Z wizytą w... atelier TOMAOTOMO
14.06.2018 12:00:00
Pierwsze projekty były realizowane dla jego mamy. To ona stała się najbardziej wymagającą klientką. Kiedy dowiedziała się, że najnowsza kolekcja będzie nosiła jej imię, nie potrafiła ukryć wzruszenia. Choć studia z zarządzania ukończył dla rodziców, nie wyobrażał sobie życia w biurze przy tabelkach i wykresach. Zakończenie poważnego związku z partnerką było początkiem jego kariery w świecie mody. Dzisiaj z lekkim uśmiechem wspomina swój pierwszy pokaz w poznańskim SPOCIE. Tomasz Olejniczak, poznaniak, projektant i twórca marki modowej TOMAOTOMO właśnie wrócił z kolejnego pokazu w Warszawie.
ROZMAWIA: Klaudyna Bogurska – Matys
ZDJĘCIA: Marek Makowski
Właśnie zaprezentowałeś swoją najnowszą kolekcję La Dorothée. Nie jest tajemnicą, że to imię Twojej Mamy i pierwszej klientki. Dlaczego akurat ta kolekcja, została tak nazwana?
Wyszło to bardzo spontanicznie. Po siedmiu latach intensywnej pracy, kiedy już nazwałem jedną z kolekcji imieniem bliskiej mi osoby, mojej muzy Weroniki Książkiewicz – Veronique, pomyślałem, że jest to odpowiedni moment by oddać cześć, a nawet hołd, jednej z najważniejszych kobiet w moim życiu, czyli mojej mamie. Początkowo planowałem zrobić jej niespodziankę. Miała dowiedzieć się o tym dopiero na pokazie. Tata jednak zasugerował, że będzie to dla niej niezwykle wzruszające i trzeba powiedzieć mamie o tym chociaż dzień wcześniej. Tak też zrobił i oczywiście zareagowała płaczem. W trakcie pokazu łzy płynęły jej po policzkach. Był to dla mnie jeden z najbardziej emocjonalnych wieczorów. Stresowałem się nawet bardziej, niż podczas mojego pierwszego pokazu, który miał miejsce siedem lat temu w Poznaniu.
A co szczególnie pamiętasz z tego pokazu w Poznaniu?
Kiedy patrzę na ubrania z tamtego pokazu, to jest tam wiele ciekawych elementów i krojów, natomiast dzisiaj z przymrużeniem oka, mogę śmiało powiedzieć, że nigdy nie widziałem tak niespójnej kolekcji (śmiech). Ale to naprawdę było urocze. W sumie był to pokaz, który oddawał moje myśli i osobowość, totalnie roztrzepanego, młodego projektanta, który ma tak wiele pomysłów, że nie nadąża ich ułożyć, ugłaskać i posegregować. Pokazałem wszystko, co chciałem (śmiech).
Jak długo pracowałeś nad najnowszą kolekcją La Dorothée?
Wizja, którą mam w głowie musi być zawarta już w samych tkaninach, a te do najnowszej kolekcji wybrałem już w czerwcu 2017 roku. To szalenie ważne, by tkaniny pasowały do to tego co chcę zaprezentować. Sam proces tworzenia kolekcji trwał blisko rok. Jest zupełnie inna od poprzednich. Jest mocna, jednak cały czas ultra kobieca, momentami romantyczna. Wizja jaka powstaje w mojej głowie i tak dosyć często ewoluuje. Zdarza się, że wybrana przeze mnie tkanina będzie lepiej wyglądała w innym kroju, niż zakładem na początku. Choć nie widać tego na pierwszy rzut oka, są one niekiedy bardzo architektoniczne. Moje kolekcje to jest opowiedzenie przeze mnie pewnej historii, która rodzi się w mojej głowie, a jak ona zostanie odebrana przez odbiorców, to jest bardzo subiektywne. La Dorothée jest dopracowana w każdym szczególe dzięki temu, że poświęciłem jej tyle czasu i pracy.
Skąd czerpiesz inspiracje?
Inspiruje mnie zawsze to samo – kobiecość. Z jednej strony taka delikatność i zmysłowość, a z drugiej silna osobowość i charyzma. Właśnie takim kobietom moje kolekcje są dedykowane. Muszę to powiedzieć, bo powtarzam to od lat: osobą, która ma największy wpływ na moje kolekcje to moja muza – Weronika Książkiewicz, która jest wyjątkowym człowiekiem, nie tylko w strefie zawodowej, ale też prywatnie jest dla mnie bardzo ważna.
Ciągle krążysz pomiędzy Poznaniem a Warszawą. Gdzie czujesz się lepiej?
