Witamy w LIPCU! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury e-wydania najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Zapraszamy do osobliwego świata sztuki złotniczej

01.12.2023 11:49:04

Podziel się

Jest takie miejsce w Poznaniu, które gości artystów z całej Polski, dając im możliwość zaistnienia przed szeroką publicznością. Jest takie miejsce w Poznaniu, gdzie dom znajdują debiutanci, ale i dojrzali artyści, których prace wywołują śmiech, zadumę, a często łzy wzruszenia. To tu można kupić unikatową biżuterię, pochodzącą od złotników hołdujących tradycyjnemu rzemiosłu. To Galeria YES, przy ulicy Paderewskiego 7, którą założyła 25 lat temu miłośniczka biżuterii, dalekich podróży, właścicielka największej w Polsce kolekcji biżuterii współczesnej i etnicznej – Maria Magdalena Kwiatkiewicz. Na co dzień galerię prowadzi Ilona Rosiak-Łukaszewicz z zespołem, dbając o każdy detal wystaw i towarzyszących im wydarzeń, ale i o to, by goście czuli się tutaj wyjątkowo. Galeria z biegiem lat stała się jednym z ciekawszych miejsc Poznania, gdzie trafiają turyści z całego świata. Nadszedł wreszcie czas, by stała się czymś więcej…

ROZMAWIA: Joanna Małecka
ZDJĘCIA: Piotr Pasieczny/FOTOBUENO
[współpraca reklamowa]

W tym roku Galeria YES kończy 25 lat. To piękny jubileusz.
Ilona Rosiak-Łukaszewicz:
Specjalnie na Twoją wizytę wyciągnęłam kronikę galerii, żeby pokazać nasze początki. Kronika prowadzona była w ten sposób wiele lat, do momentu, gdy tradycyjne kronikarstwo wyparte zostało przez prowadzenie strony internetowej wraz z blogiem. A wszystko zaczęło się w 1998 roku…

Magdalena Kwiatkiewicz: Mieliśmy wtedy sklep z biżuterią przy ulicy św. Marcin. Jedyną niezagospodarowaną przestrzenią było tam poddasze. W związku z tym, że kocham piękne przedmioty, zresztą wiesz, że od zawsze kolekcjonuję biżuterię i często bywam na różnego rodzaju wydarzeniach, gdzie spotykam jej projektantów, postanowiłam tę przestrzeń przeznaczyć na ich twórczość. Chciałam stworzyć miejsce, gdzie będą mieli możliwość pokazać swoje prace i podzielić się nimi z ludźmi. I właściwie od tego wszystko się zaczęło. Chwilę później przenieśliśmy nasz salon na Aleje Marcinkowskiego, w miejsce, gdzie dziś znajduje się Moliera 2, wydzielając w jego obrębie Galerię YES, która zyskała nawet osobne wejście. Zaczęliśmy organizować konkursy dla artystów i regularne wystawy. Pamiętam, że pierwsza wystawa miała tytuł: „Ona i On”. Pojawiły się na niej kolczyki w kształcie kobiety i mężczyzny, które mam do dzisiaj w swojej kolekcji. Z czasem rozpoczęliśmy współpracę z obecnym Instytutem Biżuterii na Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi, Galerią Sztuki w Legnicy oraz Stowarzyszeniem Twórców Form Złotniczych.

Przychodziło do Was coraz więcej ludzi ciekawych sztuki?
MK:
Oj, tak! Organizowaliśmy wernisaże, spotkania z artystami, warsztaty, na które przychodziło coraz szersze grono odbiorców. Pokazywaliśmy wystawy indywidualne poszczególnych twórców, ale również zbiorowe wystawy problemowe poruszające jeden konkretny temat. Bardzo ważna była wówczas oprawa każdej wystawy, zresztą dbamy o to do dziś. I z dumą mogę powiedzieć, że tak jak wtedy, tak i dziś nie ma drugiej takiej galerii w Polsce. Nie bez powodu przyjeżdżają do nas ludzie z całego kraju. Tylko jakoś z mediami dzisiaj trudniej się pracuje…

Dlaczego?
MK: Media zawsze były blisko nas, widząc w działalności galerii to, co my, czyli coś unikatowego, wyjątkowego. My pokazujemy i promujemy sztukę. Nasza galeria jest niekomercyjna, a przy tym pełni funkcję kulturotwórczą, a ludzie wokół niej skupieni budują piękną, kreatywną społeczność.

Bo przecież biżuteria to wielka sztuka…
IR-Ł: Cieszę się, że to zauważasz. Tę tezę potwierdza wiele faktów, jak choćby to, że mamy w Polsce konkurs złotniczy o najdłuższej na świecie, prawie 50-letniej tradycji, a także jedyny w kraju Instytut Biżuterii na ASP w Łodzi, którego podwaliny zawdzięczamy łódzkiej awangardzie.

