Witamy w LIPCU! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury e-wydania najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Życie na pełnej petardzie

16.07.2023 10:39:26

Podziel się

Julia Cugier, kulturystka, dietetyczka, matka trójki dzieci: Leona, Kornelii i Wiktorii, kobieta, która po trzydziestce zaczęła spełniać swoje sportowe marzenia. Sięgnęła po wiele międzynarodowych sukcesów, dających jej nie tylko sportową sławę, ale także osobistą radość. Bez ogródek opowiada o trudnościach, o hejcie, ale także o radości i tym, że kocha życie i dobrych ludzi. Uważa, że życie trzeba przeżyć na pełnej petardzie.

ROZMAWIA: Juliusz Podolski
ZDJĘCIA: Archiwum prywatne

 

Przygodę ze sportem zaczyna się w wieku dziecięcym lub młodzieżowym Pani zaś trenować kulturystykę zaczęła zdecydowanie później.
Julia Cugier: To nie tak do końca, bo wcześniej uprawiałam jeździectwo, skończyłam AWF i cały czas sport był mi bardzo bliski. Kiedy założyłam rodzinę, urodziłam trójkę dzieci, chcąc nie chcąc, musiałam wejść w dorosłe życie. Pewne rzeczy poszły na bok. Muszę to przyznać, że jestem uzależniona od adrenaliny. Uwielbiam, jak się dobrze dzieje wokół mnie i to zarówno na zawodach, jak i w ogóle w życiu. Kocham spotykać się z ludźmi, rozmawiać. Nie wystarcza mi bycie mamą, córką, siostrą czy…

Niektórzy mówią przysłowiową kurą domową, ale to niemiłe stwierdzenie
Gdybym uznała, że jest to moje najważniejsze miejsce w życiu, to robiłabym to najlepiej na świecie. Dołożyłabym wszelkich starań, żeby być najlepszą kurą domową, jaką się da. Czułam, że to nie jest moje wyłączne miejsce. W pewnym momencie na swojej drodze spotkałam kulturystkę, którą oglądałam i podziwiałam w periodykach branżowych. Tak się napatrzyłam, że doszłam do wniosku, że ja też tak chcę. Wtedy poprosiłam koleżankę, która zajmowała się kulturystyką, by przygotowała mnie do pierwszych zawodów, które były w 2015 roku.

To był debiut okraszony sukcesem.
Tak, zdobyłam brązowy medal w kategorii debiuty. Byłam bardzo zadowolona, ponieważ zawsze do wszystkiego, co robię, podchodzę z wielką pokorą, dzisiaj wiem, że każde zawody można wygrać lub przegrać i to bez względu na przygotowanie. Tak zaczęła się moja wielka przygoda z kulturystyką.

Wciąż pokutuje przeświadczenie, że są sporty, które nie są „kobiece”, np. boks, podnoszenie ciężarów, piłka nożna czy kulturystyka. Jakie jest Pani zdanie na ten temat?
W życiu codziennym uważam, że podział na sfery męskie i damskie ma sens. Daleko mi do feministki. Uważam bowiem, że facet ma swoje zadania i musi się z nich wywiązywać i kobieta ma swoje zadania, w których powinna się realizować najlepiej, jak tylko potrafi. Jeśli chodzi o kulturystykę, to znajduje się ona po stronie tych męskich aktywności fizycznych, ale według mnie jest to sport, który jest jednocześnie bardzo kobiecy…

Proszę zatem przekonać tych, którzy uważają inaczej.
Nie mam zamiaru nikogo przekonywać. Trzeba przyjść na zawody i zobaczyć. To, co robię, to nie tylko prężenie mięśni, ale coś więcej, pokaz piękna kobiecego ciała, ukształtowanego poprzez ćwiczenia w rytm muzyki. Zawsze starałam się, żeby to wszystko było spójne, a nie oderwane od siebie. Wtedy można wyglądać kobieco, to było dla mnie najważniejsze, by nie przekraczać pewnych granic, które burzą poczucie dobrego smaku. W każdym momencie znajdą się Ci, którzy twardo obstają przy swoim zdaniu i nie zmienią go, żeby nie wiem co. Ja mogę np. uważać, że fryzjer to nie jest męski zawód, ale co mi do tego! Jeśli ktoś nie chce się otworzyć, to nikt go nie przekona i dotyczy to każdej sytuacji w życiu.

Co Pani dała kulturystyka? Czy to jest sposób na odreagowanie, czy może sens życia?
Ani jedno, ani drugie. To jest jakby mój świat, do którego mało kogo dopuszczam. Nie lubię robić z kimś treningów, nie umawiam się na wspólne ćwiczenia, bo ja skupiam się i oddaję w całości temu, co robię. Przygotowując się do zawodów, musiałam mieć wszystko precyzyjnie poukładane. Musiałam bowiem zrobić śniadanie, obiad, przypilnować dzieci, wypełnić domowe obowiązki, a jednocześnie wygospodarować czas na treningi. Musiałam zatem stworzyć swój matrix. Kulturystyka dała mi wiarę we własne siły, pokazała mi, że mogę robić rzeczy, które wydawały mi się nieosiągalne i nawet nie leżały w sferze marzeń. To kulturystyka pokazała mi, że mogę przekraczać granice, że stałam się dla siebie wyjątkowa. Zobaczyłam, że możliwe jest docenienie przez kogoś z zewnątrz tego, co robię. Kosztowało to wiele wyrzeczeń, ale było warto.

