Najnowszy numer SUKCESU już dostępny 🌞 Sukces po poznańsku to najpopularniejszy magazyn lifestylowy o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Pisanie to mój sposób na życie

31.07.2023 10:23:04

Podziel się

Prawnik z wykształcenia, dziennikarz i pisarz z zamiłowania. Od dziecka czytał i pisał. Ostatnia jego powieść pt. „W nogi, panie prezydencie!” jest o Poznaniu i Berlinie w 1928 i 1929 roku, w przededniu wielkich zmian w Europie. Wygrała konkurs na powieść „Którędy na Targi” i otrzymała pierwszą nagrodę. To mój największy sukces – twierdzi Radosław Nawrot, a w głowie już układa plan na kolejne książki…

ROZMAWIA: Elżbieta Podolska
ZDJĘCIA: Adam Ciereszko

Bardziej czuje się Pan dziennikarzem czy może już pisarzem?
Radosław Nawrot: Chyba bardziej jeszcze dziennikarzem. Pisarstwo uprawiam znacznie krócej.

Od czego zaczęło się Pana pisarstwo?
Pisanie u mnie wzięło się z czytania. Wydaje mi się, że zawsze tak jest. Żeby coś napisać, trzeba dużo przeczytać, dowiedzieć się. Te historie, które się przeczytało, ułożyć sobie w głowie tak, aby powstały nowe. U mnie dokładnie tak to wyglądało. Bardzo dużo czytałem. Jako dziecko potrafiłem czytać od rana do wieczora, co dzisiaj dla mnie jest zdumiewające, za czym trochę tęsknię, bo nie wiem, co się stało z życiem, ale dzisiaj nie mam już czasu na takie czytanie całymi dniami. Wszystkie te historie, opowieści, które przeczytałem, czy filmy, które obejrzałem, układały się w mojej głowie w opowieści, które sam tworzyłem. Już jako dziecko i młody chłopak pisałem bardzo dużo do szuflady. Po latach odnalazłem i próbowałem przeczytać te teksty z lat młodzieńczych. Załamały mnie zupełnie. Były niedopracowane. Poziom językowy i sposób formułowania myśli, który był całkowicie niedopuszczalny. Zdawałem sobie sprawę, że były to teksty, które odegrały istotną rolę w moim życiu, bo sprawiały, że pisałem i pisałem, i pisałem. Tak naprawdę piszę, odkąd miałem może 8-9 lat, czyli ponad czterdzieści lat. Te teksty z dzieciństwa swoją rolę spełniły i ich czas przeminął. Pamiętam taką scenę, gdy u siebie w ogródku rozpaliłem ognisko i wrzuciłem te wszystkie teksty do ognia. Nie chciałem ich więcej widzieć i czytać. Wydawało mi się wtedy, że spaliłem wszystkie. Po latach okazało się, że moja siostra wykorzystała moment nieuwagi i część tych zapisanych kartek zabrała. Kilka lat temu na spotkaniu przy grillu kazała mi obiecać, że nie zniszczę tego, co mi da, i przekazała mi całą teczkę tej starej pisaniny. Mam je i czasem do nich zaglądam. Są złe, ale niektóre pomysły są całkiem ciekawe. Znajdują się tam takie fragmenty opowieści czy książek nieskończonych, których chętnie poznałbym zakończenie. Niestety, nie pamiętam, co powinno być dalej.

Czyli zadatki na pisarza miał Pan od dzieciństwa?
To jest praca. Całe moje życie spędziłem na pisaniu. Mam takie wrażenie, że przez całe moje życie nic innego nie robię, tylko piszę. Żyję z pisania, czas wolny spędzam na pisaniu… To powoduje, że chyba potrafię to robić. Gdybym miał podliczyć, ile słów czy znaków napisałem, to byłyby astronomiczne liczby.

A nagrody?
Życie jest pełne paradoksów i za książkę, po reakcjach czytelników sądząc, jedną z moich najlepszych, „Gaspar da Gama” – nie dostałem żadnej nagrody. Co więcej, przepadła marnie w konkursie, a wymagała ode mnie bardzo wiele pracy. Mam satysfakcję, że czytającym się podoba. Niektóre recenzje zostawiłem sobie na pamiątkę i przechowuję je głęboko w sercu.
Z innymi moimi książkami poszło dużo lepiej i zdobyłem nagrody w konkursach. Na przykład „Szachownica” dostała III nagrodę w konkursie na książkę o Powstaniu Wielkopolskim. Znalazła się na podium z dwoma wspaniałymi książkami pt. „Powstanie” i „Hotel”. Przeczytałem je z ogromną przyjemnością.
Natomiast „W nogi, panie Prezydencie!” wygrała konkurs na powieść o poznańskich targach. Wygląda więc na to, że robię postępy i zaczynam pisać takie, które nie tylko podobają się czytelnikom, ale też potrafią zainteresować jurorów.

Skąd pomysł na powieść „W nogi, panie Prezydencie!”?
Pisałem ją na konkurs. Jestem osobą, która potrzebuje motywacji. Mam wiele pomysłów, których nie realizuję, bo albo nie mam czasu, albo odkładam to na później. Książki, które piszę z własnej inicjatywy i nie są związane z żadnym konkursem, rozwlekają się w czasie. Są u mnie w komputerze i czekają rozgrzebane i nie wiem, czy je kiedykolwiek skończę. Jeszcze więcej takich książkę jest w mojej głowie. Kiedy pojawia się coś takiego, jak konkurs z terminem oddania, to mnie mobilizuje. Praca nad książką to jest ogromny wysiłek psychiczny i fizyczny. Na początku jest zawsze entuzjazm, a pod koniec pisania to jest naprawdę orka. Ma się dosyć tych bohaterów. Ja ich lubię, ale naprawdę są chwile, kiedy jestem nimi zmęczony, bo oni są stale ze mną. Zmierzam do tego, że trudno jest skończyć opowieść i dopiero termin oddania zmusza do zakończenia.

Lubię taką adrenalinę związaną z konkursem na dany temat. To wyzwala u mnie kreatywność, znajduję pomysły i zachęca mnie to do pracy. Tak naprawdę w głowie mam pomysły na każdy temat.

Gdy analizowałem moment powstawania moich książek, to doszedłem do wniosku, że każda z nich została zainicjowana jakąś sceną, wydarzeniem, sytuacją, która mi się przydarzyła. „W nogi, panie Prezydencie!” to jest historia, która zaczęła się od telefonu, który wykonał do mnie do redakcji „Gazety Wyborczej” pewien starszy pan. Pisałem wtedy tekst o budowie stadionu później imienia Szyca, na PeWuKę. Ten pan mi wtedy powiedział, że ma już sporo lat, ale kiedy był dzieckiem, to ojciec, który był budowniczym stadionu, zabierał go na budowę. Opowiedział mi, co się tam działo. Stąd wzięła się ta powieść.