Najnowszy numer SUKCESU już dostępny 🌞 Sukces po poznańsku to najpopularniejszy magazyn lifestylowy o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Wyrywają zwierzęta z piekła wojny

07.04.2022 11:50:49

Podziel się

Najpierw były nieśmiertelne. Teraz są ocalone. Od wielu lat poznański ogród zoologiczny ratuje zwierzęta z cyrków, pseudo hodowli, od ludzi, którzy nie potrafią o nie zadbać. Niedźwiedź Baloo, niedźwiedzica Cisna, ale przede wszystkim ocalone od śmierci w ostatniej chwili. Teraz w Poznaniu znalazło się kilkadziesiąt zwierząt wyciągniętych z piekła wojny. Wszystko dzięki grupie ludzi, która dla ocalenia czworonożnych przyjaciół potrafi przez cztery dni nie spać, tylko załatwiać rzeczy niemożliwe, a potem czekać na granicy z duszą na ramieniu i płakać widząc samochód wypełniony uratowanymi zwierzętami.

ROZMAWIA: Elżbieta Podolska
ZDJĘCIA: Małgorzata Chodyła

Jest bardzo zmęczona. Niedospana, wykończona emocjonalnie – tak jak oni wszyscy. Udało się odebrać pierwszy, drugi, trzeci transport. Załatwić niemożliwe. Znalazła jednak czas, by pomiędzy transportem, a załatwianiem kolejnego opowiedzieć, jak wygląda ratowanie zwierząt z ogarniętej wojną Ukrainy. Jest wszędzie tam, gdzie trzeba zrobić dokumentację i odpowiada na dziesiątki pytań dziennikarzy z całego świata. – Dlaczego ratujemy zwierzęta? Bo to potrafimy – odpowiada Małgorzata Chodyła, rzeczniczka prasowa Ogrodu Zoologicznego w Poznaniu.

Spadają pierwsze bomby i?
Pomyśleliśmy wtedy: ludzie się pakują i uciekają, ale co ze zwierzętami, które są w ogrodach zoologicznych i w azylach? W nieco lepszej sytuacji były zwierzęta domowe. Dzięki inicjatywie polskiego głównego lekarza weterynarii, zmieniono procedury i umożliwiono uchodźcom przybywającym do nas zabieranie zwierząt ze sobą. Zaczęliśmy się zastanawiać, co z zapasami jedzenia dla tych w niewoli? Karma dla roślinożernych to nie problem. Można zgromadzić jej duże ilości, ale dla drapieżników jedzących tylko mięso można mieć tyle zapasów, ile pomieszczą zamrażarki. Każdy ogród trochę ich ma, ale przekonaliśmy się w czasie lockdownu, że nie jesteśmy w stanie zrobić więcej zapasów niż na tydzień lub dwa. Wiemy też, że podczas wojny najszybciej kończy się paliwo. Wiele instytucji działa tak, że jak nie ma paliwa, to nie ma prądu, a jak nie ma prądu, to nie ma wody i ogrzewania. To są kolejne ogromne zmartwienia. Myśleliśmy, co możemy zrobić. Pierwszy pomysł to wysłanie zapasów, ale kto będzie je woził? Zaczęliśmy dzwonić, pisać, pytać, czego potrzebują. Dostaliśmy odpowiedzi, że pracownicy zostają w zoo i będą zwierząt pilnować.

W tym samym czasie odezwali się do nas opiekunowie z azylu z Belgii, że są w kontakcie z Natalią Popovą, kobietą, która prowadzi azyl dla zwierząt koło Kijowa i ma tam: konie, łosie, lisy, jenoty, psy, koty, ale też lwy i tygrysy. Przekazywali je ludzie, którzy wcześniej mieli je w domach, ale widząc, co się dzieje, szykowali się do ucieczki, a drapieżników zabrać nie mogli. Natalia już kilka miesięcy wcześniej rozpoczęła procedurę przekazywania ich do azylów w Belgii i w Hiszpanii. Przygotowywane były dokumenty, zwierzęta zostały częściowo zaczipowane, ale kiedy przyszła wojna, wszyscy mężczyźni pracujący u niej, wraz z lekarzem weterynarii, poszli do wojska. Została ze wszystkim sama, bo przecież instytucje przestały działać. Zwróciła się do azylów po pomoc, a oni zapytali o możliwości Ewę Zgrabczyńską, dyrektorkę naszego ogrodu. To był nie tylko problem przekroczenia granicy kraju, który jest w stanie wojny, ale też granicy Unii Europejskiej. Transport transgraniczny zwierząt z kraju spoza Unii, to jest duży problem w czasach pokoju, a co dopiero, kiedy trwają działania wojenne. Nie można przygotować dokumentów nadania zwierząt, bo nie działają odpowiednie instytucje. Jest problem z kontaktem, bo nie zawsze działają telefony, nie zawsze jest Internet i można odebrać maila, a co dopiero zbierać pieczątki po urzędach.

Ale wy sobie poradziliście…
Od początku pani dyrektor Zgrabczyńska była w kontakcie z głównym lekarzem weterynarii, z osobą kluczową, jeśli chodzi o wjazd zwierząt do Polski. Na granicy są jeszcze dwie inne służby: Straż Graniczna i Służba Celna. To jest sytuacja nadzwyczajna. Zaczęliśmy działać z Ministerstwem Rolnictwa i Finansów, a także z kontrolą CITES. Na wniosek pani dyrektor, kiedy powiedziała, że będą transporty zwierząt chronionych, m.in. lwów i tygrysów, 3 marca o godz. 8:30 na stronie Ministerstwa Finansów ukazało się rozporządzenie o wprowadzeniu uproszczonej procedury wjazdu dla zwierząt objętych ochroną CITES. W skrócie mówiąc, zwierzęta te w czasie trwania stanu wojny, mogą przekraczać granicę, a dokumenty można wypełniać później.

