Każdego dnia jest Dzień Dziecka
Są na mapie Poznania miejsca magiczne, po przekroczeniu progu których znajdujemy się w innym świecie, niczym w Narnii. Jednym z nich jest księgarnia „Z Bajki”, gdzie każda historia zabiera dzieci i ich opiekunów do krainy wyobraźni, mądrości i kreatywności. O książkach, ich roli w życiu dzieci, ale też dorosłych, rozmawiam z Panią Krystyną Adamczak, księgarką, animatorką i miłośniczką literatury dziecięcej.

Rozmawia: Anna Gidaszewska Zdjęcia: Archiwum prywatne i Anna Gidaszewska
Pani Krystyno, skąd wziął się pomysł na prowadzenie księgarni?
Krystyna Adamczak: Z miłości do książek i dzieci. Nikt nie rodzi się czytelnikiem – czytelnika trzeba w dziecku obudzić. Ogromną rolę do spełnienia ma: dom, środowisko, szkoła, biblioteka, ale też księgarnia. Przyjęcie, z jakim dziecko spotkało się w księgarni, zdecyduje o tym, czy zostanie włączone do rodziny ludzi miłujących książki. Wszak wszystko, czego doświadczamy w dzieciństwie, zapisuje się w nas dużymi literami. Dlatego całą naszą uwagę skupiamy na najmłodszych gościach. Organizujemy też warsztaty dla rodziców i nauczycieli, aby wesprzeć ich w rozwoju – pokazać, jak ważne jest czytanie dzieciom od maleńkości. Jakie to ma kapitalne znaczenie dla ich rozwoju intelektualnego i emocjonalnego. Dzieciństwo naszych dzieci trwa bardzo krótko, a musi im wystarczyć na całe długie życie.
Jak to się właściwie zaczęło – nie od strony idei, ale od strony… pierwszych kroków?
Nie zaczynałam z wielkim rozmachem. Byłam na piątym roku studiów, miałam do dyspozycji tylko moje stypendium. Kupiłam trzy kartony książek z hurtowni Bibuła na Wierzbięcicach i swoim starym 18-letnim volkswagenem zawiozłam je do Puszczykowa.
W dni, gdy nie miałam zajęć na uczelni, rozstawiałam stoliczek i sprzedawałam książki. Nocami wszystkie czytałam, żeby móc opowiadać o każdej z nich. Pewnej soboty przystanęła przy stoisku dystyngowana dama. Przysłuchiwała się moim rekomendacjom w milczeniu. Po dłuższej chwili spojrzała na mnie i powiedziała: „Co pani tutaj robi? Pani powinna mieć księgarnię w najlepszym miejscu w Poznaniu”. To zdanie mnie zatrzymało. Pan ze stoiska obok zawtórował jej: „Od dawna pani mówiłem, żeby pojechać na osiedle Kosmonautów – tam wszystkim handlują!”.
Pojechałam i ja.
To był zupełnie inny świat, gwar jak na arabskim targu. Uznałam, że nie są to warunki na spotkanie z książką i czytelnikiem, które wymaga pewnej intymności. Rozejrzałam się wokół, po drugiej stronie ulicy dostrzegłam plac przed barem Charków. Zajechałam tam i rozłożyłam stolik z książkami.
Byłam ubrana w kombinezon safari i kapelusz korkowy. Obok stał stary charakterystyczny samochód. Ludzie przyszli, bo byli ciekawi. Ponoć wyglądałam jak kadr z filmu „Pożegnanie z Afryką”. Sprzedałam wszystkie książki! Co do jednej!
Byłam szczęśliwa i dumna. Następnego dnia kupiłam kolejne kartony książek i przyjeżdżałam tam każdego dnia. Nawet wtedy, gdy obroniłam pracę magisterską. O jedenastej już stałam na straganie. Często zabierałam ze sobą synka, który był dla mnie dodatkowym motywatorem. Poczułam, że umiem, że chcę to robić!
Jesienią wynajęłam od dyrektora Domu Kultury „Bajka” witrynę, szeroką na metr, długą na 4 metry. To była pierwsza księgarnia „z Bajki”. Na wiosnę odważyłam się na 30 metrów galerii. Potem podnajęłam 70 metrów – całą galerię. W 2000 roku wynajęłam zdewastowane pomieszczenie po szklarni, które w kilka tygodni przygotowałam na otwarcie drugiej księgarni. Bardzo się spieszyłam, bo to był początek grudnia. Najlepszy czas na sprzedaż książek.
Kiedy przy podpisywaniu umowy powiedziałam kierownikowi osiedla, że zamierzam otworzyć na święta, on rzekł: „Chyba na Wielkanoc”. On dobrze wiedział, jak ten lokal był zdewastowany i jak długo czekał na najemcę.
Tutaj za drzwiami starej szafy powstała Narnia, tutaj miałam niezależną przestrzeń do działań artystycznych – rozwinęłam skrzydła. Robię to, co lubię. Wiem, że to ma wyższy sens. I wiem, że to jest właśnie to.

