Pani od feminatywów
Martyna Zachorska jest twórczynią cyfrową, tłumaczką, doktorantką, a także autorką książki pt. „Żeńska końcówka języka”. Blisko 50 tysięcy osób śledzi jej instagramowy profil „Pani od feminatywów”, na którym przytacza ciekawostki związane z językiem inkluzywnym i różnorodnością. Jej misją jest możliwie najbardziej neutralne informowanie o świecie. Bez niepotrzebnego wywoływania kontrowersji, bez oceniania, bez zbędnej stronniczości.
ROZMAWIA: Dominika Job
ZDJĘCIE: Agnieszka Werecha-Osińska
Kto powinien przeczytać Pani książkę „Żeńska końcówka języka”?
Martyna F. Zachorska: Napisałam ją z myślą o osobach, które uwielbiają ciekawostki z zakresu języka, na temat rozwoju społeczeństwa, historii, zmian zachodzących w Polsce, feminizmu czy płci. Opisuję nietypowe sytuacje, jak np. historię scenarzystki serialu „Chirurdzy”, która za jedno słowo została wezwana na dywanik stacji ABC. Przyglądam się też temu, jak rozmawiają między sobą użytkownicy najciemniejszych zakątków internetu. Poruszam różne zagadnienia, dlatego każdy znajdzie tu coś dla siebie.
Czym zajmuje się Pani zawodowo?
Jestem doktorantką na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jestem też tłumaczką – mój pierwszy przekład literacki ma swoją premierę właśnie w tym roku. Jestem też twórczynią internetową – w mediach społecznościowych działam jako „Pani od feminatywów”, opowiadam o wydarzeniach w Polsce i na świecie, o historii, popkulturze, języku, prezentuję ciekawostki ze świata, a także ważne i wartościowe lektury. Staram się promować czytelnictwo, ponieważ sama uwielbiam czytać, jest to moja największa pasja.
Jaki content znajduje się na Pani Instagramie?
Profil „Pani od feminatywów” to przestrzeń, gdzie mogę dzielić się swoimi przemyśleniami. Czytam bardzo dużo książek i trafiam na wiele ciekawostek, o których chcę opowiedzieć. Moją misją jest możliwie najbardziej neutralne informowanie o świecie. Bez niepotrzebnego wywoływania kontrowersji, bez oceniania, bez zbędnej stronniczości. Dlatego zawsze podaję źródła, dane statystyczne, przekazuję rzetelne, wiarygodne informacje.
Dlaczego skupiła się Pani na feminatywach?
Zawsze miałam zacięcie pogromczyni mitów. W przestrzeni języka polskiego mamy ich wiele, a jednym z nich jest stwierdzenie, że feminatywy to neologizmy. Nie podchodzę do tego z perspektywy politycznej, ideologicznej. Temat ten interesuje mnie w odniesieniu do naszej kultury. Chciałam dowiedzieć się, co stoi za tą kontrowersją, zajadłością, którą wobec feminatywów niektórzy żywią.
Jest to o tyle zastanawiające, że feminatywy istniały przecież od zawsze.
Można powiedzieć, że feminatywy są starsze niż język polski, ponieważ były obecne już w języku prasłowiańskim, z którego polszczyzna się wywodzi. Oczywiście nie było ich tak dużo jak dziś, ponieważ przez setki lat kobiety pełniły podrzędną rolę w życiu publicznym i nie wykonywały wielu zawodów, które były zarezerwowane dla mężczyzn. Nie było kogo tymi formami określać. Dopiero kiedy kobiety wywalczyły dostęp do edukacji uniwersyteckiej, pojawiły się lekarki czy prawniczki. Również z powodu pierwszej wojny światowej wielu mężczyzn zabrakło, a na rynku pracy powstały wakaty, które musiały zostać zapełnione przez kobiety. Pojawiła się więc potrzeba ustalenia nowych nazw stanowisk. Była to absolutnie bezprecedensowa sytuacja, szeroko dyskutowana. Czytelnicy „Poradnika językowego” pisali wówczas do redakcji listy z pytaniem jak nazwać panią, która prowadzi tramwaj lub kobietę, która zasiada w sejmie – czy to będzie posłanka, posełka, posełkini czy poślica?
Ludzi nie korciło, by dodawać „pani” do męskich form i tworzyć formy, które dzisiaj nadal są popularne, jak np. „pani adwokat”?
Były też takie przypadki, natomiast w czasopismach językoznawczych przeważała zachęta do tworzenia feminatywów. Wręcz uważano za zdradę płci czy wprowadzenie w błąd, kiedy kobieta używała wobec siebie formy męskiej.
Z czego to wynika, że niektóre feminatywy nie mogą nam przejść przez gardło, brzmią dziwnie, śmiesznie, a czasem nawet trywialnie?
Nie jesteśmy jeszcze z nimi osłuchani. Z językiem jest trochę tak jak z muzyką – lubimy te piosenki, które już znamy. Czasami słyszymy nowy wyraz, neologizm np. w reklamie, powoli zaczyna wchodzić od użytku, staje się wszechobecny. Po jakimś czasie przyjmujemy to słowo jak swoje, właśnie dlatego, że jesteśmy nim otoczeni. Tak samo jest z feminatywami. Będą przychodzić naturalnie, im więcej będziemy ich słyszeć. Dlatego raczej nikt nie ma problemu ze słowem “dziennikarka”, które jest powszechnie używane. Natomiast „fotografka” już jest mniej popularnym wyrazem i niektórym nie chce „przejść przez gardło”.
