Wykorzystać szansę 100 milionów dla klientów
28.08.2024 10:35:18
Na łamach „Sukcesu” spotkaliśmy się już na samym początku wybuchu afery frankowej, kiedy jeszcze nikt nie wiedział tak do końca, co będzie się działo. Rozmawialiśmy również w ubiegłym roku, kiedy pojawiały się już jednoznaczne opinie i decyzje na korzyść klientów. A dzisiaj? – To już ostatni dzwonek, aby zawalczyć i uwolnić się od nieuczciwej umowy. Ze swojej szansy na wygraną skorzystało tylko 30 procent uprawnionych do tego osób – mówi dr Mariusz Korpalski, radca prawny. – Gdybyśmy spróbowali podsumować naszą działalność w liczbach, to wygraliśmy z bankami w sądzie już ponad 700 razy, odzyskując dla naszych klientów ponad 100 milionów złotych i niszcząc tony dokumentów z zakończonych procesów – dodaje mecenas Beata Komarnicka-Nowak, radca prawny. Kancelaria Komarnicka Korpalski jako pierwsza w Polsce zajęła się sprawami frankowiczów, a dziś świętuje swoje 18. urodziny.
ROZMAWIA: Anna Skoczek
ZDJĘCIA: Fotobueno
[współpraca reklamowa]
700 wygranych, 100 milionów złotych, które wróciło do klientów. Te liczby robią wrażenie!
mecenas Beata Komarnicka-Nowak: Gdyby sądy działały szybciej, te statystyki byłyby o wiele lepsze. Nadal mamy mnóstwo spraw w toku, zgłaszają się do nas kolejni klienci, przy czym cały czas dbamy o to, żeby z butiku nie zmieniać się w hurtownię. Do spraw podchodzimy bardzo indywidualnie.
Od naszego ostatniego spotkania na rynku pojawiło się wiele takich prawniczych fabryk, które przerabiają tysiące spraw, niekoniecznie w najlepszy dla klienta sposób.
dr Mariusz Korpalski: I warto wiedzieć, że te firmy opierają się na przetartych przez nas szlakach. Ci, którzy poszli, często już mają to za sobą, a ci, którzy nie poszli, po pierwsze mają przetartą drogę prawną, po drugie banki przedstawiają już propozycje ugodowe, co znacząco skraca czas trwania tych spraw.
BK-N: Dziś wszyscy mogą wykorzystać swoją szansę na uwolnienie się od zobowiązań, które powstały przez to, że zawierane umowy nie były uczciwe. W sierpniu frank szwajcarski znowu poszedł do góry, a co za tym idzie – nasze zobowiązania, jeśli nadal je posiadamy, znów zaczęły rosnąć. To kolejny moment, w którym warto pomyśleć o uwolnieniu się od tego zobowiązania, a statystyki wskazują, że nadal około 70 procent kredytobiorców nie zdecydowało się na żaden ruch.
MK: Na pewno nie wywalczymy już w sprawie z bankami takich bonusów jak na początku, ale zawsze ktoś musiał być pierwszy i ktoś musiał przetrzeć szlaki, żeby dziś łatwiej było uwolnić się od nieuczciwych zobowiązań. Ale to konsekwencja nieuczciwych praktyk banków, my nie wymyśliliśmy sztuczek prawniczych, żeby obalić te umowy. Potwierdziły to wszystkie instytucje, wszystkie sądy, łącznie z Trybunałem Sprawiedliwości UE.
Pamiętacie swoich „frankowych” klientów?
MK: Pierwszy klient z 2012 roku sądzi się do dziś, po 12 latach jego sprawa niestety jeszcze jest niezakończona. Pamiętajmy, że to były jeszcze czasy, kiedy opłata sądowa wynosiła 5%, a nie tysiąc złotych, tak jak dziś. Wówczas te kwoty były barierą dla ogromnej grupy ludzi, którzy chcieli wystąpić do sądu. Wpłata na przykład kolejnych 30 tysięcy złotych oznaczała dla nich kolejne kredyty. Dzisiaj sytuacja jest prostsza, bo opłata wynosi tysiąc złotych.
