Witamy w LIPCU! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury e-wydania najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Muzyczna Wilczyca

08.02.2023 14:10:21

Podziel się

Do Poznania trafiła przypadkiem ponad 20 lat temu. Teraz to właśnie stąd wyrusza na koncerty i warsztaty, które prowadzi w całej Polsce. To w Poznaniu siedzibę ma też jej firma zajmująca się szyciem strojów kąpielowych dla kobiet, które pracują nad akceptacją swojego ciała. Do tego nie przestaje śpiewać ani zachwycać. W ubiegłym roku wygrała show „Twoja Twarz Brzmi Znajomo”, a w tym roku planuje wypuszczenie trzech singli. Kasia Wilk kilka lat temu postanowiła być szczęśliwa… i jest.

ROZMAWIA: Anna Skoczek
ZDJĘCIA: @Tajo Photography

Wiesz, co? Nie jestem do końca poznanianką. Trafiłam tu zupełnie przypadkiem. Jestem z Dolnego Śląska z Małomic, które teraz już są dzielnicą Lubina.

Czyli bliżej było Ci do Wrocławia.
Zdecydowanie tak, ale nie było tam szkoły, która mnie wtedy interesowała. Aspirowałam do wydziału jazzu i muzyki rozrywkowej w Katowicach, ale w dniu egzaminu, do którego rzetelnie się przygotowywałam, okazało się, że zespół rockowy, z którym wtedy koncertowałam, może mieć koncert dokładnie tego samego dnia, wybrałam egzaminy. Było trochę jak w komedii romantycznej, bo siedziałam już w pociągu z biletem ze Ścinawy do Katowic… i spontanicznie wysiadłam z niego we Wrocławiu. Tam właśnie graliśmy. Wygrała miłość do koncertowania. Zostałam z otwartymi planami na życie i efektem motyla po spontanicznej decyzji. To właśnie wtedy przeprowadziłam się do Poznania. Poznań wydawał mi się przyjazny, do dziś mieszka w nim najstarsza siostra mamy, która wysyłała nam co roku pomarańcze na święta. To było coś (śmiech). W Poznaniu skorzystałam z naboru do Studium Piosenkarskiego, które oferowało kierunek „aktor scen muzycznych” oraz dostałam się na „kulturoznawstwo” na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza. Od zawsze ciągnęłam dwie szkoły, więc nie przerażały mnie dwa kierunki na raz.

A skąd u Ciebie ta miłość do muzyki?
Mama ma donośny piękny głos i pięknie śpiewa, mimo że nigdzie się tego nie uczyła. Natomiast mój tata dzięki mnie spełnił swoje marzenia o muzykowaniu. W domu śpiewał, grał na różnych instrumentach, ale nie mógł kontynuować nauki, kiedy był młody, ze względów finansowych. Ja od dziecka rokowałam na muzyczkę, więc wysłał mnie do Szkoły Muzycznej, bo od kiedy byłam małą dziewczynką, to śpiewałam do szamponów i szczotek. Wybór gitary jako instrumentu wiodącego również był przypadkiem, myślałam wtedy, że będę grać ballady rockowe, a nie klasykę. Mocno się zdziwiłam (śmiech).

Pamiętasz jeszcze chwyty? Potrafiłabyś dziś coś zagrać?
Przypomniałam sobie w pandemii. Kiedy już się wyciszyłam od koncertowania i życia w automatyzmach nawet tych muzycznych, po latach sięgnęłam znowu po gitarę, która w okresie uczelnianym była przykrym wspomnieniem. Potrzebowałam oczyszczenia i świadomego sięgnięcia po instrument. Wiem, że nie będę wirtuozem, ale w muzyce chodzi o kreatywność, a nie perfekcję.

Czyli sama potrafiłabyś zrobić piosenkę od a do zet?
Tak, piszę swoje piosenki często od A do Z. Kiedyś pisałam za pomocą dyktafonu, potem nauczyłam się programów muzycznych, do których nagrywałam głos i instrumenty, a dziś? Każdy może napisać piosenkę za pomocą jednego guzika. Lepszą lub gorszą. Nie oceniam tego zbyt surowo, bo każdy gatunek muzyczny ma prawo być, a różnorodność pozwala nam wybierać i rozwijać się. Gdyby 25 lat temu te wszystkie narzędzia istniały i wiedziałabym tyle, co teraz, inaczej ułożyłabym sobie życie (śmiech). Teraz obserwuję młodzież i zachwycam się ich warsztatem i pewnością siebie. Oni najczęściej wiedzą, co chcą muzycznie powiedzieć, a nasze pokolenie mogłoby się od nich pouczyć. Prowadzę czasem warsztaty wokalne, ale nie jestem dobrym nauczycielem śpiewu.

