Najnowszy numer SUKCESU już dostępny 🌞 Sukces po poznańsku to najpopularniejszy magazyn lifestylowy o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Teatr Nowy nauczył mnie zawodu

19.10.2018 16:00:00

Podziel się

Znów przyjechała do Poznania, tym razem na konferencję „Być kobietą on tour”. To w stolicy Wielkopolski stawiała swoje pierwsze aktorskie kroki grając z wybitnymi aktorami, m.in. z nieżyjącą już Krystyną Feldman w Teatrze Nowym. To tu się zakochała w Marku, wyszła za mąż w pięknym kościele przy ulicy Fredry i tu zagrała najtrudniejszą rolę w życiu – jedną z sióstr w spektaklu „Trzy siostry” Antoniego Czechowa. I choć na co dzień mieszka w Warszawie i możemy śledzić jej perypetie w serialu „Na Wspólnej”, często wraca do Poznania, do przyjaciół, do marki Volvo Firma Karlik, której jest ambasadorką, na scenę i do… dentysty.

ROZMAWIA: Joanna Małecka
ZDJĘCIA: Volvo Firma Karlik

Spotykamy się na kolacji w jednym z największych gospodarstw pomidorowych pod Kaliszem. Grażyna Wolszczak wygląda jak trzydziestolatka – idealnie ułożone włosy, nienaganny makijaż. Uśmiecha się od ucha do ucha. – Wiesz co, lubię pomidory – mówi. – A Ty? I nigdy nie byłam w takim miejscu. – Też lubię – odpowiadam i zaczynamy rozmawiać.

Ostatnio często bywasz w Poznaniu.

Tak, rzeczywiście. Moje związki z Poznaniem sięgają wielu lat wstecz. To właśnie tutaj trafiłam po studiach, cztery sezony spędziłam w Teatrze Nowym. 

Kiedy?

W drugiej połowie lat 80. I to właśnie w Poznaniu poznałam mojego męża, który był aktorem Teatru Polskiego.

Jak się poznaliście?

Kiedyś było tak, że środowisko trzymało się razem, spędzaliśmy ze sobą dużo czasu. Bywaliśmy na premierach w Teatrze Polskim, oni przychodzili na nasze spektakle, a potem wspólnie chodziliśmy poimprezować. I tak się poznaliśmy. Zdradzę Ci, że Marek był chłopakiem mojej koleżanki.

Odbiłaś faceta koleżance?

(śmiech) Nie. I jakoś tak było mi nawet żal, że oni się rozstali. Po którymś wieczorku, wtedy graliśmy w karty, odprowadził mnie do domu. Zresztą trudno było nazwać to domem, ponieważ mieszkałam w pokoju gościnnym nad Teatrem Nowym. I tak się zaczęło. Ślub braliśmy w kościele przy ulicy Fredry, w Wielkanoc. Wesele mieliśmy w Klubie Odnowa w Zamku. A potem mój mąż aktor postanowił zdawać na reżyserię, dostał się na studia do Warszawy i naturalnym dla mnie było poszukać angażu w Warszawie. Dopiero po latach, dzięki przyjaźni z Martą Klepką, Poznań znów do mnie wrócił, te kontakty się odnowiły i są coraz bliższe. Często bywam na różnych imprezach w Poznaniu, to tutaj mam swoją klinikę dentystyczną, co jest mniej absurdalne niż mogłoby się zdawać. Jestem też dumną ambasadorką Volvo Karlik. I, jak widzisz, ten Poznań na stałe wpisał się w mój kalendarz.

Czyli można powiedzieć, że jedną nogą jesteś w Poznaniu, a drugą w Warszawie?

Trochę tak, chociaż mam tez trzecią nogę (śmiech). To Gdańsk, z którego pochodzę.

Czy przyjazd do Poznania jest dla Ciebie czymś w rodzaju podróży sentymentalnej?

Trochę tak. Zawsze, kiedy przechodzę obok Teatru Nowego, wracają wspomnienia, chociaż raczej tam nie zaglądam, bo to nie jest już MÓJ teatr, MOJE miejsce.

Czego nauczyłaś się w poznańskim teatrze?

To był teatr taki niegwiazdorski, wszyscy grali i to było wspaniałe. W tamtych czasach w Warszawie w każdym teatrze ktoś królował i trudno było się przebić. W Poznaniu Izabela Cywińska prowadziła teatr zespołowy, gdzie graliśmy spektakle wieloobsadowe, a więc była to fantastyczna nauka zawodu.

Miałaś tu swojego nauczyciela?

