Strategiczna cisza: budowanie ponad hałasem
W świecie, w którym liczy się głośny przekaz i nieustanna obecność, Alfonso Martines Ruiz wybiera coś zupełnie innego: ciszę. Wraca na naszą okładkę nie po to, by robić więcej hałasu, lecz by opowiedzieć, dlaczego to właśnie konsekwencja, struktura i spokojne działanie zbudowały dziś siłę Montclare. W szczerej rozmowie mówi o odejściu od środowisk, które nie dawały wartości, o budowaniu międzynarodowej firmy z centrum operacyjnym w Poznaniu i o tym, że prawdziwy wpływ nie potrzebuje światła reflektorów. To opowieść o strategii, która zaczyna się tam, gdzie inni tracą cierpliwość – w ciszy.

ROZMAWIA: Monika Kanigowska
ZDJĘCIA: Piotr Pasieczny Fotobueno
[Współpraca reklamowa]
Alfonso, witamy znowu w grudniowym wydaniu. Co dla Ciebie oznacza ponowne pojawienie się
na okładce?
Alfonso Martines Ruiz: Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się tego. Ale w pewnym sensie czułem potrzebę opowiedzenia swojej historii, bo rozumiem, co ona symbolizuje. W tym roku byłem bardziej w cieniu – dużo pracowałem i mało mówiłem. Wybrałem ciszę jako strategię: mniej ekspozycji, więcej struktury. Odsunąłem się od środowisk, które kiedyś uważałem za swoje, i to była jedna z najlepszych decyzji, jakie podjąłem. Dziś jestem tu, bo konsekwencja budzi szacunek – a szacunku się nie wymusza, tylko utrzymuje.
Od czego konkretnie się odsunąłeś?
Od środowisk zawodowych, w których zabrakło wzajemnego szacunku lub w których wszystko kręciło się wokół wizerunku. Nie mam na to czasu. Wolę budować z ludźmi, którzy nie potrzebują potwierdzenia swojej wartości na zewnątrz. I to widać w rezultatach. Kiedy oczyścisz otoczenie, skupienie wraca tam, gdzie powinno – na tym, co tworzysz, a nie na tym, jak wyglądasz. I właśnie to ostatecznie docenia klient.
A czym zajmowałeś się w tym czasie?
Pracą. Wzmacnianiem tego, co naprawdę podtrzymuje każdy projekt: kryteriów, szacunku, konsekwencji i solidnego kręgu ludzi. Bez potrzeby udowadniania czegokolwiek. Montclare się rozwinęło – na wielu frontach – i ci, którzy byli blisko, to widzieli. Nie musieliśmy o tym opowiadać co tydzień w mediach społecznościowych. Widoczność można zdobyć. Obecność się narzuca. A my nie prosimy o pozwolenie, by być tam, gdzie nasze miejsce.
Co powiedzieli Ci przyjaciele z Poznania, żeby Cię przekonać do udziału?
Że czasem po prostu trzeba być – bez przemówień, tylko obecnością. I zrozumiałem, że są chwile, w których trzeba zająć swoje miejsce, nawet w ciszy, aż nadejdzie właściwy moment, by przemówić tam, gdzie trzeba. Dlatego tu jestem. A gdy to miejsce należy się Tobie z racji Twojej drogi, wystarczy je po prostu zająć.
Czy to powrót?
Nie. To ciągłość. Nigdy nie odszedłem. Po prostu przestałem robić hałas. Kiedy dokładnie wiesz, co budujesz, nie musisz się tłumaczyć. Solidność mówi sama za siebie.
Mówisz o Montclare, opowiedz zatem, czym właściwie ono jest.
Montclare to niezależna firma inwestycyjna i doradcza, działająca strategicznie w obszarze finansów. Nasze usługi są tak elastyczne, jak ambitne – od czegoś tak prostego, jak otwarcie konta bankowego w Polsce dla zagranicznego inwestora, po tworzenie holdingów w Niderlandach, fundacji w Luksemburgu czy zarządzanie zakupem nieruchomości w Dubaju poprzez struktury w Szwajcarii lub Liechtensteinie – wszystko robimy samodzielnie, bez pośredników, i to widać w jakości.
Całość opieramy na stałym wsparciu prawnym i podatkowym, obejmującym optymalizację, inwestycje transgraniczne w nieruchomości oraz strategie wzrostu. Koordynujemy również złożone operacje w wielu jurysdykcjach i jesteśmy zaufanym partnerem family offices w zakresie zarządzania majątkiem klientów z kategorii UHNWI. Nasza główna siedziba znajduje się w Amsterdamie – stamtąd kształtujemy naszą globalną wizję. Ale prawdziwa siła operacyjna i wykonawcza leży w nowym centrum w Poznaniu, które uzupełnia i nadaje dynamikę całej strukturze.
