Zapraszamy do Pałacu Jaśminowego
12.07.2019 12:00:00
Początkowo miała to być mała restauracja, ale los sam zdecydował, że w Batorowie powstało miejsce, które zachwyca zarówno młode pary, jak i przedsiębiorców oraz gości indywidualnych. Otoczony pięknym ogrodem, ze stawem w tle, Pałac Jaśminowy codziennie otwiera drzwi odwiedzającym. Są tu dwie duże sale, restauracja: letnia i Komnata Smaku, Chata Grillowa, plac zabaw, a w ogrodzie malownicza roślinność i kaskady wodne, przy których można znaleźć ukojenie. Danuta i Marek Kucemba zbudowali coś więcej niż tylko obiekt, w którym odbywają się imprezy, konferencje i gdzie można zjeść obiad. Zbudowali dom, do którego wraz z całą rodziną zapraszają wszystkich ludzi, dając im szczyptę szczęścia, spokoju i wytchnienia. Te walory w dzisiejszym, zwariowanym świecie, okazują się bezcenne.
ROZMAWIA: Joanna Małecka
ZDJĘCIA: Sławomir Brandt
Po przekroczeniu okazałej bramy, czas jakby staje w miejscu. W tle słychać dźwięk płynącej wody i śpiew ptaków. Promienie słońca odbijają się w oknach Pałacu Jaśminowego. Dookoła beztrosko biegają dzieci, a Danuta Kucemba stoi w progu i wita nas promiennym uśmiechem. Wchodzimy do środka. W oczy rzuca się ogromny żyrandol, w tle wielka sala. Pałacowe wnętrze jednak nie przytłacza – jest tutaj bardzo przytulnie i domowo. To zasługa ludzi, bez których te mury miałyby zupełnie inny klimat.
Przechodzimy do drugiej sali.
Gdzie jesteśmy?
Marek Kucemba: W Sali Szafranowej. Jest nieco mniejsza niż ta w pałacu i trochę inaczej urządzona. Na stołach mamy zielone obrusy i w ogóle dużo zieleni.
Danuta Kucemba: Tak naprawdę jesteśmy w miejscu, gdzie spełniły się marzenia mojego męża.
Marzył Pan o tym miejscu?
MK: Początkowo to miejsce miało wyglądać zupełnie inaczej. Budynek miał być mniejszy, wybudowany niższym nakładem. Później stwierdziliśmy, że chcemy zostawić po sobie coś wyjątkowego, żeby nasze dzieci były z tego miejsca dumne. Uznaliśmy, że wybudujemy coś, czego nie ma w okolicy. Dworki czy pałace, które są w pobliżu, nie posiadają przestronnych sal, przez co uroczystości odbywają się w kilku pomieszczeniach. Wymyśliliśmy sobie, że nasz obiekt będzie kompleksowy. Sala będzie połączona z miejscem do tańca, tak aby ludzie cały czas cieszyli się swoją obecnością. W efekcie powstała piękna przestrzeń, w której zmieścimy nawet 300 osób. Z czasem okazało się, że potrzebna jest jeszcze jedna sala, bardziej kameralna i tak powstała Sala Szafranowa do 110 osób, gdzie również można i zjeść i się pobawić.
DK: Marku, historia tego miejsca sięga jeszcze dalej. Dziadek męża prowadził kiedyś małą knajpkę w Stanach Zjednoczonych.
MK: To prawda. Znajdowała się w porcie. Była niewielka, ale przytulna. Było to pomiędzy 1905 a 1910 rokiem. Przed pierwszą wojną światową dziadek wrócił do Polski.
I może to właśnie była inspiracja, żeby powstał Pałac Jaśminowy.
MK: Myślę, że trochę tak, chociaż nigdy przedtem ani ja, ani żona nie mieliśmy nic wspólnego z gastronomią. Skończyłem mechanizację rolnictwa i prowadzę firmę w swojej branży. Dziś wiem, że gastronomia to bardzo trudny biznes, zabierający dużo czasu. Przyznam szczerze, że początkowo nie zdawałem sobie sprawy, że będzie to wymagało tyle pracy.