Jednego nie, ponieważ obracałam się w gronie wielu wspaniałych aktorów, począwszy od Wieśka Komasy przez Krystynę Feldman, z którą siedziałam w garderobie, po Marię Maj i Kaję Nogajównę. Byłam z tego bardzo dumna. Dziś, kiedy o tym myślę, wiem, że było wielkim szczęściem wejść w taki układ ludzki. Wszyscy pomagali sobie nawzajem.

Nie było Ci szkoda opuszczać Poznania?

Ależ bardzo mi było szkoda. Nie wiedziałam czy znajdę sobie jakieś miejsce w Warszawie. Z drugiej strony nie wyobrażałam sobie małżeństwa na odległość.

Pamiętasz ten moment, kiedy przyjechałaś do stolicy?

Wcześniej studiowałam w Warszawie, a więc wiedziałam jak się po niej poruszać. Ale inaczej jest, kiedy jesteś studentką i wydaje ci się, że świat należy do ciebie. Potem przychodzi życie i wielkie zdziwienie, że nic nie jest takie proste. Zaangażowałam się w Teatrze Polskim, gdzie było 80 aktorów na etacie, a więc potworna ilość. Grałam tam jakieś ogony. Pamiętam rozpoczęcie sezonu, kiedy jako młoda aktorka chciałam wszystkim się przedstawić. Po pięciu minutach wszystko mi się pomieszało, nie wiedziałam już, komu się przedstawiłam, a komu nie. Totalne szaleństwo. Dziś to jest nie do pomyślenia i żaden teatr nie utrzymałby takiej rzeszy aktorów. Ale w tamtych czasach nie było ani teatrów komercyjnych, ani impresaryjnych. Spędziłam tam dwa lata i odeszłam.

Dokąd poszłaś potem?

Do Teatru Studio, przy którym Janusz Wiśniewski budował swój zespół. Janusza znałam z Teatru Nowego, był objawieniem teatralnym, bardzo silną propozycją artystyczną, jego spektakle cieszyły się ogromnym powodzeniem nie tylko w Polsce. Zjeździliśmy z jego przedstawieniami kawał świata, nie tylko Europę, bo byliśmy też w Kanadzie, w Izraelu, USA. Weź pod uwagę fakt, że wtedy nie każdy dostawał paszport, trzeba było się nachodzić i naprosić. Później trafiłam do Teatru Rozmaitości, Teatru Dramatycznego, a potem w ogóle zrezygnowałam z etatu i weszłam na tzw. wolny rynek. Dziś wielu aktorów tak funkcjonuje.

Który teatr najlepiej wspominasz?

Na pewno Teatr Nowy, bo to była prawdziwa szkoła życia, poza tym czułam się tutaj cudownie.

Dobrze pamiętasz Krystynę Feldman?

No pewnie. Była niesamowita, tak oddana teatrowi, że kiedy dostawała propozycje zagrania w filmie czy serialu, miała to w nosie. Kompletnie jej na tym nie zależało. I to też jest znak tamtych czasów i tego, jak to się wszystko zmienia. Kiedyś liczyła się przede wszystkim sztuka. Pamiętam, kiedy zapytano profesora Stuhra, dlaczego już nie chce być rektorem Akademii Krakowskiej. Odpowiedział, że gdy pyta kandydatkę, dlaczego chce zostać aktorką, słyszy: chciałabym trafić do telewizji i chociaż zapowiadać prognozę pogody. Ręce mu opadają, bo dziś nie liczy się nauka szlachetnego zawodu, ale związane z tym korzyści. Gdzieś umarł ten etos zawodu aktora, a największe znaczenie ma lansowanie siebie. Po latach musiałam się nauczyć funkcjonowania w social mediach. Czasy bardzo się zmieniły i trzeba się do nich dopasować, bo inaczej wypadasz z obiegu.

Kiedy nastąpił przełom w Twojej karierze?

Chyba od Wiedźmina. Wchodząc w ten projekt nie zdawałam sobie sprawy, że stanę się rozpoznawalna, że Sapkowski jest tak popularny. No i seriale, za którymi aktorzy nie przepadają, bo to jest taka troszkę fabryka, nie ma czasu na pracę nad rolą, a to, co przydarza się bohaterom, to zwykłe sytuacje życiowe. Pamiętam, podeszła kiedyś do mnie koleżanka grająca w jednym z seriali, i powiedziała: jak znowu będę nalewać zupę to zwariuję (śmiech). No i tak to wygląda. Nie ma miejsca na kreację. Z drugiej strony, serial codzienny daje coś bezcennego, czyli ludzką miłość. Widzowie utożsamiają się z nami, a ponieważ widzą nas na co dzień, traktują jak bliskich znajomych.

To dał Ci serial „Na Wspólnej”?

