Witamy w kwietniu! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Tęsknimy za naszymi gośćmi!

11.01.2021 14:47:21

Podziel się

Spotykamy się na początku grudnia 2020 roku. W restauracji Loft 46 w Kórniku pachnie świeżo pieczoną gęsią, pierogami, żeberkami. Stoły ustawione są pod ścianą, zaraz za drzwiami stanowisko do wynosów. Aż trudno pomyśleć, że jeszcze kilka miesięcy temu ludzie „bili się” tutaj o wolny stolik. Nic dziwnego, w końcu to jedna z najlepszych restauracji w jakich jadłam. Dominika Śliwińska, współwłaścicielka, Agnieszka Steinitz, menadżerka i Paweł Radziejewski, szef kuchni opowiadają o tym, jak nie stracili nadziei, jak zakasali rękawy i każdego dnia walczyli o przetrwanie. Codziennie spoglądając na drzwi swojej restauracji, mają nadzieję na jej szybkie otwarcie i powitanie z uśmiechem gości, za którymi bardzo tęsknią.

ROZMAWIA: Joanna Małecka
ZDJĘCIA: Sławomir Brandt

Ten rok od początku jest dla Was trudny.

Dominika Śliwińska: Można powiedzieć, że był przełomowy, bo zaraz na początku roku zmienił się szef kuchni.

Paweł Radziejewski: Musiałem zbudować cały zespół od nowa. I chociaż pracowałem w Loft 46 od samego początku, to rola szefa kuchni jest zupełnie inna niż kucharza. Stworzyliśmy nowe menu, które przyjęło się niestety na bardzo krótko. Przyszedł lock down, którego się wystraszyliśmy. Nasza restauracja słynie z bardzo dobrych dań, przygotowywanych z najwyższej jakości produktów, odpowiednio podanych. Nie da się ich serwować w pudełku. Postanowiliśmy jednak zrobić wszystko, żeby utrzymać to miejsce i nie stracić tego, co zbudowaliśmy.

DŚ: Dodajmy, że od początku istnienia restauracji, mieliśmy spokojny, zrównoważony wzrost gości, co nas bardzo cieszyło. W tym roku odbyły się u nas Walentynki, które świetnie się przyjęły, potem Dzień Kobiet, który wyprzedaliśmy do zera. Mieliśmy pustą chłodnię. No i musieliśmy się zatowarować, bo nic nam nie zostało.

PR: A tydzień później przyszedł lock down i zostaliśmy z pełną lodówką.

Co wtedy pomyśleliście?

PR: Nie wiadomo było co robić, w którym kierunku pójść.

DŚ: Tak naprawdę nikt nie wiedział, co będzie dalej. Wszystko było niepewne. Do tej pory nie byliśmy się w takiej sytuacji. Padło pytanie: co dalej? Zaczęliśmy rozważać dowozy, których nigdy wcześniej nie praktykowaliśmy, nawet nie mieliśmy samochodu, żeby jeździć do klientów. Mieliśmy nowe menu i jednego dnia musieliśmy kompletnie przestawić myślenie i kuchnię, by stworzyć kartę dowozów w odpowiedniej cenie i formie nie rezygnując z jakości naszych dań.

Od czego zaczęliście?

Agnieszka Steinitz: Zaczęliśmy od rozwożenia świeżego pieczywa, które na co dzień wypiekamy w restauracji. W lock downie nikt nie wychodził z domu, a każdy chciał zjeść ciepły, pyszny chleb. Nasi pracownicy bali się jeździć do ludzi, więc wsiadłyśmy z Dominiką w prywatne samochody i same jeździłyśmy z wynosami.

Bałyście się?

AS: No pewnie, ale nie mogłyśmy siedzieć z założonymi rękami. Wtedy wszyscy byli przerażeni. Miałyśmy rękawiczki, maseczki, odkażałyśmy ręce.

DP: Każda z nas ma dzieci. Bałyśmy się, że przyniesiemy coś do domu, że pozarażamy naszych bliskich. Ale trzeba było ratować biznes i ludzi, którzy do dziś z nami są.

Dużo chleba się sprzedawało?

