Najnowszy numer SUKCESU już dostępny 🌞 Sukces po poznańsku to najpopularniejszy magazyn lifestylowy o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Pierwsza rakieta w kraju

08.03.2019 13:00:00

Podziel się

Tenisistka, zawodniczka klubu AZS Poznań Magda Linette, przez 19 lat mieszkała na Osiedlu Przyjaźni. Teraz do miasta przyjeżdża tylko na około 4 tygodnie w roku. Ten czas spędza głównie z rodziną, ale można Ją też spotkać w kompleksie FairPlayce na Naramowicach. Spotkanie z Magdą jest wyjątkowe, bo mimo ogromnych sukcesów, które już odniosła na międzynarodowych kortach, jest uśmiechnięta, przyjazna i szczera.

Rozmawia: Anna Skoczek
Zdjęcia: Sławomir Brandt

Jesteś teraz najlepszą rakietą w kraju…

Tak, ale w tenisie takie myślenie może być trochę zgubne. Sytuacja zawodniczek zmienia się z tygodnia na tydzień. Przez to, że gramy mnóstwo turniejów, jest naprawdę dynamicznie. Z jednej strony to fajne, bo poziom tenisa się podnosi. Oprócz tego, sama też gram lepiej, kiedy czuję, że ktoś już jest za moimi plecami. 

Jakie to uczucie być najlepszą w Polsce?

Nie ukrywam, że wolałabym sobie tytuł pierwszej rakiety po prostu wywalczyć. Teraz czuję się trochę tak, jakbym dostała to w prezencie, bo Agnieszka Radwańska zakończyła karierę. Ale mimo wszystko cieszę się, że mam taką pozycję. Bardzo ciężko też pracowałam na to, żeby być numerem jeden w kraju i mam nadzieję, że jeszcze przez dłuższy czas tak zostanie. 

Ile dni w ciągu całego roku jesteś w Poznaniu?

W Poznaniu jestem bardzo rzadko, ponieważ moi obecni trenerzy są z Chorwacji. Przygotowania przed sezonem robimy głównie w Chinach, a między turniejami albo staram się wpadać tu, albo jeżdżę do Chorwacji, do Splitu. W sumie w ciągu całego roku spędzam w Poznaniu około czterech tygodni. Czasami zdarza się, że dłużej. Tak jak teraz, ponieważ byłam kontuzjowana. Jestem w mieście już dwa tygodnie, ale one zupełnie nie były planowane. 

Leczysz poważną kontuzję?

To nic poważnego. Małe zapalenie w stopie, ale musiałam zrobić sobie chwilę przerwy. 

Tenis to bardzo kontuzyjny sport?

Przede wszystkim chodzi o to, że gramy na różnych nawierzchniach i praktycznie każdego tygodnia ta nawierzchnia jest inna. Czasami korty są budowane pod turniej, więc są zrobione z desek. Czuje się to w nogach, w mięśniach, w plecach… Naprawdę trudno jest przyzwyczaić do tego ciało. Właściwie to przez tydzień nie da się tego zrobić. Zwłaszcza kiedy jest się coraz starszym i ciało już przestaje się regenerować tak szybko, jak kiedyś. Do tego gramy właściwie cały rok, bo sezon zaczyna się w styczniu i kończy w listopadzie, a turnieje są w każdym tygodniu, w różnych częściach świata. Dochodzą więc do tego wszystkiego loty i podróże, które po prostu bardzo męczą. 

Jak sobie z tym radzisz?

Bardzo ważne jest tutaj dobre planowanie, szczególnie jeśli mówimy o przemieszczaniu się między strefami czasowymi. Jednak nawet w tych samych strefach, staram się mieć kilka dni na przestawienie organizmu i przyzwyczajenie do warunków, bo jednak w każdym kraju jest trochę inaczej. Zmieniają się temperatury, wilgotność. Niestety, nie zawsze udaje się wygospodarować te dni i kilka razy już zdarzyło się tak, że miałam dosłownie kilkanaście godzin na wejście w nowy czas i, mimo że dla mnie był to środek nocy, musiałam grać. 

Czyli żyjesz na walizkach.

Dokładnie tak. Nawet nie chowam walizki, jak przyjeżdżam tutaj, do Poznania, tylko ją przepakowuję. Bagaże cały czas mam na wierzchu, bo nie ma sensu ich chować. 

Nigdy nie miałaś tego dość?

