Najnowszy numer SUKCESU już dostępny 🌞 Sukces po poznańsku to najpopularniejszy magazyn lifestylowy o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Poznańskie mistrzynie świata w futbolu

Podziel się

W Poznaniu mamy trzykrotne mistrzynie świata w futbolu… Tak, to możliwe, ale nie w tym na zielonej murawie, lecz na stole. Niewielu pewnie zdaje sobie sprawę, że popularne piłkarzyki z pubów czy wakacyjnych wyjazdów to dyscyplina sportu. A my w Poznaniu mamy niekwestionowane gwiazdy: Agatę Ćwiąkałę i Agnieszkę Rutowską-Kasprzyk, światowe championki. O tej dyscyplinie oraz o sukcesach opowiada nam Agnieszka Rutowska-Kasprzyk.

 

ROZMAWIA: Juliusz Podolski, ZDJĘCIA: Archiwum Agnieszka Rutowska-Kasprzyk

 

Jak się powinno prawidłowo mówić – piłka nożna stołowa?

Agnieszka Rutowska-Kasprzyk: My, profesjonaliści, nazywamy ten sport futbolem stołowym. Natomiast jeśli idziemy np. do pubu ze znajomymi i traktujemy to rekreacyjnie, to potocznie mówimy piłkarzyki.

Zawodników na boisku jest tyle samo, co na normalnej murawie?

Tak, tu się nic nie różni. Dziesięciu zawodników w polu i bramkarz.

Czy są faule?

Wbrew pozorom jest mnóstwo fauli. W trakcie grania nie można rozmawiać, nie można wymieniać uwag z partnerem z drużyny. Jest to uznane za rozpraszanie przeciwnika. Drużyna może zyskać piłkę, jeśli przeciwnicy notorycznie przeszkadzają.

Inny faul pojawia się w momencie, kiedy zawodnik podaje sobie piłkę z linii na linię albo zawodnik podaje swojemu partnerowi piłkę, a przeciwnik bardzo mocno uderzy w bandę i to tak, że stół się zatrzęsie, w konsekwencji czego drużyna traci kontakt z piłką.

Warto także wspomnieć, że nie wolno przekroczyć czasu. Są ograniczenia czasowe na danej linii. Najczęstszym faulem dla młodych stażem zawodników jest również wykonywanie grillem (nazwa drążka) kołowrotków, a więc obrotów przekraczających 360 stopni. Przewinień może być dużo. Czasami emocje biorą górę, najważniejsze jednak, by do końca zachowywać się przy stole fair play.

 

Mamy faule, 11 piłkarzy, piłkę, dwie bramki, dwóch bramkarzy. Co jeszcze mamy podobnego z boiska piłkarskiego?

Chyba jeszcze to, że trzeba strzelić więcej bramek niż przeciwnik... W zależności od rozgrywek gra się do dwóch bądź trzech wygranych setów. I jeśli jest równowaga, to gramy ostatni decydujący set i wtedy gra się na przewagi dwóch punktów, maksymalnie do wyniku 8–7 i to jest golden goal.

Patrząc okiem laika, można powiedzieć, wystarczy podejść do stołu i pokręcić tymi uchwytami, że żadnej kondycji nie potrzeba. Ale jak zdążyłem się zorientować, to bardzo wyczerpujący sport.

Zgadza się. Duże imprezy futbolu stołowego, jak na przykład mistrzostwa kraju czy regionalne, rozgrywane są przez kilka dni od rana do późnych godzin wieczornych. Może się zdarzyć, że zagram o 10 rano pierwszy mecz, a kolejny o 13. Jeśli będę wygrywać i dotrę do półfinałów lub finału, to ostatnie, najważniejsze pojedynki mogę zagrać nawet około 23. W związku z tym okazuje się, że tak naprawdę nasza wytrzymałość fizyczna ma olbrzymie znaczenie.

A przy wyczerpaniu fizycznym dochodzi również wyczerpanie psychiczne. Jeśli ktoś ma słaby mental, to w kluczowym momencie może sobie nie poradzić z doskonale przygotowanym przeciwnikiem. Wszystko to rzeczywiście jest ze sobą powiązane i jest niezwykle istotne. Znam kilku zawodników w Polsce, którzy mieli fenomenalne umiejętności, ale spalali się psychicznie. Spokojem, opanowaniem można było wówczas pokonać znakomitego zawodnika, który nie umiał opanować swoich emocji.

