Pół wieku przeleżał zapomniany w skrzyni
W zaciszu poznańskich pracowni Muzeum Narodowego rozgrywa się niezwykła historia, która łączy w sobie starożytną japońską tradycję z europejską precyzją. To opowieść o cierpliwości, wiedzy i pasji, której bohaterem jest Japończyk Takao Makino z Kibi Conservation Studio for Cultural Objects, jeden z najwybitniejszych na świecie specjalistów w dziedzinie renowacji japońskich rzeźb. Pomagają mu konserwatorzy z Muzeum Narodowego w Poznaniu. Od 2022 roku, w ramach ambitnego projektu, Makino i polscy konserwatorzy wspólnie przywracają dawny blask poznańskiemu posągowi Buddy. To proces skomplikowany i fascynujący, który odsłania kolejne warstwy jego bogatej, wielowiekowej historii.

TEKST: Elżbieta Podolska, ZDJECIA: Muzeum Narodowe
Kiedy Takao Makino po raz pierwszy oceniał stan posągu, dostrzegł nie tylko jego zniszczenia, ale także historyczne nawarstwienia, które czyniły to wyzwanie wyjątkowo złożonym. Zamiast tradycyjnej, japońskiej metody konserwacji, która wymagałaby transportu obiektu, zdecydowano się na nowatorskie podejście, łączące wiedzę ekspertów z obu krajów. Prace idą zgodnie z planem, a każdy kolejny etap odsłania fragmenty przeszłości posągu. Jednym z największych wyzwań okazał się brak dłoni Buddy, elementu, który natychmiast przyciąga wzrok każdego obserwatora. Zamiast próby odtworzenia go z niczego, Makino podjął się niezwykle precyzyjnego zadania. Najpierw powstał model ze styropianu, a następnie, już w Japonii, jego prototyp z drewna. Teraz w poznańskiej pracowni trwają ostatnie prace, które mają na celu idealne dopasowanie dłoni do reszty rzeźby, łącznie z odtworzeniem najdrobniejszych detali, takich jak paznokcie.
Jednak dłoń to tylko jeden z wielu elementów, które wymagają skrupulatnej pracy. Wiele innych detali, w tym palce, fragment ramienia czy powieki, również przechodzi proces szczegółowej renowacji. Równolegle z pracami nad samym posągiem, specjaliści z Muzeum Narodowego w Poznaniu zajmują się renowacją skomplikowanej konstrukcji ołtarza, w którym pierwotnie stała rzeźba. Specjalistka od laki japońskiej, Joanna Koryciarz-Kitamikado, tłumaczy, że elementy ołtarza są pokryte wieloma warstwami werniksu i brudu, które muszą zostać starannie usunięte.
To złożone dzieło sztuki, choć traktowane jako spójna całość, składa się z części pochodzących z różnych epok. W toku badań nad ołtarzem odkryto, że poszczególne jego fragmenty nie miały ze sobą nic wspólnego, dopóki nie zostały połączone jeszcze przed przyjazdem do Europy. W skład ołtarza wchodzą również figury strażników i diabła, które również są poddawane renowacji.

Historia posągu to fascynująca podróż w czasie, którą można podzielić na dwa etapy: japoński i europejski. Kierowniczka Pracowni Konserwacji Zabytków Etnograficznych Muzeum Narodowego w Poznaniu, Joanna Kokoć, wyjaśnia, że dzięki współpracy z japońskimi ekspertami udało się ustalić, iż najstarszy element posągu, jego korpus, pochodzi aż z XII wieku. Kolejne części dodawano w miarę upływu czasu: nogi z XVII wieku (okres Edo), a dłoń i fragment głowy z wieku XIX (okres Meiji). Właśnie w takiej formie, posąg trafił w ręce Adolfa Fischera, wybitnego europejskiego kolekcjonera, a pod koniec 1905 roku stał się częścią kolekcji Kaiser Friedrich – Museum w Poznaniu. W dwudziestoleciu międzywojennym posąg był prezentowany na różnych wystawach, jednak początek II wojny światowej zakończył ten okres. Po wojnie rzeźba trafiła do zamku w Gołuchowie, a następnie do pałacu w Rogalinie. W tym czasie, ze względu na widoczne uszkodzenia, takie jak brakująca dłoń czy uszkodzenia nimbusa, obiekt nie był już eksponowany w całości. Ostatecznie, w latach 80. XX wieku, posąg trafił do magazynów.