To musiał być Poznań, bo bycie w sercu Europy Środkowej daje nam bezcenną znajomość terenu, bliskość do rynków wschodzących i szybkość reagowania, wspieraną przez naszego lokalnego partnera w mieście. To wyjątkowe połączenie – wizji z Amsterdamu i realizacji z Poznania – pozwala nam niezwykle efektywnie łączyć kapitał międzynarodowy z najlepszymi możliwościami regionu, oferując kompleksowe wsparcie prawne i finansowe dla przedsiębiorców, inwestorów i instytucji.
Działamy na kluczowych rynkach: w Europie Środkowej, Niderlandach, Hiszpanii, Belgii, Szwajcarii i Dubaju. Wszystko przy stałym wsparciu prawnym i podatkowym, które obejmuje optymalizację, inwestycje transnarodowe i strategie wzrostu. Nasze DNA jest proste: nie podążamy za modą – podążamy za wynikami. Pracujemy z dyskretną powagą, skupiając się na tworzeniu wartości i budowaniu zaufania z naszych biur w Amsterdamie i Poznaniu. I żeby jasno określić naszą filozofię: nie sprzedajemy naszej nazwy. Żadnych franczyz ani licencji. Jeśli coś nosi nasz znak, to dlatego, że jesteśmy w to zaangażowani w 100% – z pełnym zobowiązaniem i rzeczywistą obecnością. To nasza tożsamość.
Na zakończenie o Montclare: jesteśmy członkami licznych izb handlowych i organizacji branżowych – nie dla samej widoczności, lecz dlatego, że właśnie tam zapadają decyzje o znaczeniu strategicznym. Szczytem tej instytucjonalnej legitymacji jest nasze wpisanie do oficjalnego Rejestru Podmiotów Interesu przy Komisji Europejskiej. To nie tylko formalność – to mechanizm, dzięki któremu instytucje europejskie weryfikują, które podmioty są uprawnione do udziału w procesach legislacyjnych, strukturalnych i wysokiego szczebla. Polityka dostępu do „Berlaymontu” wymaga czegoś więcej niż uśmiechu i kilku zdjęć z wydarzeń pokazujących pozorne sojusze. Wymaga obecności, kompetencji i potwierdzonego dorobku. Obecność tam oznacza, że Montclare może działać jako wiarygodny rozmówca wobec samej Komisji Europejskiej, a nasze operacje spełniają kontynentalne standardy przejrzystości, etyki i zarządzania.
Innymi słowy – to nie symbol. To uznanie operacyjne. To jest dowód, że robimy rzeczy właściwie – tak właśnie
pracujemy z zespołem i to właśnie oferujemy Poznaniowi.

A powiesz, dlaczego akurat Poznań, a nie inne miasto?
Wybrałem Poznań, ponieważ dostrzegłem coś, czego inni nie zauważali: unikalne połączenie instytucjonalnej solidności i ludzkiego ciepła. Oczywiście, miasto ma wszystko, czego oczekuje każdy inwestor – silną infrastrukturę, najwyższej klasy talenty i długofalową wizję, która idealnie współgra z naszą. Ale ostatecznie zdecydowało coś, czego nie da się wpisać w bilans: duma jego mieszkańców, odporność historii i autentyczność, którą czuje się na ulicach.
Nie szukaliśmy gorączkowego rytmu stolicy – szukaliśmy spokojnego miejsca, w którym buduje się z sensem i wspólnotą. Stąd działamy z solidnymi instytucjami i dyskretnymi sieciami. To w istocie idealny ekosystem dla naszego modelu: możliwości, które wymagają analizy, a nie widowiska – w mieście, które ceni dobrze wykonaną pracę ponad pusty hałas. To była decyzja strategiczna, ale też intuicyjna. Wybraliśmy miejsce z duszą. I zapewniam – to widać w każdym projekcie. Właściwie chciałbym spędzać tu więcej czasu, nie z obowiązku, lecz dlatego, że Poznań to dziś znacznie więcej niż biuro – to przestrzeń, w której praca i życie płyną w harmonii.
Co Cię najbardziej przyciąga w Polsce?
