mi dasz?

Podziel się

Końcówka listopada i niemalże cały grudzień to czas, w którym słowo „prezenty” odmieniamy przez wszystkie przypadki, a postępy w świątecznych zakupach dominują większość prowadzonych przez nas rozmów. Coraz częściej jednak zamiast osławionej bożonarodzeniowej magii i radości czujemy presję – w końcu od lat karmieni jesteśmy idealną i cukierkową wizją świąt, gdzie wszystkie prezenty są magiczne, zachwycające, perfekcyjne i… zawsze trafione. Jak w przedświątecznym zamieszaniu odnaleźć równowagę, by upominki dla najbliższych były dla nas przyjemnością i sposobem na wyrażanie miłości, a nie wiązały się z presją i przykrym obowiązkiem? Odpowiedzi na to pytanie szukamy wspólnie z psycholożką, panią doktor Beatą Rajbą.

 

 

ROZMAWIA: Martyna Pietrzak-Sikorska

ZDJĘCIA: Adobe Stock, archiwum prywatne

 

 

Pani doktor, zacznijmy od samego początku: jaką rolę w naszym życiu społecznym odgrywa dawanie prezentów?

Beata Rajba: Z punktu widzenia psychologii ewolucyjnej jest to przede wszystkim forma budowania i pielęgnowania więzi, a dla niektórych osób obdarowywanie innych może stać się wręcz główną formą wyrażania uczuć i emocji. Nasz gatunek wyewoluował w środowisku, gdzie jednostka bez grupy nie była w stanie ani przeżyć, ani się rozmnożyć. Poniekąd właśnie z tego powodu, bez względu na wiek i narodowość, ludzie wręczają sobie prezenty – żeby budować i zacieśniać relacje. Jest to też kulturowo uwarunkowany zwyczaj pozwalający odwdzięczyć się (a tym samym pozbyć długu wdzięczności, przywrócić symetrię relacji) lub zaskarbić sobie wdzięczność drugiej strony. Wreszcie jest to po prostu sposób wyrażenia, jak bardzo lubimy, kochamy lub cenimy drugą osobę – to podejście zdecydowanie dominuje w przedświątecznym czasie, kiedy to szukamy podarunków, które uszczęśliwią naszych bliskich.

Myślę, że ten aspekt uszczęśliwiania innych gra tu kluczową rolę, zwłaszcza, że sporo osób przyznaje, że woli wręczać prezenty, niż samemu je otrzymywać. Z czego to wynika?

Tu pojawia się ciekawa rzecz – przyjmowanie prezentów często wiąże się z pewnym stresem i dyskomfortem wynikającym z niekoniecznie chcianego poczucia wdzięczności, z przymusu odwzajemnienia, albo z niepewnością, czy nasz prezent jest „równy” temu, jaki otrzymaliśmy. Wręczanie prezentów nie powoduje tego efektu. Badania neurobiologiczne pokazują, że obdarowywanie innych obniża poziom stresu i aktywuje w naszym mózgu układ nagrody. Co ciekawe, dzieje się to już u bardzo małych dzieci, co wskazuje, że mechanizm ten może być wrodzony.

 

 

A czy obdarowywanie innych pozwala nam samym na kreowanie własnego obrazu?

Dokładnie tak, choć nie tylko. Obdarowując innych, możemy widzieć siebie jako dobrego, szlachetnego, miłego, uprzejmego, zaangażowanego, kochającego, troskliwego człowieka. Takiego, który pamięta o danej osobie, chce sprawić jej radość, angażuje się. Czy jest to w jakimś stopniu egoistyczne? Odrobinę, choć nie powiedziałabym, że wiąże się to z tym „złym” egoizmem. Jeżeli prezent wręczany jest szczerze i bezinteresownie, to obdarowana osoba czuje się widziana i ważna, a my zyskujemy poczucie silniejszych więzi oraz bliższych i bezpieczniejszych relacji.

Proszę powiedzieć, co sprawia, że wręczanie upominków przynosi nam tak wielką radość? Czy to błysk w oku i uśmiech na twarzy obdarowanej osoby? A może to coś, co kryje się w nas samych?

 

Faktycznie, dawanie prezentów uszczęśliwia nas, co więcej – sprawia, że czujemy mocniejszą i głębszą więź z osobą obdarowaną. Psychologowie nazywają to efektem zaangażowania – gdy wkładamy w coś dużo wysiłku, zaangażowania, środków i czasu, to daną rzecz czy czynność postrzegamy jako cenniejszą i ważniejszą, bo przecież sporo zasobów w nią zainwestowaliśmy. Stąd też rosnąca w ostatnim czasie popularność prezentów wykonywanych własnoręcznie, np. zrobionej na drutach czapki, samodzielnie upieczonych pierniczków czy też ofiarowanie bliskim osobom przeżyć i wspomnień.

Tak na przekór wszechobecnym zachętom do ciągłych zakupów?