 

Jak to się zaczęło? Czy gdzieś od jakiegoś stołu na wakacjach, feriach?

Właściwie tak. Z tym profesjonalnym futbolem zaczęłam wiązać przyszłość dopiero na studiach. Ale wszystko zaczęło się już w domu rodzinnym. Mam dwóch braci. Posiadaliśmy stół do piłkarzyków, który się kładło na blat stołu, przy którym jedliśmy posiłki. Rozgrywaliśmy rodzinne turnieje każdy z każdym, które wzbudzały w nas wiele emocji – bardzo lubiliśmy takie rodzinne popołudnia. Grałam więc od dziecka. Na wszystkich wakacjach, jak był gdzieś stół, byłam przy nim pierwsza.

Na studiach, kiedy byłam pewna swoich umiejętności i sądząc, że mój dobry refleks i kilka zagrań, które opanowałam, pozwolą mi zwyciężać, skorzystałam z zaproszenia kolegi, który zaprowadził mnie na mój pierwszy oficjalny turniej w Poznaniu. Przegrałam wszystkie mecze, były nawet wyniki 0:6 (wtedy grało się jeszcze do 6 punktów w secie). Zostałam sprowadzona na ziemię.

Ale nie zniechęciło to Pani...

Troszkę tak – uznałam, że jednak wydawało mi się, że posiadam jakieś umiejętności. Na szczęście zatrzymał mnie wtedy Bartosz, jeden z kolegów, którzy zapoczątkowali ligę piłki stołowej w Poznaniu. Uznał, że mam refleks i spore predyspozycje, a reszta to kwestia treningów. Zachęcił, bym pojawiła się na następnym turnieju i tak zaczęłam trenować i uczyć się od czołówki poznańskich zawodników. Byli to zawodnicy, którzy już jeździli na turnieje ogólnopolskie, podpatrując nowe strzały od tych, którzy już mieli okazję pojechać na jakiś turniej zagraniczny. Wtedy też poznałam Agatę oraz innych przyjaciół, z którymi do dzisiaj utrzymujemy wzajemne relacje. Intensywne treningi sprawiły, że szybko sama stałam się czołowym zawodnikiem Poznania.

 

  

Ośrodek poznański był mocny przez długi czas.

Zgadza się. Za moich czasów dopełniliśmy formalności i oficjalnie zarejestrowaliśmy stowarzyszenie Wielkopolskiej Ligi Piłki Stołowej, byłam jego prezesem przez 8 lat. Mieliśmy wtedy wspaniałych ludzi, którym chciało się działać – a to najważniejsze. Dzięki superzgranej ekipie udało nam się kilkukrotnie zorganizować mistrzostwa Polski, klubowe puchary Polski czy jedną z bardziej znanych, cyklicznych imprez w Polsce – mistrzostwa Wielkopolski, które odbyły się aż ośmiokrotnie. Ten kilkudniowy turniej odbywał się w Błażejewku nad jeziorem i przyciągał tłumy piłkarzykowych przyjaciół. Potem większość z nas pozakładała rodziny i ciężko było wszystko ze sobą pogodzić. Koledzy potem jeszcze próbowali działać, ale już nie udało się na taką skalę przyciągnąć młodych zawodników.

Żałuje Pani, że właściwie w Poznaniu futbol stołowy to już historia?

Bardzo żałuję, że to nie przetrwało, kocham ten sport i mam do niego ogromny sentyment. Niestety dorosłe życie weryfikuje pewne rzeczy i nie na wszystko mamy wpływ. Wierzę, że kiedyś znajdzie się ktoś, komu znowu będzie się chciało, tak jak wtedy nam. Na futbol stołowy zabrakło czasu, tym bardziej że jest on niedochodowy, więc po studiach trzeba było pogodzić pracę z wyjazdami: mimo tytułów mistrzowskich nie było łatwo o sponsoring tak niszowego sportu, w związku z tym musieliśmy wszystkie wyjazdy na turnieje opłacać z własnych oszczędności, a nagrody w zawodach były bardzo symboliczne, ot, co najwyżej zwrot kosztów dojazdu i noclegu.

A jak to się stało, że spotkała się Pani z Panią Agatą Ćwiąkałą i stworzyłyście tak wspaniały duet, który sięgnął po trzy tytuły mistrzyń świata?