BK-N: Również przyczyniliśmy się do tej zmiany opłaty sądowej. Nasze rozmowy, działania, a nawet występy na posiedzeniach komisji sejmowych i senackich doprowadziły do tego, że ludzie w końcu dostali prawo do zakładania spraw za rozsądną opłatą. Pytała Pani, czy pamiętamy klientów. Oczywiście, że tak. Pamiętamy ich z imienia i nazwiska, pamiętamy ich historie, często ogromne dramaty, do których doprowadziły w pewnym momencie mordercze raty kredytów. Nie jesteśmy prawniczą fabryką. Nigdy nie staniemy się korporacją prawniczą, bo jak wspomniałam, kładziemy nacisk na to, żeby z butiku nigdy nie przekształcić się w hurtownię. Zresztą często trafiają do nas ludzie, którzy najpierw trafili w młyny takich wielkich ogólnopolskich firm zajmujących się kredytami. U nas są obsługiwani przez ekspertów, nie przez algorytmy, i chociaż umowy, z którymi do nas trafiają, są schematyczne, to już same sprawy mają charakter indywidualny.
MK: Byli też państwo, którzy przyszli do nas w 2016 roku i dopiero niedawno udało się zakończyć ich sprawę. Rozpraw było chyba z piętnaście. Pan zbudował dom tak duży, że miały tam mieszkać jego trzy córki z dziećmi i rodzinami. Jeszcze prowadził tam sklep. W czasie, w którym prowadziliśmy sprawę, zmarł on, później jego żona. Zostały same córki, które czuły się zniszczone procesem frankowym, zaszczute. Nie były w stanie normalnie funkcjonować. Z drugiej strony wiedziały, że walczą w sądzie o jedyny majątek rodziny, przez który rodzice stracili sporo zdrowia. W końcu mogliśmy wstrzymać spłaty, wygraliśmy w pierwszej instancji… Proces trwał zdecydowanie zbyt długo, a my już z naszego doświadczenia wiemy, że stres związany z tak przewlekłymi sprawami naprawdę skraca życie.
BK-N: Są ludzie, którzy po tych procesach z bankami mają głęboką traumę. Mieliśmy klientkę, którą przeprowadziliśmy przez proces podpisania ugody z bankiem. Po zakończeniu sprawy kilka razy dziennie dzwoniła do nas z pytaniem, czy bank się nie wycofał. Nie była w stanie uwierzyć, że to już koniec i ten koniec jest dla niej korzystny. Dla wielu klientów wygrana z taką wielką instytucją, jaką jest bank, nie mieści się w głowie. Mamy też klienta, który podpisał ugodę z bankiem, ale tak bardzo się bał, że przez długi czas nie podawał swojego numeru konta. Bał się, że jeśli dostanie od banku jakiekolwiek pieniądze, to będzie je musiał później oddać z odsetkami.
Czy zgłaszają się do Państwa jeszcze klienci, którzy mają kredyty frankowe i dopiero teraz nabrali odwagi?
MK: Tak, oczywiście. Z tymi sprawami nie można czekać wiecznie i na unieważnienie nieuczciwych umów bankowych zostały nam może jeszcze z dwa, trzy lata. Jesteśmy dla wielu klientów naturalnym wyborem i partnerem godnym zaufania, bo jako jedna z pierwszych kancelarii w Polsce zaczęliśmy wygrywać z bankami i odpowiedzialni jesteśmy też za zmiany systemowe. A zaufanie dla ludzi, którzy już raz zostali oszukani, jest dziś kluczowe.
Czy w sprawach frankowych może być jeszcze coś zaskakującego?
MK: Są oczywiście sprawy, które są problematyczne, chociaż one nie zaskakują mnie od strony intelektualnej, bo doskonale wiem, jakie są rozwiązania. Czasem jako prawnik procesowy jestem zaskoczony, że sąd ma z czymś problem i zdarzają się przegrane. Czasami działa to na zasadzie przekory.