Ale ta praca chyba przynosi satysfakcję?
MK: Tak, zwłaszcza wtedy, kiedy młode pary po weselu podchodzą do nas i mówią, że lepiej nie mogli sobie tego wymarzyć. A potem przyjeżdżają ze swoimi dziećmi i rodziną na obiad, przywożą znajomych. Takie opinie i powroty wszystko rekompensują i motywują do dalszej pracy. Entuzjazm podzielają też nasze córki, które docelowo, mam taką nadzieję, będą ten obiekt prowadzić, a już teraz bardzo nam pomagają. Kasia pracuje jako kelnerka, Marianna, która również zaczynała jako kelnerka, teraz jest managerem ds. wesel, a niebawem do tego rodzinnego zespołu dołączy też najstarsza z nich, Marta, obecnie mieszkająca za granicą.
A czym dla Pani jest to miejsce?
DK: Dla mnie jest to taki drugi dom. Cieszę się, kiedy ludzie dobrze się tutaj czują. Dopóki będziemy podchodzić do tego przedsięwzięcia tak, jakbyśmy zapraszali gości do domu, to będziemy czerpać z tego ogromną radość. Dlatego czasem denerwuje mnie źle nakryty stół albo krzywo ustawione krzesła (śmiech). I chociaż pracuje tutaj fantastyczny zespół, to ja i tak lubię być w pałacu, doglądać wszystkiego, zapraszać do nas gości.
Domyślam się, że wybudowanie tego obiektu było ogromnym wyzwaniem.
MK: Tak. Grunt, na którym stoi pałac, to wyrobisko pożwirowe. Trzeba było budować na palach żelbetonowych. Podobnie buduje się wiadukty. Taka konstrukcja jest konieczna, żeby budynek był stabilny i bezpieczny.
DK: Pierwszy etap prac trwał bardzo długo i nie było widać żadnych efektów…
Nie mieliście wtedy wątpliwości, że jednak trzeba było wybudować coś mniejszego?
DK: Nie, chociaż mnie zaczęła przerażać wielkość tej budowy. Zastanawiałam się, jak to docelowo będzie wyglądało.
MK: Żona jest bardziej niecierpliwa i chciała szybko widzieć efekty (śmiech). Niestety, nie dało się tego przyspieszyć, był to bardzo skomplikowany etap budowy. Budynek i tak powstał szybko, bo przez niespełna dwa lata.
Kto wymyślił nazwę Pałac Jaśminowy?
DK: Pamiętasz jak wracaliśmy z wakacji i w samochodzie był konkurs na nazwę? Padały różne propozycje, ale jaśmin wydał nam się najlepszy. To biały kwiat, który dobrze się kojarzy, pięknie pachnie, ładnie wygląda, jest elegancki. Poza tym było coś jeszcze.
MK: Mój tata, który zmarł niedługo przed rozpoczęciem budowy, miał na imię Jan i jaśmin właśnie z tym imieniem nam się skojarzył.
No dobrze, ale Państwo nie znaliście się wcześniej na gastronomii.
DK: Mieliśmy wspaniałego menadżera, który wszystkiego nas nauczył. Poświęcił nam bardzo dużo czasu.
MK: Pierwszy raz spotkaliśmy się z Łukaszem pod koniec 2013 roku. Na wiosnę wybieraliśmy krzesła, stoły. Nauczyliśmy się, że warto stawiać na jakość i estetykę.
Pan umie gotować?
MK: Coś tam przyrządzę (śmiech). Mój brat za to jest świetnym kucharzem. Ja potrafię zarządzać ludźmi i znam się na logistyce, a to w Pałacu Jaśminowym bardzo się przydaje.
To prawda, że pałac powstał szybciej niż zakładaliście?