Czy chirurżka na przykład…
Chirurgia to bardzo trudna specjalizacji i mało osób wykonuje ten zawód. Na pewno mamy mniej chirurżek niż chirurgów. Dlatego też nie jest to wyraz, którego używamy na co dzień, nie jesteśmy z nim osłuchani. Tutaj jeszcze dochodzi kwestia trudnej wymowy, aczkolwiek lubimy chwalić się, że nasz trudny język polski to supermoc, którą mamy, dlatego taka chirurżka nie powinna stanowić dla nas problemu (śmiech).
Zdarza się, że ktoś przedstawia Pani profesję w formie męskiej?
Nie przywiązuję do tego aż takiej wagi, gdy ktoś powie o mnie np. tłumacz. Jest to forma językowo poprawna, więc nie ma się co obrażać (śmiech). Bardzo chciałabym, żeby w naszym kraju nikt nikogo nie atakował za leksykalny wybór. Żeby nikt nie wyzywał i hejtował drugiej osoby za to, że użyła wobec siebie określenia profesorka czy pilotka. Oczywiście niewykluczone, że ataki pojawiają się również w drugą stronę – tak czy inaczej, takie kłótnie nie mają sensu. Jest tyle ważnych rzeczy na świecie, że nie ma co spierać się o to, czy ktoś nazwał się panią adwokat czy adwokatką, naprawdę!
Trochę filozoficznie zapytam – czy w języku polskim „człowiek” jest mężczyzną?
Słowo „człowiek” ma rodzaj męski, ale nie jest to ten sam przypadek, który występuje np. w języku angielskim, gdzie jeszcze do niedawna „man” oznaczało zarówno człowieka, jak i mężczyznę. Dzisiaj „man” zastępuje „human”, które odnosi się również do kobiet. Język polski nie miał tego problemu, bo u nas człowiek odnosi się do obu płci. Aczkolwiek seksizm językowy występuje w wielu językach i widzimy go np. w przysłowiach czy powiedzeniach, również w naszym języku. Obserwujemy też, jak wyrazy określające kobietę z czasem przechodzą proces pejoratyzacji, czyli zyskują negatywne znaczenie. Niektóre wyrazy znaczą również co innego w odniesieniu do mężczyzn i do kobiet, np. mężczyzna cnotliwy, to prawy, uczciwy, prawdomówny, a cnotliwa kobieta jest wstrzemięźliwa seksualnie. Mamy także inne wyrazy określające kobiety i mężczyzn mających bogate życie erotyczne – inaczej oceniamy to w sferze językowej.
Porusza Pani ważne tematy, pobudza do myślenia i zachęca do dyskusji. Czuje się Pani influencerką?
Jestem twórczynią internetową, influencerka kojarzy mi się raczej z osobą, która monetyzuje swój content. Ja poruszam tematy związane z polityką, prawem reprodukcyjnym czy z seksualnością, dlatego wiele firm nie zdecyduje się na współpracę ze mną, chyba że również są politycznie zaangażowane i moje treści nie są dla nich kontrowersyjne.
Kogo w przestrzeni twórców cyfrowych podziwia Pani najbardziej?
Podziwiam Kamilę Kalińczak, która odniosła niesamowity sukces. Jest bardzo popularna i cieszy mnie, że jako osoba, która propaguje poprawną polszczyznę, dociera do setek tysięcy odbiorców. Podziwiam również Maćka Makselona, który jako mężczyzna (a może pomimo tego?) szturmem wziął „działkę” feminatywów. Ludzie pokochali go za łączenie stand-upu z mówieniem o języku. Podziwiam też Ogi Ugonoh, która doświadczyła ataków ze strony jednego z YouTuberów, a mimo to nie poddaje się, nadal działa w modelingu, ale też w temacie rasizmu i antydyskryminacji. Wielkim szacunkiem darzę osoby, które przeszły lawinę hejtu i nie poddają się, jak np. Maja Staśko. Dla wielu osób jest kontrowersyjną postacią, ale ja podziwiam jej siłę i walkę, którą podejmuje za każdym razem, gdy jest taka potrzeba.
Jakie znaczenie mają dla Pani wyróżnienia, takie jak nagroda Twórczyni Roku od Ofeminin.pl czy nominacja w kategorii Kobieta Roku od Glamour Polska?
Wiedziałam, że będąc nominowaną w jednej kategorii z Małgorzatą Rozenek, nie mam szans na wygraną. Niemniej, już sama nominacja to dla mnie ogromny zaszczyt i motywuje do dalszej pracy. Tego typu wyróżnienia bardzo cieszą, ale najważniejsze jest dla mnie to, jak odbierają mnie osoby, które obserwują mój profil. A odbiór jest niesamowity! Ludzie piszą, że przeczytali moją książkę i za nią dziękują, podobają im się moje posty, tematy, które poruszam. To jest bardzo miłe, tym bardziej że jak wielu twórców, również zmagam się z hejtem, personalnymi atakami, a niekiedy nawet okropnymi groźbami. Na szczęście trolle internetowe giną w natłoku pozytywnego feedbacku, który dostaję i na tym się skupiam.
W jakim kierunku rozwija Pani teraz swoją działalność?
Planuję wydać kolejną książkę, ale na razie skupiam się na pisaniu doktoratu. Chciałabym również rozszerzyć działalność o prowadzenie szkoleń i wykładów dla firm. Feminatywy i język inkluzywny to tematy, które cieszą się coraz większym zainteresowaniem organizacji. Moją misją jest pokazywanie, jak zauważać człowieka w człowieku, uczenie szacunku i tolerancji oraz tego, żebyśmy nie wykluczali się nawzajem za pomocą języka. Nadal chcę propagować tematy związane z różnorodnością i inkluzywnością.