Zaprojektować przestrzeń to jak zaprojektować życie
12.10.2018 14:00:00
Anna Matuszewska-Janik nie jest zwykłą projektantką wnętrz. To wizjonerka, która z każdej przestrzeni wydobędzie prawdziwe piękno. Ale nie byłoby to możliwe, gdyby nie jej klienci, ich marzenia i oczekiwania, które ona – składając w jedną całość – przekształca w prawdziwy dom marzeń.
ROZMAWIA: Joanna Małecka
ZDJĘCIA: Sławomir Brandt
W jej pracowni wszystko ma swoje miejsce. Idealnie dobrane meble dopełniają niezwykłe dodatki, jak choćby korale na ścianie i lampa zajmująca całe pomieszczenie. Ania przed prezentacją projektu klientowi zwykle nie śpi w nocy, bo wciąż w myślach układa mu przestrzeń. Wszystko dlatego, by zbudować dom doskonały.
Czy doskonały dom to odzwierciedlenie szczęśliwej pary?
Trochę tak. Albo szczęśliwego singla. Kiedy przychodzą do mnie pary, to ja od razu wiem czy związek jest udany, czy nie. Widząc szczęśliwe osoby, projektowanie sprawia ogromną przyjemność. Bo oni wiedzą czego chcą. Mężczyzna najczęściej zostawia kobiecie wolną rękę, zresztą nie od dziś mówi się, że mężczyzna kupuje, a kobieta urządza. Podobnie jest z zakupami. I my, kobiety, to uwielbiamy. Ale nie zawsze tak jest. Bywają panowie, którzy fascynują się wręcz urządzaniem czy kreowaniem wnętrz, znają projektantów i sprawia im to wielką frajdę. Teraz mam takich klientów. Pan bardzo lubi tych samych projektantów co ja i świetnie się dogadujemy. Jego żona z kolei odpuszcza, bo wie jaką frajdę mu to sprawia. I to jest piękne, bo nie ma pomiędzy nimi konkurencji. Pamiętam takich klientów – starsze małżeństwo, bardzo zamożne. Między nimi była niezwykła relacja. Bardzo dużo od tej kobiety się nauczyłam. Miała niesamowita klasę. I zawsze powtarzała: pani Aniu, gdybym ja w Pani wieku miała taki rozum jak mam teraz, to bym świat zwojowała (śmiech).
Lubisz kreować przestrzeń?
Tak, bo to jest moja pasja. Momentami mam wrażenie, że nawet przesadzam. Wyobraź sobie, że potrafię wejść do biura po dostawie i dotykać te wszystkie piękne rzeczy, a na widok lamp od mojej ulubionej projektantki Niki Zupanc, dosłownie piszczę. Są przepiękne, oryginalne i niepowtarzalne. Do niedawna były to bardzo kosztowne rzeczy. Dziś jej projekty można kupić w tańszej wersji.
Czy wchodząc do pomieszczenia widzisz jak ono powinno wyglądać?
Wizję mam już kiedy dostaję rzut mieszkania. Potem, jadąc na budowę i widząc to wnętrze na żywo, otwiera mi się wyobraźnia.
A skąd to wszystko wiesz?
Czuję to po prostu. Widzę styl, w którym powinno to być zaprojektowane, stojące tu meble, kolory. Zresztą ja ciągle przeglądam jakieś nowe projekty, wertuję gazety. Kiedyś nawet przeczytałam, że wszystko co zrobimy jest tylko zbiorem tego, co zobaczyliśmy. I to jest prawda. Za każdym razem chcę, żeby to wnętrze było inne, wyjątkowe. Czasami opóźniam pracę biura, bo siedzę i myślę jak to zaprojektować, a dziewczyny czekają na moje pomysły. I nagle przychodzi inspiracja i wtedy widzę gotowy dom.
Czy ludzie mają wpływ na przestrzeń, którą dla nich projektujesz?
Oczywiście. Ważna jest zarówno ich wizja, jak i charaktery, sposób życia, marzenia. Dlatego tak istotne jest, żeby ich poznać. Poza tym, na etapie projektowania, moi klienci mogą nanosić poprawki, sugerować rozwiązania. Traktuję każdego w taki sposób, w jaki ja chciałabym być potraktowana. Mój zawód można porównać do krawca. Musimy wiedzieć co w danym momencie jest modne, jak to ubrać i skroić na miarę.
Jak długo trwa projektowanie wnętrza?
Około czterech tygodni potrzebuję na przygotowanie projektu. Potem spotykam się z klientem, pokazuję książkę z rysunkami i omawiamy poszczególne kwestie. Wprowadzamy zmiany, aż do skutku. Czasami pokazuję im odjazdowe dodatki, których może się trochę boją albo są niepewni tych rozwiązań. Bywa, że kręcą nosem, ale ostatecznie i tak wracamy do pierwszej wersji. I lampa, która przerażała, nagle staje się najpiękniejszym elementem wnętrza. Każdy potrzebuje czasu, żeby przyzwyczaić się do zmian, oswoić z nowymi rzeczami.