To znaczy?
MK: To znaczy, że pojawia się teoria o tym, że nie wszyscy muszą wygrywać… Ale to nie jest prawda. Jeśli wszyscy zostali oszukani, to prędzej czy później jesteśmy w stanie to udowodnić, bo przecież to kwestia nieuczciwych umów. Zresztą kwestia umów fascynowała mnie jeszcze na studiach, w latach 90., ale powiedzmy sobie szczerze – jeśli chodzi o tak poważne sprawy, jak nieuczciwe klauzule w umowach z bankami, trudno było zdobywać umiejętności praktyczne. Kredyty frankowe okazały się natomiast istnym poligonem. Praktyka więc przyszła sama.
BK-N: Trzeba wykorzystać swoją szansę, ale żeby ją wykorzystać, trzeba być przygotowanym na to, że się pojawi. Życie na szczęście jest na tyle długie, że te szanse człowiek dostaje kilka razy. My wiemy, jak wykorzystywać zarówno swoje, jak i naszych klientów.
I tak już od 18 lat…
BK-N: Zaczynaliśmy przy ul. Marcelińskiej w wynajętym biurze. Pamiętam pierwszy dzień, kiedy w biurze stanęły biurka wzięte w leasing. Mieliśmy wówczas kilku klientów, ale już wtedy stawialiśmy na sprawy gospodarcze i doradztwo biznesowe, włącznie z podatkami. Później zawęziliśmy zakres działalności i wyspecjalizowaliśmy się w sprawach frankowych. Nasze ambitne podejście do tematu sprawiło, że w rankingach najlepszych kancelarii kraju gazety „Rzeczpospolita” byliśmy już na trzecim miejscu. To ogromna zasługa również standardu obsługi klienta i naszej „drugiej linii”. Jest kilka osób, które pracują z nami niemalże od początku. To choćby Pani Katarzyna Hajduk, która jest już nie tylko dyrektorem finansowym, ale właściwie dyrektorem generalnym. Jest naszym bardzo silnym wsparciem, co bardzo doceniamy. To dzięki naszej wspólnej pracy dziś po osiemnastu latach działamy już jako kancelaria na terenie całej Polski, a dla wygody naszej i klientów uruchomiliśmy i prężnie rozwijamy filę w Warszawie.
Czyli już dawno wyszliście poza Poznań…
BK-N: Działalność na terenie całego kraju paradoksalnie pozwoliła nam usprawnić pandemia. To dzięki wprowadzonym wówczas rozwiązaniom mogliśmy uczestniczyć w sądach w posiedzeniach online. Wcześniej mnóstwo czasu spędzaliśmy na dojazdach. Mamy poczucie, że tę szansę również wykorzystaliśmy. Dziś czujemy się na tyle silni i mamy już tak bogate doświadczenie, że nasi klienci mogą na tym wiele zyskać. Wracamy więc do usług doradztwa biznesowego.
Świętujecie w tym roku osiemnastkę! A jak z prawnego punktu widzenia zmienia się życie po przekroczeniu pełnoletności?
MK: Każdy jest już w pełni odpowiedzialny za siebie. Tylko że w przypadku kancelarii każdy rok powinien być liczony razy sześć albo siedem! Tak, jak to jest w przypadku naszych psów. Jeśli odpowiednio przeliczymy nasz wiek, to pełną samodzielność nasza kancelaria osiągnęła już wiele lat wcześniej. Żyjemy w tej samej rzeczywistości gospodarczej, biznesowej i prawnej, co nasi klienci i doskonale wszyscy zdajemy sobie sprawę, że prowadzenie biznesu jest w Polsce… nieprzewidywalne.
Co stanowiło kamienie milowe w rozwoju kancelarii?