MK: Lena Kowalewicz-Wegner, założycielka Pracowni Drobnych Form – pierwszej w Polsce (1959 r.) placówki zajmującej się kształceniem w zakresie projektowania biżuterii, mówiła zawsze, że biżuteria jest małą formą rzeźbiarską. Mamy tutaj wielką sztukę, ale i małe wyroby rzemieślnicze. Osobiście uwielbiam biżuterię z komunikatem, taką, która opowiada o świecie, o nas, wywołuje emocje. I z tym wszystkim obcować można w Galerii YES. Z drugiej strony całkiem niedawno usłyszałam, że jesteśmy miejscem komercyjnym, dlatego media i instytucje miejskie mniej nas wspierają. To przykre, ale nie na tyle zniechęcające, aby nas w czymkolwiek powstrzymało. Wkładamy w naszą pracę serce, a wszystkie podejmowane inicjatywy realizujemy z pasją. I to się nigdy nie zmieni.

IR-Ł: To powód, dla którego rozwijamy nasze media społecznościowe i aktywność z nimi związaną. Pomagają nam one podtrzymywać relacje z przyjaciółmi galerii i miłośnikami sztuki złotniczej oraz wspierają komunikowanie o nadchodzących wydarzeniach. Skupionej wokół galerii społeczności nie trzeba już przekonywać o wartości sztuki złotniczej. Kiedy już ktoś wejdzie do świata nietuzinkowej biżuterii, bardzo szybko zaczyna odczuwać wielką satysfakcję z bycia jego częścią. My zaś jesteśmy szczęśliwi, kiedy otrzymujemy kredyt zaufania i kolejną szansę na poszerzenie naszej galeryjnej rodziny, której wspólnym mianownikiem jest fascynacja pięknem.

Jest kilka wystaw, które szczególnie zapisały się w mojej pamięci. Jedną z nich jest „Talizmany. Wystawa biżuterii sentymentalnej”. Ta mnie wzruszyła, bo sama byłam jej częścią.
IR-Ł: Również darzę tę wystawą szczególnym uczuciem. To był mój pierwszy zrealizowany w Galerii YES projekt. Zaprosiłam do niego kobiety, również Ciebie, Asiu, aby przedstawiły biżuterię ze swoich szkatułek, ale tylko taką, która ma dla nich wartość ponadmaterialną, sentymentalną właśnie. Wśród prezentowanych obiektów znalazły się m.in. babcine pierścienie, rodzinne klejnoty, ale i wykonane przez dzieci ozdoby z kolorowej włóczki czy pestek. Powstał w ten sposób wzruszający obraz wartości, jaki niesie z sobą biżuteria.

MK: Biżuteria ma wiele oblicz, a jednym z nich są emocje, jakie może przywoływać, szczególnie, jeśli wywołane zostały w sposób nietuzinkowy, np. podczas zaręczyn, ślubu czy narodzin dzieci. Słuchając o takich doświadczeniach, których niemym świadkiem jest biżuteria, wzruszam się równie mocno, co osoby o tym opowiadające. Pokazujemy w ten sposób, że nie tylko sztuka złotnicza nas fascynuje, ale przede wszystkim te wartości pozamaterialne, które dzięki nam, osobom noszącym biżuterię, nabierają szczególnego znaczenia. Przy okazji wystaw o charakterze sentymentalnym prezentujemy fotografie obecnych i poprzednich właścicieli, przytaczamy historie często wielopokoleniowych rodzin, poszerzamy konteksty biżuterii i osób ją noszących. Ich wspólnym mianownikiem zawsze jest pamięć i sentyment. Pamiętam, kiedy po jednej z wystaw podeszła do mnie bardzo wzruszona młoda kobieta, mówiąc: „Czuję, że moja babcia, która podarowała mi tę broszkę, jest dzisiaj tutaj ze mną”. Wszyscy poczuliśmy jej obecność. Widzisz, w każdym elemencie biżuterii zapisana jest ludzka historia. Dlatego oprócz pokazywania, uwieczniamy pamięć o niej w wydawanych katalogach oraz książkach.

Po co?
MK: Po to, żeby po artyście został nie tylko przedmiot, ale i pamięć. Chcemy, żeby ludzie, którzy odwiedzają wystawy, poznali też sylwetki twórców, drogę artystyczną, jaką przebyli, źródła inspiracji, ale również doświadczyli emocji towarzyszących procesowi twórczemu.