Zdecydowanie lepiej czuję się w Poznaniu. Nie mogę powiedzieć, że żyje się tutaj wolniej, jednak lepiej znam Poznań i daje mi to duży komfort i spokój, a to dla mnie bardzo ważne. W Poznaniu mogę się bardziej skupić na swojej pracy. Mam tutaj swoje miejsce, które jest tylko moje. Nie wyobrażam sobie projektować kolekcji, będąc w Warszawie. W stolicy mam o wiele więcej okazji do spotkań zawodowych, które powodują, że wpadam w ich wir. One jednak nie pozwalają mi skupić się na tworzeniu i pracy. Warszawa kojarzy mi się z nieustającym pędem. W Poznaniu mogę swoją energię i czas spożytkować na pracę. Poznań jest moim miejscem na ziemi i zawsze nim był. To właśnie w tym mieście mieszkam całe życie. Od samego początku pracy mam swoje atelier w Poznaniu. Jest to wyjątkowe miejsce pracy twórczej. Tutaj powstają kolekcje, ale także indywidualne projekty. Spotkania w atelier zawsze przebiegają w atmosferze miłego spotkania połączonego z tworzeniem wyjątkowych i dopasowanych projektów do marzeń i wizji moich klientek. Dlatego chcę stworzyć miejsce, które jeszcze bardziej będzie im odpowiadało. Miejsce, do którego będą chciały wracać, w którym będą się bardzo dobrze czuły. A to już pod koniec roku.
No dobrze, ale nie masz wykształcenia modowego, ponieważ skończyłeś studia ekonomiczne. Jak to się ma do tego, co teraz robisz?
Studia z zarządzania zrobiłem dla moich rodziców. Chciałem sprostać ich wymaganiom. Nie wyobrażałem jednak sobie życia w świecie biura, dokumentów, papierów, wyliczeń i statystyki. Kiedy skończyłem studia w Poznaniu, rozstałem się także ze swoją długoletnią partnerką. To był właśnie moment, kiedy postanowiłem zmienić swoje życie całkowicie.
I zacząłeś szyć?
Nie szyję, ponieważ są ode mnie lepsi. Myślę, że moje klientki nie byłyby zachwycone, gdym to ja sam szył projekty (śmiech). Potrafię to zrobić, ale jeśli ma to być moja wymarzona jakość luksusowa, zostawiam to innym, profesjonalistom. Każdy proces tworzenia jest pod moim okiem. Mam ten problem, że nie jestem wstanie w 100 procentach powierzyć pracy komuś innemu. Wszystkiego muszę doglądać i pilnować. Muszę dotknąć i sprawdzić, czy jest tak jak ja bym to sobie wymarzył. Może jestem zbyt perfekcyjny, ale kiedy odbieram telefony od swoich klientek, które są zadowolone i szczęśliwe wiem, że warto było tak dbać i wszystkiego pilnować. Zdaję sobie sprawę, że mojemu otoczeniu może być z tym ciężko. Pewnie bym mógł sobie czasami odpuścić, ale wiem, że tak nie potrafię. Często wysyłam do moich pracowników maile w środku nocy, bo coś nie pozwala mi spać. Zawsze takie wiadomości podpisuję „miłego dnia”, bo wiem, że zostaną odczytane dopiero rano. Ale ja przynajmniej mogę dzięki temu spokojnie zasnąć.
Masz ulubione miejsca w Poznaniu?
Bardzo lubię City Park, przy którym mieszkam. Powstawanie tego miejsca obserwowałem od samego początku. Pamiętam jeszcze stare koszary, które należały do Wojska Polskiego. Na Starym Rynku w Poznaniu jest bardzo dużo ludzi, a ja unikam tłumów. Bardzo też lubię SPOT. To tam przecież miał miejsce mój pierwszy pokaz i mam do tego miejsca ogromny sentyment.
Jesteś dalej tym samym Tomkiem sprzed okresu TOMAOTOMO, czy czujesz, że świat mody Cię zmienił?
Uważam, że absolutnie się nie zmieniłem. Nie odbiła mi tak zwana „sodówka”. Nie wyobrażam sobie, że coś takiego może się wydarzyć kiedykolwiek. Jestem cały czas sobą. Tomkiem. Moja zmieniona rozpoznawalność nie zmienia mojego zachowania czy traktowania ludzi. Ze wszystkimi moimi znajomymi, których miałem jeszcze przed zbudowaniem marki TOMAOTOMO, mam taki sam kontakt i relacje. Oni również nie zmienili swojego zachowania w stosunku do mnie. Jednak obserwuję dosyć dziwne zachowanie wśród ludzi, którzy nigdy nie byli moimi bliskimi znajomymi z liceum czy studiów. To oni właśnie zaczęli zachowywać się tak, jak ja bym się zmienił. A tak naprawdę to oni się zmienili, zakładając, że to ja jestem teraz inny, choć wcale tak naprawdę nie mają ze mną kontaktu. Nie zależy mi na tym, by im udowadniać, że się nie zmieniłem.
Pracujesz już nad nową kolekcją?
Już wybrałem próbki materiałów. Kolekcja jest zaplanowana na przełomie roku 2018/2019. Tworząc kolekcję La Dorothée, w mojej głowie już powstały pomysły, które są zalążkiem do następnych projektów.