Witamy w kwietniu! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Jestem pielęgniarką i jestem z tego dumna

10.05.2022 11:45:55

Podziel się

Jedna chciała być pszczelarzem, druga – policjantką. Dziś nie wyobrażają sobie życia bez pielęgniarstwa i swoich pacjentów. Anna Majewska-Gruszka i Julianna Gruszka, mama i córka, codziennie zakładają fartuchy i – jak mówią zgodnie – zaczynają służbę. Ich praca to misja, to odwaga, to wybór, który z czasem stał się sposobem na życie. I chociaż w pracy są zupełnie różne, bo inne są ich specjalizacje, to razem stanowią duet doskonały, pełen empatii i wrażliwości na drugiego człowieka. Nigdy nie usłyszałam od nich, że są zmęczone. 12 maja przypada Międzynarodowy Dzień Pielęgniarek i Pielęgniarzy, bez których już nikt nie wyobraża sobie codzienności.

ROZMAWIA: Joanna Małecka
ZDJĘCIA: Sławomir Brandt

Skąd u Ciebie zainteresowanie pielęgniarstwem?
Ania Majewska-Gruszka: Oj, to muszę cofnąć się o jakieś 40 lat, czyli do szkoły podstawowej. Odkąd pamiętam, chciałam być pszczelarzem, po tacie. Tatuś miał dużą pasiekę pszczół, w której się wychowywałam. Wyobraź sobie, że rok spędziłam w technikum rolniczym, ale zrozumiałam, że to nie dla mnie. Zmieniłam szkołę na liceum medyczne. Poszukiwałam swojego miejsca na ziemi, swojej drogi.

Dlaczego medyczne?
Pomagam, odkąd pamiętam. Zresztą lubię pomagać. Pielęgniarstwo to nic innego, jak pomoc drugiemu człowiekowi. Poza tym, wiedziałam, że ten zawód będzie zawsze potrzebny i że będę mogła zawsze znaleźć pracę, gdziekolwiek będę chciała mieszkać, pod warunkiem, że będę w tym dobra. A tak w ogóle, to mieszkałam naprzeciwko szpitala wojskowego w Wałczu, gdzie pracowali moi znajomi. Praca w służbie zdrowia była zawsze blisko mnie.

A rodzice?
Rodzice byli pedagogami. Oboje uczyli w wałeckich szkołach. Ten kierunek też rozważałam, ale ostatecznie padło na biały kitel (śmiech). Dziś wiem, że pielęgniarstwo to moja wielka pasja, zwłaszcza pielęgniarstwo rodzinne.

Pamiętasz czas spędzony w liceum medycznym?
Oczywiście. Miałam mocno pod górkę (śmiech). Serio, codziennie szłam pod górkę (śmiech). Uczyłam się w Trzciance. Moja przyjaciółka Iwona pomagała mi przetrwać i przejść przez najtrudniejsze momenty. Nawet w trzeciej klasie zastanawiałam się, czy nie zrezygnować ze szkoły.

Było tak trudno?
Nie, ja zawsze lubiłam śpiewać, występować. Byłam takim trochę kolorowym ptakiem tamtych czasów. Startowałam w różnych konkursach wokalnych, recytatorskich. Znalazłam się nawet wysoko w eliminacjach do konkursu w Opolu, ale odpadłam na dalszym etapie. Dziś myślę, że dobrze się stało. Skończyłam liceum medyczne, dostałam dyplom, otrzymałam prawo do wykonywania zawodu.

I trafiłaś do szpitala MSWiA w Poznaniu.
Tak. Widzisz, Ty to mnie jednak trochę znasz (śmiech). 1 sierpnia 1989 roku zaczęłam dyżur ranny na oddziale dermatologii z moją ukochaną, niestety nieżyjącą już Zytą. Była to doskonała pielęgniarka dermatologiczna, która wprowadzała mnie do zawodu. Przepłakałam przez Nią pierwsze dwa miesiące.

Taka była wymagająca?
Tak. Dziś wiem, że było to bardzo potrzebne. Zyta była taką moją oddziałową mamą. Pracowałyśmy razem 10 lat. Była też moją opiekunką i kasą zapomogowo-pożyczkową (śmiech).

Dlaczego dermatologia?
W sumie teraz do końca już nie wiem, dlaczego właśnie taką decyzję podjęłam. Kiedy zaczynałam pracę w szpitalu, na każdym oddziale były wakaty i mogłam wybrać miejsce, które najbardziej mi odpowiada. Dermatologia nie wymagała takiej odwagi, jak praca na intensywnej terapii czy na oddziałach neonatologii. To jest ogromne wyzwanie i trzeba mieć w sobie wielką odwagę, by tam pracować. Ja zwyczajnie nie miałam jej wtedy i tyle. Z czasem rozkochałam się w dermatologii, do której do dzisiaj mam słabość.