Twój dzień to taka trochę gonitwa: dom, dzieci, praca, spotkania z klientami, wyjazdy na budowę itd. Kiedy masz czas na to, żeby usiąść i przejrzeć najnowsze trendy, czerpać inspiracje?
Jestem uzależniona od mojej pracy. I wydaję bardzo dużo pieniędzy na zagraniczne magazyny. To nie jest tak, że muszę wygospodarować czas na śledzenie trendów, bo ja tym zwyczajnie żyję. Idę gdzieś, podglądam, jak co jest urządzone, przy kawie wertuję gazety, śledzę media społecznościowe… Dziś mamy dostęp do każdego projektanta na świecie i jeśli to się lubi, to nie da się nie zauważyć zmian.
W wolnym czasie też projektujesz?
Jedziemy na wakacje i czasem mówię do męża – zatrzymajmy się tu, bo taki fajny sklepik z akcesoriami, a dzieci wtedy – mamo, znowu? Chociaż na wakacjach mogłabyś odpuścić.
Jak długo projektowałaś swoje mieszkanie?
Dość krótko, bo jestem zdecydowana i nie projektowałam sama. Firmę zakładałam z moim przyjacielem, którego niestety nie ma już wśród nas. Urządzenie mojego mieszkania konsultowałam z nim, ponieważ uznałam, że nie jestem obiektywna. Zresztą zawsze tak jest, kiedy próbujemy zaprojektować coś dla siebie, dlatego ważne jest spojrzenie drugiej osoby.
Pamiętasz swój pierwszy projekt?
Po studiach zatrudniłam się w jednej firmie i zrezygnowałam po czterech tygodniach. Już wtedy wiedziałam, że nie mogę pracować dla kogoś. Wówczas – wraz z moim wspomnianym już przyjacielem – założyliśmy własną pracownię. Początkowo robiliśmy rzeczy tylko dla znajomych i zarabialiśmy po 200, 300 złotych. W mojej kawalerce stały dwa komputery, a kiedy mąż wracał z pracy, nie miał gdzie zjeść obiadu (śmiech). Aż wreszcie trafił się duży klient. Byliśmy bardzo podekscytowani, bo dostaliśmy biuro do zaaranżowania. Po nocach siedzieliśmy i robiliśmy projekt. Potem jeździliśmy na miejsce, żeby wszystkiego dopilnować. Wyobraź sobie, że dochodzi do rozliczenia, my zadowoleni wchodzimy do zleceniodawcy, a pan do nas mówi: proszę mi stąd wyjść, w dupie was mam. Szok. Nie dostaliśmy za tę pracę nawet złotówki. Wtedy pierwszy raz poczułam co to znaczy trafić na złych ludzi.
Czy dziś zdarza Ci się odmówić klientom?
Tak, ponieważ dokonuję głębszej weryfikacji. Jeśli widzę, że od początku się rozmijamy, klient jest roszczeniowy, albo że mogę mieć jakiekolwiek kłopoty, to dziękuję za współpracę. Dziś mogę sobie na to pozwolić. Ale zdarzyły mi się też pomyłki.
Nie myli się ten, co nic nie robi…
To prawda. Najczęściej bierze się to stąd, że ludzie dużo wymagają, a sami nie są decyzyjni. Brak decyzyjności i zrozumienia zasad projektowania, a potem realizacji tego projektu, rodzi problemy. Nie da się tak pracować. Wtedy oddaję pieniądze i dziękujemy sobie za współpracę.
Jak wygląda cały proces projektowania przestrzeni?
Zaczynamy od spotkania i rozmowy o tym, co klient chciałby mieć w domu, jaką ma wizję, co lubi, a czego nie. Podpisujemy umowę. Przez cztery tygodnie pracujemy nad projektem, nanosimy poprawki. Po pierwszym spotkaniu wiem już wszystko: jaką lampę będziemy mieć, jakie meble, które kolory. Nie robię wizualizacji 3d, ponieważ uważam, że przekłamują realia. U mnie klient wie, że to, co robimy, ma następnie bardzo wierne odzwierciedlenie w rzeczywistości. Przygotowujemy pomocniczo kolorowe widoki 2d każdego pomieszczenia, szczegółu, każdej ściany, które nasi klienci nazywają „wizualizacjami”. Zresztą ja wiele rzeczy robię sama – przywożę materiały, płytki, oglądamy je, wybieramy. Jak mamy ustalony każdy szczegół, wtedy robimy rysunki wykonawcze. Trwa to znowu około 4 tygodni. Oddajemy teczkę, w której każde pomieszczenie jest rozrysowane w najdrobniejszym szczególe. A dalej potrzebni są wykonawcy. Często remont zaczyna się już na etapie projektu. Na życzenie klienta pomagamy w dalszych pracach, czyli nadzorujemy cały remont, dostarczamy produkty. Poza tym, zawsze można do mnie zadzwonić i skonsultować prace na etapie wykonawczym, bo przecież doskonale znam projekt. Zresztą chciałabym, żeby wyszło tak, jak to zaplanowaliśmy, a dla wykonawców coś co dla mnie jest bardzo ważne, może być nieistotne.
