POZNAŃ GITARĄ STOI
22.10.2020 11:26:27
Ponad 1000 artystów z Polski i zza granicy, 70 miast i 12 kursów gitarowych prowadzonych przez najwybitniejszych pedagogów z całej Europy. Tak w skrócie wyglądało 13 lat festiwalu Akademia Gitary. Co roku gitarowe granie przyciągało melomanów i miłośników tego instrumentu, dając też możliwość podróżowania po Wielkopolsce z festiwalową mapą koncertów. Tegoroczna edycja wydarzenia była jednak ostatnia. – Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść – mówi Łukasz Kuropaczewski, dyrektor artystyczny festiwalu i ceniony gitarzysta klasyczny.
Rozmawia: Krzysztof Grządzielski
Zdjęcia: Kamil Strudziński
Czy trudniej było Panu zagrać pierwszy koncert 13 lat temu, czy ten ostatni, kończący historię festiwalu?
Zdecydowanie trudniej było z pierwszym koncertem. Cała pierwsza edycja była bowiem wielką niewiadomą. Czy ludzie przyjdą na koncerty? Czy kupią bilety? Czy dziennikarze będą chcieli o wydarzeniu napisać? Czy księża będą chcieli wpuścić nas do kościołów, byśmy mogli zagrać? Czy znajdą się pieniądze, by zapłacić artystom? W naszych głowach rodziło się mnóstwo pytań. Poza tym, 13 lat temu było niewielu melomanów w Poznaniu, którzy wiedzieli czym jest gitara klasyczna. Z festiwalem weszliśmy więc na zupełnie nieznany teren. Po tegorocznej edycji mamy poczucie spełnienia i szczęścia z tego wszystkiego, co udało się zrobić.
A były łzy wzruszenia podczas ostatniego koncertu?
W Poznaniu atmosfera była poruszająca. Wytworzył się niesamowity kontakt z publicznością. To było wielkie przeżycie, choć bardziej niż łzy, towarzyszyła nam radość związana z tak wyjątkowym wieczorem. Autentyczne łzy i łamanie głosu były podczas ostatniego koncertu w gnieźnieńskiej katedrze. Kiedy na koniec miałem krótką przemowę, bardzo się wzruszyłem. Zobaczyłem tych wszystkich ludzi, z którymi zaprzyjaźniłem się przez czas festiwalu. A na dodatek publiczność gnieźnieńska jest po prostu wyjątkowa.
Dlaczego?
W Poznaniu mamy stałą publikę, ale jej część zmienia się i co edycję jest nowa. Gramy tu też częściej niż w Gnieźnie, gdzie publiczność jest stała. Oni co roku czekają na nasz koncert i wybierają się na niego. Po kilkunastu latach właściwie rozpoznaję twarze. Z tego powodu to pożegnanie było bardziej przejmujące.
Skoro festiwal cieszy się taką renomą i ma swoją publiczność, to dlaczego po 13 latach istnienia dobiegł końca?
Postanowiliśmy, że zrobimy tyle edycji, na ile będziemy mieć sił i zapału. Natomiast chcieliśmy uniknąć sytuacji, w której przestaniemy mieć wsparcie, choćby od władz miast. Niestety, z takim losem mierzy się wiele imprez w Polsce, ale i na świecie. W obecnym, pandemicznym czasie, to jest wręcz niewiarygodne, co dzieje się w świecie kultury. Chcieliśmy też uniknąć sytuacji, że to ludzie nam podziękują. Postanowiliśmy zakończyć festiwal, kiedy jest on bardzo popularny, lubiany i ceniony. To trochę jak w piosence grupy Perfect, że „trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść”. Tą dewizą się kierowaliśmy, a hasło festiwalu „coda”, oznaczające w muzyce zakończenie utworu, definitywnie podkreślało istotę tej edycji. Teraz wszyscy namawiają nas, żebyśmy jednak wrócili za rok. Wysyłają wyrazy wsparcia, oferują pomoc. To jest niesamowite. Kończymy ten festiwal, kiedy ludzie wciąż mają ochotę na więcej. Myślę, że takie zakończenie historii Akademii Gitary jest lepsze.
Publiczność festiwalu, przez wszystkie jego edycje, bardzo się do Pana przywiązała. Jak to jest być liderem, frontmanem takiego wydarzenia?
Jest mi bardzo miło. Ten festiwal dał mi wiele. Przede wszystkim pomógł w karierze artystycznej, która nabrała szybszego tempa. Dzięki niemu mogłem trafić do szerszej publiczności. Właściwie na każdym koncercie spotykam kogoś, kto specjalnie przyjechał do innego miasta z Poznania, by mnie posłuchać. To jest niesamowite, ale wiem, że to dzięki festiwalowi. Jestem przekonany, że dał on także dużo radości i emocji Wielkopolanom. W naszych sercach te 13 lat spędzonych z publicznością zostawiło ogromny ślad.
Jak Pan sądzi, ile osób zakochało się w gitarze przez te lata?