Cały projekt renowacji ma się zakończyć w marcu 2026 roku, a odnowiony posąg ma stać się główną atrakcją planowanej na 2027 rok wystawy sztuki Dalekiego Wschodu w Muzeum Narodowym w Poznaniu. To historia, która pokazuje, jak wielka pasja i współpraca mogą przywrócić do życia dzieła sztuki, które wydawały się bezpowrotnie stracone, i jak mogą one opowiadać nam o odległych kulturach, nawet w samym sercu Polski.

Rozmowa z japońskim specjalistą Takao Makino z Kibi Conservation Studio for Cultural Objects.
Co było największym problemem podczas konserwacji tego dzieła? Budda składa się z elementów pochodzących z różnych wieków, a w środku jest pusty. Drewniana konstrukcja jest bardzo cienka i delikatna.
Takao Makino: Tak, to prawda. Głównym wyzwaniem było wzmocnienie drewna. Musieliśmy dostać się do wnętrza głowy, a to było niemożliwe od spodu posągu. Jednak oryginalne rzeźby buddyjskie z epoki budowane są w taki sposób, aby głowę można było bezpiecznie zdemontować. Ta cecha jest charakterystyczna dla posągów z XII wieku. Dzięki temu mogliśmy ją bezpiecznie zdemontować i przeprowadzić konserwację drewna wewnątrz posągu.
Czy nie byłoby łatwiej przewieźć posąg do Japonii, aby tam przeprowadzić zabiegi, mając więcej czasu?
Rozważaliśmy taką możliwość, ale posąg jest bardzo delikatny. Koszty transportu i opakowania go byłyby bardzo wysokie. Zdecydowaliśmy się na przeprowadzenie prac na miejscu.
Na jak długo przyjeżdża Pan do Poznania i czy ten czas wystarczy, by zakończyć wszystkie prace?
Za każdym razem, gdy tu przyjeżdżam, spędzam około 10–14 dni. Cały projekt trwa już czwarty rok.
Czyli po pierwszej wizycie, która miała miejsce cztery lata temu, opracowano szczegółowy plan konserwacji na kolejne trzy lata?
Tak, dokładnie. Podczas pierwszej wizyty cztery lata temu bardzo szczegółowo przeanalizowaliśmy posąg, co pozwoliło na opracowanie dokładnego planu na kolejne lata. I to jest właśnie powodem, dla którego cały proces się powiódł.
Czy tym razem to już koniec prac?
To już ostatni rok. Udało się wykonać wszystko, co zaplanowaliśmy przez te cztery lata. Na przykład dłoń posągu, która była brakującym elementem, została odtworzona w Japonii na podstawie modelu wykonanego tutaj, w Poznaniu, podczas naszej pierwszej wizyty.
W porównaniu do innych japońskich posągów czy ten jest w jakiś sposób wyjątkowy?
Nie z technicznego punktu widzenia. Jest wyjątkowy, ponieważ został złożony z trzech różnych posągów. To jest posąg z XII wieku, który został poważnie uszkodzony na przestrzeni wieków. Podczas konserwacji w okresie Meiji dodano mu nogi oraz przód z innego, siedemnastowiecznego posągu. Dodatkowo ramię i inne elementy również zostały dodane, być może z jeszcze innego posągu. Pod tym względem jest to swego rodzaju „hybryda”.
Czy miał pan okazję zwiedzić Poznań?
Tak, tak, miałem okazję i bardzo mi się miasto podobało.
Co najbardziej?
Codziennie wieczorem pyszne piwo na Starym Rynku.

Rozmowa z Krzysztofem Kalitko, profilaktykiem konserwatorskim i muzealnym w Muzeum Narodowym w Poznaniu, który zajmuje się opieką nad kolekcją, a w tym projekcie dotyczącym Buddy jest historykiem sztuki, który bada historię całej kolekcji, a w szczególności samego posągu.
Historia tego posągu buddy jest skomplikowana.
Krzysztof Kalitko: Zgadza się. Historia samego Buddy i całej kolekcji jest fascynująca. Mamy historię odkrycia go na nowo w naszych zbiorach oraz gotowości do jego opracowania.
Przez 50 lat był przechowywany w muzealnym magazynie i trochę zapomniany.
Ostatnie zdjęcie, na którym widnieje w bardzo ograniczonej formie, bez dolnych elementów konstrukcji, pochodzi z Rogalina z około 1975 roku. Od tamtej pory został złożony w magazynie, zamknięty w skrzyni. Warunki nie były najgorsze, ponieważ miał osobną zabezpieczoną skrzynię. Był duży, więc musieliśmy go chronić. I tak czekał na właściwy czas.
Dla nas było to wielkie zaskoczenie, bo obok Buddy i całego zespołu ołtarzowego znaleźliśmy też kilka innych obiektów. Zaczęliśmy drążyć temat, bo informacje o nich były bardzo skąpe. Przeprowadziliśmy dużą kwerendę w naszych oddziałach i działach, gdzie tego typu obiekty się znalazły. Zdecydowaliśmy się podjąć działania badawcze. Początki były trudne, bo wiedzieliśmy niewiele. Nasze archiwa nie zachowały większości informacji. Wiedzieliśmy jednak, że obiekt został wpisany do inwentarza w 1906 roku, wraz z grupą ponad 200 innych obiektów, które trafiły do Kaiser-Friedrich-Museum, czyli ówczesnego Muzeum Poznańskiego.
Pozostałe informacje wymagały długiej kwerendy w wielu innych miejscach, m.in. w archiwach berlińskich. Udało nam się dotrzeć do interesującej teczki z archiwami, które ujawniły kolejne szczegóły. Otóż w 1905 roku muzeum otrzymało bardzo dużą dotację – 12 tysięcy marek. W tamtym czasie było to mniej więcej 500 funtów. Żeby lepiej zobrazować, jak duża była to suma, to wystarczyłaby, aby żyć bardzo dobrze przez rok w wynajętym londyńskim mieszkaniu, z powozem. Niemniej jednak, aby stworzyć kolekcję sztuki japońskiej, byłoby to zdecydowanie za mało, ponieważ ceny obiektów były wówczas wręcz oszałamiające.
Szczęśliwie, w tym samym roku, jako attaché kulturalny przy ambasadzie w Pekinie rezydował Adolf Fischer, kolekcjoner, badacz i znawca sztuki japońskiej. Został on poproszony o zakup i sprowadzenie obiektów dla Muzeum Etnograficznego w Berlinie. Otrzymał również pieniądze i polecenie, by dokonać zakupów także dla Poznania. Byliśmy jedną z zaledwie dwóch placówek, które miały otrzymać te zbiory. Nie znamy dokładnych wytycznych, więc w dużej mierze wybór zależał od niego.
Ostatecznie do muzeum przesłano ponad tysiąc obiektów. W kwietniu 1906 roku, gdy zbiory trafiły do Poznania, przeprowadzono przegląd i wybrano około 200 obiektów, uznając je za najlepsze i najbardziej reprezentatywne dla różnych dziedzin sztuki Japonii. Muzeum po prostu nie byłoby w stanie pomieścić wszystkich obiektów. Właściwie musielibyśmy stworzyć osobne muzeum.
Od tamtej pory nasza kolekcja zawiera bardzo dobre obiekty sztuki, kultury i rzemiosła artystycznego z Japonii. Muzeum w Poznaniu nieprzerwanie gromadzi sztukę japońską, chińską, a także trochę koreańskiej.
To fascynująca historia. Kolekcja berlińska i częściowo kolońska to zbiory Muzeum Sztuki Azji Wschodniej, które stworzył sam Adolf Fischer. On był ponoć wielkim kolekcjonerem.
Tak, był kolekcjonerem. Pierwszą swoją kolekcję, którą tworzył do 1900 roku, przekazał do Muzeum Etnologicznego w nadziei, że powstanie własne, oddzielne Muzeum Sztuki Azji Wschodniej z własnym budynkiem. Za swoje zasługi dla kultury niemieckiej i krzewienie wiedzy o kulturze Azji Wschodniej otrzymał tytuł profesora nadzwyczajnego. Jednocześnie będąc dyplomatą mógł skutecznie realizować te cele.
Warto w tym miejscu podkreślić, że nie robił tego sam. Jego towarzyszką życia była Frieda Fischer, która, przez całe życie, podróżowała z nim po Azji. Oprócz Japonii małżeństwo to zwiedziło Birmę, Indie, Formozę (dzisiejszy Tajwan). Mamy wspaniałe zdjęcia, które przedstawiają ich na słoniach, w palankinach i w wielu innych miejscach. Ostatecznie to Frieda Fischer zajmowała się kolekcją po śmierci Adolfa aż do wybuchu wojny. To jest również jej kolekcja. Zawsze powtarzamy Adolf Fischer, ale nie możemy zapominać o niej. Jesteśmy jedną z trzech ważnych placówek, obok Muzeum Etnograficznego w Berlinie i Muzeum Sztuki Azji Wschodniej w Kolonii, które posiadają dość sporą grupę obiektów wybranych i przekazanych przez Adolfa Fischera.