Sara Zalewska
24.05.2019 14:00:00
Właśnie odebrała prestiżową nagrodę „Sukces roku”. To szósta statuetka na Jej koncie. Sara Zalewska miała być prawniczką, ale po pięcioletnich, ciężkich studiach postanowiła zrobić sobie przerwę od kodeksów i paragrafów. Wybrała modę, kreowanie i wymyślanie nowych trendów, które skutecznie, od trzech lat, pokazuje poznaniakom. W swoim atelier, przy ulicy Ługańskiej 16 w Poznaniu, z promiennym uśmiechem, setkami pomysłów i niebanalnym wyczuciem stylu doradza klientkom co założyć, żeby wyglądać dobrze, a przy tym czuć się wyjątkowo.
ROZMAWIA: Joanna Małecka
ZDJĘCIA: Sławomir Brandt
Kolejna nagroda na Twoim koncie – „Sukces roku”.
Tak i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa. Cały miniony rok poświęciłam firmie i nowym projektom. 2018 był także takim rokiem na uporządkowanie wszystkiego. No i został doceniony właśnie statuetką „Sukces roku”.
Ale zmieniła się tez nazwa Twojej marki.
Zrezygnowałam z nazwy „Zalla” na korzyść mojego imienia i nazwiska – Sara Zalewska. Pod nowym szyldem pokazałam już nową kolekcję, ale wiesz, wciąż mam wiele do pokazania (śmiech). Ja ciągle dążę do doskonałości i wciąż chcę piąć się wyżej. Zresztą pokaż mi artystę, który jest w pełni zadowolony ze swojej pracy (śmiech).
No tak, w sumie nie znam. Czyli ta nagroda jest taką motywacją do dalszego doskonalenia?
Dokładnie tak, nagrody to tylko i wyłącznie motorki napędowe! Kiedy ciężko pracujesz, jesteś na tyle zaaferowana i skupiona na konkretnym działaniu, że w pewnym momencie tracisz rachubę, na jakim poziomie aktualnie jesteś. Nagrody to w pewnym sensie fundament tego, ile już zrobiłaś i jak dobrze ci to wyszło.
Dlaczego Sara Zalewska?
Kiedy zakładałam firmę, nie chciałam wyróżniać się jako Sara Zalewska, tylko ukryć się pod jakąś marką. Epatowanie nazwiskiem nie było w moim stylu. „Zalla” w pewnym momencie zaczęła kojarzyć się z Zarą, a nie o to mi chodziło. Dziś już wiem, że na swoje nazwisko pracuje się latami, więc ogromnie cieszy mnie kiedy widzę ludzi ubranych w moje projekty, pod moim szyldem: Sara Zalewska.
Czy nowa nazwa spotkała się z dobrym odbiorem?
Bardzo dobrym. Niektórzy powiedzieli mi nawet: nareszcie! To bardzo miłe.
Moda to strasznie trudna branża, mamy coraz więcej projektantów. Jak Ty sobie z tym wszystkim radzisz?
Ciężko pracuję na to, by nie zginąć w gąszczu tego wszystkiego. Kiedyś przyglądałam się moim znajomym z innych branż, np. medycyny czy kosmetologii, i myślałam, jak oni mają ciężko. Doszłam do wniosku, że muszę iść za głosem serca i wykorzystam swoją artystyczną duszę, żeby robić to, co kocham. Początkowo nie sądziłam, że podobnie jak w przypadku moich koleżanek – też będzie ciężko. Ale nikt nie mówił, że będzie łatwo. Lubię wyzwania, jestem uparta, a współpraca z klientkami i moim teamem w pracowni to najlepsze, co mogło mnie spotkać. Mam doskonałe krawcowe, dzięki którym wszystko co mi się przyśni i co tylko wymyślę, powstaje w szybkim tempie. To pomaga mi skupić się na nowych projektach, aby były nietuzinkowe, jedyne w swoim rodzaju i aby jak najszybciej powstawały.
Jakie mamy trendy na wiosnę/lato 2019?
Królują ubrania w kolorze naturalnym, czyli beż, piaskowe odcienie – kolory ziemi. Wróciły seksowne siateczki, koronki, pojawia się koral, który został ogłoszony kolorem roku 2019. I to wszystko znajdziecie panie u mnie w atelier. Szyjemy także na specjalne, indywidualne zamówienia. Muszę powiedzieć, że dziś coraz częściej zgłaszają się do mnie panie, które potrzebują projektu według własnych upodobań i garsonki szytej na miarę.
No dobrze, ale Ty trochę przełamujesz te trendy, bo dodajesz jednak coś od siebie.
Tak, większość moich projektów jest takich trochę wyśnionych. Czasem przychodzę rano do pracowni, mam jakieś pomysły w głowie, które zaraz przenoszę na papier, potem opowiadam o nich w pracowni i pracujemy nad ich powstaniem. Ostatnio dopadłam kilka takich pięknych tkanin z kolorowymi wzorami i od razu zobaczyłam w nich długą, letnią suknię. I to mnie napędza, ta nielimitowana wyobraźnia.
Tworzysz markę premium, te ubrania nie są tanie.
Wyobraź sobie długą, letnią sukienkę z jedwabiu. Ona nie może kosztować 200 zł. Myślę, że znalazłam swoich odbiorców, których grono wciąż się powiększa, z czego się bardzo cieszę. Większość ubrań z moich kolekcji szytych jest z drogich materiałów, bardzo wysokiej jakości. Poza tym są to projekty unikatowe, przemyślane, nie ma dwóch takich samych sukienek, garniturów czy kurtek. Jest całe mnóstwo kolekcji i każdy wzór jest inny. Te projekty nie powstają w pięć minut. To zabiera mnóstwo czasu i pracy technicznej. Pracuje nad nimi zespół ludzi, który dniami i nocami myśli nad stworzeniem danego prototypu, a moje krawcowe są tak kochane i tak bardzo zżyte z firmą, że nieraz wspominają o nieprzespanych nocach. Wiedzą, że nie mają łatwej szefowej i nawet jak się nie da czegoś zrobić, to ja zawsze im powtarzam „wszystko się da” – chyba mam to po ojcu (śmiech). Klientki doceniają tę pracę, którą wkładamy w uszycie ubrania i atmosferę, którą mamy w atelier. No właśnie, a jak Tobie się podoba?
Jest bardzo ładnie, można tu złapać oddech, ze spokojem poszukać swojego stylu. Ale czuję tu też Twoje serce.
Bo to jest takie moje miejsce na ziemi. Ja uwielbiam moje klientki, to dla nich tworzę i to one są dla mnie najważniejsze. Często im doradzam, pokazuję różne fasony po to, by one czuły się dobrze. W ogóle trzeba czuć się dobrze w tym, co się nosi, to jest bardzo ważne. I co z tego, że kupimy sobie kombinezon za 1000 zł, jeśli będziemy w nim źle wyglądały? Lepiej przyjść, pomierzyć, poszukać swojego fasonu, zapytać, a ja chętnie pomogę. A najpiękniejszy dla mnie moment jest wtedy, kiedy kobieta staje przed lustrem i mówi: miała Pani rację, Pani Saro, wyglądam…, a ja wtedy dodaję: jak milion dolarów i szczęśliwa wychodzi z mojego atelier z nową kreacją.