Dokładnej liczby nie znam (śmiech). Ale nasza publiczność to dziesiątki tysięcy osób. Oni podróżowali z nami po mniejszych i większych miasteczkach, przychodzili na koncerty. Tak naprawdę nie ma bardziej gitarowego miasta w Polsce niż Poznań. To miasto gitarą stoi. Kiedyś mówiło się, że stoi skrzypcami, bo jest konkurs Wieniawskiego. Moim zdaniem to już od dawna nieprawda. Studenci poznańskiej Akademii Muzycznej to czołowi polscy gitarzyści młodego pokolenia, którzy liczą się w całej Europie. Publiczność daje o tym znać przychodząc tłumnie na nasze koncerty.
Zróbmy małą retrospekcję. Jak doszło do powstania festiwalu? Było zapotrzebowanie na takie wydarzenie czy może jakaś pustka w Pana sercu jeśli chodzi o gitarowe granie?
Przykro to mówić, ale powiem szczerze. Wiele lat temu Poznań w środowisku gitarowym uznawany był za gitarowy koniec świata. Miasto, które nie ma żadnych tradycji jeśli chodzi o gitary, a poziom grania był żenujący. Zmieniło się to m.in. dzięki prof. Piotrowi Zaleskiemu. Prowadził on kurs gitarowy w Szczawnie Zdroju koło Wałbrzycha, w którym uczestniczyłem co roku, od 1990 r. To było niesamowite wydarzenie, podczas którego zjeżdżali się gitarzyści z całej Polski. Byłem wychowankiem profesora, a pewnego dnia, w 2000 roku, zaproponował mi przejęcie organizacji i prowadzenia tego kursu. Przy moim koncertowaniu było to jednak organizacyjnie nie do przeskoczenia. Na szczęście mój ówczesny manager – Przemysław Kieliszewski – oraz jego przyjaciel Marcin Poprawski, podjęli się organizacji festiwalu. Wspólnie przenieśliśmy wydarzenie do Wielkopolski, a prof. Zaleski rozpoczął w Poznaniu nowy rozdział jeśli chodzi o kształcenie gitarzystów na Akademii Muzycznej. To między innymi dzięki niemu nasze miasto jest na takim poziomie, jeśli chodzi edukację gry na gitarze. Dziś młodzi gitarzyści to europejska czołówka, a festiwal Akademia Gitary usytuował Poznań w zupełnie innym miejscu. To ogromny sukces i proszę mi wierzyć, że bycie gitarzystą w tym mieście oznacza prawdziwy prestiż.
A jak ten festiwal przez 13 lat się zmieniał?
Zmieniał się tylko trochę. Pierwsza edycja była bardzo gitarowa, dosyć skromna. Nie było wielu gości, a kursy gitarowe odbywały się pod Jarocinem. Moim marzeniem było jednak stworzenie wydarzenia nie tyle gitarowego, co muzycznego, w którym gitara odgrywać będzie wiodącą rolę, ale otoczona także innymi instrumentami oraz muzykami. Podczas trzeciej i czwartej edycji udało się to wprowadzić. Grały dla nas największe polskie orkiestry kameralne i różni artyści. Potem odeszliśmy od tej formuły, a głównym gościem festiwalu był zawsze inny instrumentalista, np. mandolinista Avi Avital, akordeonista i bandoneonista Richard Galliano, pianista Aleksander Dębski czy akordeonista Marcin Wyrostek. Spełniło się też jeszcze jedno moje marzenie. Udało się pozyskać kompozytorów do napisania nowych utworów na gitarę i kilka premier światowych miało miejsce właśnie podczas Akademii Gitary.
Z perspektywy organizatora, jak trudno było zapraszać artystów do Poznania?
Z wieloma nazwiskami nie było łatwo. Największym problemem były zawsze koszty, bo ci najwięksi, topowi artyści światowi, są po prostu drodzy. Po za tym, zależało nam, by na festiwal przychodzili ludzie z miasta, melomani, a nie tylko inni muzycy czy gitarzyści. Pod tym kątem musiałem odpowiednio dobierać artystów. Nie każdy gitarzysta może być doceniony przez szeroką publiczność. Szukałem więc takich, którzy swoją sztuką, charyzmą, osobowością artystyczną będą w stanie zaciekawić ludzi, nawet z mniejszych miejscowości. Drugim ważnym elementem dla mnie było pokazywanie młodych artystów z Polski, ale także z zagranicy. Kto inny miałby dać miejsce, by mogli zagrać, jeśli nie organizator dużego festiwalu? To jest szansa, którą daje się młodemu muzykowi. Tego nie da się przecenić.
A czy ma Pan jedno, najważniejsze wspomnienie z tych 13 lat?
Mówiąc szczerze to nie. W momencie kiedy przeżywałem coś ważnego, wydawało mi się, że to jest ten najważniejszy czas w historii festiwalu. W kolejnym roku znów miałem taki moment, który wydawał się najważniejszy. I co roku ta sama sytuacja (śmiech). Cieszę się, że Akademia Gitary pozostawiła w poznaniakach i Wielkopolanach swój ślad. Ja mam wspaniałe wspomnienia i mnóstwo przeżytych wzruszeń. Tego na pewno będzie nam teraz brakować. Ale każde zakończenie to też początek czegoś nowego. Pustka nie zostanie. Gitara, mam nadzieję, na zawsze będzie już obecna w Poznaniu. To jest niemożliwe, żeby nie była.