Do dermatologii czy do męża, którego poznałaś właśnie tam?
Do obu (śmiech). Faktycznie, mój mąż był moim pacjentem. Pamiętam, jak się poznaliśmy. Wróciłam wtedy z turnusu rehabilitacyjnego z Natalką, chorującą na porażenie mózgowe, którą się opiekowałam. Pamiętam, że byłam pięknie opalona, wypoczęta, pełna wrażeń. Opowiadałam na oddziale, jak wspaniała jest hipoterapia i jakie jesteśmy szczęśliwe. Nagle podszedł do mnie mężczyzna i mówi, że go boli palec. Zapytałam: Pan jest policjantem? Odpowiedział, że tak. – Jak mam się czuć bezpiecznie, skoro Pana boli palec? – zapytałam. Roześmiał się. Na końcu usłyszałam, że jestem bardzo dobrą pielęgniarką, ale wredną (śmiech). No i zostałam Jego żoną.

Czy poza mężem pamiętasz swoich pacjentów?
Pamiętam, bo dermatologia była oddziałem, na którym pacjenci leżeli dość długo. Przez ten czas zżywaliśmy się ze sobą. Organizowałam turnieje remibrydża dla pacjentów, żeby aż tak nie dłużył im się pobyt w szpitalu. W wolnych chwilach wpadałam do świetlicy oddziałowej zobaczyć jak im idą zmagania. Było tyle śmiechu… Dziś nasz oddział już niestety nie istnieje. Potem urodziłam córkę Juliannę, tu oto siedzącą, i nie mogłam już wrócić do szpitala, do pracy zmianowej, z powodów rodzinnych. Zaproponowano mi pracę w gabinecie lekarza rodzinnego niedaleko domu. Długo się nie zastanawiałam. Przyszłam i zostałam w duecie z dr Lilianą. Popatrz, minęły 24 lata, a my nadal razem. Polubiłam to miejsce, mam swoich pacjentów – tych małych i dużych, wszystkich znam.

Wiem, że „Twoje” dzieci, a więc mali pacjenci, nie boją się przyjść do Ciebie na szczepienie.
To prawda. Tak właśnie o nich mówimy – „nasze dzieci”.

Jak to możliwe?
Trzeba traktować dzieci poważnie. Trzeba uświadamiać, oswajać i edukować. Moi mali pacjenci wyrażają zgodę na szczepienie. Oczywiście mowa o tych 6, 10, 14 czy 18-latkach. Długo rozmawiamy. Czasami się stroją przychodząc do mnie, traktując ten dzień jak święto. Bardzo to doceniam. Przy okazji edukujemy też rodziców. I to jest fantastyczne.

Tęsknisz za pacjentami, którzy odeszli?
Może tęsknota to zbyt duże słowo, ale na pewno o nich myślę. Kiedy dowiadujemy się, że nasz pacjent odchodzi, opisujemy kartotekę, chowamy do archiwum w systemie komputerowym. Nie wykasowujemy numerów telefonów tych osób. Tak długo jak o nich pamiętamy, tak długo w nas żyją.

Dlaczego pielęgniarstwo ma sens?
Bo pomaganie ma sens, bo to jest piękny zawód. Po tylu latach pracy mogę Ci śmiało powiedzieć, że moje marzenia o byciu aktorką ziściły się w codziennej pracy. W przypadku niektórych pacjentów trzeba potrafić nałożyć maskę. I czasami wejść w rolę. I mnie się to udaje.

Twoja córka Julianna też jest pielęgniarką.
Jestem z niej szalenie dumna. Zresztą z obu córek jestem dumna, z Zofii i Julki. Julka ma wielką odwagę, zresztą sama Ci pewnie powie.

Intensywna terapia?
Julianna Gruszka: Pracuję na oddziałach intensywnej opieki medycznej w dwóch poznańskich szpitalach. Jestem zadowolona z tego kim jestem. Lubię mój zawód. Od pierwszego dnia, kiedy otrzymałam prawo do wykonywania zawodu, poszłam na ten właśnie oddział. Wiedziałam, że to jest miejsce, w którym chcę pracować, zdobyć specjalizację z pielęgniarstwa. Myślę, że to się nie zmieni.

