Najnowszy numer SUKCESU już dostępny 🌞 Sukces po poznańsku to najpopularniejszy magazyn lifestylowy o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Nigdy nie żegnam się z bohaterami

Podziel się

Poznań staje się miastem coraz chętniej portretowanym w książkach, a jednym z miejsc, w których rozgrywają się akcje, są też tereny Międzynarodowych Targów Poznańskich. Do rąk czytelników trafiła powieść szpiegowska Macieja Brzezińskiego „Kontrwywiadowca”. Przenosimy się do Poznania w 1924 roku. Na Targu Poznańskim, który jest protoplastą MTP, ma zostać wystawiony aparat inżyniera Kazimierza Puchały, który wykrywa jednostki pływające z dużej odległości. Łakomy kąsek dla wojska, ale też dla wywiadów różnych państw. Inżynier wraz z aparatem zostaje porwany, a szpiedzy ruszają do akcji. W tej książce jest wszystko: klimat starego Poznania, podchody wywiadów, zbrodnia i policyjne śledztwo. Autor, Maciej Brzeziński to pasjonat historii i historii gastronomii. Ma już gotowe trzy kolejne książki, które powoli będą trafiać do księgarń.

TEKST: Elżbieta Podolska, ZDJĘCIA: Archiwum prywatne

 

W „Znaku czarnego orła” przenosimy się do XVI-wiecznego Poznania. W „Kontrwywiadowcy” odwiedzamy Poznań w 1924 roku. Spory skok w czasie, ale zawsze Poznań na pierwszym miejscu. Nie mogę nie zapytać – dlaczego Poznań i dlaczego ten rok?

Poznań jest moim miastem, dobrze się tu czuję, a ponadto interesuję się historią tego miasta. Prócz tego stolica Wielkopolski jest wciąż zbyt mało „eksploatowana” literacko. W czasie, kiedy podjąłem decyzję o napisaniu „Znaku czarnego orła”, autorów, którzy umieścili akcje swoich książek w Poznaniu, można było policzyć na palcach jednej ręki, teraz, na szczęście, jest ich więcej. Fabuła większości książek poznańskich autorów osadzona jest jednak w dwudziestym wieku lub współcześnie. Wcześniejsze epoki były wyraźnie zaniedbane. Postanowiłem zapełnić tę lukę i wybrałem drugą połowę XVI wieku jako miejsce akcji „Znaku czarnego orła”. Co zaś się tyczy roku 1924, to dłuższa historia. „Kontrwywiadowca” został napisany na konkurs z okazji stulecia Międzynarodowych Targów Poznańskich. Zdecydowałem, że umieszczę akcję w okresie międzywojennym i podczas wstępnego researchu padło na IV Targ Poznański z 1924 roku.

Czytając zapowiedzi, spodziewałam się, że będzie to książka pełna pościgów, niemal awanturnicza, a ona jest dużo spokojniejsza z klimacikiem tamtego okresu, jakby z nutką nostalgii. Lepsza niż myślałam. Nie korciło Pana, żeby wpleść strzelaniny, pościgi?

Oczywiście, że korciło, ale musiałem pamiętać, że to książka na konkurs, a ten z kolei rządził się swoimi prawami. Na pierwszym planie musiały być Targi. Doszedłem do wniosku, że lepiej będzie napisać spokojniejszy kryminał z wątkami szpiegowskimi i pokazać trochę Poznania z całym jego bogactwem.

 

Akcja dzieje się w różnych częściach miasta, ale dotyczy w dużej mierze Targu Poznańskiego bezpośredniego przodka Międzynarodowych Targów Poznańskich. Skąd pomysł, żeby właśnie w tym miejscu zawiązać akcję?