Dużym szczęściem dla nas obu było to, że grałyśmy w tym samym klubie. A co jeszcze ważniejsze – miałyśmy i nadal mamy podobne podejście do kwestii związanych ze sportem. Chcesz wygrywać – ciężko trenuj. Tylko ciężką pracą można zapracować sobie na sukces. Obie więc w naszych najlepszych latach bardzo mocno trenowałyśmy, to było wtedy całe nasze życie. Za zaoszczędzone pieniądze każda z nas kupiła profesjonalny stół piłkarzykowy, by trenować również we własnych domach oraz bardzo często wyjeżdżaliśmy ekipą na weekendowe turnieje do innych miast. Nadawałyśmy na bardzo podobnych falach.
Oczywiste było dla nas, że przed turniejem trzeba się przygotować, każdy etap treningu jest istotny: samemu oraz sparingi, sparingi i jeszcze raz sparingi, bo one również wzmacniają naszą psychikę, która w kluczowych momentach może się okazać decydująca. Dobrze jest potrenować z zawodnikiem tzw. niewygodnym, bo wtedy zawsze łatwiej popracować nad swoimi słabościami.

 

 

Pamięta Pani pierwszy wspólny mecz?

Nie pamiętam pierwszego wspólnego meczu, ale przez te wszystkie wspólne lata grania mamy wiele niezapomnianych sytuacji w pamięci. Agata bardzo szybko stwierdziła, że chce uczyć się na ataku, co na tamte czasy było odważnym posunięciem, ponieważ większość dziewcząt grała na obronie. Robiła postępy olbrzymie na tyle, że później, jak równy z równym, walczyła z najlepszymi mężczyznami w Polsce. Ja szukałam kogoś, kto jest dobry w ataku, a Agata obrońcy do gry w parach kobiet. Chociaż pamiętam, że grałyśmy również turnieje w formule open przeciwko facetom.

Od początku dobrze się rozumiałyśmy przy stole. Ja jestem bardzo stabilna na obronie i potrafię panować nad emocjami podczas ważnych meczów, co często przydawało się, kiedy grę trzeba było uspokoić i zagrać rozsądnie, pewnie. Jak rozgrywający w koszykówce wiedziałam, kiedy warto przystopować, wyczekać przeciwnika, by finalnie podać piłkę wprost do Agaty na linię ataku lub dołożyć bramkę z obrony.

Agata jest niezwykle waleczna i bardzo skuteczna na linii ataku oraz pomocy. Potrafi świetnie rozgryźć zamiary przeciwnika i uniemożliwić rozegranie przez niego skutecznej akcji. To typ bardzo niewygodnego zawodnika, który zawsze walczy do samego końca. Myślę, że stworzyłyśmy wspaniały i zgrany duet.

Grałyście w parze, ale startowałyście także w singlu. Trafiałyście na siebie i...

Często na najważniejszych imprezach w Polsce spotykałyśmy się w finale singla kobiecego, by zaraz po nim rozegrać kolejny mecz w turnieju par kobiecych jako jedna drużyna. Trzeba wtedy szybko wyrzucić z siebie emocje i zabrać się za kolejne wyzwanie. Agata jest bardzo dobrą, utytułowaną singlistką. Osiągnięcie ponad 20 tytułów mistrzyni Polski świadczy samo za siebie. Nikt w Polsce do tej pory jej nie dogonił. Mnie single mniej kręcą, ale startowałam i wtedy dawałam z siebie wszystko.

Czy zdobywając swój pierwszy tytuł mistrza świata, znałyście swoją wartość?

Znałyśmy, bo w 2007 roku zdobyłyśmy już wicemistrzostwo świata w parach kobiecych w Austrii. Nie byłyśmy nieznane i wiedziałyśmy, jak trzeba się przygotować. Dlatego dwukrotnie w 2011 i 2012 roku wygrałyśmy turniej Mistrzów Multitable, który odbywał się co roku w styczniu w Nantes we Francji. Żeby zawodnik mógł tam pojechać i reprezentować swój kraj, wcześniej musiał zdobyć tytuł mistrza kraju. Poza tym do Polski też docierały na turnieje zawodniczki z czołówki Czech, Słowacji, Austrii, więc mniej więcej miałyśmy świadomość, jaki poziom reprezentują. Nie zmienia to faktu, że tego uczucia, gdy zdobywasz ostatnią bramkę meczu i uświadamiasz sobie, że wygrałaś cały turniej, nigdy nie zapomnimy. A obrona tytułu rok później była już wtedy takim naszym nieśmiałym celem wyjazdu. To są takie wspomnienia, których nam nikt nie odbierze!