Jak wygląda oddział, na którym pracujesz?
W szpitalu mamy Zespół Wczesnego Reagowania. Chłopaki robią kawał dobrej roboty. Sprawdzają wyniki badań, chodzą na konsultacje do pacjentów, przewożą ich na oddział. Jeśli pacjent przyjeżdża do nas na OIOM z innego szpitala, musimy o niego zadbać: umyć, przygotować wkłucia, podłączyć leki i sprawdzać, czy wszystko jest w porządku. Są pacjenci, którzy przyjeżdżają do nas na skutek zatrzymania krążenia. ZWR intubuje pacjenta, podłączamy go do respiratora i monitorujemy. Najgorsze przyjęcia mamy z SOR-u. Są to pacjenci w różnym wieku i stanie. Zdarza się, że prowadzimy reanimację i intubację już na korytarzu czy w windzie. Można powiedzieć, że każdy z nas ma wyrobione ręce, bo to ciężka, fizyczna praca. Pamiętam swoje pierwsze przekazanie pacjenta do przeszczepu narządów. Chłopak miał 21 lat. Do dziś mam go przed oczami.

Jest coś takiego jak oswojenie się ze śmiercią pacjenta?
My nie zżywamy się z pacjentami. Na naszym oddziale są osoby nieprzytomne. Bardziej zżywamy się z ich rodzinami. Teraz, kiedy wróciły odwiedziny, nasza praca jest trudniejsza niż w pandemii. Często obserwujemy tragedię tych ludzi, niektórzy mdleją, inni płaczą. Nie dociera do nich, że stan pacjenta jest ciężki, a może zwyczajnie nie chcą tak myśleć. Dla nich ich bliscy śpią.

Twój narzeczony też pracuje w szpitalu. W domu rozmawiacie o pracy?
Tak, pracujemy na tym samym oddziale, większość rozmów zaczyna się od stolca (śmiech). Podobnie jest na oddziale. Najczęściej tę kwestię poruszamy przy obiedzie. Tak jest w domach medyków. W naszym szpitalu OIOM ma 32 stanowiska i jest chyba największym w Poznaniu. Wiesz, co jest najsmutniejsze na tym oddziale?

Co?
To, że często rodziny oddają swoich bliskich do szpitala przed świętami, przed wakacjami. Stan tych pacjentów często się pogarsza. Czy z żalu? Nie wiem. A my co możemy zrobić? Nakarmić pacjenta, pielęgnować i być świadkiem, jak człowiek odchodzi… To jest najgorsze w tej pracy.

Czy zdecydowałaś się na pielęgniarstwo obserwując pracę mamy?
Absolutnie nie. Chciałam być policjantką, ale tata się nie zgodził (śmiech). Myślałam o liceum o profilu policyjnym, ale tata chciał, żebym skończyła ogólniak i wtedy zdecydowała, co chcę w życiu robić. Wyobraź sobie, że skończyłam liceum o profilu biologiczno-chemicznym i wciąż chciałam być policjantką. Kiedy tata zasugerował mi pielęgniarstwo uznałam, że to nie dla mnie i że wolałabym pracować w wydziale kryminalnym policji i tam się spełniać. To jest taki męski zawód, a do takiego zawsze mnie ciągnęło. Ostatecznie złożyłam dokumenty na pielęgniarstwo i ratownictwo medyczne. Dostałam się na oba kierunki i poprosiłam o pomoc w wyborze… rodziców. Wypisaliśmy wszystkie za i przeciw i wyszło, że jednak lepiej studiować pielęgniarstwo. Już na pierwszym roku studiów pracowałam w szpitalu jako sanitariuszka. Zaczynałam na oddziale kardiologii i kardiologii interwencyjnej. Na sali intensywnego nadzoru zrozumiałam, że to jest moje miejsce na ziemi.

Nie żałujesz, że nie zostałaś policjantką?
Teraz nie. Kto wie, czy jeszcze kiedyś nie spróbuję (śmiech).

Wiecie co? Słucham Was i jest coś, co Was łączy. Obie nie chciałyście zostać pielęgniarkami (śmiech).
Ania Majewska-Gruszka: No właśnie. I to jest ciekawe. Tak jak w wielu kwestiach jesteśmy dziś bardzo podobne do siebie, to jeśli chodzi o zawód jesteśmy totalnie inne. Ja nie wyobrażam sobie nie rozmawiać z pacjentem, a Julka zupełnie odwrotnie. Obie szanujemy swoje wybory i się wspieramy.
Julianna Gruszka: Ale obie jesteśmy z siebie bardzo dumne jako pielęgniarki i jako kobiety. Kocham Cię, mamo.
Anna Majewska-Gruszka: Ja Ciebie też, mój skarbie.