Jak już wspomniałem, książka była pisana na konkurs z okazji stulecia Międzynarodowych Targów Poznańskich, stąd ta lokalizacja. Ale Targi to przede wszystkim ciekawy obiekt z interesującą historią i warto było to pokazać. Pewnie niewielu poznaniaków zdaje sobie sprawę, że władze Łodzi usiłowały przejąć Targi, uznając, że przemysłowa stolica Polski bardziej nadaje się na organizację targów niż Poznań, ale na szczęście udało się zatrzymać je w stolicy Wielkopolski. Ponadto, pawilony targowe stoją na miejscu, w którym w 1911 roku władze pruskie zorganizowały tzw. Wystawę Wschodnioniemiecką, z jej głównym elementem, czyli Wieżą Górnośląską, umieszczoną na okładce „Kontrwywiadowcy”.

Mam takie wrażenie, że jeszcze spotkamy Leona Ratajczaka i Karola Sianeckiego?

Wszystko zależy od czytelników i wydawnictwa. Chętnie napisałbym jeszcze kilka książek z Sianeckim, a przede wszystkim z Ratajczakiem, bo bardzo polubiłem tego policjanta, choć zdaję sobie sprawę, że nie brak kryminałów, których akcja toczy się w międzywojennym Poznaniu. Mamy świetną serię z komisarzem Fischerem Ryszarda Ćwirleja, równie dobrą Piotra Bojarskiego z komisarzem Kaczmarkiem i Bohdana Głębockiego z detektywem Kaczmarkiem. Jak widać, nazwisko Kaczmarek było już zajęte, więc poczciwy komisarz Leon otrzymał nazwisko Ratajczak, także bardzo popularne w Poznaniu.

Obaj Panowie bardzo różni, ale sympatyczni i bardzo, ale to bardzo profesjonalni. Proszę zdradzić trochę ze swojego warsztatu pisarskiego. Jak nadawał im Pan najbardziej charakterystyczne cechy? Od razu Pan wiedział, jacy będą, czy może kształtowali się podczas pisania?

Dobrałem ich na zasadzie przeciwieństw. Między Sianeckim a Ratajczakiem nie ma może dużej różnicy wieku, ale poza tym różni ich niemal wszystko. Karol Sianecki wywodzi się z rodziny szlacheckiej z okolic Kalisza, leżącego wówczas w zaborze rosyjskim. Z własnej woli służył carskiej armii aż do rewolucji październikowej, ale pozostał polskim patriotą. Leon Ratajczak z kolei to poznaniak z dziada-pradziada, patriota lokalny, walczący podczas I wojny światowej w armii niemieckiej, ale z przymusu, nie dobrowolnie. Mieszka przy ulicy Wierzbięcice na Wildzie, czyli tam, gdzie dawniej mieszkała „arystokracja” robotnicza, drobni kupcy i urzędnicy, a nie prości robotnicy. Wartości mieszczańskie wraz z zamiłowaniem do pracy, porządku, solidności i oszczędności, tak charakterystyczne dla poznaniaków tamtej doby, Leon wyniósł z domu. Drugą stroną tego medalu była niechęć Ratajczaka do mieszkańców innych zaborów niż pruski, wyrażająca się w nazywaniu ich pogardliwie: „galonami”, „galileuszami” i „galicjokami”, co w tamtych czasach było, niestety, na porządku dziennym. Pamiętajmy jednak, że po wyzwoleniu Poznania i wyjeździe większości Niemców, miasto cierpiało na brak nauczycieli, urzędników, policjantów, inżynierów, a zwłaszcza kadr dla rodzącego się właśnie uniwersytetu. Sprowadzenie do Poznania odpowiednio wykwalifikowanych ludzi z innych części Polski było po prostu koniecznością. Niestety, wielu poznaniaków tego nie rozumiało. Odpowiadając na Pani pytanie, przystępując do pisania, miałem już gotowy obraz tej dwójki. Wiedziałem także, że mimo różnic, Sianecki i Ratajczak dadzą radę ze sobą współpracować, a nawet w końcu się zaprzyjaźnią.

 

Czy to książka tylko dla poznaniaków? Czy może dla tych, którzy chcą poznać miasto i mieszkańców? Część jest pisana po poznańskiemu. Dodaje to jeszcze smaczku tej historii.