MK: Tak. Budowa już trwała, kiedy to jedna z naszych
córek – Marta – przyjechała do Polski ze Stanów w 2013 i oznajmiła, że latem 2014 roku chce wziąć ślub. Zaczęliśmy szukać miejsca na wesele. Jeździliśmy, oglądaliśmy, ale wszędzie czegoś nam brakowało. Nigdzie nie było jednej wielkiej sali, która pomieściłaby zakładaną ilość gości i która byłaby połączona z parkietem, aby wszyscy mogli razem się bawić. Pewnego dnia wpadłem na szalony pomysł. Usiedliśmy przy stole i powiedziałem: dziecko, jak masz szukać jakiegokolwiek lokalu i nie będziesz do końca zadowolona, to lepiej poczekać na zakończenie budowy i zrobić to u nas, w miejscu, które przecież powstaje.
I co?
MK: Zobowiązałem się, że zdążę do sierpnia 2014 roku, co było szalonym pomysłem. Wszystko musiało zatem przyspieszyć. Zostałem nieformalnie kierownikiem budowy, logistykiem. Na budowie pracowali wszyscy jednocześnie: budowlańcy, ogrodnicy, sztukatorzy, hydraulicy.
Były dni, kiedy na placu było nawet 40 osób.
Spał Pan wtedy?
MK: Budując pierwszą firmę 16 lat temu, nie spałem po nocach, stresowałem się. Przy budowie Pałacu Jaśminowego spałem jak dziecko (śmiech). Trudno to wytłumaczyć, ale miałem jakiś taki spokój w sobie. Powinienem się przecież stresować, prawda?
To byłoby uzasadnione. Zdążył Pan?
MK: Tak. Byłem ogromnie dumny i wzruszony. Udało się z powodzeniem zakończyć budowę, a jednocześnie pierwszym wyprawionym w Pałacu weselem, było wesele córki. Dziś wiem, że ten sukces i mój spokój to duża zasługa żony, która wspierała mnie, pomagała i była przy mnie, nawet wtedy, kiedy napotykałem na trudności. Dobierała kolory, elementy wystroju, szukała odpowiedniego materiału na firany, zasłony. Urządzała pokoje, dekorowała. Proszę sobie wyobrazić, ile pączków musiała zjeść w urzędach (śmiech). Tak naprawdę cała rodzina była ogromnie zaangażowana w ten projekt. Popełniliśmy wiele błędów, ale wyciągnęliśmy z nich wnioski.
Ekipy budowlane nie zawiodły?
MK: Z jedną ekipą, na pięć tygodni przed otwarciem, musiałem się pożegnać. Mieli cztery miesiące na zrobienie elewacji zewnętrznej. Minęły prawie trzy miesiące, a oni ukończyli zaledwie 20 procent prac. Na szczęście udało mi się zaangażować do zrobienia przedniej elewacji sztukatorów. Firma braci Osińskich, która budowała pałac, wykonała elewację południową. Tę od strony jeziora wykończył mój kolega, a północną jeszcze inna firma. Było bardzo gorąco, pracowaliśmy w nocy lub nad ranem, bo w dzień nie było czym oddychać. Skończyliśmy na tydzień przed oddaniem obiektu. Wtedy weszła Iwona, ogrodniczka, która szybko posadziła ozdobne krzewy, ścieżki wysypała kamieniami. Nawet trawę kładliśmy z rolki, żeby dopełnić wszystkiego i żeby było ładnie.
DK: Pamiętam, że jeszcze dosłownie na kilka godzin przed weselem, elektrycy dokręcali ostatnie żarówki, wieszaliśmy firany, sprzątaliśmy.
MK: I proszę sobie wyobrazić, że ci wszyscy ludzie, którzy tu pracowali, skończyli pracę, usiedli sobie pod sklepem w Lusowie i do północy czekali na telefon ode mnie w razie, gdyby coś nie zadziałało. A ja nic o tym nie wiedziałem, bo przecież przywiózłbym im coś do jedzenia. To był przemiły gest.