MK: Kryzys roku 2008, problemy z bankami, które mieli przedsiębiorcy z opcjami walutowymi i podobnymi transakcjami. Wtedy byliśmy już rozpoznawalni na rynku jako eksperci od waluty, więc sprawy frankowe wydawały się być naszym naturalnym środowiskiem. Tak też się w nich odnaleźliśmy, zostając liderami w rozwiązywaniu tych spraw dla naszych klientów. Chociaż nie jesteśmy kancelarią stricte procesową. Zawsze staliśmy na dwóch nogach. Od 2008 roku zajmujemy się zarówno bieżącą obsługą naszych stałych klientów, jak i prowadzeniem procesów. Taki układ pozwala nam czerpać wiedzę z codziennych wyzwań, przed którymi stają przedsiębiorcy, i wiedzę z procesów sądowych.
BK-N: To nie jest tak, że zajmujemy się wszystkim. Wychodzimy z założenia, że warto być mistrzem olimpijskim w swojej dziedzinie, a nie przeciętnym zawodnikiem we wszystkim. Jeśli chodzi o procesy, to specjalizujemy się w opcjach walutowych i kredytach frankowych. Sami napisaliśmy już sześć książek na te tematy…
MK: Na kredytach frankowych oparłem też swój doktorat. Jak widać, zaangażowaliśmy się w to mocno. Z drugiej strony obsługujemy klientów firmowych, dla których świadczymy szeroki pakiet usług, a jeśli w czymś nie czujemy się silni, to nie eksperymentujemy, tylko nawiązujemy współpracę z najlepszymi ekspertami.
Jak po okręgu wracamy do kryzysu związanego z kredytami we frankach, to był 2012 rok. To była zupełna nowość, nie było utartych szlaków…
MK: Dziś można powiedzieć, że to właśnie my je przecieraliśmy, byliśmy pionierami. Teraz wiele osób pyta nas, czy wejdziemy w kolejną aferę finansową? Tego, nie wiemy, ale stara afera frankowa jeszcze wciąż jest żywa i jeszcze sporo jest w niej do zrobienia. Mimo wszystko mamy nowe pomysły i rozszerzamy działalność o nowe branże. Doświadczenie, lata działalności dały nam możliwość, abyśmy mogli działać w charakterze doradców strategicznych i pod względem prawnym, ale i biznesowym.
Czy są w Państwa historii mniej oczywiste szanse, które potrafiliście doskonale wykorzystać?
BK-N: Oczywiście! Na studiach miałam okazję pracować w Radiu Merkury – Poznań. To sprawiło, że bardzo szybko musiałam nauczyć się tłumaczenia żargonu prawniczego na język, który trafia do ludzi. Wspólnie z Mariuszem napisaliśmy kilkaset felietonów do gazet, występowaliśmy nawet w telewizjach śniadaniowych, tłumacząc zawiłe problemy prawne. Jako pierwsi mówiliśmy o sprawach frankowych tak, żeby ludzie zrozumieli. Efekt był taki, że ludzie przestali się nas bać i nabierali do nas zaufania.
MK: Do dziś zresztą, kiedy po raz pierwszy klienci opisują nam swoje sprawy, korzystając z Messengera, bywam zdziwiony i z rozbawieniem wspominam e-maile z klientami sprzed 18 lat, które były na wskroś formalne. Od tego czasu naprawdę sposób komunikacji z klientem zmienił się o 180 stopni. Druga sprawa to umiejętność syntetycznego przedstawienia problemu przed sądem. Chodzi o takie przedstawienie sprawy, które będzie zrozumiałe dla wszystkich, nie tylko dla stron postępowania. Klient musi wiedzieć, co prawnik do niego mówi, i wiedzieć, że idziemy razem w dobrą stronę. To zresztą też kwestia podejścia, bo klient tak naprawdę wcale nie chce wygrać sprawy, on chce pozbyć się problemu. To zazwyczaj prawnik chce walczyć i wygrać. Dla klienta liczy się efekt.
I oby te efekty były jak najlepsze…
MK: Żeby tak było, trzeba wykorzystać swoją szansę!