Pomagacie też na etapie zamówienia?
Oczywiście. Jako biuro projektowe mamy duże zniżki, więc chętnie zamawiamy elementy wyposażenia za klienta.
A co z meblami?
Większość mebli wykonujemy indywidualnie, ze stolarzami, według naszego projektu. Meble gotowe kupuje albo klient, albo zleca to mi. Czasem jeździmy razem. W ramach projektu każdy klient otrzymuje gotowy plik z listą przedmiotów potrzebnych do mieszkania i z odnośnikiem, gdzie je kupić oraz ile kosztują. Niektóre elementy ściągamy sami, bezpośrednio od producentów i projektantów, także spoza Polski.
Co to znaczy?
Kiedyś zamówiłam u chińskiego projektanta krzesło, którego nie ma w Polsce. Robił je trzy miesiące. Klientka zapłaciła za nie trzydzieści kilka tysięcy. Dziś wartość tego krzesła jest jeszcze większa. To jest trochę jak dzieło sztuki.
Zdarzyło Ci się, że ktoś, pomimo projektu, zrobił coś po swojemu?
To chyba standard w tej pracy. Zresztą na etapie projektowania już wiem, kto będzie trzymał się projektu, a kto zrobi po swojemu. Uwierz mi, że jedna lampa potrafi zepsuć wnętrze. Ja w ogóle mam bzika na punkcie lamp, bo to jest taka wisienka na torcie, która może niesamowicie ozdobić pomieszczenie. Największym szczęściem dla mnie jest ten moment, kiedy klienci wchodzą do mieszkania i słyszę takie wow, że wtedy najczęściej się wzruszam.
Dostałaś kiedyś kwiaty?
Tak, niedawno przepiękny bukiet od mojej stałej klientki w podziękowaniu za wspólną pracę. A raz dostałam premię, której w ogóle się nie spodziewałam. Miałam takiego klienta spod Warszawy. Budował dom, a jak wiadomo to skomplikowany proces i ciągle coś było nie tak. Dzwonił do mnie z pretensjami, a ja odpowiadałam, że to nie nasza wina (czyt. projektantów) tylko wykonawcy. W odpowiedzi słyszałam: pani Aniu, za każdym razem słyszę to samo, że to nie pani wina i mam już dość. Faktem jest, że to naprawdę nie była nasza wina. Mój mąż powiedział wtedy: nie mów klientowi, że to nie twoja wina, bo on dzwoni po to, żebyś mu pomogła i nie ma złych intencji. Potraktuj to inaczej i zapytaj, jak możemy to rozwiązać. Miał rację. Człowiek uczy się całe życie (śmiech).
Jak to się skończyło?
Bardzo pozytywnie, bo na końcu, oprócz pokaźnej premii dostałam jeszcze pysznego szampana. Do tej pory mamy dobry kontakt.
Jest takie wnętrze, z którego jesteś szczególnie dumna?
Mam takie, które bardzo lubię, lubię w nich przebywać – jest ich kilka. W jednym z nich mieszka moja przyjaciółka – poznałyśmy się, kiedy była moją klientką. Razem z rodziną żyją w przytulnym domu, we wnętrzach którego dominuje drewno, naturalne materiały, jest też piękny, duży kominek. I oni tam przynależą. Druga realizacja to mieszkanie w kamienicy. Kiedy ludzie je oglądają, to zastanawiają się kto mieszka w tak bogatych wnętrzach. A Brygida – właścicielka, właśnie taka jest. Uwielbia się dobrze ubierać, kocha luksus i naturalnie oraz bardzo szczerze funkcjonuje właśnie w takim otoczeniu. Przychodząc do niej, wcale nie czuje się bogactwa ani splendoru tylko czujesz się jak w domu, jej domu, który jest przyjemny i jest jej dopełnieniem.
Czy jest wnętrze, które chciałabyś zaprojektować?
Na pewno chciałabym zaprojektować wnętrze jakiejś restauracji sushi. Dziś wszyscy robią restauracje w jednym, hipsterskim stylu. Przez to każda wygląda tak samo. Ja rozumiem, że młodzi właściciele nie mają pieniędzy i chcą to zrobić jak najtaniej, ale można zrobić to tanio i dobrze. Widziałabym taki lokal w tkaninach, elementach kimona. Tego mi brakuje, klimatu Japonii. A ogólnie rzecz biorąc, to mam dużą nadzieję co do każdego klienta. Każdy projekt, nieważne czy ma 30 czy 130 metrów, jest dla mnie czystą kartą, wyzwaniem.