Witamy w LIPCU! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury e-wydania najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Polakom należą się świetne komedie

09.02.2024 12:53:33

Podziel się

Wygląda jak chłopiec, który w liceum urwał się z lekcji i zwiedza teatr, a przecież ma już rodzinę, a dorobku w teatrze, w filmie i zdobytych nagród nie powstydziłoby się wielu aktorów. Rola księdza Jakuba w serialu „1670” przyniosła mu sławę i rozpoznawalność. Kto ma ochotę spotkać się z serialowym bohaterem, koniecznie musi wybrać się do Teatru Polskiego w Poznaniu, bo tutaj Michał Sikorski, który, jak sam mówi, użyczył ciała Jakubowi, gra w spektaklach. Odpoczywa najchętniej z rodziną, podróżuje, czyta książki… i przyjmuje kolejne role, bo każda sprawia mu wielką przyjemność.

ROZMAWIA: Elżbieta Podolska
ZDJĘCIA: Netflix, Teatr Polski w Poznaniu

 

Walka o to, by wybrać się z Panem na spacer, trwała do ostatniej chwili. Dzięki temu sporo pieniędzy trafiło na konto WOŚP.
Michał Sikorski: Aukcja przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Pomyślałem sobie, że jeżeli uda się wylicytować za spacer ze mną 2 tysiące, to będzie super. Nie sadziłem, że to będzie aż taki sukces. Już jako młody chłopak przez wiele lat kwestowałem z puszką na mrozie. Bardzo się cieszę, że mogłem po latach znowu włączyć się w działania Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Założyłem też wirtualną puszkę.

Ksiądz Jakub z serialu „1670” bardzo Panu pomógł w tych działaniach charytatywnych.
Bardzo. Jest mi bardzo miło, że serial został przez widzów tak przyjęty, że moja rola tak się spodobała. Chcąc wykorzystać tę falę popularności, którą teraz obserwuję, postanowiłem przekuć to w coś dobrego.

Od razu przyjął Pan rolę w serialu „1670”?
Tak, przyjąłem od razu, chociaż brałem udział w castingu do innej roli. Tam mi zaproponowano bym nauczył się scen innej postaci. Nie znałem jeszcze wtedy scenariusza i dopiero później się dowiedziałem, że dostałem rolę księdza Jakuba. Przeczytałem scenariusz i nie miałem wątpliwości. Czytając, śmiałem się głośno, bardzo mnie to bawiło. Miałem też zaufanie do twórców i całej ekipy. Wiedziałem, że wyjdzie coś, z czego będę dumy. Niesamowita jest też ta fala popularności serialu. Każdy aktor i twórca filmowy chciałby raz w życiu doświadczyć zagrania w hicie. Mam poczucie, że pierwszy raz w życiu mi się to udało i staram się cieszyć tym czasem.

W tym serialu oglądamy siebie jak w lustrze
Myślę, że tak, ale też ten serial nikogo nie atakuje. Pokazuje i bawi. Pozwala nabrać dystansu i spojrzeć na naszą historię i rzeczywistość bez przesadnej powagi. Uważam, że Polakom się po prostu należą świetne komedie, bo my naprawdę mamy bardzo dobre poczucie humoru. Potrafimy się z siebie śmiać. Już nie chcę się odnosić do tego, czy to jest nowy Bareja, czy nie, ale troszeczkę w ostatnich latach brakowało nam dobrej komedii.

Przede wszystkim spojrzenia z zewnątrz na nas samych.
Przede wszystkim spojrzenia z zewnątrz i z taką czułością do samych siebie.

Ze scen dodatkowych widać było, że czasem trudno Wam było kręcić kolejne sceny. Śmiech nie pozwalał.
Ciężko się było nie śmiać... Taki mój newralgiczny moment to była scena na łódce z Bogdanem, czyli Dobromirem Dymeckim, gdy płyniemy na egzorcyzmy. To były trudne technicznie zdjęcia, robione tuż przed tym, jak zaczęło się ściemniać i wiedzieliśmy, że musimy to zrobić póki jest jasno. Tam rzeczywiście musiałem użyć wszystkich mi znanych technik do tego, żeby uzyskać skupienie i się opanować, bo było naprawdę bardzo śmiesznie. Poczucie humoru Dobromira też nie pomagało.

Czyli ekipa się dobrała?
Tak. I to jest ogromny zaszczyt, że byłem jej częścią i częścią tego projektu, który na długo zostanie w moim sercu. Nie ukrywam, że mam ciche marzenie, że będziemy kontynuować opowieść o rodzinie Adamczewskich. Wszyscy jesteśmy w gotowości i kiedy tylko zapadnie decyzja, to zabieramy się do pracy.

Rola księdza Jakuba mnie trochę zdziwiła, bo do tej pory oglądałam Pana raczej w poważnym repertuarze. „Cudzoziemką” w Teatrze Polskim byłam zauroczona, „Sonatą” w kinie także. Jak zobaczyłam Pana na liście, to zaczęłam się zastanawiać, czy będzie Pan pasował do tej roli. Okazało się, że już po chwili nie widziałam nikogo innego, kto mógłby zagrać tę postać.
Bardzo jest mi miło, bo oddałem całe swoje serce i całe swoje poczucie humoru ojcu Jakubowi. Wziąłem go z dobrodziejstwem inwentarza i kocham go takim, jakim jest. Naprawdę była to ogromna przyjemność użyczyć mu swojego ciała.