Jakie książki czytała mała Krysia? Kto wprowadził Panią w świat literatury?
Pamiętam jesienno-zimowe wieczory: siedzieliśmy przy piecu, jabłka suszyły się na piecu kaflowym, mróz iskrzył, a mama czytała nam powieści: Orzeszkowej, Prusa, Dołęgi-Mostowicza, Konopnickiej. Kiedy wzruszenie odbierało jej głos, książkę przejmowała starsza siostra. To one zaszczepiły we mnie miłość do czytania. Latem nie było na to czasu – wtedy pracowało się w polu. Ale zimą książki były naszym oknem na świat.
A pierwsza książka, która szczególnie zapadła Pani w pamięć?
Bez wątpienia „W pustyni i w puszczy”. Staś Tarkowski był moim bohaterem – imponował mi. Czułam, że jestem nim! Kiedy dziś patrzę wstecz, widzę, jak wiele decyzji podejmowałam „w jego butach” – nie czekałam, aż ktoś się mną zaopiekuje. Sama podejmowałam odważne decyzje, wyzwania – działałam! Pippi Langstrumpf była moją kolejną idolką – optymistyczna, niepokorna, zabawna, łamiąca konwenanse, zadająca odważnie pytania.
„Opowieści z Narnii” przeczytałam dopiero wtedy, gdy mój syn miał sześć lat. I to właśnie ta książka pomogła mi zrozumieć, czym naprawdę są baśnie – jak dają dziecku siłę, odwagę, poczucie mocy. To baśń przemienia dziecko w bohatera.
Pamiętam wakacje z tą książką. Dwa potężne tomy w przekładzie Andrzeja Polkowskiego – książka magiczna. W hołdzie dla niej zbudowałam w księgarni narnijskie drzwi. Dosłownie i w przenośni. Wszak baśnie mają kapitalne znaczenie dla rozwoju dziecka. To one wyposażają dziecko w siłę, w mądrość, w moc. Budują kompas moralny na całe życie. C.S. Lewis o tym wiedział i pięknie to zobrazował. Gdy Zuzanna, Łucja, Piotr i Edmund przeszli przez drzwi starej szafy, przeżyli metamorfozę. Wszystko to, co ich tam spotkało, obudziło w nich uśpione cechy, których istnienia nawet nie podejrzewali. I takie właśnie ma znaczenie baśń czytana w dzieciństwie – przemienia dziecko w bohatera. Wchodzi ono do Narnii w swoich dziecięcych trzewiczkach, a wychodzi w butach rycerza, władcy, potężnego, mądrego szlachetnego człowieka. C.S. Lewis dokonał niezwykłej rzeczy. To jest dla mnie ciągle ważna książka, tak jak była dla Andrzeja Polkowskiego, tłumacza tytułu, który czytał ją wielokroć. Teraz i ja czytam ją wnukom.

Wszystkie te postacie – Staś, Pippi, bohaterowie Narnii – są bardzo przedsiębiorczy. Czy ta energia przełożyła się na Pani późniejsze decyzje, również zawodowe?
Absolutnie tak. Właścicielka kameralnej księgarni to: artystka, menadżerka, księgowa, czytelniczka i edukatorka w jednej osobie. Wieczorem płacę faktury, a rano przemieniam się w postać literacką i bawię się z dziećmi. To, co robię, ma sens. Daje mi ogromną satysfakcję.
Przed chwilą zakończyły się warsztaty dla najmłodszych. Jak wygląda praca z dziećmi w księgarni?
Robię to od 34 lat. Kolejne pokolenia przychodzą do mnie na zajęcia. Kluczowe jest to, by czytanie kojarzyło się z radością, zabawą, przyjemnością. Zanim dziecko samodzielnie rozszyfruje kod literowy, musi wiedzieć, że książka to coś wspaniałego, że warto na nią czekać. Dlatego na warsztatach mamy dużo ruchu, muzyki, zabaw paluszkowych, tańca. W każdą sobotę o 11:00 zapraszam rodziny na otwarte spotkania. Często w zabawie uczestniczą całe rodziny – mama, tata, babcia, starsze rodzeństwo. Dziecko widzi, że książka to wspólna przygoda. Wybieram teksty piękne, mądre, napisane dobrą polszczyzną i bliskie współczesności.
Mamy też dużo warsztatów zorganizowanych w dni powszednie dla grup przedszkolnych albo wczesnoszkolnych, czasem starszych dzieci. Dużo spotkań z pisarzami. Dobrze przygotowane i przeprowadzone spotkanie jest lokomotywą dla książki. Autor może pociągnąć za sobą rzesze czytelników. Właśnie przygotowuję cykl spotkań z Martinem Widmarkiem – autorem cyklu detektywistycznego o Lassem i Mai. Mogę już zapowiedzieć, że 9 września odbędzie się otwarte spotkanie w Domu Kultury „Słońce”, a 11 września dwa spotkania od rana w „Bajce” na Wichrowym Wzgórzu.
Zapowiadam też wakacyjne warsztaty literackie z Pippi, Panem Kleksem i w Hogwarcie. Każdy tydzień za przewodem innego bohatera w scenerii Domu z Bajki na ul. Widłakowej.
Mamy tam przestrzeń domu, ogrodu i lasu, aby robić naprawdę ważne rzeczy. Więcej informacji na Facebooku księgarni.
Planujemy jeszcze we wrześniu spotkania z Ewą Woydyłło, Anną Dymną, Wojciechem Bonowiczem.
Gdyby miała Pani opowiedzieć historię życia księgarza – co byłoby najważniejsze?
To życie pełne sensu. Książka jest jak lustro – oświetla nas, konfrontuje z nami samymi. Gdy spotykamy się z bohaterem literackim, spotykamy się z własnym „ja”. Książka pozwala nam się zatrzymać, przeczytać coś drugi raz, wrócić do tego po latach. A nade wszystko – te spotkania odbywają się w ciszy. Karmiącej ciszy.

Krystyna Adamczak – księgarka od 34 lat i opowiadaczka bajek, prowadzi księgarnię „Z Bajki”, gdzie zaraża pasją do literatury kolejne pokolenia czytelników.