AS: Bardzo dużo. Czasem nie nadążaliśmy piec. Sprzedawały się bułki, drożdżówki, chałki.

PR: I tak z restauracji staliśmy się piekarnią i cukiernią. Przychodziliśmy do pracy o 5 rano, żeby do południa wypiec bochenki, które potem gorące trafiały do ludzi.

DŚ: Bardzo miło wspominam ten czas. Zresztą nasi odbiorcy też cudownie reagowali, kiedy przekazywaliśmy im pachnące, ciepłe pieczywo. Każdy szeroko się do nas uśmiechał i dziękował…

PR: Czasem było tak, że pierwsza partia nie wystarczała i trzeba było wypiec drugą.

A potem dostosowaliście menu do wynosów.

PR: Niestety nie wszystkie nasze dania nadawały się na wynos.

AS: Nie mogliśmy wydawać naszej wątróbki, która straciłaby na jakości, podobnie jak krewetki.

PR: Ludzie chwalili nasze steki, ale one też nie nadawały się do transportu. Dlatego trzeba było szybko dostosować nowe menu.

I tak powstały lunche?

AS: Między innymi. Od tego zaczęliśmy. Lunch kosztuje 19,99 zł i składa się z zupy i drugiego dania. Dowozimy je od poniedziałku do piątku. Nawet zakupiliśmy samochód firmowy do dowozów. Cieszmy się, że ta forma się przyjęła. Zbudowaliśmy też nowe menu, poza lunchami, które również polubili nasi klienci. Mamy pad thai, zupę tajską. Jest kotlet schabowy z kapustą kiszoną i skwarkami, własnoręcznie robione gołąbki z pysznym, domowym sosem. Udko kacze z naszymi pyzami. Mamy ryby z lokalnych stawów i jezior z Gospodarstwa Rybackiego w Miłosławiu. Wprowadziliśmy soboty burgerowe. Serwujemy pyszne burgery w czarnej bułce z kurczakiem, wołowiną i szarpaną kaczką. W niedzielę mamy też obiady za 45 zł, w tym jest zupa, drugie danie i deser.

DŚ: Dzięki takiemu działaniu udało się utrzymać całą załogę.

Wiosenny lock down się skończył, otworzyliście restaurację i?

DŚ: I goście przyszli zjeść. Ależ byliśmy wtedy szczęśliwi. Drzwi się nie zamykały. Mieliśmy dwa razy tyle klientów niż normalnie.

AS: Nawet były momenty, że byliśmy zmęczeni, tyle było pracy. Ludzie stali w kolejce za stolikami, co nas kompletnie zaskoczyło. Restauracja tętniła życiem do tego stopnia, że zwiększyliśmy zatrudnienie. Oprócz normalnego funkcjonowania, cały czas prowadziliśmy dowozy.

PR: Pamiętam jedną niedzielę, kiedy mieliśmy pełną restaurację, a goście stali w ogromnej kolejce czekając na wolny stolik. Byliśmy zszokowani. Potem przygotowaliśmy nową kartę, która zaczęła się przyjmować aż do kolejnego zamknięcia gastronomii.

Dla Was to kolejny lock down, kolejne straty.

DŚ: Mieliśmy organizować drugie urodziny. Tak się cieszyliśmy, już wszystko było zaplanowane: atrakcje, sommelier i… musieliśmy zrezygnować. 23 października zamknięto restauracje na nowo, z dnia na dzień.

Nie załamaliście się wtedy?

AS: Byliśmy silniejsi, wiedzieliśmy, jak sobie radzić. Mieliśmy samochód i pomysły na menu na dowóz.

DŚ: Myśleliśmy, że w grudniu nas otworzą, że jeszcze zdążymy przyjąć gości przed świętami. Niestety, nie udało się.

Macie stałych klientów, którzy wspierają Was od początku pandemii?

DŚ: Tak i bardzo im za to dziękujemy.

Mamy nowy rok 2021. Jakie macie plany?

PR: Oczywiście szykujemy nową kartę, może tym razem zdążymy uraczyć nią naszych gości. Skorzystamy z sezonowych warzyw i owoców. Na pewno będzie smacznie. Już nie możemy się doczekać, aż otworzymy drzwi dla naszych gości.