Dokładnie tak. W świecie, w którym wszystko można kupić, własnoręcznie zrobiony prezent to sposób powiedzenia: „jesteś dla mnie bardzo ważny”, „zależy mi na Tobie”. To poświęcenie swojego czasu i zasobów po to, by sprawić radość drugiej osobie.

Pamiętam, że gdy byłam małą dziewczynką, podarowałam mojemu tacie na święta misia, którego sama uszyłam ze skarpet. I choć walory estetyczne maskotki pozostawiały wiele do życzenia, to pamiętam, że tacie prezent bardzo się podobał.

I z pewnością tata schował misia do szuflady i ma go do dzisiaj (śmiech). Pani osobista historia doskonale obrazuje pewną istotną w tej kwestii zależność: do otrzymywania takich prezentów i ich docenienia trzeba dojrzeć. Pół żartem, pół serio: nie polecam obdarowywania własnoręcznie wykonanymi prezentami dzieci czy nastolatków, dla których relacje są (a przynajmniej powinny być) czymś, co się po prostu ma, zaś obiekt pożądania stanowią przedmioty widziane na witrynach sklepów, w reklamach czy u kolegów (śmiech).

W naszej społecznej świadomości mocno zakorzeniło się podejście, że prezenty doskonale podkreślają wyjątkowość pewnych okazji – dlatego tak chętnie obdarowujemy się nimi przy okazji świąt. Mam jednak wrażenie, że na przestrzeni lat wraz ze zmianą pokoleniową zmienia się również stosunek do prezentów.

W tej kwestii faktycznie widać sporą różnicę. Badania pokazują, że styl kupowania prezentów i ogólnie rzecz biorąc – zakupów – w przypadku Zetek i Millenialsów jest trochę inny niż u starszych pokoleń. Przedstawiciele pokoleń X i Y oraz Baby Boomers bardzo często zawieszeni są w ciągłym konflikcie między chęcią zaoszczędzenia a chęcią podarowania czegoś wyjątkowego, czego oni sami nie mieli. Wynika to z tła polityczno-społecznego, w którym te starsze pokolenia żyły – w czasach swojej młodości nie miały dostępu do dużej ilości towarów, a spore grono z nich pamięta czasy, gdy pomarańcze na święta były towarem luksusowym. Dlatego właśnie często kupują drogie prezenty i święta celebrują „na bogato”, często w myśl zasady „zastaw się, a postaw się”. W ramach pewnego rodzaju rekompensaty za niedostatki z przeszłości.

A jak do kwestii prezentów podchodzą Millenialsi i Zetki?

Im młodszy obdarowujący, tym większa szansa, że prezent będzie wyjątkowy, ale w inny, powiedziałabym, niematerialny sposób. Z pewnością nie będzie to spektakularny zegarek czy zjawiskowy komplet biżuterii (śmiech). Millenialsi i Zetki dużą wagę przywiązują do indywidualizacji prezentów, zależy im na tym, by pasowały one do obdarowanej osoby. Może będzie to coś zrobionego samodzielnie (np. wydziergany na drutach szalik), może będzie to bon na spersonalizowane doświadczenie, np. lot paralotnią, skok ze spadochronem czy inny szalony, zindywidualizowany pomysł. Może będzie to zaproszenie na masaż do SPA, wyjście na koncert lub na spektakl do teatru. Jak już wspomniałam wcześniej, w wielu rodzinach starsze osoby doświadczyły niedostatku, więc starały się swoim dzieciom dać wszystko, co mogły. W efekcie młodzi mają wszystko, co potrzebne do wygodnego życia, a marzą o więziach, doświadczeniach i wspomnieniach. I tym samym chcą obdarowywać swoich bliskich.

Święta oprócz radości przynoszą też presję – również w kwestii prezentów. Czy dziś, w związku z mocną komercjalizacją tego czasu, utraciły one trochę ze swojej emocjonalnej wartości?

Myślę, że tak. Coraz częściej skupiamy się na tym, by „odhaczyć” wszystkie punkty na liście prezentów, kupujemy je mechanicznie, a oprócz tego niestety sporo osób uważa, że miarą udanych świąt są właśnie upominki. Kluczowe dla nas powinno być to, żeby wręczać je szczerze, a nie z poczucia przymusu, presji czy obowiązku. Wielu z moich pacjentów najbardziej w święta przeżywa nie niewygodne pytania czy kąśliwe uwagi, a lęk związany z tym, że znowu nie „trafią” w oczekiwania trudnych, a czasem wręcz toksycznych członków rodziny. Prezenty dawane w niezgodzie ze sobą, zbyt drogie lub ofiarowane komuś, na kogo jesteśmy źli, lub komuś, kogo nie darzymy sympatią, nie przynoszą wiele radości, za to wiążą się z silnym stresem. A tego, jak wiemy, lepiej sobie oszczędzić – nie tylko w święta.