Jasne, że miałam. Jeśli jest jakiś ciężki mecz, który przegrywam, albo mam serię porażek, to oczywiście pojawiają się myśli, żeby to wszystko rzucić. Ale to tylko chwilowa złość pomeczowa i szybko przechodzi, bo cały czas jeszcze nie osiągnęłam tego, na co mnie stać i to mnie bardzo mocno motywuje. Mam jeszcze bardzo dużo do pokazania. Wiele pracy przede mną i jeśli tylko zdrowie pozwoli, to jeszcze sporo pokażę. 

Jakie masz plany na najbliższy rok?

Chciałabym być zdrowa, co jak widać nie jest najprostsze. Będę też lepiej planować swój czas. Oprócz tego, że gram, to jeszcze studiuję, a chciałabym robić wszystko na najwyższym poziomie. Muszę też mierzyć siły na zamiary. W ubiegłym roku wzięłam sobie trochę zbyt dużo na głowę i po prostu byłam przemęczona, bo wzięłam udział w zbyt wielu turniejach. 

A plany sportowe?

Oczywiście marzenia są takie, żeby wygrać turniej Wielkiego Szlema, ale to jak na razie nie jest realny cel. Jestem na dalekim, 89. miejscu w światowym rankingu i przede mną jeszcze długa droga. Nie jestem też osobą, która jest szczególnie dużych gabarytów i nie gram siłowo. W związku z tym nie jestem zawodniczką, która może aż tak bardzo zaskoczyć. Muszę sobie każdy mecz ciężko wypracować i wywalczyć. Przede wszystkim, muszę jednak zdobyć dużo większą pewność siebie w trakcie turnieju. Wydaje mi się, że jeżeli będę mieć więcej zwycięstw z dziewczynami z wyższych pozycji, to dopiero to doświadczenie wygranych pozwoli mi grać lepiej na najważniejszych turniejach. Oczywiście myślę, że to możliwe, ale nie uważam, że mogę to zrobić w ciągu dwóch tygodni. Znam siebie i wiem, że potrzebuję czasu. Myślę, że jest to możliwe w ciągu dwóch lat. 

Od czego zaczęła się w ogóle Twoja przygoda z tenisem?

Mój tata jest trenerem, więc nie wyobrażałam sobie w ogóle, że można było nie grać. Tata był moim pierwszym trenerem, to on zaprowadził mnie na korty i przygotował do pierwszego turnieju. Pierwszą rakietę dostałam w wieku 6 lat. 

Tata długo był Twoim trenerem?

Bardzo szybko się ze mną rozstał. W sumie trenował mnie tylko rok. Zrezygnował, bo nie chciał zepsuć sobie ze mną kontaktu. Trener w tenisie musi być naprawdę wymagający. Same treningi czasem bywają nudne, bo musimy robić ciągle te same rzeczy. Gramy też w różnej pogodzie, deszczu, zimnie, wietrze, słońcu… No i kiedy jest się jeszcze dzieckiem, trener naprawdę musi być stanowczy i silny. A po powrocie do domu to jest tata. I dziecku, i rodzicowi bardzo trudno jest to rozdzielić. Dziecko może sobie myśleć, że rodzic już tak nie kocha, bo krzyczy. Tata z kolei chciałby mnie przytulić, ale jest trenerem i musi mnie mobilizować. To jest bardzo trudna sytuacja. Z jednej strony powinien być surowy i wyjść z roli ojca, a za chwilę zmienia się w tatę i musi mnie pocieszyć i pogłaskać po głowie. Z perspektywy czasu uważam, że zrezygnowanie z trenowania córki było bardzo odważne z Jego strony. Nigdy jednak nie zniknął z mojego tenisowego życia. 

Na początku było ciężko?

W ogóle się nad tym nie zastanawiałam. Szło mi tak dobrze, że wszystko sprawiało mi przyjemność. W swoich kategoriach wiekowych byłam najlepsza w Poznaniu, w Wielkopolsce i w kraju. Dopiero z wiekiem pojawiły się prawdziwe wątpliwości. W pewnym momencie wiele dziewczyn mnie dogoniło, bo zmieniałam uderzenie. Wtedy pojawił się pierwszy kryzys. Później pojawiły się dalsze wyjazdy i kolejne wątpliwości. Tym razem finansowe. Sukcesy i wyjazdy na turnieje generowały coraz większe wydatki, a ja nie miałam już tak dużej przewagi nad innymi. 