Ale to nie był koniec kłopotów, bo okoliczni mieszkańcy zaczęli protestować przeciwko budowie, prawda?
DK: Kiedy się o tym dowiedziałam, usiadłam i się popłakałam. W głowie mi się to nie mieściło, bo przecież nie wybudowaliśmy tu dyskoteki, baru, który by odstraszał. Tyle serca i pracy włożyliśmy w ten pałac, że kompletnie się tego nie spodziewaliśmy.
MK: Działanie tych osób rozpoczęło się już kiedy ruszyła budowa. Były to tak naprawdę tylko dwie osoby i sami nie wiemy, czym się kierowały…
To takie przykre…
MK: Strasznie nas ta sytuacja zabolała. Protesty miały prowadzić do tego, żebyśmy zaprzestali budowy. A tak naprawdę nikt nie zainteresował się tym, jak to będzie ostatecznie wyglądało. Zresztą zanim powstał Pałac Jaśminowy, w tym miejscu był ugór, ludzie wywozili tu śmieci, chwasty, nie szło tędy przejść. A teraz jest zieleń, chata grillowa, plac zabaw, na który można przyjść z dziećmi, mamy zarybiony staw, restaurację. Serdecznie zapraszamy wszystkich sąsiadów, także tych którzy protestowali, żeby przyszli i spędzili tutaj trochę czasu. Ten pałac jest przecież dla wszystkich.
Pamiętacie ten moment, kiedy weszliście do pałacu i wszystko było gotowe?
MK: Do ostatnich minut walczyliśmy – trzeba było coś domyć, dokręcić.
DK: Mąż nawet nie miał czasu, żeby kupić garnitur na ślub córki i poszedł w starym, za dużym. Pamiętam jak ktoś pod kościołem zapytał naszą córkę: Kasia, a gdzie mama? No jak, stoi tu, obok – odpowiedziała. Tak schudliśmy przez ten czas, że rodzina nas nie poznała.
Czyli sporo Was to kosztowało.
MK: Tak, ale schudłem i lepiej się teraz czuję (śmiech).
Córka podziękowała?
DK: Oj tak, była bardzo szczęśliwa.
I wszystko się udało?
MK: Klimatyzacja na moment się zawiesiła, ale poradziliśmy sobie.
Pałac w tym roku kończy pięć lat.
DK: Tak i z tej okazji planujemy zorganizować piknik i zaprosić wszystkich sąsiadów. Będę się bardzo cieszyła, jak przyjdą.
To miejsce to dziś nie tylko obiekt weselny.
MK: Cieszymy się, że coraz więcej przedsiębiorców chętnie organizuje u nas konferencje, szkolenia, imprezy integracyjne i jubileusze. Goście indywidualni z przyjemnością zaglądają do naszej restauracji Komnata Smaku, gdzie gotuje niezwykle utalentowany Jakub Ignyś z zespołem.
DK: W weekend można wypocząć nad wodą, korzystając z przysmaków Chaty Grillowej, a dzieci mogą bawić się na placu zabaw. Myślimy też o koszach plażowych i menu piknikowym. Planujemy zbudować wypożyczalnię sprzętu wodnego, a nawet wędek.
A wiecie Państwo, gdzie ja lubię przychodzić? Na ten taras z tyłu. Spoglądając na wodę otoczoną drzewami, kosztując wyśmienitego chłodnika, przenoszę się tam, gdzie chciałabym być przez większość roku – na wakacje.
MK: Dziękujemy, bo to jest dla nas najlepsza rekomendacja. Jesteśmy bardzo dumni z tego miejsca. A kiedy spędzamy tu kolejne lato i zaczyna brakować nam naszych podróży i wyjazdów na motocyklu, które kochaliśmy, to siadamy przed pałacem, bierzemy głęboki oddech i się uśmiechamy, bo przecież jesteśmy tutaj bardzo szczęśliwi.