Nie jest to książka wyłącznie dla poznaniaków. Liczę na to, że sięgną po nią również czytelnicy z innych regionów. Co do gwary, to była ona konieczna, aby poczuć atmosferę ówczesnego Poznania. Proszę zauważyć, że choć Ratajczak rozmawia ze swoimi podwładnymi po poznańsku, to przesłuchując podejrzanych i świadków, posługuje się najczystszą polszczyzną.

Napisał Pan, że dla Pana najpiękniejszą chwilą pisania jest postawienie sześciu liter na ostatniej stronie, ale przecież to pożegnanie z bohaterami, historią. Nie szkoda Panu kończyć tego spotkania? Nie przywiązuje się Pan do tej opowieści?

Kończąc kolejną książkę, czuję się jak maratończyk, który dotarł do mety. Podczas pisania często dopada mnie coś w rodzaju kryzysu czy zwątpienia, ale zawsze jakoś udaje mi się go pokonać i ukończyć książkę. Dlatego cieszę się, kiedy piszę KONIEC. Co do bohaterów, to nigdy się z nimi nie żegnam.

Z zapartym tchem czytałam ciekawostki i historie związane z Poznaniem. Tyle się dowiedziałam, od razu miałam ochotę wybrać się do cerkwi na Marcelińską, na poznańskie targi, a nawet zjeść w Grandzie na placu Wolności. Jak długo zajęło Panu przygotowanie tych materiałów do książki?

Historią Poznania zajmuję się od kilkunastu lat, znam więc większość literatury poświęconej dziejom tego miasta. Sam research zajmuje mi około dwóch miesięcy. W przypadku „Kontrwywiadowcy”, musiałem jeszcze zapoznać się z literaturą dotyczącą funkcjonowania kontrwywiadu wojskowego w II Rzeczypospolitej, na szczęście książek i artykułów z tej dziedziny nie brakuje. Moim „konikiem”, jeśli można tak powiedzieć, jest gastronomia. Skupiam się więc na tym, co oferowały ówczesne kawiarnie i restauracje, co jadano w domowym zaciszu w dni powszechne i od święta, a także jakimi trunkami się raczono. Zamiast więc napisać, że Sianecki z Ratajczakiem zjedli obiad w „Grandce” (Grand Café Restaurant – sławna niegdyś restauracja, znajdująca się w nieistniejącej już kamienicy przy placu Wolności), wolę napisać, co zjedli i wypili.

„Kontrwywiadowca” to kryminał szpiegowski, ale też taki cichy przewodnik po starym Poznaniu. Jaki jest klucz doboru miejsc akcji? Nawet dzisiaj można by zrobić trasę śladami postaci z książki.

Tak się złożyło, że większość obiektów występujących w książce, jak Prezydium Policji, Dowództwo Okręgu Korpusu (dawna siedziba pruskiego V Korpusu Armijnego) czy Wieża Górnośląska, już nie istnieją. Te budynki odgrywały ważną rolę w ówczesnym Poznaniu, więc siłą rzeczy pojawiły się w książce. W powieści występują także uchodźcy z Rosji, stąd na kartach „Kontrwywiadowcy” pojawiła się cerkiew przy ulicy Marcelińskiej, tym bardziej że w 1924 roku została właśnie poświęcona. Mieszkania bohaterów powieści zostały im „przydzielone” według ich statusu materialnego i pozycji społecznej, stąd inżynier Puchała mieszkał na Sołaczu, Sianecki na Łazarzu, a Ratajczak na Wildzie. Oczywiście, można zorganizować wycieczkę śladami bohaterów „Kontrwywiadowcy”, pamiętając jednak, że niektóre z wymienionych tam obiektów już nie istnieją.

Przez lata pisał Pan bloga „Poznańskie Historie”, a potem „Historie Wielkopolskie”. Mnóstwo ciekawostek i faktów mało znanych dotyczących miasta i regionu. Skąd taka historyczna pasja i taka miłość do stolicy Wielkopolski?