A jak wyglądał Pani dzień w czasie, gdy startowała Pani intensywnie w zawodach, jak Pani radziła sobie jako mama trójki dzieci?
Na początku, kiedy byli mali, nie było łatwo. Wiedziałam, że muszę wstać o czwartej rano, zrobić kardio, ogarnąć siebie, ogarnąć dzieci, wysłać je do szkoły, potem praca zawodowa, przygotowanie obiadu, trening, kolejne prace domowe. Czasami dodawało mi to dodatkowego powera – wszyscy śpią, a ja już tyle spraw ogarnęłam. Czułam wtedy, że daję z siebie 100 procent, że, jak powiedział ks. Kaczkowski – żyję na pełnej petardzie. Wiedziałam, że nie można żyć na skróty, że każdy błąd nie wybacza, a każdy dzień nie może być stracony.

Jak rodzina patrzyła na Pani bzika?
Różnie, ale skomentuję to tak – nie było im łatwo i nie byli często za tym, co robiłam. Rozumiem to, bo jest to sport bardzo kontrowersyjny. Każdy ma swoje poglądy i musimy je szanować.

Jak reagowała Pani, kiedy zmieniało się Pani ciało?
Musiałam to powoli akceptować, że wyglądam inaczej niż do tej pory. Chociaż nie był to jakiś wielki problem, ponieważ robiłam to, co chciałam, co mi sprawiało przyjemność. To widać zresztą na moim Instagramie. Jestem na siłowni, zawodach, napnę się, by pokazać swoje mięśnie, ale wychodzę z sali, rozpuszczę włosy, trochę się umaluję, ubiorę kobieco i jestem zupełnie inną osobą, którą też akceptuję.

Czy można przekroczyć granicę między jedną a drugą Julią?
Tak, istnieje takie niebezpieczeństwo. Zdawałam sobie sprawę, że muszę jej pilnować, że, nazwijmy to, odsłonienie się za bardzo nie jest możliwe, ponieważ mam dzieci. Ich koledzy i koleżanki obserwują mój Instagram i komentują. Były momenty, kiedy moje dzieci wkurzały się na mnie, że za dużo pokazałam i były wtedy trudne rozmowy. Wiedziałam jednak, że sztywnych zasad nie przekroczą.

A spotkała się Pani z hejtem, bo to obecnie temat mocno na czasie?
Są panowie i panie, którzy bardzo obraźliwie albo wulgarnie przekraczają granice komentowania rzeczywistości. Dobry człowiek nie powinien tego robić, bo każdemu należy się szacunek, o czym zapominamy. Nie będę kryła, że takie komentarze odbiera się bardzo osobiście, są one przykre i często podcinają skrzydła. Nie należę do osób, które wchodzą w dyskusję, bo uważam, że to nie ma sensu, ale też powiem otwarcie, nie raz łezka mi poleciała, że ktoś mnie nie ocenia obiektywnie tylko przez to, że coś sobie w głowie umyśli. Nigdy nie chciałam być kontrowersyjna w swoich wypowiedziach, zachowaniach, by nie dać nikomu pretekstu do głupich komentarzy. Uważam się za dobrego człowieka, fajną kobietę i tak chcę być postrzegana, a nie jako produkt…

Wróćmy do granic, o których mówiliśmy. Jak w tym mieści się sesja fotograficzna i zdjęcie w kalendarzu projektu charytatywnego „Siła i Równowaga”, który ratuje konie, gdzie Pani zdjęcie do złudzenia przypomina słynny obraz „Szał uniesień” Władysława Podkowińskiego?
Do zrobienia tego zdjęcia przekonał mnie szczytny cel. Chociaż nie uważam, by to zdjęcie było odważne czy zmysłowe. Tak naprawdę jest to bardzo artystyczny akt, w którym widać mniej niż więcej. Tam jest szczęśliwa kobieta. To był cudowny czas, bo wtedy skończyłam 40 lat, tydzień wcześniej z moimi koleżankami świętowałam jubileusz i to stał się moment przełomowy w moim życiu. Wmówiłam sobie tak bardzo, że po czterdziestce zaczyna się prawdziwe życie, że wokół mnie zaczęło się dziać mnóstwo dobrych rzeczy. Wtedy zdobyłam brązowy medal na ważnych zawodach międzynarodowych, odbyła się sesja zdjęciowa, byłam w programie „Pytanie na śniadanie”.

Największe Pani sukcesy sportowe to…
… brązowy medal na mistrzostwach Europy w kategorii Masters, srebro w parach kulturystycznych na mistrzostwach świata, 2. miejsce na Diamond Cup w Rzymie, kiedy miałam cudowną formę. Tu muszę dodać, że liczyłam na więcej, ale sukces zależy nie tylko od dyspozycji, ale także od odrobiny szczęścia. Po 2022 roku postanowiłam pójść na emeryturę sportową. Byłam druga w klasyfikacji generalnej bardzo ważnej federacji IFBB skupiającej najlepszych z najlepszych, jestem druga w swojej kategorii. I uznałam, że to najlepszy moment, żeby zejść ze sceny, by nie odrywać kuponów od sukcesów. Pożegnałam się z klasą…

Marzenia na przyszłość?
Największe związane są ze sportem. Zrobiłam papiery sędziowskie i będę surowym do bólu sędzią (śmiech). Zaznaczyłam wszystkim – bez formy proszę mi się nie pokazywać na scenie. Marzy mi się zrobić papiery międzynarodowe i być sędzią na tych największych zawodach, aczkolwiek jest to sakramencko trudne, ale… trzeba łamać granice i sięgać wyznaczonych celów.