Jak to?
Do przekazywania wiedzy trzeba mieć dar, a ja go nie mam, dodatkowo uważam, że nie trzeba wybitnie śpiewać, żeby dotykać najczulszych strun, muzyka to nigdy nie był wyścig, tylko ubieranie emocji w dźwięki i handel nimi. Skupiam się więc na motywowaniu, moim darem jest przekonywanie, że jest się wyjątkowym, zachęcaniu do pracy i skupianiu na marzeniach. Nawet sobie nie wyobrażasz, ilu ludzi nie wie, o czym marzy…

A jakie są Twoje marzenia?
Mam ich wiele (śmiech). Chciałabym prowadzić nieformalne hospicjum dla psów w domku nad jeziorem, blisko lasu. Zawsze wzruszały mnie starsze, porzucone psy, żyjące w schroniskach. One same już straciły nadzieję na miłość, a u ludzi wzbudzają strach przed nieznaną historią oraz częstymi wizytami u weterynarza, a nawet lęk przed śmiercią. Chciałabym ten domek nad jeziorem, no i ten las (śmiech). Póki co mieszkam w centrum Poznania, prowadzę otwarty dom, przewijają się ludzie, gram, śpiewam. Siłą rzeczy bywa u mnie głośno i gwarno, a to nie są dobre warunki dla psich staruszków.

W ten sposób powstają nowe kawałki? Kiedy będziemy mogli je usłyszeć?
Początek 2023 roku jest dobrym momentem na wypuszczenie pierwszego singla. W tym roku planuję opublikować w sumie trzy, które będą się ukazywać raz na 3-4 miesiące. Nie chciałam robić wszystkiego od razu, mimo że wiele osób mówiło mi, że mam teraz swoje 5 minut po programie „Twoja Twarz Brzmi Znajomo” i powinnam działać szybko. Tylko ja już z takiego pędu i robienia rzeczy na wariackich papierach wyrosłam. Nie chcę się spieszyć ani niczego nikomu udowadniać.

Traktujesz muzykę i śpiewanie jako dodatek?
Traktuję to jak pasję i nieprawdopodobną szansę na regularne duchowe „unoszenie się”. Bycie znaną nigdy nie było dla mnie celem samym w sobie. Zawsze ciągnęło mnie tam, gdzie była muzyka, gdzie mogłam się sprawdzać i rozwijać, gdzie mogłam dawać ujście ambicjom.

No dobrze, ale robiłaś w życiu jeszcze zawodowo coś innego?
Nie (śmiech). Całe życie zawodowo śpiewam, piszę teksty… Chociaż nie traktuję tego jak pracę. Wiem, że pod względem emocjonalnym i fizycznym jest to bardzo trudny kawałek chleba. Mówimy tu o nienormowanym czasie pracy, nieprzespanych nocach, pracy w weekendy, święta… O regularnym mierzeniu się z opinią publiczną, niepewnością, oczekiwaniami, ambicjami, słońcem i deszczem w przenośni. W wielu dziedzinach zawodowych jest podobnie, ale nigdzie indziej nie handluje się emocjami tak jak tu.

Nie nabrałaś do tego dystansu?
Miałam 25 lat, żeby nabrać, nabrałam tylko wody w usta (śmiech). Pisanie bywa terapeutyczne, ale jeśli stale sięga się w głąb siebie, to pisanie kosztuje, a powstanie piosenki to zbiór setek decyzji, gdzie każda na siebie oddziałuje i każda jest wielką odpowiedzialnością. Jeśli na końcu tego procesu pojawia się hejt, niekonstruktywna krytyka, która dotyka bezpośrednio mnie, to z trudem się dystansuję.
Pandemia mi na to pozwoliła i wyciągnęła z pętli karcących myśli. Przypomniałam sobie, jaka jestem i co lubię i dopóki muzykowanie daje mi wyjątkowe doznania, to warto się z nim przyjaźnić. To jest m.in. to, co powtarzam młodym ludziom na warsztatach.

Dlatego w ostatnich latach trochę się wycofałaś?
Tak, widziałam w tym, co robię, więcej minusów niż plusów. Nie porzuciłam muzyki, bo tylko ona pozwalała mi się utrzymywać, ale brałam udział głównie w projektach, które pozwalały mi się rozwijać, m.in. w koncertach symfonicznych z Adamem Sztabą. Tych projektów było sporo, a ponieważ były niekomercyjne, nie było wokół nich medialnego zainteresowania. Działały za to znakomicie w niszy. Udział w programie „Twoja Twarz Brzmi Znajomo” potraktowałam natomiast stricte rozrywkowo. Dobrze się tam bawiłam i dobrze na tym wyszłam (śmiech).