Ale jesteś dla wielu przykładem, że żeby zrobić karierę w tenisie, nie trzeba mieć za sobą potężnego zaplecza finansowego.

Nie pochodzę z majętnej rodziny. Przez 19 lat mieszkałam z rodziną na Osiedlu Przyjaźni w dwupokojowym mieszkaniu. Jak widać, osiągnięcie sukcesu w tym sporcie bez wielkiego zaplecza finansowego jest możliwe. Trzeba mieć trochę szczęścia, wymaga to też ogromnego poświęcenia. Nie tylko z mojej strony i ze strony moich rodziców. To również było poświęcenie ze strony mojej siostry. Ona też grała w tenisa, ale ja zaczęłam wcześniej i wszystkie pieniądze szły na mnie. Również dziadkowie wspierali nas finansowo. Gdy zaczęły się wyjazdy zagraniczne, potrzebowałam sponsora. Chociaż dzięki temu, że już pokazałam swoje umiejętności i miałam szczęście, udało się go znaleźć. W wieku 16 lat prywatna osoba zdecydowała się mnie sponsorować. Bez tego nie jestem pewna, czy mogłabym kontynuować karierę.

Czy nie zaniedbywałaś szkoły wraz z rozwojem kariery?

Miałam indywidualny tok nauki, ale starałam się chodzić do szkoły normalnie. Oczywiście ze względu na częste podróże byłam częściej nieobecna, ale zabierałam ze sobą tony książek i uczyłam się w trakcie podróży między turniejami. Teraz studiuję biznes i administrację w Stanach Zjednoczonych, na Indiana University East. Uczelnia ma porozumienie z WTA, dzięki czemu dostajemy stypendium. Cieszę się, że robię coś jeszcze poza graniem i za te 6, 7 lat, kiedy skończę grać, to moje życie będzie toczyć się dalej. 

Emerytura już za 6–7 lat?

Nie jestem najmłodsza, mam już 27 lat. Chciałabym kiedyś założyć rodzinę, mieć normalną pracę poza graniem, a muszę przyznać, że jest mi już z roku na roku coraz ciężej. W tenisie kiedyś mówiło się, że najwięcej trzeba osiągnąć do wieku 22, 24 lat. Akurat teraz przez rozwój medycyny, fizjoterapii i wiele innych rzeczy, to faktycznie ten czas się wydłużył. Kiedyś w moim wieku już powoli kończyło się kariery. Teraz jest inaczej. 

Co będziesz robić na swojej sportowej emeryturze? Będziesz trenerem?

Wątpię. Zgodziłabym się na trenowanie tylko, jeśli ktoś złapałby mnie za serce. Musiałaby to być dla mnie bardzo ważna osoba. Tak po prostu, dla samego trenowania, nie chciałabym tego robić. Z drugiej strony uważam, że byłabym w tym całkiem niezła. Mam doświadczenie, dyscyplinę i mam do powiedzenia wiele ciekawych rzeczy. Musiałabym się jednak doszkolić w tym zakresie. Poza tym wydaje mi się, że byłoby bardzo ciężko jeździć z zawodnikami na turnieje i nie grać. Bycie trenerem to też bardzo ciężka praca – ze względu na częste wyjazdy, nie ma takiej osoby w domu. 

Czyli przez pierwsze miesiące po zakończeniu kariery nie ruszysz się z jednego miejsca?

Mam zupełnie inne plany na pierwszy rok po zakończeniu kariery. Chciałabym zrobić sobie wycieczkę dookoła świata i zobaczyć to wszystko, czego nie widziałam. Teraz niby podróżuję po świecie, ale nie widzę prawie niczego. Kiedy przyjeżdżamy do jakiegoś miejsca, robimy wszystko, żeby dobrze przygotować się do turnieju. Najczęściej jeździmy między lotniskiem, hotelem i kortem. Czasem mamy wolny dzień lub dwa i mogę coś zobaczyć, coś zwiedzić. Nie wolno mi jednak w trakcie takiego zwiedzania się przemęczać i musimy uważać na kontuzje. Kolejna rzecz jest taka, że cały czas właściwie jeździmy w te same miejsca. Kalendarz może i trochę się zmienia, ale są to już jakieś utarte szlaki, a na świecie jest jeszcze tyle pięknych miejsc do zobaczenia…