Co wtedy czuliście?
Długo można o tym opowiadać, to były niezliczone godziny spędzone przy telefonie, komputerze, setki maili. Cztery dni pracy bez przerwy. Prawie nie spaliśmy. Huśtawka emocji – od euforii, że udało się coś, co wydawało się niemożliwe, po załamanie, kiedy kilka godzin później okazywało się, że jest gorzej, niż zakładaliśmy. Niesamowite było to, że Natalii Popovej udało się zorganizować transport zwierząt w Ukrainie. Po drodze, niestety, natknęli się na rosyjskie czołgi. Kierowca uciekł, a Ona sama musiała jechać po ten samochód. Nie mieliśmy z Nią kontaktu, nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Koszmarna noc z czarnymi myślami. Rano oddzwoniła, że znalazła innego kierowcę. Poprosiliśmy, żeby wysłała nam filmik, jak wyjeżdżają, bo chcemy się nacieszyć tym momentem. Jak zobaczyliśmy tych gierojów ochraniających samochód, którzy krzyczą Sława Ukrainie, to ryczeliśmy ze wzruszenia. Konwój jechał dwie doby. Przed Lwowem stanął w gigantycznym korku. Znowu przyszło załamanie, bo wiedzieliśmy, że zwierzęta nie dadzą rady, padną z głodu, pragnienia i chłodu. Wiozący je człowiek nie był w stanie ich doglądać. Udało się przyspieszyć.

Odważny!
Oj tak. Nasze zmęczenie i emocje są niczym w porównaniu z niezwykle odważnymi i zdeterminowanymi ludźmi z Ukrainy. Oni mają takie nastawienie, że nikt się nie poddaje. To dodawało nam sił, bo oni są w stanie wojny, ale jeden dla drugiego jest w stanie podjąć niezwykłe ryzyko i wieźć zwierzęta na granicę. Wszystko przez to, że pojawiła się grupka osób, która się uparła, żeby je uratować. To było takie nieracjonalne i takie niemożliwe, a jednak się udało. Najpierw dotarł pierwszy transport, a potem dojechały jeszcze trzy lwy, które były pod opieką Natalii i jechały do nas z Odessy i z Kijowa, i jeszcze jeden – z lwami, tygrysami, pieścami, kotami domowymi i psami. Większość z nich trafiła do azylów w Belgii i w Hiszpanii. Prosimy – wspierajcie te azyle, bo one żyją tylko z tego, co uzbierają w zbiórkach.

Ale to nie koniec, bo do Was trafiały zwierzęta, a Wy przekazywaliście na Ukrainę dary.
Za każdym razem kierowca, który przywiózł nam zwierzęta, wracał samochodem pełnym darów, które zbieraliśmy w ZOO. Miał obdarować tym jedzeniem wszystkich potrzebujących. Udało się nawet w jeden dzień uzbierać karmę, leki, wszystko co niezbędne dla ludzi i zwierząt. Wspomogliśmy także psy, które służą w Straży Granicznej w Ukrainie. Nie ustaniemy w tych działaniach. Nie wyślemy im ropy ani prądu – z tym muszą sobie poradzić, ale zapasy możemy. Koledzy z azylu z Belgii przyjechali po lwy dwoma samochodami z przyczepą, które, na naszą prośbę, wypełnione były po brzegi puszkami i karmą wysokiej jakości dla psów. Trafiły do potrzebujących.

Kto stoi za tymi akcjami?
Za tymi akcjami stoją ludzie, dla których nie ma rzeczy niemożliwych, którzy, jak nie drzwiami, to wchodzą oknem. Nie poddają się. To jest cała grupa naszych pracowników, nie tylko dyrektor Ewa Zgrabczyńska, która walczy do upadłego i doprowadza do rozpaczy wszystkich urzędników z naszym Zarządem Miasta i z wiceprezydentem Jędrzejem Solarskim na czele. Bardzo jesteśmy im wdzięczni, że pozwalają nam na ten odruch serca. Oczywiście stawiając dwa warunki: wszystko ma być zgodne z prawem, a pieniądze zorganizujemy od sponsorów. Bardzo pomógł nam PayU SA, finansując koszty paliwa. Pomagali lekarze weterynarii: Jarek Przybylski i Kasia Paczkowska. Niesamowity był pan Bartek, właściciel firmy przewożącej zwierzęta. Pojechał z nami na granicę, czekał bez słowa sprzeciwu przez dwie doby, by odebrać transport. Zawiadywał przeładunkiem, żeby wszystko poszło sprawnie i przywiózł ocalałe do Poznania. Nie wziął za to ani złotówki. W międzyczasie okazało się, że prawie stracił bardzo intratne zlecenie na przewóz zwierząt, ale jak w Szwecji dowiedzieli się, że to On nam pomagał, stwierdzili, że na Niego poczekają.

Trzeba też powiedzieć o tytanicznej pracy naszych opiekunów, którzy na co dzień, tylko w dziale drapieżnych, opiekują się ponad setką zwierząt, a dodatkowo dostawali kilkanaście innych, których nie znali, które były zestresowane, wystraszone i nie wiadomo było, jak się zachowają.

Na pytanie, czy to już koniec, czy nie będzie więcej transportów zwierząt z Ukrainy, Małgorzata mówi tajemniczo, że nic nie może obiecać...