A jak w to wszystko wpisuje się Twoja firma IceWolf i szycie strojów kąpielowych dla morsów?
To nie jest dla mnie całkowicie drugi biegun, bo wychowałam się przy maszynie. Moje stroje sceniczne również są mojego projektu i wykonania. Lubię robótki ręczne, relaksują mnie, a projektowanie to bardzo kreatywne zajęcie, znam się na konstrukcjach, modowych trickach, stosuję je od lat i wykorzystuję je w projektowaniu strojów, które mają spełniać swoje konkretne zadania. Mam z tego przyjemność i dzięki temu wymyślam i produkuję, mówiąc nieskromnie, naprawdę ładne stroje kąpielowe (śmiech).

Sama idea powstała w wyniku własnych potrzeb. Miałam moment, w którym nie akceptowałam swojego ciała. Nie chcąc rezygnować z przyjemności, jakimi są sport, kąpiele wodne, słoneczne czy morsowanie, z którym lubię się od wielu lat, poszukałam rozwiązania dla siebie, które sprawiło, że poczułam się pewnie. To był bakcyl, żeby zacząć tworzyć nietuzinkowe stroje na każdą sylwetkę, w każdym rozmiarze i spełniać nawet najbardziej niestandardowe życzenia dotyczące strojów. Moim głównym celem jest dodanie pewności siebie kobietom, które uważają, że wystąpienie w stroju kąpielowym jest największym sprawdzianem akceptacji swojego ciała. Robię wszystko, żeby to strój służył ciału, nie odwrotnie. Myślę krojem, modelującymi tipami, wzorami w trendach i funkcjonalnością. Najczęściej piękne stroje przeznaczone są dla modelek, o innych ciałach się nie myśli. Dlatego jestem ja i mój IceWolf. Początkowo to był tylko projekt do morsowania, dziś tworzę stroje i akcesoria na zimę i lato. Niedługo zaprojektuję kostiumy dla aktywnych osób niepełnosprawnych, które pływają i chcą zabezpieczyć się przed słońcem. Wyposażam stroje w indywidualne rozwiązania, a to wszystko ręcznie i w duchu zrównoważonego handlu. Jestem z siebie dumna (śmiech).

Mówisz o kompleksach, a wychodzisz na scenę, gdzie ogląda Cię tysiąc osób, i się nie wstydzisz.
Wstydzę się, ale jest w tym pewien dualizm, lubię być niewidzialna i widzialna. Moje wyjście na scenę okupione jest dużym stresem. Najpierw drżę ze strachu, a po wyjściu drży scena (śmiech). Obwiniam za to dopaminę i serotoninę, ale w takich chwilach miło jest myśleć o sobie dobrze i czuć się dobrze. Najczęściej jednak po powrocie do domu znów chcę być sama, dyskretna, cicha i skupiać się na założonych celach.

To na czym się teraz skupiasz?
Najbardziej skupiam się na moim najmłodszym dziecku, czyli misji i filozofii IceWolf. Chce stworzyć społeczność kobiet, które mogą być dla siebie wsparciem w zakresie akceptacji siebie, swojego ciała, wykluczeń, dyskryminacji. Chcę, żeby moja marka była synonimem czegoś więcej niż jedynie produktu modowego. Nie aspiruję do sprzedaży w setkach czy tysiącach, nie zależy mi na nowych rzeczach, wolę jezioro, las i szczęśliwego psiego staruszka (śmiech). Chcę, żeby moje teksty, muzyka i moje stroje pozostawiły po sobie coś energetycznie wartościowego, co zostanie na dłużej. W tym roku wydam trzy single, więc skupiam się nad ich oprawą, a w tzw. międzyczasie daję koncerty. W marcu zapraszam na benefis Krzesimira Dębskiego, gdzie występuję wraz z Mietkiem Szcześniakiem w Poznaniu.

Czyli można mieć strój kąpielowy uszyty własnoręcznie przez Kasię Wilk?
Tak!

A śpiewasz przy tym?
Pewnie! Słyszę zewsząd „cicho”! Być może dlatego, że mam sporą moc w głosie (śmiech). Bywa, że przypomina mi się jakaś fraza i wyrywa mi się w publicznych miejscach. Taki uroki „odrealnienia” artystycznej natury.