Tego lata spędziłem dwa tygodnie na Mazurach, próbując nauczyć się polskiego. Niewiele nauczyłem się języka, ale znalazłem coś cenniejszego – prawdziwych przyjaciół. Ta ludzka więź była pierwszą kotwicą. Potem przyszły interesy, które zaprowadziły mnie do odkrywania miejsc tak odległych, jak Karpacz, gdzie mam wspaniałego przyjaciela i klienta, aż po dynamiczne ośrodki, jak Zielona Góra, gdzie współpraca rozwija się naturalnie. Spędziłem też kilka dni w Gdańsku. Zawsze ciągnęło mnie do tego miasta – jego historii, światła, powściągliwej elegancji. Bycie tam nie było przypadkiem – to był gest osobisty. Chciałem sprawdzić, czy to wrażenie jest prawdziwe. I było.
W międzyczasie odkryłem, że uwielbiam devolay – to klasyczne, faszerowane danie z kurczaka, które wielu uważa za zwyczajne, a mnie po prostu zachwyciło. Z czasem Polska przestała być tylko kierunkiem zawodowym, a stała się czymś osobistym. To, co naprawdę mnie urzekło, to różnorodność kulturowa – od Filharmonii Narodowej w Warszawie, po festiwale w Poznaniu i alternatywne sceny w Łodzi. Kraj ma bogactwo, które trudno znaleźć gdzie indziej. Ale ponad wszystko cenię to, że Polska zachowała swój charakter. W Europie, która często rozmywa się w trendach, tutaj wciąż czuje się autentyczność. A to dla mnie ma wartość bezcenną.
Dobrze, a opowiedz, jak przebiega proces?
Proces przebiega dokładnie tak, jak go zaplanowaliśmy: wymagająco, bez skrótów i z pełną determinacją. Nie przyjechaliśmy do Poznania, by powielać działania innych – przyjechaliśmy, by udowodnić, że nasz model działa tam, gdzie inni mają wątpliwości. Pojawiły się oczywiście partnerstwa, które się nie rozwinęły, projekty, które świadomie odrzuciliśmy. Ale właśnie ten opór potwierdza to, co najważniejsze – solidność naszego modelu. Nie negocjujemy zasad. Nie szukamy oklasków. Nasza strategia jest jasna: budować fundamenty, nie fasady. A to wymaga czasu. Czasem coś, co przedstawia się jako „strategiczne partnerstwo”, okazuje się po prostu przysługą owiniętą w narrację. A gdy pojawiają się aluzje do innych form „wymiany” przy finalizowaniu umów, granica między tym, co zawodowe, a tym, co osobiste, zaczyna się rozmywać… i degradować. W Montclare nie działamy w ten sposób.
Wolimy drogę trudniejszą, ale etyczną. Poważny kapitał przyciąga się nie hałasem, ale strukturą, kryterium i wynikami. A dziś Poznań jest dowodem, że nasza formuła działa.

Jak Wasza strategia przekłada się na rynek nieruchomości?
W sektorze nieruchomości działamy w oparciu o współpracę. Wraz z partnerami z Poznania monitorujemy właśnie zakup budynku biurowego z restauracjami i salami konferencyjnymi – projektu, który symbolizuje naszą wizję: łączenie społeczności, biznesu i przestrzeni, które generują realną wartość. Nie szukamy nieruchomości. Szukamy ekosystemów. To deklaracja nie tylko instytucjonalna, ale też ludzka inwestycja. Bo ostatecznie nie chodzi o mnie. Chodzi o Poznań i jego ludzi.
Jeden z lokalnych partnerów nieruchomościowych napisał do nas po analizie naszej strony: „Cieszę się, że widzę firmę, która nie pokazuje póz z kieliszkiem wina ani zdjęć z imprez. Pokazujecie, że prywatność i niski profil nadal istnieją i są synonimem profesjonalizmu”. Dziś ta osoba jest jednym z naszych najlepszych klientów. Dała nam zgodę, by przytoczyć jej słowa, bo chce, by świat wiedział, że można działać inaczej – z treścią, bez hałasu. I to, bardziej niż jakiekolwiek wskaźniki, potwierdza, że idziemy we właściwym kierunku.
Jaka była dla Ciebie najbardziej satysfakcjonująca rzecz w tym ostatnim roku?
Największą satysfakcją ostatnich lat było obserwowanie, jak nasza praca wykracza poza finanse. Dziś działamy z taką precyzją i siłą, że możemy realizować cel, który zawsze był dla mnie szczególnie ważny: pomagać małym przedsiębiorcom z Poznania w internacjonalizacji i przekształcaniu się w globalnych graczy. Widzieć, jak stawiają pierwsze kroki na rynkach zagranicznych – bez lęku przed skalą wyzwań i z odwagą do współpracy z innymi firmami, nawet jeśli czasem bardziej dla wizerunku niż z potrzeby wartości dodanej – to przywilej, który w pełni definiuje naszą misję. To wzruszające widzieć, jak udało nam się wprowadzić na mapę firmy, które przez ponad dziesięć lat nie wychodziły poza granice Poznania, a dziś podejmują wyzwania w krajach, których wcześniej nawet nie potrafiły wskazać na mapie.