Tak, gram tam od początku, od ponad dziesięciu lat. Pamiętam wieloetapowy casting i wyobraź sobie, że bardzo chciałam zagrać Izabelę, czyli postać, którą gra Anna Korcz. Zresztą ta bohaterka została mocno złagodzona przez Anię, ponieważ pierwotnie miała to być wredna baba. Finalnie zostałam Basią.

Chciałaś być wredna?

Oczywiście, bardzo. Ale zostałam kurą domową, którą na szczęście polubili widzowie.

Jak byś podsumowała te ponad dziesięć lat pracy w jednym z najpopularniejszych seriali telewizyjnych?

To jest taki mój drugi dom. W tym niestabilnym zawodzie, gdzie szybko coś się zaczyna, a jeszcze szybciej kończy, to takie miejsce jak w teatrze, takie krzesełko, na którym siadasz co wieczór i jest twoje. Serial daje poczucie stabilizacji. Wszystko masz rozpoznane, wiesz kogo spotkasz, kto stoi za kamerą, znasz stylizacje, partnerów.

W którą rolę najtrudniej byłoby ci się wcielić?

Zawsze jedna wychodzi lepiej, druga gorzej. Nie sięgam do przeszłości, ciekawa jestem, co mi przyniesie przyszłość. Poza tym, żeby wyjść trochę ponad aktorstwo, zajęłam się produkcją teatralną. Właśnie moja fundacja – Garnizon Sztuki – produkuje nasz trzeci spektakl „Czworo do poprawki” i to jest bardzo ciekawe doświadczenie. Nie ukrywam, że myślałam, że będzie łatwiej… W tej pracy najważniejszy jest finał, to czy publiczność przyjmie nas entuzjastycznie, czy nie. I jeśli tak jest to jest niesamowite szczęście i warto to robić.

Gdzie obecnie można Cię zobaczyć?

Gram w jednym przedstawieniu w Teatrze Komedia w Warszawie, w Teatrze Imka w „Polowaniu na łosia” – to jeden ze spektakli, które produkowałem. Gram w spektaklu „Pozytywni” (na zmianę z Magdą Boczarską), z którym już byliśmy w Poznaniu i mam nadzieję, że przyjedziemy znowu.

Jak wygląda praca aktora w teatrze?

Czytamy tekst z reżyserem, dyskutujemy na temat poszczególnych ról, o relacjach między postaciami. Kiedyś takie próby trwały bardzo długo, nawet do dwóch tygodni. Dziś są to dwie, trzy próby pracy nad tekstem. Potem wchodzimy na scenę i pracujemy nad poszczególnymi scenami, łączymy je w całość i już.

Ale są różne role…

Tak, i jedna ci bardziej pasuje, druga mniej. Z jedną się bardziej zmagasz, druga przychodzi łatwiej. Czasami „klika” od razu i wchodzisz w postać całą sobą. Pamiętam przedstawienie „Trzy siostry” Czechowa, właśnie w Teatrze Nowym. Grałam najmłodszą siostrę. Nie było łatwo. Długo się do tej roli przygotowywałam.

Skąd aktorstwo w Twoim życiu?

Z przypadku, chociaż jak wiadomo w życiu nie ma przypadków. Z tego, że oblałam egzamin na psychologię. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. I wtedy do Gdańska przyjechał Henryk Tomaszewski ze swoimi przedstawieniami i razem z przyjaciółką po prostu zakochałyśmy się w Jego teatrze pantomimy. I to ona namówiła mnie, żebyśmy spróbowały dostać się do tego zespołu. Potem zdałam egzamin do szkoły aktorskiej i, o dziwo, dostałam się od razu.

Sekret Grażyny Wolszczak na długie i szczęśliwe życie?

Wyznaję zasadę „nie za dużo, nie za mało”. Niby prosta rzecz, ale w dobie natłoku informacji, napiętych harmonogramów i ciągłego biegu, trudno o umiar. Niechętnie odkładam pilota od telewizora lub telefon i idę na jogę. Uważam, że w każdej dziedzinie życia należy próbować odnaleźć równowagę. Dlatego tak bliski jest mi projekt Karlik On Tour promujący szwedzką filozofię umiaru, zainicjowany przez Firmę Karlik. Wystąpiłam w pierwszym odcinku tego serialu. Opowiadam w nim o swoim życiu w kontekście poszukiwania harmonii. Gorąco polecam artykuł z moim udziałem na blogu madebykarlik.pl. Sekret na szczęśliwe życie? Jestem optymistką, moja szklanka jest zawsze do połowy pełna.

Jaka jest Grażyna Wolszczak?

Fajna, ja tam ją lubię, naprawdę. Ma swoje wady, ale kto ich nie ma?