IR-Ł: Dlatego pracując z biżuterią, za wszelką cenę staramy się poszerzyć jej kontekst, a co za tym idzie – postrzeganie nie tylko przez pryzmat walorów użytkowych czy estetycznych. Większość biżuterii eksperymentalnej, która staje się przedmiotem naszych wystaw, pozbawiona jest tych wspomnianych atrybutów. Ma za to wielki potencjał artystyczny, ponieważ za jej pomocą artyści złotnicy, podobnie jak malarze czy rzeźbiarze, komentują otaczającą ich rzeczywistość, podejmują dialog z odbiorcą, wysyłają w świat komunikat.

Galeria, wraz z podejmowanymi aktywnościami, również publicystycznymi, pełni w związku z powyższym rolę translatora czy mostu łączącego środowisko artystyczne z odbiorcami. Pierwszy kontakt z tą niszową dziedziną, jaką jest sztuka złotnicza, wymaga gruntownego wprowadzenia oraz szybkiego kursu nauki „czytania biżuterii”. Bo o ile na etapie edukacji w szkole podstawowej czy średniej zdarza się mieć styczność z pojęciami umożliwiającymi odbiór tzw. sztuki czystej, jak malarstwo, rzeźba czy architektura, o tyle ze sztuką użytkową kontakt jest znikomy, żeby nie powiedzieć żaden. Dlatego w pierwszej kolejności staramy się odradzać stosowanie takiego kryterium, jak: „nosiłabym – nie nosiłabym”. Ono najszybciej traci uzasadnienie w zetknięciu ze sztuką eksperymentalną, która nie ma znamion użytkowych, ale która jest naznaczona przez artystę innymi cechami, na przykład narracyjnością, a więc zaklętą w przedmiocie historią kierowaną do otwartego na nią odbiorcy.

MK: Sztuka nie istnieje bez odbiorcy, a biżuteria konceptualna to język wyrazu artystycznego, jakim posługuje się twórca. Człowiek staje więc w centrum procesu zarówno po stronie nadawcy, jak i odbiorcy. I my w Galerii YES respektujemy tę zasadę w sposób absolutny!

Artyści często u Was debiutują, prawda?
MK:
Zdecydowanie. Dzieje się tak dzięki organizowanym konkursom złotniczym, ale również wystawom zbiorowym, w obrębie których łatwiej zaistnieć debiutantom. Bardziej doświadczeni twórcy koncentrują się na wystawach indywidualnych, takich jak chociażby retrospektywy. Ich dorobek artystyczny oraz pozycja zajmowana w środowisku predestynują ich do tego.

IR-Ł: Często do naszej galerii trafiają projektanci biżuterii, którzy tworzą od wielu lat, ale dopiero tutaj mają szansę przedstawić swoją schedę szerszemu gronu odbiorców. Cieszymy się, że to właśnie u nas mogą liczyć na zrozumienie i wsparcie.

Równie dużą satysfakcję czerpiemy ze współpracy z dobrze rokującymi debiutantami, których poznajemy podczas praktyk studenckich w Galerii YES, ale również w ramach konkursów złotniczych z naszym udziałem w charakterze fundatora nagród lub wystaw prac dyplomowych, które odbywają się w naszych gościnnych progach. Dzięki tej współpracy nabywają inne, pozawarsztatowe doświadczenie w zakresie kuratorskim. Uczymy ich również opowiadania o swoich pracach oraz sztuki ich eksponowania.

Słowem w naszej niewielkiej, acz otwartej na współpracę przestrzeni wartościujemy sztukę nie ze względu na wiek twórcy, ale jego zaangażowanie, aktywność i swoiste przekraczanie granic. Jesteśmy pewne, że gdyby Galeria YES miała w Polsce kilka oddziałów, również i do nich ustawiałyby się kolejki zainteresowanych kooperacją twórców. To bardzo miłe, bo udało nam się zbudować przestrzeń, w której artyści czują się komfortowo, a odbiorcy mają szansę zanurzyć się w osobliwym świecie unikatowej, pełnej treści biżuterii.

Sądząc po tłumach, które przychodzą do Was na wernisaże, to się udaje.
IR-Ł: Niewątpliwie! Najwięcej odwiedzających spotkać można podczas wernisaży otwierających wystawy. Prawdziwą próbą dla każdej galerii jest jednak rotacja zwiedzających w późniejszym czasie. Odwiedzają nas wtedy zarówno goście indywidualni, jak i większe grupy. Na każdego czekamy z oprowadzaniem kuratorskim, wieloma anegdotami o artystach i historiami konkretnych obiektów. Z pełną premedytacją śmiem stwierdzić, że Galeria YES staje się coraz ważniejszym punktem na turystycznej mapie Poznania. Nieustannie pracujemy nad tym, aby dywersyfikować grupy odbiorców sztuki złotniczej i być blisko ludzi wrażliwych na piękno.