Ta sama satysfakcja popycha mnie dziś do jeszcze większej strategicznej precyzji – w tym, jak inwestuję pieniądze, czas i doświadczenie.
Dlatego w 2025 roku umocniliśmy naszą obecność na rynkach Europy Środkowej, Hiszpanii, Luksemburga i Szwajcarii. A pierwsza dobra wiadomość jest taka: w pierwszej połowie 2026 roku zacznie nabierać kształtu ekspansja na rynki, do których zaprosimy przedsiębiorców z Poznania – przynosząc znaczące możliwości. Ale rdzeń pozostaje ten sam: nie jesteśmy funduszem. Jesteśmy systemem, który łączy kapitał z realnymi możliwościami. Różnica polega na tym, że dziś robimy to na skalę i z precyzją, które pozwalają nam wpływać zarówno na wielkie strategie, jak i na małe marzenia.
Czego nauczyłeś się w tym roku?
Nauczyłem się, że projekt bez człowieczeństwa to pusta konstrukcja. Z bliska widziałem, jak wszystko się rozpada, gdy myli się siłę z przymusem, a przywództwo z kontrolą. Dlatego dziś bardziej niż kiedykolwiek cenię spokój, który rodzi się z szacunku, a nie ze strachu. I zrozumiałem, że niezachwianą lojalność zdobywa się tylko dzięki uczciwości, nigdy przez presję. Trwałe zespoły buduje się na zaufaniu, nie na nadzorze. Wymagają wspólnego celu, nie rozkazów. Nauczyłem się też, że intelektualna dyscyplina nie stoi w sprzeczności z ludzką elastycznością. Wręcz przeciwnie – prawdziwe przywództwo przekonuje, rozmawia i potrafi objąć różnorodne punkty widzenia. Doświadczam tego osobiście – od czasu do czasu przyjeżdżam motocyklem z Amsterdamu do Poznania. To nie kaprys; to fizyczne przypomnienie, że boczne drogi, te mniej uczęszczane, często prowadzą do najlepszych perspektyw. Skuteczne przywództwo nie narzuca, tylko przekonuje, rozmawia i, co najważniejsze, akceptuje różnorodność opinii.
Co powiedziałbyś Alfonso sprzed roku?
Żeby utrzymał skupienie. Żeby nie wątpił w to, co widzi, i nie rozmywał swojego kryterium, szukając aprobaty. Żeby chronił swoją energię, nawet jeśli oznacza to dystans od ludzi lub środowisk, które już nie wnoszą wartości. Że dyskomfort jest częścią procesu. Czasem trzeba coś puścić, żeby iść naprzód. Nie z powodu słabości, lecz z powodu klarowności. I przede wszystkim – żeby nie mylił ekspozycji z wpływem. Nie liczy się, kto Cię słucha, tylko co budujesz.
Czy był moment słabości, który paradoksalnie uczynił Cię silniejszym?
Tak. Pamiętam go dobrze – mój pierwszy koncert gitarowy. Wyszedłem na scenę pewny siebie, a przy drugim utworze... pustka. Ręce drżały, panika była fizyczna. Pokusa, by zejść ze sceny, była ogromna – ale tego nie zrobiłem. Wziąłem oddech, pozwoliłem sobie na błąd i grałem dalej. Dokończyłem utwór – może nie perfekcyjnie, ale szczerze. I publiczność to natychmiast wyczuła. Nie oklaskiwali techniki – oklaskiwali odwagę, że nie przestałem grać. Ten błąd dał mi klucz: dobrze przeżyta wrażliwość nie osłabia – czyni nie do zatrzymania. (śmiech) W przyszłym roku zapraszam wszystkich na mój kolejny koncert w Barcelonie.
Wiem, że też piszesz. Dlaczego to dla Ciebie takie ważne?
Bo pisanie to mój sposób na uziemienie. Bo w środku biznesowego zgiełku właściwe słowo staje się kotwicą. Opublikowałem dwa tomy poezji i powiem szczerze – napisałbym je nawet wtedy, gdyby nikt ich nie przeczytał. Nie chodzi o wizerunek – chodzi o przetrwanie emocjonalne. Teraz piszę serię książek o rynku nieruchomości; pierwsza ukaże się wiosną i dotyczy inwestowania w Niderlandach, a kolejna – o Polsce, gdy tylko pozwoli na to kalendarz. To mój osobisty pakt: wolę być autorem własnej historii, nawet jeśli jest niewygodna lub niedoskonała, niż statystą w cudzym scenariuszu.