Tak naprawdę Pana filmowe granie zaczęło się od głównej roli w filmie „Sonata”.
Od „Sonaty” się wiele zaczęło. To film i rola marzenie. Nie mogłem sobie wymarzyć lepszego startu, a jest to też rola, na którą się czasem czeka całe życie. Ten film został zrobiony w bardzo dużym zaufaniu. Mogę powiedzieć, że praca na planie, z takimi aktorami, była dla mnie zaszczytem. Z takimi aktorami. Małgosia Foremniak była dla mnie odkryciem tego projektu. Miałem momenty, kiedy potrafiłem na planie szczerze powiedzieć do niej mamo. Scenariusz został napisany na podstawie prawdziwej historii chłopaka z polskich gór, który był uznawany za głęboko autystycznego, a w wieku nastoletnim okazało się, że to była błędna diagnoza, a on po prostu nie słyszy. Ten niedosłuch skrywał ogromny talent muzyczny, pianistyczny. Grzesiek Płonka, o którym jest ten film, jest osobą o niezwykłym uroku, ale też potrafi nieźle dać w kość, jest bardzo charakterny. Mam poczucie, że ten film oddaje jego wewnętrzny koloryt i to, jakim jest człowiekiem. To było piękne, że mogłem wziąć udział w realizacji tego filmu i opowiedzieć o kimś tak szczerze. Mam poczucie, że to się udało. Premiera przypadła na czas, gdy wybuchła wojna w Ukrainie, ale cały czas można go zobaczyć w internecie.

W teatrze też debiutował Pan rolą marzenie. Spotyka Pan na swojej drodze znakomitych reżyserów, którzy mają na Pana świetne pomysły.
Nie sposób nie zauważyć, że miałem bardzo dużo szczęścia i dostałem sporo szans. Mam poczucie, że wszystkie je wykorzystałem. Cieszę się, że na mojej drodze pojawił się Poznań i trafiłem do Teatru Polskiego w momencie jego rozwoju. Maciej Nowak szuka talentów i miałem okazję być jednym z nich. W Warszawie mówi się o tym teatrze, że jest to wylęgarnia gwiazd. I wszyscy mają oko i ucho na to, kto teraz pracuje w Poznaniu, bo zaraz to będą duże nazwiska, które będą dużo znaczyć.

Teatr Polski daje szansę i młodym aktorom, i twórcom na coś więcej niż role halabardników i terminowanie u doświadczonych.
Tak. Uważam, że w teatrze należy odejść od halabardy i jeżeli chce się mieć zespół, który się rozwija i jest świadomy, to trzeba też umieć gospodarować tymi zasobami ludzkimi. Ten teatr jest takim miejscem. W Warszawie okazało się, że nie jest to taka oczywistość i wiele zespołów może się uczyć od Teatru Polskiego doboru i wykorzystania ludzi. Dzięki pracy tutaj mogłem też zagrać w filmach, bo Maciej Nowak powtarza zawsze, że nie będzie stawał na drodze rozwoju aktorów. Czasem dzieje się to kosztem jakiejś premiery, ale też zdarzało mi się odmówić udziału w projekcie, żeby zagrać w teatrze. Cieszę się, że moim pierwszym dużym miejscem pracy jest teatr, który tak dużo mi daje, ale też któremu ja mogę tyle dać. To jest transakcja wymienna. Uwielbiam grać „Ulissesa” i „Cudzoziemkę”, chętnie też wracam do roli w „Ekstravaganzie”.

Ma Pan 29 lat i już ogromny dorobek filmowy, jak bardzo doświadczony aktor.
Jestem dopiero na początku drogi i życzyłbym sobie, że nadal tyle grać i dostać tak ciekawe i różnorodne propozycje. Mam nadzieję, że dużo jeszcze przede mną.

Ma Pan szanse pobić rekord Leona Niemczyka w liczbie ról filmowych
Nie wiem, ale mam nadzieję, że będę zdrowy, siły dopiszą i nadal będzie mi to sprawiało taką radość.

Od zawsze wiedział Pan, że będzie aktorem?
Nie, ale dość wcześnie, bo w V klasie szkoły podstawowej, przez przypadek trafiłem do kółka teatralnego. Byłem nieśmiałym chłopcem z wadą wymowy. Nie zapomnę nigdy pierwszego wyjścia na scenę i tego poczucia „wow”, że to, co robię, jest zauważane. Ludzie się podnoszą, śmieją. Zrozumiałem, że to może być moje medium i pozostałem mu wierny. Zdając egzaminy do szkoły teatralnej, byłem dość świadomym człowiekiem i wiedziałem, że decyduję się na to, że moja pasja będzie moim zawodem. Mam też takie poczucie, że wykonuję ten zawód, jakbym był na wagarach i robił tylko rzeczy przyjemne, które dają mi satysfakcję.

Nadal towarzyszy Pan takie „wow” podczas wychodzenia na scenę?
Tak i to jest cudowne. Za każdym razem.