I powoli brakuje Wam tutaj, przy Paderewskiego, miejsca.
IR-Ł: Dokładnie tak. Przede wszystkim nie mieści się tutaj nasza największa perełka, czyli Kolekcja Współczesnej Polskiej Sztuki Złotniczej Marii Magdaleny Kwiatkiewicz, w obrębie której znajduje się dziś około 2200 obiektów. Chcielibyśmy pokazać ją światu w pełnej krasie, bo to jedyny taki zbiór w kraju.

MK: Faktycznie, od lat kolekcjonuję biżuterię współczesną i etniczną. Każdy przedmiot jest skatalogowany i cierpliwie czeka na swój wielki moment, kiedy to ujrzy światło dzienne wraz z całym zbiorem. Chciałabym podzielić się tą kolekcją z ludźmi, z Wami. Dlatego rozpoczęliśmy poszukiwania nowej siedziby dla Galerii YES.

Czyli idą zmiany?
IR-Ł: Zmiany są naszym motorem napędowym. W nowej lokalizacji pojawi się zarówno przestrzeń na ekspozycję czasową, jak i stałą, zbudowaną z kolekcji Magdy. Na szczegółowe informacje o tym projekcie przyjdzie jeszcze czas, póki co intensywnie pracujemy, aby osiągnąć ten cel najlepiej, jak tylko potrafimy.

MK: Nasza galeria, mieszcząca się przy ulicy Paderewskiego 7, składa się też z części sprzedażowej, która daje artystom szansę na sprzedaż wyrobów użytkowych, a klientom wejście w posiadanie wyjątkowej biżuterii pochodzącej z małych pracowni polskich projektantów. Są to często unikatowe kolekcje, jedyne w swoim rodzaju, trafiające w gusta nieco bardziej wymagających odbiorców. To małe dzieła sztuki, które można mieć na wyciągnięcie ręki.

Magdo, Twoja kolekcja biżuterii etnicznej również zasługuje na uwagę. Jej wyjątkowość tkwi w sposobie pozyskiwania obiektów. Przywozisz je osobiście z najdalszych krańców świata. Podróże to Twoja kolejna wielka pasja?
MK:
Tak, kocham podróżować i nie tylko kolekcjonować wspomnienia ilustrowane biżuterią, ale również fotografiami. Pokłosiem wypraw są m.in. cykle fotograficzne, którymi dzielę się z odbiorcami poprzez wystawy plenerowe organizowane w centrum Poznania, na ulicy Święty Marcin. Dzięki temu każdy, kto tylko zechce, może poczuć klimat wyprawy i poznać spotykanych na szlakach ludzi, nierzadko noszących przepiękną biżuterię. Ona właśnie jest ich znakiem rozpoznawczym, określa tożsamość, status społeczny, wyznawaną religię itp. Nieskromnie powiem, że nie ma w kraju drugiej osoby, która miałaby tak dużą kolekcję biżuterii współczesnej i etnicznej. Dlatego cieszę się, że już niebawem na jeszcze szerszą skalę będę mogła się nią dzielić!

Ilona, Ty dołączyłaś do galerii pięć lat temu. Jak długo uczyłaś się tego miejsca?
MK: Najpierw musiała nauczyć się kontaktu ze mną (śmiech).

IR-Ł: Dużym nietaktem byłoby stwierdzenie, że już się go nauczyłam. Sztuka to żywioł i każdego dnia uczę się nad nim panować. Zmieniają się ludzie, ich widzenie świata, my się zmieniamy, dostosowując do wyzwań, jakie stawia przed nami współczesność. I faktycznie najpierw zgrywałyśmy się z Magdą, potem z zespołem, a dalej ze środowiskiem, które było i jest dla mnie wciąż najwyżej zawieszoną poprzeczką ze względu na wysoki poziom wrażliwości. Artyści tworzą piękne i niezwykle mądre obiekty, ale bywa, że nie potrafią o tym opowiedzieć. A ja muszę do nich dotrzeć, zrozumieć ich przekaz, by dalej podać go ludziom. Ta praca nauczyła mnie wielkiej cierpliwości i wyrozumiałości w stosunku do drugiego człowieka. To bardzo cenna lekcja i wspaniała przygoda. To też nieoceniony i wspierający się wzajemnie team, który Galerię YES tworzy, czyli Alicja Iwańska, Iga Pluszczewicz oraz Izabela Pierzchała. Funkcjonujemy jako zespół naczyń połączonych i wciąż stawiamy czoła nowym wyzwaniom. Wiesz, my po prostu lubimy tę pracę i lubimy się uczyć. Magda kocha ludzi i ich twórczość, a ja nakręcam się działaniem i funkcjonowaniem tego miejsca, stwarzając okoliczności zaistnienia sztuki złotniczej w jak najszerszym wymiarze.