Do Poznania przyjechałem w 1999 roku na studia, a pochodzę z okolic Wrześni. Nie będę ukrywał, że nie od razu zainteresowałem się historią Poznania. Zaczęło się to na dobrą sprawę dopiero kilka lat później, a rozwinęło w pełni od założenia „Poznańskich Historii” w 2011 roku. Poznań to miasto o długiej i fascynującej historii, z której nie do końca zdają sobie sprawę nawet jego mieszkańcy. Może w stolicy Wielkopolski nie ma tak znanych i spektakularnych zabytków jak w Krakowie, Gdańsku czy Wrocławiu, ale i tu nie brak prawdziwych architektonicznych perełek. Historia miasta także obfituje w niezwykłe wydarzenia, nie mówiąc już o całej plejadzie wybitnych ludzi, związanych mniej lub bardziej ze stolicą Wielkopolski.

Ukochane Pana miejsca w Poznaniu tym dawnym i tym dzisiejszym?

Mam ich kilka, ale pewnie nie będę oryginalny, jeśli powiem, że to Śródka, Ostrów Tumski, Wzgórze Świętego Wojciecha z cmentarzem Zasłużonych Wielkopolan. Lubię też uliczki wokół Starego Rynku oraz plac Kolegiacki z przyległościami, zwłaszcza zaś ulicę Gołębią, moim zdaniem najpiękniejszą w Poznaniu. Jako miłośnik dziewiętnastego wieku, nie mogę nie zachwycać się kamienicami na Łazarzu i Jeżycach. Niezwykłym miejscem jest także ulica Garbary, gdzie mamy przegląd architektury poznańskiej ostatnich dwustu lat. W tych miejscach czuć atmosferę dawnego Poznania. Kocham też naturę, a że mieszkam na tak zwanym „Górnym Tarasie Rataj”, to uwielbiam spacery po lasach wzdłuż Cybiny i wokół sztucznych stawów, które tam powstały. To magiczne miejsca.

Będzie kolejna książka? Jaka? Kiedy znajdziemy ją w księgarniach?

Właściwie to mam już trzy gotowe książki, czekające na swoją kolej. Za kilka miesięcy powinien pojawić się na rynku wydawniczym mój kolejny kryminał retro pt. „Junkier”. Tym razem zabieram czytelników do Poznania w roku 1890, a jego głównym bohaterem jest komisarz kryminalny Gottfried Langer. Mam ogromną słabość do dziewiętnastego wieku, a zwłaszcza jego końcówki, zwanej, nie bez kozery, „belle epoque”. Muszę przyznać, że świetnie pisało mi się „Junkra”, więc niedawno skończyłem pisać kolejny kryminał z serii o Langerze, noszący roboczy tytuł „Ostatni akt”. Prócz tego, przygotowałem kontynuację „Znaku czarnego orła”, a właściwie kolejną powieść z cyklu o instygatorze Rafale Kotwiczu („Anielski kryształ”). Zdradzę Pani na koniec, że zamierzam zmierzyć się ze współczesnym kryminałem, ale jego akcja nie będzie toczyła się w Poznaniu, a w moich rodzinnych stronach.

Jakie są Pana ukochane książki? Czego szuka Pan w lekturach?

Czytam książki z różnych gatunków, a ostatnio nadrabiam wieloletnie zaległości w fantastyce. Przez wiele lat czytałem głównie klasykę, teraz sięgam częściej po literaturę popularną, zwłaszcza kryminały, powieści sensacyjne, thrillery, książki historyczne, obyczajowe, ale także horrory, no, i wspomnianą fantastykę. W lekturach szukam przede wszystkim ciekawych bohaterów, intrygującej tajemnicy i nieoczywistego zakończenia. Według mnie cechą dobrej książki niekoniecznie jest szybka akcja, ale musi mieć w sobie „to coś”.

Ma Pan czas na relaks?

Oczywiście, choć już dawno zapomniałem co to nuda. Najchętniej relaksuję się przy książkach, na spacerach z psem i przy dobrym serialu.