A jaką rolę w tej osobistej podróży odgrywa Montclare?
Montclare to ucieleśnienie tego wszystkiego. To nie tylko firma inwestycyjna – to namacalny dowód, że można budować z duszą, bez masek. Działamy z najwyższym rygorem, ale nie zapominamy, że pracujemy z ludźmi. Dążymy do rezultatów, ale nie palimy mostów, które nas tu doprowadziły. W końcu nasz zespół nie działa dla lajków ani widoczności – działa z potrzeby spójności. A to, bądźmy szczerzy, jest dziś prawdziwym luksusem.
A kto towarzyszy Ci w tej cichej drodze?
Rzadko o nich mówię, bo nikt z nich nie pracuje dla rozgłosu. Ale są. I jeśli Montclare zaszło tak daleko, to tylko dlatego, że nie idę sam. Najtrudniejsze było znalezienie ludzi nie tylko z technicznymi umiejętnościami, ale z moralnym kompasem zgodnym z naszym kierunkiem. Bo każdy może nauczyć się strukturyzować transakcje – trudniej jest utrzymać kulturę pracy bez fałszu i gier.
Dziś mam przywilej otaczać się profesjonalistami, którzy nie potrzebują się pokazywać, by wiedzieć, że robią coś wartościowego. Od prawników działających między krajami, po projektantów strategicznych. Łączy nas wspólna etyka: budować z precyzją, chronić z inteligencją i dbać o każdy detal tak, jakby był pierwszym. Jestem im winien więcej, niż zmieściłoby się na okładce. Ale jeśli mogę coś tu podkreślić, to właśnie to: widoczny sukces jest zawsze rezultatem niewidzialnej lojalności.
Gdzie widzisz Montclare i siebie za pięć lat?
Tam, gdzie trzeba być, by nadal działać z taką samą wolnością i skutecznością jak dziś. Nie przywiązujemy
naszej wizji do mapy – wiążemy strategię z elastycznością. Ugruntujemy obecność na rynkach, gdzie szansa spotyka się z wartością – w Europie Środkowej, Hiszpanii, Belgii, od Madrytu po Arrecife, w Luksemburgu czy nawet w miejscach, których dziś jeszcze nie rozważamy. Nasza ekspansja nie jest ogłaszana – jest realizowana. Dlatego wolę nie wskazywać konkretnych lokalizacji. Powiem tylko tyle: gdziekolwiek będziemy, będzie to dlatego, że tam istnieje realna okazja, a nie dlatego, że trzeba zaznaczyć punkt na mapie.
A prywatnie? Moja rola pozostanie taka sama: zapewnić, by model działał autonomicznie, bez konieczności mojej fizycznej obecności. Zobaczysz mnie tam, gdzie trzeba mnie zobaczyć, wtedy, gdy będzie to właściwe. A poza tym będę tam, gdzie powinienem być – w 2026 roku, przebudowując lokal na Lanzarote, by stworzyć wyjątkowe miejsce do delektowania się winem, pisząc lub żeglując po wyspie, co jest jedną z moich pasji. Klucz nie tkwi w tym, by być wszędzie – lecz tam, gdzie to naprawdę ma znaczenie. I w Montclare to my o tym decydujemy.
Co chciałbyś powiedzieć na zakończenie?
Od początku swojego istnienia Montclare regularnie i anonimowo wspiera Stowarzyszenie Nasze Serce z Poznania – organizację pomagającą dzieciom z chorobami serca, kierowaną przez doktora Michała Wojtalika. Nie jest to element strategii marki. Nie pojawia się w raportach. Nie jest komunikowane. Ale jest. To ta sama logika, którą stosujemy wobec miasta, które dało nam przestrzeń do działania. Współpracuję z działem inwestycji miasta Invest in Poznań, bo wierzę w ten ekosystem. Robię to z pokorą, wiedząc, że nie jestem ekspertem.
Mógłbym tu wymienić wszystkie instytucje, z którymi współpracujemy, ale jeśli trzeba je wymieniać, to prawdopodobnie nie jesteśmy tym, kogo szukacie. Dlatego zapraszamy do odwiedzenia naszej strony internetowej i profilu na LinkedIn, by dowiedzieć się więcej. A jeśli znajdziecie chwilę – z przyjemnością spotkam się na kawie. I bez zbędnych słów – wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku!