Multimedalista wciąż głodny sukcesów
Maciej Lepiato, wybitna postać światowego skoku wzwyż, w tym roku sięgnął po brązowy medal na Igrzyskach Paraolimpijskich w Paryżu. To czwarte igrzyska z rzędu, z których przywozi krążek. W Londynie i w Rio zdobywał złoto, w Tokio brąz. Jest pięciokrotnym mistrzem świata i rekordzistą globu. Poznaniak, był po raz drugi chorążym reprezentacji Polski i nie mówi koniec. Marzy o zakończeniu kariery i medalu w Los Angeles w 2028 roku w swoje 40. urodziny.

ROZMAWIA: Juliusz Podolski
ZDJĘCIA: Archiwum prywatne
Paryż stał się przełomem, jeśli chodzi o pokazanie światu sportowemu i nie tylko, że inkluzja jest faktem. Otwarcie igrzysk w mieście, niepełnosprawni na scenie, maskotka z protezą, wolontariusze niosący nazwy państw, to także osoby niepełnosprawne. To wszystko uświadomiło nam, że świat jest jeden dla wszystkich, a sport tylko integruje.
Maciej Lepiato: Brytyjski kanał Chanel 4, który robi publiczne także kampanie paraolimpijskie, parę lat temu przygotował taką pod nazwą Super Heroes, przedstawiając nas, sportowców z niepełnosprawnościami, jako osoby niesamowite, superbohaterów. Mnie się to bardzo nie podobało. Pokazujmy i mówmy o tym sporcie bez zbytniej przesady. Mamy jeden sport w Polsce i na świecie. Nie przesadzajmy w żadną ze stron. Warto tym bardziej podkreślić nowatorski pomysł Francuzów wyjścia z uroczystością otwarcia poza stadion wprost do ludzi. Było to inne podejście, mając na uwadze szczególnie pandemiczne warunki w Tokio, gdzie wszystko odbywało się bez udziału publiczności. A w Paryżu, w centrum miasta, blisko ludzi. Już w momencie, kiedy byliśmy ustawiani do wejścia na ten plac, to w ogrodzonych alejkach za płotem stały tłumy ludzi świadomych tego, gdzie są, po co przyszli i jaka to jest impreza. Czuło się szczerość, entuzjazm i oczekiwanie na wielkie zawody. Atmosfera z otwarcia przeniosła się na areny sportowe, gdzie licznie gromadzili się kibice, tworzący swoim dopingiem widowisko dużego formatu.
Wiele osób oglądających zawody w telewizji i sukcesy reprezentantów Polski przeżywało niespodziewane dla nich emocje.
Nie raz uczestniczyłem w dyskusjach, czy pokazywać zawody paraolimpijskie. Stacje telewizyjne, w tym telewizja publiczna, twierdzą, że tego nikt nie będzie oglądał. Kibice, jeżeli są w telewizji transmisje z dużych imprez sportowych i widzą Polaka na starcie z orzełkiem na piersi, zostają, oglądają i wciągają się w ich przebieg. Wiem, że wielu ludzi przelatując pilotem po kanałach, kiedy widzieli igrzyska paraolimpijskie, zatrzymywali się i zostawali, oglądając sukcesy i medale, a także rywalizację. Kiedy słyszę, że my jako Telewizja Polska nie będziemy wykupować praw do Igrzysk Paraolimpijskich, bo nie będzie widzów i że jest to nieestetyczne, to mi ręce opadają. Pytam się, a gdzie misyjność telewizji publicznej?
Mówi się o klątwie chorążego na igrzyskach olimpijskich. Pan temu zaprzeczył, zdobywając medal i w Tokio, i w Paryżu.
Pierwszym, który zaprzeczył temu przesądowi, był Rafał Wilk. Wywalczył on trzecie w karierze złoto igrzysk paraolimpijskich w Rio de Janeiro w jeździe indywidualnej na czas w handbikeu, a był chorążym na uroczystości otwarcia igrzysk. Należy zatem uznać, że tę klątwę wówczas zdjął. Poważnie nigdy nie byłem przesądny, nie wierzę w gusła. Biorąc zaś sprawę na wesoło, to przytoczę słowa mojej mamy polonistki: „kto wierzy w gusła, temu… pupa uschła”!
Mam Pan wiele medali mistrzostwa świata i igrzysk olimpijskich. Czy jest taki krążek, który jest dla Pana najcenniejszy, a może każdy ma swoją historię?
Z perspektywy czasu, wszystkich kontuzji i wydarzeń w karierze i życiu poza sportem zauważam długi okres ten najlepszy jakościowo, złote medale, rekordy świata, w którym tak naprawdę ich nie doceniałem. Zawsze chciałem więcej, wyżej, lepiej. Jeśli chodzi o konkretne medale, to na pewno dwa olimpijskie złota z Londynu i Rio de Janeiro poparte rekordami świata. Były to dwa bardzo różne złota. To w Londynie w 2012 roku było w debiucie olimpijskim, a znowu w Rio w 2016 roku miałem chyba najlepszą formę, skoczyłem 2,19 m z olbrzymim zapasem, bijąc rekord świata. W pierwszym przypadku radość debiutanta, a w drugim euforia z jakości i osiągniętego wyniku. Teraz każdy medal po kontuzji z 2019 roku, kiedy zerwałem ścięgno Achillesa. Musiałem wyzerować wszystkie wyniki, rekordy i zacząć wszystko od nowa. Był to tak poważny uraz, po którym wielu sportowców nie wraca do startów, a ja wróciłem i zdobywam medale. To już nie są te wyniki co poprzednio, skaczę ok. 10 centymetrów niżej, ale jest to wciąż poziom dający szansę na pudło.
Co jest cenniejsze, zdobycie kolejnego medalu czy pobicie rekordu świata?
Trudne pytanie. Kiedyś ekscytowały mnie rekordy świata, kiedy byłem w tym piku przed kontuzją. W tym momencie, po kontuzji, póki co rekord jest poza zasięgiem, każdy medal jest dla mnie ważniejszy. Jeżeli wygrywamy i bijemy rekord świata, to start pięknie się uzupełnia, powodując, że pamięta się go na całe życie. Pamiętać także będą kibice i historia…

Kiedy w 2012 roku zmieniła się ustawa o sporcie, pojawił się zapis, że chcąc otrzymywać stypendium, trzeba medal zdobyć w gronie minimum 12 zawodników z ośmiu krajów. Przepis ten nie dotyczył rekordu świata i mogłem cieszyć się gratyfikacjami finansowymi. To mnie ratowało, bo u nas w sporcie paraolimpijskim organizatorzy imprez ograniczają odgórnie liczbę startujących, chociażby ze względu na logistykę. Dawało to zwykle siedmiu czy ośmiu zawodników w danej konkurencji. Mało kto więc spełniał to ministerialne kryterium. My z tym walczyliśmy i walczymy od ponad 10 lat. Wygrałem sprawę w Naczelnym Sądzie Administracyjnym z Ministerstwem Sportu. Udowodniłem, że ta ustawa jest krzywdząca, niesprawiedliwa dla naszego środowiska. Mamy precedens i brak dalszego ciągu. Po igrzyskach byliśmy na spotkaniu z Panem Premierem i Ministrem Sportu, powiedzieli, że nie mieli pojęcia o tym zapisie i dostaliśmy zapewnienie, że ten zapis zostanie usunięty i wszyscy medaliści otrzymają pełne stypendium, co by mi się zdarzyło po raz pierwszy w życiu.
Jakie są kolejne Pana wyzwania sportowe, czy będziemy trzymać kciuki za kolejny medal igrzysk, tym razem w LA?
Zdecydowanie tak! Dużo się teraz dzieje wokół mnie, dużo zmian i to tych na plus. Wszystko to pobudza do tego, że czuję siłę do jeszcze kolejnych wyzwań, do dyscypliny i ciężkich treningów. Mimo 36 lat, a w przyszłym roku 20 lat w zawodowym sporcie, więc chcę jeszcze więcej wykrzesać ognia. Podejmuję rękawicę i przygotowywać się będę do Los Angeles w 2028 roku. Najważniejsze będzie niewątpliwie zdrowie. Kiedyś sobie założyłem w marzeniach, że chciałbym zakończyć karierę sportową w 2028 roku w LA z medalem. Wtedy będę mógł jako 40-latek przejść na emeryturę olimpijską i zamknąć wszystko ładną klamrą.
Bardzo mocno podkreśla Pan znaczenie rodziny w karierze, ale także w powrocie do startów po ciężkiej kontuzji, która mogła nawet doprowadzić do zakończenia kariery.
Wsparcie rodziny dla osoby uprawiającej sport jest niezwykle istotne. Kibic w telewizji widzi już tylko celebrację, emocje w rywalizacji. My do tych najważniejszych zawodów w sezonie przygotowujemy się przez cały rok. Są to wyjazdy na zgrupowania, rozłąka z rodziną, dlatego jej wsparcie i zrozumienie jest najważniejsze w tej całej zabawie. Doceniam bardzo mocno i podkreślam znaczenie najbliższych w moim sportowym życiu.
Jak Maciej Lepiato spędza wolne chwile, kiedy nie trenuje?
W tym roku spędziłem mnóstwo czasu na grzybach. Absolutnie rekordowe zbiory mi się trafiły zarówno ilościowo, jak i jakościowo. Ani jeden grzybek się nie zmarnował: marynowane w słoikach, większość ususzona, rozdane po rodzinie i znajomych oraz zjedzone w jajecznicy lub śmietanie z koperkiem. Trafiały mi się prawie same prawdziwki. Na zgrupowaniach w wolnym czasie gram w jakąś grę komputerową na laptopie albo układam puzzle. Każdy medalista z Paryża otrzymał od Lego prezent, Katedrę Notre Dame do ułożenia z 4 tysięcy elementów. Pierwszy raz tak duże lego układałem. Miałem mnóstwo frajdy i chyba odkryłem nową pasję.