W trakcie turnieju presja chyba rosła.

Tak, to prawda, z meczu na mecz. Dziwiło nas, że dość szybko nasze rywalki były „rozpykane”. Dopiero później zdałyśmy sobie sprawę, że my tak naprawdę jesteśmy po prostu świetnie przygotowane. Miałyśmy również dużo wsparcia od polskich zawodników. Jechaliśmy tam całą drużyną i wszyscy mocno nas wspierali, podpowiadali, doradzali. Każdy wierzył w nas, że te osiągnięcia z Polski przełożą się na wyniki w mistrzostwach świata. Dwukrotnie w finałach wygrałyśmy z tymi samymi zawodniczkami z Danii.

Czy czasami gdzieś Pani gra, czy to już zupełnie poszło w zapomnienie?

Staram się trenować systematycznie, choć na dużo mniejszą skalę. Wkręcam w ten sport również moje dzieci. Mam stół w domu, Agata także. Bardzo chciałabym wrócić do profesjonalnego grania. Obiecałam sobie, że w 2025 pojadę na duży turniej rangi ogólnopolskiej. Wierzę, że dotrzymam tego słowa.

A nie obawia się Pani konfrontacji z młodszym pokoleniem?

Pewnie, że się obawiam – młodzi zawodnicy mają świetne osiągnięcia, jak również niesamowite umiejętności. Zawsze miałam jednak mocną psychikę i dobrze potrafiłam analizować przeciwnika, więc raczej podchodzę ze spokojem do myśli o ewentualnej konfrontacji z kolejnym pokoleniem. Wierzę, że stawię opór. Mam świadomość, że jeśli zdecydujemy się na turniej wspólnie z Agatą, to ludzie z czystej ciekawości podchodziliby do stołu, by zobaczyć nasze pojedynki, by sprawdzić, czy nadal potrafimy grać na poziomie z naszych najlepszych czasów. Trzeba mieć jednak w sobie dużo pokory, a co najważniejsze – nie ma sensu samej sobie budować presję.

A czy jest jakaś szansa, żeby odrodzić futbol w Poznaniu?

Niełatwo mi na to pytanie odpowiedzieć. Wierzę, że tak, ale chyba to jeszcze nie ten czas. Liga powstała 25 lat temu tylko dzięki chęciom i staraniom kilku osób, więc jeśli w Poznaniu znajdą się znowu zaangażowani ludzie – mogą zdziałać naprawdę dużo. Myślę, że my, weterani piłkarzykowi, których niemało w Poznaniu, bylibyśmy dla nich wsparciem. Małymi krokami rozwijać futbol stołowy w Poznaniu – to byłoby coś! W dzisiejszych czasach mamy też zupełnie nowe narzędzia pozwalające promować aktywności sportowe, informować w social mediach o turniejach i je nagłaśniać. Pamiętam, jak na turniejach zbierałam numery telefonów od graczy, by potem z bramki SMS-owej i Gadu-Gadu wysyłać ludziom przypomnienia o turniejach. Ech, inne to były czasy, a mimo to świetnie sobie radziliśmy.

Czy są potrzebne specjalne predyspozycje do tej dyscypliny? Czy można wejść do grania, powiedzmy, będąc osobą dojrzałą?

Z Agatą jesteśmy dobrym przykładem, że mając dwadzieścia lat, podjęłyśmy poważne wyzwanie i zostałyśmy zawodniczkami. Reszta to mozolny trening, ale również pewne indywidualne predyspozycje.

A co dało Pani granie w futbol stołowy?

Sporo mnie nauczyła rywalizacja, ale chyba tego, co najważniejsze nie tylko w sporcie, ale i w życiu, że żeby zwyciężać, trzeba najpierw nauczyć się przegrywać. To jest najważniejsze w ogóle. Dzisiaj mówię to też mojemu synowi, który gra w piłkę, że jeśli nie nauczy się przyjmować porażek oraz wyciągać z nich wniosków, to będzie mu ciężko i trudno wznieść się na wyżyny.

Futbol stołowy to również wiele przyjaźni na całe życie. Mimo tego, że rzadziej, niż bym sobie tego życzyła, spotykam się z ekipą piłkarzykową, to w każdym zakątku Polski jest ktoś, kogo można odwiedzić, spotkać się przy okazji wizyty.